Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chapter 21.

"Czy mogę odejść sobie już, bez żalu?"


Odczuwanie przerażenia, któremu niezmiennie towarzyszyły ból w dole brzucha i krople potu na czole wraz z łomotaniem serca zdawało się być dla mnie już czymś zupełnie naturalnym. I chociaż oficjalnie określano ten stan mianem stresu, wydawało mi się, że właściwiej będzie nazywać to męczarnią wystraszonego poczucia winy. Człowiek z natury potrafi stawiać czoła różnym życiowym sytuacjom, umie rozwiązywać problemy, a nawet właśnie pokonać stres z tym związany. I najśmieszniejsze w tym było to, że często przestajemy sobie radzić z własnymi myślami, gdy dotyczą one uczuć.

W tej sferze nie byłam wyjątkiem i ponosiłam sromotną klęskę. Nie chcąc jednak dręczyć się tym, uniosłam dłoń i starłam z policzków łzy, które piętnowały bólem moją twarz. Zamrugałam powiekami, chcąc wyostrzyć nieco swój wzrok, który nie działał właściwie ze względu na słone krople, które ograniczały moje pole widzenia i rozmazywały mi obraz. Nie powinnam prowadzić w takim stanie, ale z drugiej strony dusiłam się w jednym mieszkaniu z mężem. O ile powinnam myśleć tak o Wagnerze. Poddał się. I ja też nie miałam pewności, czy chciałam marnować resztki sił na kolejną walkę. Całe moje życie przypominało pole bitwy. I nie oszukujmy się, każdy pojedynek, który stoczyłam pozostawiał na mnie swoje piętno. Żaden wojownik nie potrafi ominąć ran. Zawsze jakąś zdobędzie. I wydawało mi się, że moja dusza ma takowych już zbyt wiele. Docisnęłam pedał gazu, zmieniłam bieg na wyższy i zacisnęłam kurczowo ręce na kierownicy, decydując się na kontrolę oddechu.
Wdech.
I po kilku sekundach wydech.
I nie wiem ile czasu minęło, ale w końcu moje ciało przestało drżeć, łzy spływać po mojej twarzy, a mnie ogarnął długo oczekiwany spokój.

Włączyłam radio i prychnęłam cicho, gdy dotarły do mnie słowa piosenki, które właśnie były puszczane na antenie.

Znowu w życiu mi nie wyszło ― powtórzyłam słowa, które śpiewał frontman Budki Suflera i zaśmiałam się gorzko, ponieważ złośliwość rzeczy martwych zaskakiwała mnie kolejny już raz.

Pogoda również zdawała się działać adekwatnie z moim humorem, ponieważ siąpił deszcz i z przyjemniej, kolorowej jesieni czynił bardzo depresyjną porę. Jakby wszelkie kolory traciły intensywność barw i zastępowała je szaruga i ciemność, która zdawała się nade mną wisieć. I to był kolejny dobry powód, by nie przekraczać dozwolonej prędkości, ale jeśli miałam być szczera sama ze sobą, to chciałam pokusić los. Zaryzykować, sprawdzić, czy to dobry pomysł. Sporym kosztem, byłam tego świadoma, a zarazem naprawdę nie interesowało mnie to.
Docisnęłam pedał gazu, słysząc przyjemny ryk silnika. Sebastian lubił mocne samochody. Honda gładko przyspieszyła, a ja zerknęłam na licznik, którego wskazówka przekraczała prędkość stu sześćdziesięciu kilometrów.
To mnie nieco otrzeźwiło.
Zredukowałam ją i wzięłam kilka płytkich oddechów. Pozorny i udawany spokój nie był tak naprawdę spokojem. Musiałam się z tym liczyć. Wiele decyzji podjęłam pod wpływem chwili i wielu z nich żałowałam.

Rozejrzałam się dookoła i dostosowałam szybkość jazdy do znaków.
Potrzebowałam się móc wyżyć, ale nie kosztem ryzykowania życia. Nawet jeśli momentami miałam takową ochotę.
Kolejną godzinę jechałam zgodnie z przepisami, obserwując jak wieczór wchłania resztki jasności i pozwala dominować ciemności. Robiło się późno, a ja nie pokonałam nawet połowy drogi i nie byłam pewna, czy miałam na to siłę.
Zjechałam na pobocze i odszukałam w telefonie adres pobliskiego pensjonatu. Wklepałam go do nawigacji i ponownie ruszyłam.
Nie byłam pewna, co do swoich planów, ale z drugiej strony, niczego pewna już nie byłam.

Westchnęłam ciężko i zerknęłam na wyświetlacz radia, gdy usłyszałam dźwięk mojej komórki. Dobrze znany mi numer blondyna wyświetlił się na ekranie, więc wcisnęłam na kierownicy przycisk odpowiadający za odrzucenie rozmowy. Zbyt wiele słów padło między nami i nie miałam ochoty na kolejne. Po kilku takich powtórzonych reakcjach Sebastian się poddał. Moje tchórzostwo osiągało wysoki poziom, ale potrzebowałam tego. Nawet bardzo.
Nie wiem ile czasu minęło, według danych na nawigacji coś około dwudziestu czterech minut, gdy usłyszałam nakaz skrętu i ujrzałam nie za mały, całkiem przytulny, drewniany budynek. Bardziej szeroki jak wysoki, ale robiący dobre wrażenie. Zaparkowałam, zabrałam swoje rzeczy i wysiadłam, przeciągając się. Zamknęłam samochód i ruszyłam do środka.

29 września 2017

Nieprzespana noc odcisnęła na mnie swoje piętno, ale niczego innego się nie spodziewałam. Ziemista cera w zestawie z podkrążonymi oczami prezentowała się tak źle, że nawet właścicielka budynku, w którym wynajęłam pokój spoglądała na mnie z niepokojem i troską. Wynikało to najpewniej z jej usposobienia, albo i wieku. Była osobą koło siedemdziesięciu lat i prowadziła to miejsce od samego początku. Zaczynała z mężem, ale ten zmarł kilka lat temu i została sama. Nie sprzedała jednak tego miejsca i dbała o nie, tłumacząc, że zawierało ono mnóstwo wspomnień. Rozumiałam to. I chociaż jej rodzina rozsiana była po świecie, to odwiedzali ją i zrezygnowali z pomysłu przekonywania ją do porzucenia Pensjonatu u Róży.

Dotarłam w końcu do jadalni, gdzie serwowano gościom posiłki. Prócz mnie była tutaj jakaś para z kilkuletnim synem i grupa nastolatków, która wyglądała mi na paczkę przyszłych studentów. Zignorowałam ich zaraz po tym jak próbowali dość głośno zachęcić mnie do dołączenia do nich.

― Dzień dobry ― podeszła do mnie kobieta.

Dość wysoka, szczupła blondyna, która na oko nie mogła mieć więcej jak trzydzieści lat. Włosy miała spięte w luźny kucyk z tyłu głowy, a na sobie jeansy i białą koszulkę polo z logo pensjonatu, co informowało o tym, że tu pracowała. Podała mi menu.

― Dzień dobry ― odpowiedziałam automatycznie i odwzajemniłam uśmiech, który mi posłała. ― Co pani poleca na śniadanie?

― Och. Wprawdzie to zdecydowanie nie fit posiłek, ale naleśniki z owocami i bitą śmietana naszego szefa są warte grzechu ― odparła bez namysłu, co uznałam za zdecydowanie szczerą odpowiedź.

― Przekonała mnie tym pani, poproszę i czarną kawę bez cukru, dziękuję ― oddałam jej kartę dań, wiedząc, że i tak z niej nie skorzystam.

― Oczywiście, już podaję ― skinęła mi nieznacznym ruchem głowy i oddaliła się, kreśląc coś w notatniku, który miała przy sobie.

Rozejrzałam się dookoła i rozmasowałam palcami skronie, licząc na to, że kawa pomoże mi zniwelować ten nieciekawy stan.
Słysząc dźwięk dzwonka mojej komórki zdecydowałam się spojrzeć na ekran, na którym widniała informacja, że dzwoni Edoardo.
Zmarszczyłam brwi w pierwszej reakcji i wpatrywałam się w telefon.
Dopiero po chwili, otrząsając się, odebrałam.

― Cześć.

― Dzień dobry, odsłuchałem właśnie twoją wiadomość ― powiedział, witając mnie. ― Co powiesz na wspólny lunch?

― Cholera, przepraszam!

― Coś się stało?

― Wyleciało mi z głowy, że obiecałam babci, że pojadę z nią do lekarza i jestem właśnie w drodze do Krakowa, przepraszam ― wyjaśniłam, uderzając rozłożoną dłonią w czoło. W całym tym bałaganie myśli zapomniałam o ojczymie. Było mi głupio. Zdecydowanie, szczególnie, że twierdził, że chcę pomóc.

― Nic nie szkodzi, kiedy wracasz?

― Za kilka dni.

― Więc daj mi znać. Wpadnij na jakiś obiad do nas. Cokolwiek. To jest oczywiście zapraszamy też Sebastiana.

― Oczywiście ― powtórzyłam automatycznie, starając się zapanować nad ironią.

Nie miałam pewności, czy blondyn zechce pójść ze mną gdziekolwiek. I czy kiedykolwiek.

― Świetnie. Do usłyszenia.

― Dziękuję, na razie ― rozłączyłam się i odłożyłam komórkę na blat stołu.

Czułam się dziwnie winna. Wszystkiemu, chociaż wiedziałam, że nie każdy błąd należał do mnie.
Odetchnęłam cicho i podziękowałam kelnerce za kawę, którą przyniosła w zaparzaczu w kwiatowe wzory wraz z filiżanką.
Bez ociągania wcisnęłam przycisk zbierający fusy na dnie i rozlałam kawę. Upiłam jej spory łyk, niemalże parząc sobie przy tym język.

Westchnęłam ciężko i opadłam na oparcie krzesła, dłonią pocierając twarz. Zdecydowanie to nie był mój dzień i miałam, co do tego przekonanie już o ósmej rano. I chociaż nie powinnam mieć tak kiepskiego nastawienia, nie potrafiłam inaczej.
Słysząc dźwięk wiadomości zerknęłam na ekran, gdzie wyświetliła się na krótką chwilę treść wiadomości. Ten moment wystarczył bym ją odczytała. Dwa słowa od Sebastiana, które skomentowałam wywróceniem oczu. Martwił się, jasne, ale ta jego troska nie powstrzymała go przed powiedzeniem mi tak wielu przykrych słów, gdy starałam się załagodzić sytuację. Najpewniej powinnam odpisać, ale moja wrodzona, albo może nabyta złośliwość uznała, że na to jeszcze nie pora. Niech się martwi i niech najlepiej wejdzie mu to w pięty. Tymczasowo byłam na niego równie wściekła, co na samą siebie.

W międzyczasie kelnerka dostarczyła mi naleśniki, więc po krótkim podziękowaniu zajęłam się jedzeniem. Faktycznie, nawet jeśli potrawa była bombą kaloryczną, warta była każdej kalorii.
Z apetytem zjadłam śniadanie i skupiłam się na piciu kawy.
Wprawdzie ból głowy nie ustępował, ale odczułam minimalny wpływ kofeiny na mój organizm. Nawet jeśli dawka energii była niewielka, wystarczała mi.

― Co tak piękna dziewczyna robi tutaj sama? ― na krzesło naprzeciw mnie usiadł jeden z wcześniej zaczepiajacych mnie nastolatków.

Wyglądał przyjaźnie z tą swoją burzą brązowych loków i z zielonymi, wesołymi oczami, ale fakt, że mi przeszkadzał, irytował mnie.

― Wow. Spodziewałam się, że użyjesz czegoś bardziej tandetnego ― skomentowałam złośliwie i upiłam kolejny łyk kawy.

― Och, zadziorna?

― Nie, mężatka ― padła prosta odpowiedź.

I nie mam pojęcia, które z naszej dwójki miało bardziej zdumiony wyraz twarzy. Ja, czy chłopak, który się do mnie dosiadł.
Przekręciłam głowę i napotkałam rozbawione spojrzenie zielonych, jakże znajomych mi oczu.
Przede mną stał Adrien. W czarnych spodniach, białej koszuli, która miała rozpięte kilka guzików od góry, by pokazywać jego oliwkowy kawałek skóry i z czarną, skórzaną kurtką. Ciemne okulary trzymał w dłoni i się uśmiechał.
A ja nie miałam pojęcia, czy miałam tak wielkiego pecha, czy szczęście, by go tutaj spotkać.
Intruz w postaci chłopaka jakoś tak szybko się ulotnił, rzucając krótkie przeprosiny.

― Co tu robisz? ― spytałam, gdy minął pierwszy szok.

Ciemnowłosy w tym czasie usiadł na wolnym krześle i wziął moją filiżankę, by móc napić się z niej kawy.

Zmarszczyłam z niezadowoleniem brwi, ale nie odezwałam się.

― Zepsuł mi się samochód. Uznałem, że czekając na pomoc wypije kawę i zauważyłem ciebie. Wydawało mi się, że samochód Wagnera stoi na parkingu, ale nie sądziłem, że wpadnę na ciebie, aniołku ― odpowiedział, a ja wiedziałam, że nie miał podstaw, by kłamać.

― Wyjątkowe nieszczęście ― zakpiłam.

― Właściwie, cieszę się, że tu jesteś, przyjaciółko. Potrzebuję podwózki, spieszę się.

― Nie proponowałam ci przyjaźni! ― upomniałam go, słysząc sarkazm w jego tonie.

― Trudno. Za dwie godziny muszę być na spotkaniu i wierzę, że twoje dobre serduszko nie pozwoli ci mi odmówić.

― Zwariowałeś!

― Na twoim punkcie, dawno temu ― zignorował moje słowa, żartując.

― Bądź poważny.

― W porządku. Widzę, że coś się dzieje. Ty podrzucisz mnie na spotkanie, ja oferuje swoje ramię do wypłakania, uczciwa oferta ― podsumował, poważniejąc.

― Jesteś ostatnią osobą, z którą powinnam rozmawiać.

― Wydaje ci się, że cieszy mnie twoje cierpienie? Widzę jak się dręczysz i uwierz mi, nie chcę tego dla ciebie, dlatego chętnie ci pomogę. Zapomnij o całej naszej historii i zobacz we mnie przyjaciela swojego brata. Nie chcę twojej krzywdy ― wyjaśnił spokojnie, wpatrując się w moje oczy.

Westchnęłam ciężko.

― Nie powiedziałam tego.

― Mniejsza o to. Podrzuć mnie na spotkanie i albo możesz ze mną porozmawiać, albo zajmę ci czas byś nie musiała myśleć o problemach.

Jego propozycja zdawała się brzmieć sensownie.
― A potem przy okazji odwiedzimy nasze babcie. I ja zniknę, bo jak rozumiem jedziesz odpocząć do domu ― dodał, zapewniając mnie o braku złych zamiarów.

― W porządku. Ureguluję rachunek i możemy jechać. Właściwie, możesz prowadzić.

― Oddasz mi samochód męża?

― To tylko auto, Nikosto, wyluzuj ― wzniosłam oczy do góry, nadal nie pojmując tej całej męskiej postawy względem motoryzacji.

A i owszem, pewne modele wyglądały ładnie, ale na tym moja wiedza w tej dziedzinie się kończy.
Dopiłam kawę i rzuciłam na blat stołu pieniądze. Nie chciałam czekać na kelnerkę.
Adrien podniósł się ze mną i skierował w stronę drzwi, by odbić w prawo, w stronę wyjścia podczas gdy ja udałam się do recepcji.
Nie miałam pojęcia, dlaczego godziłam się na jego towarzystwo, z drugiej strony przyda mi się okazja do sprawdzenia jak radzę sobie obok niego.
Nasze światy się łączyły i wiedziałam, że unikanie go nie było możliwe.

― Powiem ci, skarbie, że rozumiem, dlaczego skradł twoje serce ― usłyszałam komentarz pani Róży, która udawała, że przeciera ladę ściereczką, gdy tak naprawdę obserwowała przez okno bruneta, który krążył po parkingu, rozmawiając przez telefon.

― To przyjaciel mojego brata, nie mąż ― oznajmiłam, wiedząc, że kobieta źle interpretuje wątki.

― Czyżby? ― spytała, unosząc brwi.

Postanowiłam to zignorować. Nie miałam siły do takich rozmów.

― Chciałam zapłacić, ponieważ na mnie już pora.

― Oczywiście, moja droga, oczywiście.

Kobieta podała mi rachunek, przyjęła ode mnie gotówkę i po krótkiej wymianie wzajemnych podziękowań, pozwoliła mi wyjść.
Zasunęłam suwak bluzy i wyszłam na zewnątrz, delektując się rześkim, chłodnym wrześniowym porankiem.

― Gotowa? ― zapytał brunet, a ja rzuciłam kluczyki w jego stronę, wiedząc, że to pytanie zdecydowanie miało drugie dno.

A ja, rzecz jasna nigdy nie byłam bardziej nie gotowa.


▫Moje postacie żyją własnym życiem. Adrien postanowił namieszać i oto jest. Niby wiem, co powinnam pisać, ale moje myśli żyją własnym życiem.
Co sądzicie, co przyniesie ich wspólna wyprawa?
I oczywiście, dziękuję. Nie spodziewałam się, że będzie was tutaj tak wiele. Dziękuję za gwiazdki i wszelkie komentarze i #1, co jest ogromnym zaskoczeniem zwłaszcza przez tak długi czas.
Dziękuję.
Do następnego, pozdrawiam!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro