Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11. Motocykl


*Lena*

Przytłoczona wyszłam z kawiarni i wykręciłam numer Lydii. Odebrała już po drugim sygnale.

- Czego potrzebujesz, kochana siostrzyczko?

- Mogłabyś po mnie przyjechać? Jestem niedaleko szkoły, w kawiarni.

- Właśnie podjeżdżam pod centrum handlowe, żeby kupić prezenty. Jeśli masz gdzieś spędzić najbliższe dwie godziny, to mogę po ciebie podjechać po zakupach.

- Dwie godziny?! To co ty będziesz tam kupować?!

- Mówiłam już... prezenty.

- Ugh... Nieważne, może ktoś inny ma wolny czas i samochód i mógłby tu po mnie podjechać.

- Okey, to paaa.

- Udanych zakupów.

Kto jeszcze może mnie zawieść do domu? Bezwiednie wybrałam numer Stilesa. Poczta głosowa. Świetnie, chyba będę musiała wracać do domu na pieszo. Nagle ktoś zakrył mi oczy. Uśmiechnęłam się. To pewnie Liam, już mu przeszło.

- Hej ślicznotko – usłyszałam szept Marcusa.

Odwróciłam się do niego i pocałowałam jego policzek. – Cześć Marc. Co tu robisz?

- Byłem odwiedzić ojca w pracy. A ty?

- Byłam na gorącej czekoladzie z Liamem.

- No i jak? Smakowała?

- Tak, nawet bardzo. Tyle że... pokłóciliśmy się...

- Hej, nie przejmuj się. Na pewno wszystko się ułoży, tak? – Mocno mnie przytulił. Odwzajemniłam uścisk. – Masz ochotę wybrać się ze mną na Bal Bożonarodzeniowy?

- Bal?

- Organizowany w szkole, jutro.

- Jutro jest wigilia w szkole...

- No tak, a wieczorem jest bal. Tylko dla uczniów, zero nauczycieli – uśmiechnął się zachęcająco.

- No nie wiem... Muszę zapytać mamę, ale myślę, że nie będzie problemu.

- Wspaniale. Masz sukienkę?

- Mogę pożyczyć coś od Lydii...

- Nie, musisz mieć jakąś swoją sukienkę – zaprotestował chłopak.

- To nie do końca mój styl... - powątpiewałam.

- Tylko jedną. Na jakieś szczególne okazje.

- No dobrze, ale skąd ja wezmę sukienkę na dzień przed balem? – zamartwiłam się.

- Moja matka ma sklep z takimi rzeczami, możemy tam podjechać.

- Masz samochód?

- Lepiej, motocykl.

Uśmiechnęłam się szeroko. Zawsze chciałam jeździć na motocyklu, ale moja mama i siostra były temu przeciwne. – W takim razie, prowadź.

Przeszliśmy kilka metrów i moim oczom ukazał się wspaniały czarny motocykl.

- Poczekaj chwilę, zaraz wracam – powiedział Marc i ruszył w stronę jakiegoś sklepu.

Podeszłam do maszyny. Błyszcząca rama, skórzane siodło, a na nim czarny kask. Przesunęłam ręką po oponie. Dwudziestoczterolatek jedzie motocyklem przez kanion po pustej autostradzie. Ubrany jest w czarną skórzaną kurtkę i rękawiczki. Jego włosy są targane przez wiatr. Za nim na maszynie siedzi trzynastoletni chłopak, w czarnym kasku. Za osłoną widać śliczne oczy i szeroki uśmiech. Starszy jest skupiony na drodze, musi zdążyć do szpitala, do ukochanej. Na szczęście autostrada jest pusta.

- Trzymaj się Marcus! – krzyczy do chłopca, kurczowo trzymającego się kurtki brata.

Dodaje gazu. Przed nimi ostatni zakręt, następnie jedynie kilka kilometrów i są na miejscu. Koła toczą się coraz szybciej. Widoczność na zakręcie jest ograniczona przez ścianę kanionu. Zaczynają skręcać, gdy motocyklista zauważa pędzącą w ich stronę z zawrotną prędkością ciężarówkę. Wie, że nie mają szans na przeżycie, po zderzeniu się z czymś tak ogromnym. Chłopak wykonuje gwałtowny skręt w prawo, próbując uniknąć zderzenia. Traci panowanie nad maszyną i z prędkością 300 km/h uderza w ścianę kanionu. Trzynastolatek spada z motocykla, łamiąc lewą rękę. Zdejmuje kask i rozgląda się, szukając brata. Zauważa go przygniecionego pojazdem pod ścianą kanionu. Podbiega do niego jak najszybciej umie.

- Cole! Cole! Wstawaj, proszę! – krzyczy chłopiec.

Starszy chłopak ledwo się rusza. Uchyla powieki i patrzy w oczy swojego ukochanego małego braciszka. Wyjmuje z kieszeni telefon i podaje młodszemu. Ten błyskawicznie wykręca numer pogotowia. Szybko opowiada o wypadku i prosi o pośpiech.

- Pomoc jest już w drodze, karetka będzie tam za pięć minut.

- Proszę pośpieszcie się, to mój brat!

Po zakończonej rozmowie wraca do brata.

- Pogotowie już jedzie.

- Nie zdążą – szepcze Cole.

- Cole! Nie mów tak, zdążą! Muszą!

- Marcus mogę mieć do ciebie prośbę? – Trzynastolatek gorliwie kiwa głową. – Daj to Mirandzie – wyjmuje z kieszeni przepiękną różę. – i powiedz, że bardzo ją kocham. Je obie, dobrze?

- Cole, sam jej to powiesz...

- Obiecaj Marcus, obiecaj, że jej to przekażesz – błaga.

- Ale...

- Obiecaj!

- Obiecuję! – Bierze kwiat i delikatnie chowa.

Cole uśmiecha się do Marcusa. Zamyka oczy i już ich nie otwiera. Trzynastolatek płacze i krzyczy, ale wie, że jego brat już się nie obudzi. Pogotowie przyjeżdża za późno. Zawozi Marcusa do szpitala, aby go zbadać i założyć gips na złamaną rękę, ten jednak szybko biegnie na oddział położniczy. Znajduje świeżo upieczoną matkę i mocno się do niej przytula.

- Marcus! – cieszy się na jego widok. – Gdzie jest Cole?

- Mira, on... on... - nie może wykrztusić chłopiec.

- Marcus?

- Cole nie żyje! – wyrzuca z siebie trzynastolatek.

- Co ty mówisz? Jak to nie żyje?

- Mieliśmy wypadek, pogotowie nie zdążyło... - płacze chłopak. – Cole poprosił, żebym ci przekazał, że bardzo cię kocha... was kocha i dał to. – Wyjmuje bladoróżowy kwiat i podaje narzeczonej brata.

- Dziękuję ci Marcus. – Miranda ociera łzy z jego policzków. – Co z twoją ręką?

- Jest złamana – rzuca szybko chłopak, jakby to było nic wielkiego. – Wybrałaś już dla niej imię? – wskazuje na malutką istotkę przytuloną do piersi dziewczyny.

- Myślałam nad Sophie, ale teraz sądzę, że odpowiedniejsze będzie Rosalie. Zdrobniale Rose.

- Podoba mi się. – Podchodzi do dziecka i głaszcze je delikatnie po główce. – Cześć Rose, jesteś naprawdę śliczna.

Miranda przytula Marcusa. Nagle wszystko przesłania błysk piwnych zwierzęcych oczu, przepełnionych smutkiem, żalem i bezradną wściekłością.

- Lena? Jesteś tu? – usłyszałam głos Marca. Wizja całkowicie zniknęła.

- Jestem, jestem. Tylko się zamyśliłam.

- Byłaś gdzieś bardzo daleko, bo mówię do ciebie od trzech minut.

- Wybacz – uśmiechnęłam się przepraszająco.

- Wybaczam. Zobacz, co dla ciebie mam. – Wyjmuje zza pleców błękitny kask motocyklowy.

- Jejku! Dziękuję, jest śliczny – całuję go w policzek. – Ale na jedną przejażdżkę niepotrzebnie wydałeś pieniądze.

- Jedną? Miałem nadzieję, że to nie nasza ostatnia.

- Naprawdę? Mógłbyś mnie jeszcze kiedyś przewieźć?

- Oczywiście, jeśli tylko będziesz chciała. I na pierwszej nie umrzesz ze strachu – uśmiechnął się cwanie.

Prychnęłam z pogardą. – Ja i strach? Chyba żartujesz. Odkąd pamiętam marzyłam o przejażdżce na motocyklu.

- A więc mówisz, że spełniam twoje marzenie?

- Poniekąd – uśmiecham się słodko.

- No dobrze, wsiadaj, zanim moja mama zamknie sklep.

Założył kask i wsiadł na maszynę. Również założyłam kask i z drobną pomocą wysokiego krawężnika usiadłam za Marcusem.

- Trzymaj się mocno – rzucił chłopak przez ramię.

Objęłam go w pasie, przytulając swoją klatkę piersiową do jego pleców. Z piskiem opon ruszyliśmy w stronę sklepu pani Herondale.

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Hej!

Przepraszam, znowu długo mnie nie było. Święta itd, ale teraz jestem chora, leżę w domu i mam wenę, więc piszę :) Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Dziękuję za ponad 10k wyświetleń i 600 gwiazdek <3 no i oczywiście za komentarze. A teraz zapraszam do czytania ;* Do następnego razu

                                                                                                   Wasz Aniołek

PS. stroje: http://www.polyvore.com/my_beacon_hills/collection?id=5746577


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro