Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Noc w szpitalu

Znaleźliśmy, a właściwie Mason znalazł go w męskiej łazience. Z tego co mi powiedział, Liam o mało nie rozbił lustra. Na szczęście jego najlepszy przyjaciel w porę mu przeszkodził. Gdy ruszyliśmy w końcu na historię, zaproponowałam Liamowi mojej notatki z wosu. Przyjął je z wdzięcznością. Historia i fizyka minęły nam szybko. Wyszliśmy z klasy i udaliśmy się na boisko szkolne, aby zaczekać na eliminacje do drużyny. I tak musiałam poczekać na Stilesa lub Scotta aż skończą trening, żeby któryś z nich odwiózł mnie do domu, ponieważ moja starsza siostra siedzi w szkole do 17:00 lub 18:00. W ciągu godziny czekania, aż trener skończy swoją ostatnią lekcję, zdążyłam się dowiedzieć kilku ciekawych rzeczy o moich nowych znajomych. Mason mieszka z mamą odkąd jego brat Taylor zginął w zeszłym roku w wypadku. Czasem odwiedza tatę, ale on wyprowadził się z Beacon Hills. Mieszka teraz w Nowym Yorku i na święta przysyła synowi drogie prezenty. Ojciec Liama również ich zostawił, jednak już kilka lat temu. Mama chłopaka ma nowego męża. Jest on lekarzem, pracującym w szpitalu w Beacon. Nie zapytałam Liama o jego byłą szkołę. Zamierzałam to zrobić, gdy będziemy sami, ponieważ mógł się wstydzić lub stresować. Liam na boisku był najlepszy. Miał szansę zostać kapitanem. Obronił każdą bramkę i zdobył z 10 punktów. Szło mu świetnie do czasu, gdy Scott i Stiles złamali mu nogę. Znaczy nie wiedziałam na pewno czy była złamana, ale tak wyglądała. Zdenerwowałam się i ruszyłam w ich stronę, biorąc po drodze plecak mój i Liama.

- Co wy sobie myślicie?! – zaczęłam się wydzierać na starszych kolegów. – Jak mogliście zrobić coś takiego? Widzieliście, że świetnie mu szło...

- Za dobrze – mruknął Stiles.

- Co?! Czy ja dobrze rozumiem? Zrobiliście to z zazdrości? Bo miał szansę zostać kapitanem? – zerknęłam wrogo na Scotta. – Nie spodziewałam się czegoś takiego po tobie. Zawiodłeś mnie.

W tym momencie podjechał samochód Stilesa. Za kierownicą siedział Isaac.

- Wsiadajcie – rzucił. – Musimy go zawieść do szpitala.

Scott i Stiles wsadzili Liama na tylne siedzenie jeepa Stilinskiego, po czym sami usiedli po obu jego stronach. Już chciałam również wejść do samochodu, gdy Lahey zatrzasnął drzwi auta tuż przed moim nosem.

- Hej! – zaprotestowałam. – Też jadę.

- A z jakiej racji? – zapytał kierowca.

- Mam jego rzeczy – poinformowałam go i podniosłam plecak Liama do góry.

- Świetnie... - mruknął niezadowolony Isaac, ale wpuścił mnie do samochodu.

W ciągu 10 minut byliśmy w szpitalu. Liamowi zrobiono prześwietlenie i okazało się, że kość jest tylko nadpęknięta i nie ma żadnych odłamków. Doktor powiedział, że chłopak posiedzi w gipsie kilka tygodni. Byłam tak wściekła na chłopaków za "wypadek" Liama, że miałam ochotę coś roztrzaskać. Najlepiej na głowie Scotta lub Stilesa. Siedziałam przed salą Liama i czekałam, aż lekarz pozwoli mi wejść do środka. W końcu po godzinie badań mogłam go nareszcie zobaczyć. Nie wyglądał najgorzej. Noga była chwilowo unieruchomiona za pomocą tony bandaży, ponieważ dopiero jutro miał mieć zakładany gips.

- Jak się czujesz? – zapytałam, gdy tylko podeszłam do jego łóżka.

- Nie najgorzej – odparł z uśmiechem. – Niestety mogę się pożegnać z grą w drużynie...

- Nie mów tak! – przerwałam mu. – To nie twoja wina.

- Ten wypadek to niczyja wina. Po prostu zwykły przypadek.

- Jasne... To wina Scotta i Stilesa. Oni...

- Przestań. Jeśli już szukamy winnego, to zdecydowanie jestem nim ja. Przed eliminacjami chwaliłem się, że mogę zostać najmłodszym kapitanem w historii szkoły. A to przecież Scott jest kapitanem. Poczuł się zagrożony i dlatego dawał z siebie 300%. A moja noga naprawdę została złamana w wyniku wypadku. Ja...

- No dobrze. Niech ci będzie. Zostańmy przy wersji, że był to nieszczęśliwy wypadek. Ale myślę, że po tym, co dzisiaj pokazałeś trener na pewno przyjmie cię do drużyny. Byłeś najlepszy – złapałam go za rękę, starając się dodać mu otuchy.

- Dzięki. Ale myślę, że gdybyś poćwiczyła, to mogłabyś być lepsza od wszystkich w tej szkole razem wziętych. Naprawdę masz potencjał.

- To miłe, że tak mówisz, ale sądzę że to jednak niemożliwe. Scott i ty już jesteście najlepsi na świecie. A teraz prześpij się, lekarz powiedział, że masz odpoczywać. Posiedzę przy tobie, jeśli oczywiście tego chcesz.

- Jasne, że chcę.

- Och, zapomniałabym – powiedziałam, siadając na fotelu koło jego łóżka. – Przywiozłam twój plecak z rzeczami. Zostawiłam go razem z moją torbą przed salą. Zaraz to wszystko przyniosę.

Wstałam i wyszłam z pomieszczenia. Wzięłam z krzeseł przed tymczasowym pokojem Liama nasze bagaże i wniosłam je do sali. Gdy weszłam Liam już spał. Przysięgam, że nie było mnie z półtorej minuty, a on zdążył przez ten czas zasnąć. Jak dziecko! Postawiłam torby pod oknem i wróciłam na swój fotel. Odgarnęłam Liamowi włosy z czoła. Wyglądał tak niewinnie. Oparłam się o fotel i zamknęłam na chwilę oczy.

*Liam*

Obudziłem się po 23:00. Lena spała w fotelu obok mojego łóżka. Wyglądała tak uroczo. Niespodziewanie na korytarzu usłyszałem hałas. Wstałem i mimo bolącej nogi wyszedłem na korytarz. Nie zobaczyłem nikogo. Na pewno coś słyszałem. Odwróciłem się i dostrzegłem kogoś idącego w moją stronę. Był to chłopak o białych oczach, bez tęczówek, z trzema rzędami drobnych, ostrych zębów w ustach, cały umazany jakąś czerwoną cieczą, wyglądającą jak krew. Nie miałem czasu na ucieczkę. Stworzenie uderzyło mnie czymś ciężkim w głowę i straciłem przytomność. Ocknąłem się na dachu szpitala, trzymany przez dziwnego chłopaka. Nagle drzwi prowadzące do wnętrza budynku otworzyły się i wybiegł przez nie... Scott. A przynajmniej tak mi się wydawało. Miał zniekształconą, nadmiernie owłosioną twarz, szpiczaste uszy, a do tego kły, pazury i czerwone świecące oczy. Nie miałem pojęcia o co chodzi. Dlaczego McCall tak wygląda? Czy jest jakimś potworem? Stworzenie, które mnie trzymało, wzmocniło swój uścisk. Zaczynałem się dusić.

- Nie podchodź – ostrzegła istota mojego starszego kolegę.

- Kimkolwiek jesteś, pomożemy ci – zaczął spokojnie nie-do-końca-Scott.

- To niemożliwe – odpowiedział z goryczą chłopak umazany krwią.

- Pozwól sobie pomóc – poprosił McCall.

- Wendigo nie potrzebują pomocy – wyjaśnił białooki. – Tylko jedzenia – dodał i odwrócił mnie twarzą do siebie. Zacząłem się wyrywać. Chłopak popchnął mnie. Potknąłem się i zsunąłem z dachu. Złapałem się rynny i modliłem by nie spaść. Scott rzucił się mi na pomoc. Pchnął chłopaka i złapał mnie za przedramiona. Niestety wendigo zaczął odciągać go ode mnie. Trzymałem się już tylko jedną ręką. Niestety Scott miał unieruchomione ręce i nie mógł mi pomóc.

- Nie wytrzymam – krzyknąłem do niego, a moje palce już ledwo czepiały się budynku. Nie miałem już siły. Moja ręka oderwała się od krawędzi dachu. Kły Scotta wysunęły się. Chłopak złapał mnie nimi za przedramię, aby nie dać mi spaść na dół. Ból był nie do zniesienia. Jakby ktoś wbił w moją rękę rozżarzone, ostro zakończone pręty. Nagle wendigo puścił Scotta i osunął się na ziemię. Czerwonooki wciągnął mnie z powrotem na dach. Z pleców zakrwawionego chłopaka wystawała siekiera. Jakaś postać ubrana na czarno wyszarpnęła ostrze z jego ciała, po czym przyłożyła palec do miejsca, w którym powinny znajdować się usta, w geście milczenia i zniknęła. Siedziałem oparty o jeden z kominów szpitala, trzymając się za krwawiące przedramię. Scott po schowaniu swoich zębów i pazurów zabrał mnie do swojego domu. Związał, zakneblował i wsadził do wanny. Zostawił mnie na chwilę, po czym wrócił ze Stilesem. Nie miałem pojęcia o co chodziło. Stiles popatrzył na mnie, potem na Scotta i w końcu z rezygnacją pokręcił głową. Zasunął kotarę od kabiny.

- Wypuście mnie – próbowałem wybełkotać, ale taśma na moich ustach skutecznie mi to uniemożliwiała.

Moi porywacze poszli do pokoju obok łazienki, w której się znajdowałem. Z tego co usłyszałem chyba usiedli, po czym Stiles przemówił.

- Więc ugryzłeś go?

- Tak...

- Porwałeś i zaciągnąłeś tutaj?

- Spanikowałem – wyjaśnił Scott.

- Nie zakopiemy jego zwłok na pustyni?

- Nieee – chciałem zaprotestować, ale przez tą taśmę nie miałem jak. Nie miałem pojęcia o czym oni rozmawiali. Jakieś ugryzienia, zwłoki na pustyni; o co tu chodzi?

- Nie bez powodu ja obmyślam plany. Twoje są do dupy...

- Dlatego do ciebie zadzwoniłem – wyjaśnił mój porywacz. – Co teraz?

Koledzy wyjęli mnie z wanny McCalla i posadzili na krześle, nadal związanego i zakneblowanego. Stanęli przede mną. Spojrzałem na nich spode łba, dysząc wściekle.

- Liam, zdejmę taśmę – poinformował mnie Stiles. – Ale jeśli krzykniesz, znów cię zakleję. Masz mówić po cichu, jasne?

Pokiwałem głową, na znak, że rozumiem. Chłopak zerwał taśmę, zaklejającą mi dotychczas usta.

- Zobaczyłeś wiele niepokojących scen – zaczął tonem psychologa „mózg" operacji. – Z ich powodu czekają nas kolejne niepokojące sceny, rozumiesz?

- Nie bardzo – odparłem. To było... straszne. Porwali mnie, związali, a teraz wydają mi rozkazy i mówią jakieś dziwne, niemające sensu rzeczy.

- To dobrze – zadecydował Stiles.

- Ja też nie łapię – wtrącił Scott.

- Ty mu powiedz.

- O czym? – zapytałem zdezorientowany całą tą chorą sytuacją.

- Liam – zaczął poważnie McCall. – To co się stało, to co zrobiłem, żeby cię ratować, zmieni cię na zawsze...

- Albo zabije – wtrącił Stiles. – Po co to mówiłem?

- Co? – chciałem wiedzieć. To już była przesada. Zacząłem płakać.

- Czy on płacze? – spytał Stilinski.

Scott ukucnął przy moim krześle i powiedział:

- Liam, wszystko będzie dobrze. Nie umrzesz.

- Prawdopodobnie – przerwał mu Stiles.

- Przestań – poprosił Scott.

- Pewnie nie – poprawił się jego przyjaciel.

- Uwolnijmy go – zaproponował porywacz.

Zerwali krępującą mnie taśmę. W końcu byłem wolny.

- Liam w porządku? – chciał wiedzieć czerwonooki.

Wstałem z krzesła z zamiarem jak najszybszego wydostania się stąd.

- Przykro nam, że... no wiesz... - zaczął drugi.

Wziąłem krzesło i zamachnąłem się nim na „kolegów". Scott upadł na podłogę.

- Liam odbiło ci? – zaprotestował Stiles.

Walnąłem pięścią w jego twarz, po czym wybiegłem z pokoju McCalla. Ruszyłem biegiem w kierunku schodów. Co dziwne moja noga już nie bolała. Nie była spuchnięta i mogłem nią normalnie ruszać. Widząc jak moi prześladowcy wybiegają z pokoju, kontynuowałem ucieczkę.

- Za nim – krzyknął Stilinski.

Złapali mnie i razem stoczyliśmy się po schodach. Na szczęście po upadku szybko się podniosłem i wybiegłem z domu Scotta. Zamierzałem unikać go jak ognia.

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

To znowu ja. Przybywam z kolejnym rozdziałem - 3. Mam nadzieję, że ktoś to w ogóle czyta. Następny rozdział za dwa tygodnie. Gwiazdkujcie, komentujcie itd. 

                                                                                                              Wasz Aniołek

PS. stroje - http://www.polyvore.com/my_beacon_hills/collection?id=5746577

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro