Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chapter 22.

„Znowu przyszło mi płakać za to, że chciałam się śmiać."


30 września 2017


Ciepło. Błogi stan, który gwarantował nawet najbardziej aktywnym osobą chęć leniuchowania. Z tego właśnie powodu uparcie wtulałam się w poduszkę i nie planowałam nawet ruszyć się z miejsca. Było mi ciepło, a co za tym szło, przyjemnie. I dopiero po chwili dotarło do mnie, że coś jednak było nie tak. Było za ciepło, w dodatku, coś blokowało moje ruchy. Przetarłam dłonią nos i poczułam swędzenie głowy. Chciałam podrapać się, ale i to było jakoś takie trudniejsze, więc rozchyliłam niemrawo powieki i zamrugałam nimi, chcąc zorientować się, co się działo?

I bardzo szybko tego pożałowałam. Niczym poparzona ześlizgnęłam się z łóżka i z głośnym trzaskiem upadłam na podłogę. Nie zamierzałam się podnosić, zwłaszcza że ból w pośladkach zdawał się pulsować i promieniować. W głowie mi huczało, a suchość w gardle jakoś tak nie pozwalała mi zrozumieć jak doszło do takiej sytuacji. W dodatku, znajome, zdecydowanie rozbawione zielone oczy, które wpatrywały się we mnie, niczego nie ułatwiały. Dlatego tkwiłam w miejscu z otwartymi szeroko ustami i wpatrywałam się w półnagiego bruneta, który w najlepsze leżał na moim łóżku. I on również na mnie patrzył.

― Najpierw zapraszasz mnie do łóżka, a teraz chcesz udawać, że nic się nie stało? ― spytał, odchrząkując ciemnowłosy jakby chciał zapanować nad poranną chrypką.

Zmarszczyłam brwi i jęknęłam, zdając sobie sprawę, że przebłyski wczorajszego dnia zdawały się świtać mi gdzieś w głowie. Klient Adriena, z którym oboje się spotkaliśmy, wspólny obiad, picie alkoholu i zwiedzanie okolicy, aż w końcu... łóżko. Przełknęłam głośno ślinę i uderzyłam otwartą dłonią w czoło, mając świadomość, że zachowałam się jak skończona idiotka.

― Ej, ej, żartowałem, do niczego nie doszło, za dużo wypiliśmy i zasnęliśmy podczas rozmowy, spokojnie ― dodał po momencie mężczyzna, podnosząc się z łóżka.

Uniósł do góry dłoń jakby próbował mnie uspokoić niczym treser dzikie zwierze, które miotało się po klatce. Jęknęłam głośniej i pokręciłam z niedowierzaniem głową.

― Co tu robisz? ― spytałam bezmyślnie.

― Zasnęliśmy, przepraszam, powinienem zniknąć, ale...

― Ale? ― przerwałam mu niecierpliwie.

Zdecydowałam się podnieść z podłogi i rozpoczęłam nerwowe chodzenie po pokoju. Nie rozumiałam nic. Może tylko tyle, że naprawdę miałam kaca, ponieważ mdłości i ból głowy nasilały się z każdą moją minutą przytomności.

― Ale jestem egoistą i nie mogłem odpuścić sobie spędzenia z tobą ostatniej nocy ― zakończył i wzruszył lekko, dość bezradnie ramionami jakby naprawdę nie widział innego rozwiązania.

― Niee... powiedz, że nie... ― zasłoniłam dłonią usta i jęknęłam z przerażeniem, czując jak łzy zbierają się w moich oczach, powodując w nich tym samym znajome szczypanie.

Nie mogłam upaść tak nisko, by dopuszczać się zdrady. Nawet pod wpływem alkoholu, to nie było żadne usprawiedliwienie.

― Samiro! ― upomniał mnie, wywracając oczami. ― Za kogo ty mnie masz?

― Powiedz, że nie... po prostu powiedz ― poprosiłam cicho, załamując się sama nad sobą.

― Nic się nie stało. Nie możesz się dręczyć.

― To dlaczego nie masz na sobie ubrań? ― spytałam z wyrzutem, starając się jakoś poskładać wszystko do kupy.

Spojrzałam sama na siebie i tego również szybko pożałowałam. Miałam na sobie tylko koszulkę Adriena i dół bielizny.

― I dlaczego ja...

― Bo było mi gorąco, a ty wylałaś na siebie trochę piwa i ubrałaś moją koszulkę jeszcze nim... Samiro. Nie każ mi tego tłumaczyć. Do niczego nie doszło, nie dotknąłem cię nawet, ani ty mnie. Po prostu rozmawialiśmy, a potem zasnęłaś. I ja sporo o tym myślałem. Uspokój się, proszę. I dokończymy rozmowę ― wtrącił, siadając na łóżku.

Przeczesał palcami swoje włosy i westchnął ciężko jakby tracił do mnie cierpliwość. A ja nadal byłam zdezorientowana. Byliśmy w mojej dawnej sypialni, w moim rodzinnym domu, a ja nie pamiętałam jak do tego doszło. Z drugiej strony, ufanie Włochowi nie było wcale niewłaściwe, wiedziałam, że nie zrobiłby mi krzywdy. A na pewno nie w taki sposób.

― Jaką rozmowę? ― podłapałam wątek, starając skupić się właśnie na tym i spojrzałam na niego, naciągając materiał jego koszulki nieco bardziej na uda.

― Tę, w której pozbawiam się jakichkolwiek szans na odzyskanie ciebie ― odparł z rezygnacją ― usiądź.

― Nic nie rozumiem.

― Zaraz zrozumiesz, siadaj, albo, cokolwiek ― lekceważąco machnął ręką i spojrzał na mnie marszcząc brwi.

Bez zrozumienia wpatrywałam się w niego z uwagą i marszczyłam brwi. Nie czułam się najlepiej i wiedziałam, że ciężko będzie go zrozumieć, ale z drugiej strony, chciałam wiedzieć, o co chodziło? Zdecydowałam się usiąść w fotelu. Podkurczyłam nogi i utkwiłam wzrok w jego przystojnej twarzy. Milczałam i odnosiłam wrażenie, że każde moje poprzednie słowo mnie pogrążało. Może nie powinnam pokazywać, że w mojej głowie panowała taka pustka. Brunet westchnął ciężko i dłońmi przetarł twarz, przy okazji opierając łokcie na kolanach. Złączył ręce i rzucił mi krótkie spojrzenie, w którym mogłam dostrzec sporo bólu.

― Sporo o tym myślałem, o tym, co powiedziałaś. Co mówiłaś. O swoim małżeństwie, czy też o Sebastianie ― zaczął i pokręcił jakby z niedowierzaniem głową.

Ja rozchyliłam usta, ponieważ nie sądziłam, że dożyję dnia, w którym będziemy rozmawiać na taki temat.

― I? ― ponagliłam go, gdy cisza pomiędzy nami zaczęła narastać.

― Pogodzenie się z rzeczywistością wcale nie oznacza, że ją akceptujemy. I cholera, zniknęłaś mi z oczu, ale na pewno nie z serca ― jęknął i nagle zerwał się z miejsca.

Podszedł do okna i oparł ręce na parapecie, zatrzymując wzrok na roletach, które zasłaniały mu cały widok na okolicę.

― Adrien ― ostrzegłam, wiedząc, że ta rozmowa zmierza w coraz trudniejszym i bardzo niekomfortowym kierunku.

Jedną taką mieliśmy za sobą i nadal nie byłam pozbierana po niej. Nie chciałam kolejnej. Nie miałabym na to siły.

― Wiem, przepraszam ― mruknął, najpewniej myśląc o tym samym, co i ja.

Każdy wybór, niezależnie, czy przychodzący nam z łatwością, czy też z trudem może być bolesny, ponieważ za każdym razem podąża za nim utrata tego, co nie zostało wybrane.

― Powiedz, o co chodzi? ― poprosiłam, nie poruszając się.

Walczyłam z chęcią objęcia go.

― Myślałem nad tym, sporo. Sądzę, że Sebastian nie chce twojej litości. Boi się jej, a jednocześnie jest świadomy zagrożenia... on cię kocha. Kocha cię tak bardzo, że chce ci oszczędzić wszystkiego i odpycha cię. Jest chory. To właściwie ma sens, łączy w całość mnóstwo plotek i... ― przerwał ponownie, przeczesując włosy.

Możliwe, że ten gest pomagał mu poskładać rozbiegane myśli. Chociaż nie mogłam mieć takiej pewności. Wiedziałam, że każde jego słowo sprawia, że miałam ochotę krzyczeć, a jednocześnie płakać. Wypowiadał na głos każdą z moich najgorszych obaw.

― Mój mąż być może jest umierający, a ja jestem tutaj, z tobą ― powiedziałam, zagryzając dolną wargę pomiędzy zębami.

Zacisnęłam powieki, czując jak łzy wydostają się spod nich. Czułam się podle. Byłam podła.

― Po raz ostatni ― pokiwał głową.

Nie wiedziałam, co miał na myśli, ale zdawało mi się, że i on źle się czuł. Może podobnie jak ja. Na pewno cierpiał. Znałam go na tyle, by móc to dostrzec, patrząc na jego opuszczone ramiona i napiętą sylwetkę. Cierpiał.

― Słucham?

― Będę unikał cię z pełną świadomością. Niczym ognia. Dokonałaś wyboru, jesteś jego żoną i... znam cię. Choćby się waliło i paliło, nie zostawisz go. I już nie chodzi o jego chorobę, chodzi o zasadę. Poza tym... jesteś szczęśliwa. Pomógł ci. Pozbierał to wszystko, co ja rozpierdoliłem. Dlatego to nasze ostatnie spotkanie, Samiro ― oznajmił pewnie, rzucając mi zbolałe spojrzenie poprzez ramię.

Wytrzeszczyłam oczy i spojrzałam na niego z szokiem odbijającym się na mojej twarzy. Rozumiałam go, w pełni, a jednocześnie byłam tym przerażona. Nie było żadnych słów, których mogłabym użyć w tym momencie. Obydwoje wiedzieliśmy, co to oznacza. I chociaż wydawało nam się, że pożegnanie mieliśmy za sobą, ono dopiero nadchodziło. Pociągnęłam nosem i podniosłam się z miejsca, chcąc do niego podejść, ale on odwrócił się i gestem dłoni nakazał mi pozostać w miejscu.

― Nie utrudniaj, proszę.

― Adrien.

― Samiro, pamiętaj, pamiętaj, że to zawsze byłaś i będziesz ty, żegnaj ― oświadczył, zbierając swoje rzeczy.

Spojrzał na mnie szklącymi się oczami i wziął głęboki, powolny wdech, obserwując mnie przez chwilę.

― Adrien ― powtórzyłam jego imię, ale on tylko pokręcił głową.

― Pamiętaj. I bądź szczęśliwa ― dorzucił, podchodząc do mnie.

Ucałował moje czoło, na moment przyciskając wargi do mojej głowy, przy okazji opierając dłoń na moim karku. Jęknął cicho. I po chwili odsunął się, pospiesznie opuszczając pokój. A ja zostałam sama. Z niepozbieranymi myślami. Poczuciem winy. I całą gamą wątpliwości. I z potokiem łez, który zalewał moją twarz. Słone krople wyznaczały drogę bólu na moich policzkach i wsiąkały w materiał koszulki ciemnowłosego. Byłam winna. Czułam się winna. I miałam świadomość, pomimo całej swojej hipokryzji i zakłamania, że nie byłam na to gotowa. Nie chciałam dać mu odejść, a jednocześnie czułam ulgę. Ponieważ to naprawdę był koniec. Most został spalony i żadna alternatywna droga powrotu już nie istniała. Wiedział to on.
Wiedziałam to ja.
Pociągnęłam nosem, starłam łzy z buzi i jęknęłam cicho, zaciskając powieki, nie chcąc wpatrywać się w drzwi za którymi zniknął. Odszedł. I musiałam mu na to pozwolić.

5 października 2017

― Czyli, nie była pani umówiona? ― spytała kobieta, spoglądając na mnie niepewnie.

Westchnęłam ciężko zdając sobie sprawę, że powinnam była, ale w całym zamieszaniu lizania ran w ostatnim tygodniu, po prostu zapomniałam o tym. I nie wiedziałam kiedy pani Danuta odeszła z pracy, ale miałam świadomość, że to sporo mi utrudniało, ponieważ nikt mnie tu nie znał. A na pewno nie blondynka, która właśnie wpatrywała się w ekran komputera.

― Nie, ale sądzę, że jeśli pani zadzwoni do szefa i powie mu, że jestem, to powinien mnie przyjąć ― zasugerowałam, wysilając się na uprzejmy uśmiech, co przyszło mi z trudem, ponieważ nieznajoma po prostu mnie irytowała.

― Już mówiłam, jest zajęty ― odparła spokojnie, odwzajemniając mój gest. Jęknęłam cicho.

― Nieważne, sama to załatwię ― mruknęłam niecierpliwie i odsunęłam się od biurka.

Wygrzebałam telefon z kieszeni i odnalazłam numer ojczyma. Wybrałam go i przysunęłam komórkę do ucha.

― Samiro, dzień dobry.

― Cześć, Edoardo. Jestem w twoim biurze, właściwie pod twoim gabinetem, mogę wejść, czy masz dużo pracy? ― spytałam, uśmiechając się złośliwie w kierunku jasnowłosej, która obserwowała mnie z wyraźnym zaskoczeniem.

Najwyraźniej było jej głupio, ponieważ nie uwierzyła w moje zapewnienia o tym, że znam prezesa.

― Oczywiście, oczywiście.

― Super, do zaraz ― zakończyłam rozmowę i schowałam telefon z powrotem, widząc, że drzwi do biura się otwierają.

Zza nich wyłonił się Edoardo. Standardowo w garniturze, w którym prezentował się nienagannie pomimo swojego wieku.

― Dzień dobry, nie spodziewałem się twojej wizyty, ale zapraszam ― rzucił w miarę wesoło, porzucając swój formalny ton, który towarzyszył mu na co dzień.

― Cześć, tak, wiem, zapomniałam, ale sam mówiłeś, że masz dla mnie coś ważnego.

― Tak, tak, chodź, zapraszam ― uśmiechnął się do mnie lekko i gestem dłoni wskazał mi kierunek.

Zatrzymał się jednak w miejscu i spojrzał na swoją sekretarkę.

― Pani Weroniko, to moja córka, proszę ją wpuszczać, no chyba, że jestem w trakcie negocjacji, aczkolwiek, Samira jest tutaj zawsze mile widziana, proszę o tym pamiętać ― poprosił kobietę i nie słuchając jej przeprosin i zapewnień skierował się z powrotem w stronę biura.

Ruszyłam z nim i po chwili byłam w środku, nie do końca wiedząc, jak się czułam? Zmieszana? Zakłopotana? Na pewno.

― Wybacz, ale... nie zaczęliśmy najlepiej, ale naprawdę jesteś moją córką ― wyjaśnił, zajmując swoje miejsce za biurkiem.

Zamrugałam powiekami i pokręciłam z niedowierzaniem głową.

― Ale...

― A jako dowód, masz ― z szuflady wyciągnął jakąś czarną teczkę, którą umieścił na blacie biurka, zachęcając mnie gestem głowy do tego bym ją przejrzała.

Pokonałam odległość, która dzieliła mnie od mebla, opadłam na jedno z krzeseł i sięgnęłam po dokumenty, chcąc zrozumieć, co się działo? I po chwili, doskonale zdawałam sobie sprawę, że miałam w dłoniach broń przeciwko całej rodzinie Ferro.

― Skąd to masz?

― Znajomości, usłyszałem plotki, postanowiłem, że ci pomogę. Wiem, że nie zaczęliśmy najlepiej, ale musisz uwierzyć, że dla rodziny nie ma rzeczy niemożliwych ― odparł po prostu i posłał mi kolejny, nieco bezczelny uśmiech.

Nie byłam pewna, czy nie powinnam się go czasem obawiać.

― Nie jesteśmy...

― Samiro, chciałbym byś widziała we mnie namiastkę ojca. Nie zastąpię Wiktora, wiem, ale... chcę byś wiedziała, że masz na kim polegać. Masz na kogo liczyć i... sporo zrozumiałem. Naprawdę.

― Nie wiem, co powiedzieć ― przyznałam zaskoczona.

― Na początek obiecaj, że czasami do nas wpadniesz i dasz mi czystą kartę bym mógł pokazać ci swoje lepsze oblicze. Daj się przeprosić.

― Ale...

― Udowodniłaś swoją wartość. Udowodniłaś mi bardzo wiele w tamtym roku. Nie doceniłem cię, ale nie popełnię już tego błędu.

― Nie rozumiem.

― To nic, kiedyś ci to wyjaśnię. Chcę pomóc, te dokumenty ci pomogą. Po prostu pamiętaj, nie jestem twoim wrogiem. I nie chcę nim być.

― Nadal nic nie rozumiem ― powtórzyłam głupio, a mężczyzna tak po prostu się roześmiał.

― Mamy całe życie, by zrozumieć. Napijesz się czegoś ze staruszkiem? ― spytał łagodnie, opierając się wygodnie w fotelu.

Spojrzałam na niego bez zrozumienia i uśmiechnęłam się niepewnie. Świat zwariował. Świat stawał na głowie. I chociaż każdy wydawał się znać prawdę, ja najpewniej dostałam zły scenariusz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro