Chapter 22.
„Znowu przyszło mi płakać za to, że chciałam się śmiać."
30 września 2017
Ciepło. Błogi stan, który gwarantował nawet najbardziej aktywnym osobą chęć leniuchowania. Z tego właśnie powodu uparcie wtulałam się w poduszkę i nie planowałam nawet ruszyć się z miejsca. Było mi ciepło, a co za tym szło, przyjemnie. I dopiero po chwili dotarło do mnie, że coś jednak było nie tak. Było za ciepło, w dodatku, coś blokowało moje ruchy. Przetarłam dłonią nos i poczułam swędzenie głowy. Chciałam podrapać się, ale i to było jakoś takie trudniejsze, więc rozchyliłam niemrawo powieki i zamrugałam nimi, chcąc zorientować się, co się działo?
I bardzo szybko tego pożałowałam. Niczym poparzona ześlizgnęłam się z łóżka i z głośnym trzaskiem upadłam na podłogę. Nie zamierzałam się podnosić, zwłaszcza że ból w pośladkach zdawał się pulsować i promieniować. W głowie mi huczało, a suchość w gardle jakoś tak nie pozwalała mi zrozumieć jak doszło do takiej sytuacji. W dodatku, znajome, zdecydowanie rozbawione zielone oczy, które wpatrywały się we mnie, niczego nie ułatwiały. Dlatego tkwiłam w miejscu z otwartymi szeroko ustami i wpatrywałam się w półnagiego bruneta, który w najlepsze leżał na moim łóżku. I on również na mnie patrzył.
― Najpierw zapraszasz mnie do łóżka, a teraz chcesz udawać, że nic się nie stało? ― spytał, odchrząkując ciemnowłosy jakby chciał zapanować nad poranną chrypką.
Zmarszczyłam brwi i jęknęłam, zdając sobie sprawę, że przebłyski wczorajszego dnia zdawały się świtać mi gdzieś w głowie. Klient Adriena, z którym oboje się spotkaliśmy, wspólny obiad, picie alkoholu i zwiedzanie okolicy, aż w końcu... łóżko. Przełknęłam głośno ślinę i uderzyłam otwartą dłonią w czoło, mając świadomość, że zachowałam się jak skończona idiotka.
― Ej, ej, żartowałem, do niczego nie doszło, za dużo wypiliśmy i zasnęliśmy podczas rozmowy, spokojnie ― dodał po momencie mężczyzna, podnosząc się z łóżka.
Uniósł do góry dłoń jakby próbował mnie uspokoić niczym treser dzikie zwierze, które miotało się po klatce. Jęknęłam głośniej i pokręciłam z niedowierzaniem głową.
― Co tu robisz? ― spytałam bezmyślnie.
― Zasnęliśmy, przepraszam, powinienem zniknąć, ale...
― Ale? ― przerwałam mu niecierpliwie.
Zdecydowałam się podnieść z podłogi i rozpoczęłam nerwowe chodzenie po pokoju. Nie rozumiałam nic. Może tylko tyle, że naprawdę miałam kaca, ponieważ mdłości i ból głowy nasilały się z każdą moją minutą przytomności.
― Ale jestem egoistą i nie mogłem odpuścić sobie spędzenia z tobą ostatniej nocy ― zakończył i wzruszył lekko, dość bezradnie ramionami jakby naprawdę nie widział innego rozwiązania.
― Niee... powiedz, że nie... ― zasłoniłam dłonią usta i jęknęłam z przerażeniem, czując jak łzy zbierają się w moich oczach, powodując w nich tym samym znajome szczypanie.
Nie mogłam upaść tak nisko, by dopuszczać się zdrady. Nawet pod wpływem alkoholu, to nie było żadne usprawiedliwienie.
― Samiro! ― upomniał mnie, wywracając oczami. ― Za kogo ty mnie masz?
― Powiedz, że nie... po prostu powiedz ― poprosiłam cicho, załamując się sama nad sobą.
― Nic się nie stało. Nie możesz się dręczyć.
― To dlaczego nie masz na sobie ubrań? ― spytałam z wyrzutem, starając się jakoś poskładać wszystko do kupy.
Spojrzałam sama na siebie i tego również szybko pożałowałam. Miałam na sobie tylko koszulkę Adriena i dół bielizny.
― I dlaczego ja...
― Bo było mi gorąco, a ty wylałaś na siebie trochę piwa i ubrałaś moją koszulkę jeszcze nim... Samiro. Nie każ mi tego tłumaczyć. Do niczego nie doszło, nie dotknąłem cię nawet, ani ty mnie. Po prostu rozmawialiśmy, a potem zasnęłaś. I ja sporo o tym myślałem. Uspokój się, proszę. I dokończymy rozmowę ― wtrącił, siadając na łóżku.
Przeczesał palcami swoje włosy i westchnął ciężko jakby tracił do mnie cierpliwość. A ja nadal byłam zdezorientowana. Byliśmy w mojej dawnej sypialni, w moim rodzinnym domu, a ja nie pamiętałam jak do tego doszło. Z drugiej strony, ufanie Włochowi nie było wcale niewłaściwe, wiedziałam, że nie zrobiłby mi krzywdy. A na pewno nie w taki sposób.
― Jaką rozmowę? ― podłapałam wątek, starając skupić się właśnie na tym i spojrzałam na niego, naciągając materiał jego koszulki nieco bardziej na uda.
― Tę, w której pozbawiam się jakichkolwiek szans na odzyskanie ciebie ― odparł z rezygnacją ― usiądź.
― Nic nie rozumiem.
― Zaraz zrozumiesz, siadaj, albo, cokolwiek ― lekceważąco machnął ręką i spojrzał na mnie marszcząc brwi.
Bez zrozumienia wpatrywałam się w niego z uwagą i marszczyłam brwi. Nie czułam się najlepiej i wiedziałam, że ciężko będzie go zrozumieć, ale z drugiej strony, chciałam wiedzieć, o co chodziło? Zdecydowałam się usiąść w fotelu. Podkurczyłam nogi i utkwiłam wzrok w jego przystojnej twarzy. Milczałam i odnosiłam wrażenie, że każde moje poprzednie słowo mnie pogrążało. Może nie powinnam pokazywać, że w mojej głowie panowała taka pustka. Brunet westchnął ciężko i dłońmi przetarł twarz, przy okazji opierając łokcie na kolanach. Złączył ręce i rzucił mi krótkie spojrzenie, w którym mogłam dostrzec sporo bólu.
― Sporo o tym myślałem, o tym, co powiedziałaś. Co mówiłaś. O swoim małżeństwie, czy też o Sebastianie ― zaczął i pokręcił jakby z niedowierzaniem głową.
Ja rozchyliłam usta, ponieważ nie sądziłam, że dożyję dnia, w którym będziemy rozmawiać na taki temat.
― I? ― ponagliłam go, gdy cisza pomiędzy nami zaczęła narastać.
― Pogodzenie się z rzeczywistością wcale nie oznacza, że ją akceptujemy. I cholera, zniknęłaś mi z oczu, ale na pewno nie z serca ― jęknął i nagle zerwał się z miejsca.
Podszedł do okna i oparł ręce na parapecie, zatrzymując wzrok na roletach, które zasłaniały mu cały widok na okolicę.
― Adrien ― ostrzegłam, wiedząc, że ta rozmowa zmierza w coraz trudniejszym i bardzo niekomfortowym kierunku.
Jedną taką mieliśmy za sobą i nadal nie byłam pozbierana po niej. Nie chciałam kolejnej. Nie miałabym na to siły.
― Wiem, przepraszam ― mruknął, najpewniej myśląc o tym samym, co i ja.
Każdy wybór, niezależnie, czy przychodzący nam z łatwością, czy też z trudem może być bolesny, ponieważ za każdym razem podąża za nim utrata tego, co nie zostało wybrane.
― Powiedz, o co chodzi? ― poprosiłam, nie poruszając się.
Walczyłam z chęcią objęcia go.
― Myślałem nad tym, sporo. Sądzę, że Sebastian nie chce twojej litości. Boi się jej, a jednocześnie jest świadomy zagrożenia... on cię kocha. Kocha cię tak bardzo, że chce ci oszczędzić wszystkiego i odpycha cię. Jest chory. To właściwie ma sens, łączy w całość mnóstwo plotek i... ― przerwał ponownie, przeczesując włosy.
Możliwe, że ten gest pomagał mu poskładać rozbiegane myśli. Chociaż nie mogłam mieć takiej pewności. Wiedziałam, że każde jego słowo sprawia, że miałam ochotę krzyczeć, a jednocześnie płakać. Wypowiadał na głos każdą z moich najgorszych obaw.
― Mój mąż być może jest umierający, a ja jestem tutaj, z tobą ― powiedziałam, zagryzając dolną wargę pomiędzy zębami.
Zacisnęłam powieki, czując jak łzy wydostają się spod nich. Czułam się podle. Byłam podła.
― Po raz ostatni ― pokiwał głową.
Nie wiedziałam, co miał na myśli, ale zdawało mi się, że i on źle się czuł. Może podobnie jak ja. Na pewno cierpiał. Znałam go na tyle, by móc to dostrzec, patrząc na jego opuszczone ramiona i napiętą sylwetkę. Cierpiał.
― Słucham?
― Będę unikał cię z pełną świadomością. Niczym ognia. Dokonałaś wyboru, jesteś jego żoną i... znam cię. Choćby się waliło i paliło, nie zostawisz go. I już nie chodzi o jego chorobę, chodzi o zasadę. Poza tym... jesteś szczęśliwa. Pomógł ci. Pozbierał to wszystko, co ja rozpierdoliłem. Dlatego to nasze ostatnie spotkanie, Samiro ― oznajmił pewnie, rzucając mi zbolałe spojrzenie poprzez ramię.
Wytrzeszczyłam oczy i spojrzałam na niego z szokiem odbijającym się na mojej twarzy. Rozumiałam go, w pełni, a jednocześnie byłam tym przerażona. Nie było żadnych słów, których mogłabym użyć w tym momencie. Obydwoje wiedzieliśmy, co to oznacza. I chociaż wydawało nam się, że pożegnanie mieliśmy za sobą, ono dopiero nadchodziło. Pociągnęłam nosem i podniosłam się z miejsca, chcąc do niego podejść, ale on odwrócił się i gestem dłoni nakazał mi pozostać w miejscu.
― Nie utrudniaj, proszę.
― Adrien.
― Samiro, pamiętaj, pamiętaj, że to zawsze byłaś i będziesz ty, żegnaj ― oświadczył, zbierając swoje rzeczy.
Spojrzał na mnie szklącymi się oczami i wziął głęboki, powolny wdech, obserwując mnie przez chwilę.
― Adrien ― powtórzyłam jego imię, ale on tylko pokręcił głową.
― Pamiętaj. I bądź szczęśliwa ― dorzucił, podchodząc do mnie.
Ucałował moje czoło, na moment przyciskając wargi do mojej głowy, przy okazji opierając dłoń na moim karku. Jęknął cicho. I po chwili odsunął się, pospiesznie opuszczając pokój. A ja zostałam sama. Z niepozbieranymi myślami. Poczuciem winy. I całą gamą wątpliwości. I z potokiem łez, który zalewał moją twarz. Słone krople wyznaczały drogę bólu na moich policzkach i wsiąkały w materiał koszulki ciemnowłosego. Byłam winna. Czułam się winna. I miałam świadomość, pomimo całej swojej hipokryzji i zakłamania, że nie byłam na to gotowa. Nie chciałam dać mu odejść, a jednocześnie czułam ulgę. Ponieważ to naprawdę był koniec. Most został spalony i żadna alternatywna droga powrotu już nie istniała. Wiedział to on.
Wiedziałam to ja.
Pociągnęłam nosem, starłam łzy z buzi i jęknęłam cicho, zaciskając powieki, nie chcąc wpatrywać się w drzwi za którymi zniknął. Odszedł. I musiałam mu na to pozwolić.
5 października 2017
― Czyli, nie była pani umówiona? ― spytała kobieta, spoglądając na mnie niepewnie.
Westchnęłam ciężko zdając sobie sprawę, że powinnam była, ale w całym zamieszaniu lizania ran w ostatnim tygodniu, po prostu zapomniałam o tym. I nie wiedziałam kiedy pani Danuta odeszła z pracy, ale miałam świadomość, że to sporo mi utrudniało, ponieważ nikt mnie tu nie znał. A na pewno nie blondynka, która właśnie wpatrywała się w ekran komputera.
― Nie, ale sądzę, że jeśli pani zadzwoni do szefa i powie mu, że jestem, to powinien mnie przyjąć ― zasugerowałam, wysilając się na uprzejmy uśmiech, co przyszło mi z trudem, ponieważ nieznajoma po prostu mnie irytowała.
― Już mówiłam, jest zajęty ― odparła spokojnie, odwzajemniając mój gest. Jęknęłam cicho.
― Nieważne, sama to załatwię ― mruknęłam niecierpliwie i odsunęłam się od biurka.
Wygrzebałam telefon z kieszeni i odnalazłam numer ojczyma. Wybrałam go i przysunęłam komórkę do ucha.
― Samiro, dzień dobry.
― Cześć, Edoardo. Jestem w twoim biurze, właściwie pod twoim gabinetem, mogę wejść, czy masz dużo pracy? ― spytałam, uśmiechając się złośliwie w kierunku jasnowłosej, która obserwowała mnie z wyraźnym zaskoczeniem.
Najwyraźniej było jej głupio, ponieważ nie uwierzyła w moje zapewnienia o tym, że znam prezesa.
― Oczywiście, oczywiście.
― Super, do zaraz ― zakończyłam rozmowę i schowałam telefon z powrotem, widząc, że drzwi do biura się otwierają.
Zza nich wyłonił się Edoardo. Standardowo w garniturze, w którym prezentował się nienagannie pomimo swojego wieku.
― Dzień dobry, nie spodziewałem się twojej wizyty, ale zapraszam ― rzucił w miarę wesoło, porzucając swój formalny ton, który towarzyszył mu na co dzień.
― Cześć, tak, wiem, zapomniałam, ale sam mówiłeś, że masz dla mnie coś ważnego.
― Tak, tak, chodź, zapraszam ― uśmiechnął się do mnie lekko i gestem dłoni wskazał mi kierunek.
Zatrzymał się jednak w miejscu i spojrzał na swoją sekretarkę.
― Pani Weroniko, to moja córka, proszę ją wpuszczać, no chyba, że jestem w trakcie negocjacji, aczkolwiek, Samira jest tutaj zawsze mile widziana, proszę o tym pamiętać ― poprosił kobietę i nie słuchając jej przeprosin i zapewnień skierował się z powrotem w stronę biura.
Ruszyłam z nim i po chwili byłam w środku, nie do końca wiedząc, jak się czułam? Zmieszana? Zakłopotana? Na pewno.
― Wybacz, ale... nie zaczęliśmy najlepiej, ale naprawdę jesteś moją córką ― wyjaśnił, zajmując swoje miejsce za biurkiem.
Zamrugałam powiekami i pokręciłam z niedowierzaniem głową.
― Ale...
― A jako dowód, masz ― z szuflady wyciągnął jakąś czarną teczkę, którą umieścił na blacie biurka, zachęcając mnie gestem głowy do tego bym ją przejrzała.
Pokonałam odległość, która dzieliła mnie od mebla, opadłam na jedno z krzeseł i sięgnęłam po dokumenty, chcąc zrozumieć, co się działo? I po chwili, doskonale zdawałam sobie sprawę, że miałam w dłoniach broń przeciwko całej rodzinie Ferro.
― Skąd to masz?
― Znajomości, usłyszałem plotki, postanowiłem, że ci pomogę. Wiem, że nie zaczęliśmy najlepiej, ale musisz uwierzyć, że dla rodziny nie ma rzeczy niemożliwych ― odparł po prostu i posłał mi kolejny, nieco bezczelny uśmiech.
Nie byłam pewna, czy nie powinnam się go czasem obawiać.
― Nie jesteśmy...
― Samiro, chciałbym byś widziała we mnie namiastkę ojca. Nie zastąpię Wiktora, wiem, ale... chcę byś wiedziała, że masz na kim polegać. Masz na kogo liczyć i... sporo zrozumiałem. Naprawdę.
― Nie wiem, co powiedzieć ― przyznałam zaskoczona.
― Na początek obiecaj, że czasami do nas wpadniesz i dasz mi czystą kartę bym mógł pokazać ci swoje lepsze oblicze. Daj się przeprosić.
― Ale...
― Udowodniłaś swoją wartość. Udowodniłaś mi bardzo wiele w tamtym roku. Nie doceniłem cię, ale nie popełnię już tego błędu.
― Nie rozumiem.
― To nic, kiedyś ci to wyjaśnię. Chcę pomóc, te dokumenty ci pomogą. Po prostu pamiętaj, nie jestem twoim wrogiem. I nie chcę nim być.
― Nadal nic nie rozumiem ― powtórzyłam głupio, a mężczyzna tak po prostu się roześmiał.
― Mamy całe życie, by zrozumieć. Napijesz się czegoś ze staruszkiem? ― spytał łagodnie, opierając się wygodnie w fotelu.
Spojrzałam na niego bez zrozumienia i uśmiechnęłam się niepewnie. Świat zwariował. Świat stawał na głowie. I chociaż każdy wydawał się znać prawdę, ja najpewniej dostałam zły scenariusz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro