Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chapter 11.

„Ukrywasz się już od tak dawna
Nie rozumiejąc, dlaczego
Uciekasz daleko od prawdy
I cały czas gonisz za kłamstwami."

7 września 2017

Najwłaściwszą rzeczą, ale jednocześnie najtrudniejszą było nie mieć żadnych oczekiwań. Oczywistą rzeczą było, że lepsza była miła niespodzianka, jak przykre rozczarowanie. I chociaż zdawałam sobie z tego sprawę, cieszyłam się niczym małe dziecko tylko dlatego, że udało mi się przechytrzyć własnego brata. Wprawdzie użyłam do tego znajomej Niemki, ale nigdy nie twierdziłam, że podstępy nie są właściwe, szczególnie gdy są konieczne. W przypadku mojego brata nie miałam innego wyjścia, dlatego to Ingrid umówiła się z nim na spotkanie pod przykrywką wspólnych interesów.

― Skarbie, zabij mnie, ale zapomniałem o tym wcześniej ― oznajmił Sebastian, podchodząc do mnie, kładąc przede mną, na blacie stołu do kawy, kopertę.

Kremową z pięknym i finezyjnym odręcznym napisem z naszymi danymi. Zmarszczyłam lekko brwi i zerknęłam na niego, czując jak całuje moją skroń.

― O czym? ― podłapałam wątek, sięgając po kopertę, by ją otworzyć.

Wyjęłam z niej zaproszenie, o podobnej barwie, z bordowymi elementami, które pięknie komponowały się z resztą. I, czytając jej zawartość zrozumiałam, o czym on mówił, właściwie w momencie, gdy moje oczy napotkały imiona: Carla i Cesare Ferro. Pamięć powróciła momentalnie, przypominając mi o niefortunnym spotkaniu z wujkiem Aurelii. Jęknęłam cicho.

― Właśnie, o tym, najgorsze to to, że to za tydzień, w sobotę, wybacz ― dokończył swoją wypowiedź i uśmiechnął się do mnie lekko, nieco przepraszająco, jakby faktycznie było mu przykro, że zrzuca na mnie taką bombę.

Odłożyłam kawałek papieru i przetarłam dłonie o materiał mojej sukienki, którą aktualnie miałam na sobie.
Nie czułam się komfortowo z myślą, że muszę tam iść, aczkolwiek, z drugiej strony, trzeba było stawiać czoła swoim demonom. A moim zdecydowanie była panna Ferro.
Westchnęłam ciężko, powoli wypuszczając powietrze spomiędzy warg.

― Nie mogę cię zabić, jesteś moją osobą towarzyszącą ― wysiliłam się na kiepski żart i podniosłam się z miejsca, by objąć ramionami jego pas i przytulić policzek do jego torsu.

Zdawałam sobie sprawę, że w całym bałaganie mojego życia, to on był moją opoką. Czymś stałym, właściwym i pewnym. Zacieśniłam uścisk, gdy jego dłoń wylądowała na tyle mojej głowy. Kojąco zaczął gładzić moje włosy, jednocześnie opierając brodę na mojej czaszce.

― Coś się stało? ― spytał cicho, z wyraźną troską słyszalną w jego tonie głosu.

― Nie, po prostu miałam ochotę się przytulić nim wyjdę na spotkanie z Sanem. Chyba potrzebuję mobilizacji ― skłamałam gładko, chociaż nie do końca nie było to prawdą.

― Skarbie, potrzebujesz brata, nie mobilizacji ― zauważył szczerze, obejmując mnie ciaśniej jedną z dłoni, wokół karku.

Przycisnął mnie do siebie i ucałował czubek mojej głowy.

― Zawsze wiesz, co powiedzieć ― podsumowałam, prychając cicho, ponieważ to akurat było irytujące.

Słodkie, ale irytujące.

― Nie, ja po prostu wiem, co chcesz usłyszeć, jesteś w końcu moją żoną, to zobowiązuje do czegoś ― zsunął dłonie na moje ramiona i odsunął mnie nieznacznie od swojego ciała, by móc spojrzeć w moje oczy.

Uśmiechnął się lekko, aczkolwiek pewnie, w jego naturalny, dość uroczy sposób, który tak wiele o nim mówił.

― Do czego?

― By cię kochać i nie zadawać zbędnych pytań ― wyjaśnił tak po prostu, mrugając do mnie okiem i pochylił się, by połączyć nasze wargi w lekkim, czułym pocałunku.

Przymknęłam oczy, delektując się tym.
Nie skomentowałam jego słów, oddałam pocałunek i dopiero po momencie zdecydowałam się uśmiechnąć do niego najpiękniej jak tylko potrafiłam.

― I chociaż zaraz się wściekniesz, to uważam, że jest jeszcze jedna osoba, z którą potrzebujesz porozmawiać, by móc naprawdę zacząć żyć od nowa ― dodał po chwili milczenia i bacznego obserwowania mnie.

Wyprostowałam się niczym struna, mając złe przeczucia, co do tego, kogo tyczyły się jego uwagi i zmarszczyłam niepewnie brwi, mając nadzieję, że się jednak mylę.

― Jaka? ― spytałam, wahając się, czy oby na pewno chcę usłyszeć odpowiedź na to pytanie.

Zrobiłam krok w tył i przesunęłam palcami po blacie stołu, by na czymś skupić rozbiegane myśli.

― Nikosto. Chociaż szczerze go nie znoszę, skarbie, potrzebujesz tego ― powiedział z przekonaniem, rozkładając bezradnie ręce.

Jakby sam fakt, że musiał to powiedzieć sprawiał mu trudność.

― Sebastian! ― ostrzegłam go nieco głośniej niż zamierzałam i zmierzyłam go wściekłym spojrzeniem.

Sądziłam, że jest po mojej stronie.
I pomimo mojej złości, zdawałam sobie sprawę, że tak właśnie było.

― Samiro ― założył dłonie na wysokości swojej klatki piersiowej i przechylił głowę w bok, uśmiechając się przekornie.

Jakby bawiło go to, że się wściekałam.
Westchnęłam ciężko.

― Chociaż chętnie porozmawiałabym o moim byłym, to mam spotkanie do zaliczenia, także ten... no ― przerwałam ciszę, która między nami nastała i uśmiechnęłam się głupio. ― Lecę.

― Jesteś niemożliwa ― skomentował tylko, łapiąc dłonią mój nadgarstek i przyciągnął mnie do siebie.

Przelotnie ucałował moje usta.

― Już tęsknię, do zobaczenia.

― Nie drażnij mnie ― ostrzegłam, uśmiechając się lekko, ponieważ pomimo całej irytacji, nadal był osobą, która wywoływała uśmiech na moich wargach.

― Gdzieżbym śmiał, do zobaczenia wieczorem? ― zerknął na mnie, cofając swoją rękę, dość powoli, przy okazji przesuwając po niej opuszkami swoich palców.

Uśmiechnęłam się do niego.

― Oczywiście. Co byś powiedział na jakąś randkę, jutro? ― spytałam, przypominając sobie, że w ostatnich dniach mało czasu spędzałam z mężem.

Właściwie całe dnie wisiałam na telefonie, bądź biegałam po mieście, szukając pomocy dla małej Jagody. I knułam jak spotkać się z Sanderem, do czego w efekcie końcowym wykorzystałam Ingrid.

― Chętnie, chcesz to zaplanować, czy mogę się wykazać?

― Wykaż się, skoro chcesz, lecę po rzeczy i wychodzę, do później ― odpowiedziałam i wspięłam się na palce, by móc przelotnie ucałować kącik jego ust.

Uśmiechnęłam się do niego czule i odwróciłam się, by złapać w dłoń kopertówkę, do której wsunęłam telefon. Dochodziła dopiero siedemnasta i miałam dokładnie trzydzieści minut na to, by dotrzeć na spotkanie z bratem.
I chociaż zbierałam się do tego mentalnie kilkanaście ostatnich dni, wcale nie byłam przygotowana. W mojej głowie panowała pustka. Miałam świadomość, jak bardzo nawaliłam. I próbowałam sama siebie usprawiedliwiać, ale z każdą odniesioną porażką zdawałam sobie sprawę, jak wielki błąd popełniłam, wykluczając Chrysandera z mojego życia. Chciałam dobrze, wydawało mi się, że to właściwy sposób na to, by przetrwać ból, przyzwyczaić się do niego i z nim wygrać. Myliłam się. I karą za ten błąd miała być separacja od brata. Jedynej osoby, która zawsze była, bez względu na wszystko i mimo wszystko. Aczkolwiek tym razem, to on unikał mnie, zmęczony moim zachowaniem.

Westchnęłam ciężko, kręcąc głową, chcąc pozbyć się negatywnych myśli z głowy. Poczułam jak włosy uderzyły w moją twarz, co nieco mnie otrzeźwiło. Nawet jeśli chciał być na mnie wściekły i miał do tego pełne prawo, ja również musiałam mieć szansę się wytłumaczyć. By zrozumiał, albo chociaż spróbował dostrzec to, co mną kierowało. Żal, ból, smutek, czy ogromne poczucie straty i pustki po śmierci taty.

― San cię kocha, pamiętaj o tym ― dodał spokojnie Sebastian jakby był pewien tego, że to gwarantowało mi powodzenie w mojej misji godzenia się.

Wysiliłam się na lekki, nieco bezradny uśmiech i rzuciłam mu ostatnie spojrzenie nim zdecydowałam się złapać klamkę i opuścić nasze mieszkanie.
Nie skomentowałam tego.

(...)

― Jak rozumiem, zmieniłaś również nazwisko i od dzisiaj nazywasz się Ingrid Munk? ― sarkastyczny ton Chrysandera nie uszedł mojej uwadze.

Nie był zaskoczony, właściwie nawet przez sekundę. Jakby spodziewał się, że to ja pojawię się w drzwiach jego gabinetu zamiast czarnowłosej. I musiałam przyznać, że świetnie maskował wszelkie emocje, czego wcześniej nie dostrzegałam. Miał takie momenty, ale nie byłam uświadomiona, jak dobry w tym był.
Najwyraźniej był bardziej podobny do Adriena niż sądziłam. W myślach, szybko skarciłam się za ten pomysł i spojrzałam na brata, wzruszając lekko, dość obojętnie ramionami.

― Nie chciałeś mnie widzieć, więc...

― Dlatego powinnaś to uszanować i dać mi spokój, a nie tracić mojego czasu, próbuję tutaj pracować ― ostrzegł złośliwie i oparł się wygodniej w fotelu, mierząc mnie gniewnym spojrzeniem.

W takim wydaniu nie widziałam go jeszcze nigdy. Zdumiewające. Nie byliśmy świadomi swojego istnienia zbyt długo, ale wydawało mi się, że znam lepiej własnego brata. I jak się okazywało, tylko mi się wydawało.

― Staram się, dlaczego tego nie widzisz? ― spytałam cicho, zamykając za sobą drzwi, ale nie wchodząc dalej.

Stałam w miejscu i wpatrywałam się z niedowierzaniem w blondyna, nie do końca wiedząc, co powinnam w ogóle powiedzieć. Brakowało mi słów. Pustka w mojej głowie siała zamęt w całej mnie. Sądziłam, że będzie łatwiej, że najtrudniejsza część to dostać się tutaj. Myliłam się. Po raz kolejny.

― Wiele można ci wybaczyć, ale są momenty, gdy przekracza się granice cierpliwość ― wyjaśnił, spoglądając na mnie znacząco. ― Ty przekroczyłaś moją, wychodząc za mąż. Skoro w tak ważnym momencie życia nie byłem ci potrzebny, dlaczego sądzisz, że teraz jestem?

Westchnęłam ciężko, słysząc jego słowa. Zasłużyłam sobie na całą złość jaką emanował, nawet jeśli starał się nad nią panować. Spojrzałam na niego przepraszająco i bezradnie, po raz kolejny wzruszyłam ramionami.
Zrobiłam kilka kroków i opadłam na fotel, który znajdował się naprzeciw biurka, za którym siedział jasnowłosy.

― Wiem, zrobiłam tych parę głupstw, ale parę głupstw powinno być wybaczone ― rzuciłam, przypominając sobie tekst piosenki, którą namiętnie puszczałam w początkowym okresie naszej znajomości, gdy zagłuszałam argumenty matki, czy kogokolwiek innego.

― Naprawdę chcesz rzucać cytatami? ― uniósł sceptycznie jedną z brwi jakby nie wierzył w to, co właśnie powiedziałam.

― Nie. Chcę ci powiedzieć, że wiem, że nawaliłam. I jak bardzo nawaliłam. Wiem, jestem tego w pełni świadoma ― przyznałam i skinęłam na jego słowa lekkim ruchem głowy, przytakując.

Brakowało mi siły, by się tłumaczyć, a jednocześnie wiedziałam, że to moja szansa i nie mogłam się poddać w takim momencie.

― Jakiś sukces.

― Mógłbyś po prostu posłuchać mnie kilka minut? ― spytałam retorycznie, wpatrując się w niego szklącymi się oczami.

Starałam się zapanować nad ich szczypaniem i nie płakać, ale nie było to wcale tak łatwe jakby się mogło wydawać.

― I postarać się mnie zrozumieć? Tak po prostu? Bez złości i całej tej otoczki? ― kontynuowałam, bacznie mu się przyglądając.

Oparłam dłonie na podłokietnikach i zacisnęłam na nich palce.
Westchnęłam ciężko i koniuszkiem języka, z zakłopotaniem zwilżyłam dolną wargę. Powoli, jakbym próbowała kupić sobie czas na namysł.
Poczucie winy roztrzaskiwało się wewnątrz mnie, tworząc małe kawałeczki, z czego każdy jarzył się i wżynał dalej, głębiej.

― Skoro już tu jesteś, to proszę ― łaskawie wyraził zgodę i złączył ze sobą palce swoich dłoni, wpatrując się we mnie znad nich.

Niczym jakiś myśliciel, który zastanawiał się nad czymś istotnym.
Był moim bratem, a miałam wrażenie jakbym wpatrywała się w bezlitosne oczy kata.

― Pieprzyć to, nie będę przepraszać skoro tego nawet nie chcesz! ― wybuchnęłam, nie panując nad sobą.

Pokładów złości było we mnie jednak więcej, jak całej tej fałszywej pokory. Podniosłam się z miejsca i pokręciłam z niedowierzaniem głową.

― Chciałam wyjaśnić, chciałam powiedzieć ci jak do tego wszystkiego doszło, ale pieprzyć to, wiesz?

― Interesujące ― mruknął, krzywiąc usta w niezrozumiałym dla mnie grymasie.

Jakby chciał się śmiać, a jednocześnie nie mógł zapanować nad irytacją.

― Jestem twoją siostrą! Zbyt wiele przeszłam, zbyt wiele wzięłam na swoje barki. Wiem, nawaliłam. Mogłam prosić o pomoc, ale cholera, całe życie radziłam sobie sama! Miałam tatę i miałam siebie, a przecież skoro grałam przed tatą taką silną, dlaczego innym miałam pokazać, co tak naprawdę czuję? Dlaczego miałam pokazać jak przerażona jestem, skoro jest to jednoznaczne z byciem słabą? ― wyrzuciłam dłonie w górę jakbym szukała odpowiedzi na te pytania.

Chociaż z drugiej strony je znałam. Nie było wcale tak trudno na nie odpowiedzieć.

― Chyba sobie ze mnie kpisz...

― Nie! Nie przerywaj mi! ― ostrzegłam, grożąc mu palcem i zrobiłam kilka kroków w kierunku okna, chcąc nieco się uspokoić.

Objęłam ramiona dłońmi jakbym chciała poskładać się w całość, ponieważ właśnie się rozlatywałam. Cały mój pozorny spokój właśnie legł w gruzach.

― Chrysander, całe moje życie miałam tylko tatę. I nie potrafiłam mu pomóc, rozumiesz? Nie pomogłam mu. Umarł. Odszedł. Zostawił mnie... ― ściszyłam ton głosu i zamrugałam pospiesznie powiekami, nie chcąc płakać, a mimo to jedna, zdradziecka łza spłynęła po moim policzku.

Pospiesznie ją starłam.

― Nie chciałam czuć tego ponownie. Nie chciałam, by zależało mi na kimkolwiek na tyle mocno, by czuć to ponownie. By poczucie straty mnie zabiło ― dodałam po chwili ciszy, która panowała pomiędzy nami.

― I na co ci to było? ― spytał, podnosząc się i podchodząc do mnie.

Ton jego głosu złagodniał.

― By zrozumieć, że od tego nie da się uciec. Że ludzie odchodzą i umierają, ale wcześniej możemy ich kochać. I cieszyć się każdym momentem z nimi. Rozumiesz? Musiałam to dostrzec. Musiałam zrozumieć, że kochanie was, nie zniszczy mnie. Przerażało mnie to, że kochanie kogokolwiek sprawi, że zginę. Umierałam każdego dnia od nowa, gdy tylko otwierałam oczy, ponieważ tata umarł. Rozpadałam się miliardy razy, starając się zasnąć. Nie radziłam sobie. I nie chciałam, by ktokolwiek mógł sprawić, że to mogłoby się zdarzyć ponownie ― przyznałam szczerze, pociągając nosem i pozwalając sobie na płacz.

Szloch wstrząsnął moim ciałem, a mój brat, jakoś tak, automatycznie przyciągnął mnie do siebie i przycisnął moją głowę do swojego torsu, kojąco gładząc moje włosy dłonią i szepcząc cicho, starał się mnie uspokoić, nieznacznie kołysząc naszymi ciałami.

― Tak cholernie mocno cię kocham. Jesteś moim bratem, ale musiałam to zrozumieć, że potrafię żyć z myślą, że los płata nam figle, że poradzę sobie, że miłość gwarantuje wsparcie. Musiałam zrozumieć ― powtórzyłam cicho, zaciskając palce na koszuli brata, nie przejmując się tym, że mnę ją w tym momencie.

Ani tym, że moje łzy wsiąkają w jej materiał.

― Ale skąd to małżeństwo?

― Myślałam, że poślubienie kogoś z rozsądku pomoże mi uratować moje serce.

― I co?

― I wcale tak nie jest, Sebastian jest za dobry. Nie zasługuje na to, co mu robię. Jestem okropna. I nie zasługuję na taryfę ulgową, wiem. Nie zasługuję na to byś mi wybaczył, ale cholera, potrzebuję cię... jesteś przecież moim bratem. A to coś znaczy, prawda? Znaczy to coś dla ciebie? ― zapytałam, cofając się nieznacznie i spojrzałam na niego zapłakanymi oczami.

― Kocham cię, mała ― przyznał i przyciągnął mnie ponownie do siebie, więżąc mnie w żelaznym uścisku swoich mocnych ramion.

― Przepraszam.

― Ja również, przepraszam.

Mam wrażenie, że ostatnio nic mi nie wychodzi, przepraszam. Rozdział w mojej głowie był lepszy. Zdecydowanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro