Rozdział 3
Postanowiłam się jeszcze chwilę rozejrzeć po hotelu, kej go wie może coś jeszcze znajdę, z tego co pamiętam niedaleko była piekarnia, może znajdę tam jakąś wodę lub nie przeterminowany sok chodź w to wątpię. Miejmy nadzieje że będzie ta woda bo umieram z pragnienia, jestem typem osoby która mogłaby przeżyć na samum piciu, serio to dla mnie norma. Spojrzałam jeszcze raz na anioła po czym wyszłam z pokoju zamykając drzwi na klucz, oczywiście jedną ręką bo drugą mam złamaną, i weź tu przeżyj z jedną ręką podczas apokalipsy. Po prostu żyć nie umierać... Wyszłam z hotelu i rozejrzałam się czy czasem nie idą jakieś gangi bo jeśli tak to mam przejebane, na szczęście nikogo nie zauważyłam. Ruszyłam, oczywiście chowając się, w stronę piekarni która była po drugiej stronie ulicy. Szybko doszłam do drzwi i weszłam do środka, no to teraz czas pobuszować. Patrzyłam po szafkach i szufladach w poszukiwaniu czegoś przydatnego, w którejś z szafek znalazłam kolejną apteczkę, im tego więcej tym lepiej, poszukałam jeszcze trochę i znalazłam dwie butelki wody, zawsze to jakiś zapas. Wróciłam do hotelu a później do pokoju, od kluczyłam i otworzyłam drzwi po czym rozejrzałam się po pomieszczeniu. Upadły siedział na łóżku i czyścił skrzydła, Zakrzepnięta krew oraz połamane pióra i bród z ulicy zniknęły i skrzydła znów zalśniły złotem i bielą, coś kazało mi jednak nie przeszkadzać mu w opiekowaniu się skrzydłami, po cichu przeszłam do łazienki uprzednio kładąc znaleziska na jednej z szafek. Ogólnie łazienka była czarno zielona, był tam prysznic z którego na 100% leciała lodowata woda, umywalka nad którą wisiało średniej wielkości lustro z czarną ramą oraz toaleta. Podeszłam do lustra i spojrzałam w nie, zobaczyłam tam, szatynkę z włosami do żeber, szarymi oczami oraz małym tatuażem w kształcie nie wypełnionego serca które przecinała na pół blizna sprzed tygodnia. Odkręciłam kran i przemyłam twarz zimną wodą jednocześnie uważając na rękę. Wróciłam do pokoju, z tego co widzę ptaszek skończył czyścić swoje skrzydełka
-Jaszczurko, chcesz wody?- Spytałam biorąc jedną z butelek
-Jakbyś mogła karaluchu to zarzuć- odpowiedział, podałam mu butelkę jednocześnie siadając na jednym z łóżek- Jeśli mogę spytać, co ci się stało w twarz?
-Mały wypadek podczas walki- oznajmiłam krótko
-Okey... Podasz mi mój miecz? Ja nie mogę się ruszyć a przydał by mi się on - Poprosił
-No nie wierze, Jaszczurka mnie o coś prosi? Trzeba to gdzieś wyryć najlepiej nad kominkiem- Zaśmiałam się
-Oj nie pierdol tylko podaj- Warknął
-Nie wierze że to robię- Wymamrotałam pod nosem i podeszłam do miejsca w którym zostawiłam ostrze Anioła i z łatwością je uniosłam co najwidoczniej zdziwiło ptaszka- No co? Spytałam wrednie
-Jak ty to podniosłaś? Jeszcze żaden człowiek nie podniósł ostrza anielskiego- Powiedział zdziwiony
-Wiesz zawsze musi być ten pierwszy raz- Odpowiedziałam i podałam mu miecz łapiąc za ostrze- Bierej to jaszczurko, bo pomimo tego że ten miecz jest lekki to ręka mi się męczy a nie chce nie mieć czym się bronić- Warknęłam a on nadal zdziwiony złapał za rękojeść ale gdy tylko puściłam jego ręka wraz z orężem który trzymał spadła na ziemie, szybko zabrał rękę spod miecza.- No co ty siły nie masz? Przecież to jest lekkie jak piórko- powiedziałam drwiąco, on patrzył się na miecz jakby stracił ukochaną- O boże kolejny który przywiązuje się do rzeczy
-Ty nic nie rozumiesz karaluchu, miecz nigdy nie zostawia swojego pana... a jednak Elora mnie zostawiła- powiedział zraniony
-O nie, w dodatku nazywa je, trafiłam na anioła świra- złapałam się za głowę, jak ja teraz znajdę brata? Ja pierdole...- Kurwa- mruknęłam i zaczęłam chodzić po pokoju. Na pewno zabrali go do jednych z gniazd, tylko do którego?... Najbliższy jest w Kołobrzegu, są poranieni więc, tam na pewno się jako pierwsze skierują choćby żeby się zregenerować, czyli mam jeden dzień by odzyskać brata bo jeśli tego nie zrobię teraz to będę musiała zapierdalać do Warszawy...- Ja pierdolę- Warknęłam i kopnęłam jedną ze ścian... zrobiłam dziurę, no po prostu zajebiście, nie dość że mam mało czasu to jeszcze zaraz rozpierdolę połowe hotelu...
-Ej! Uspokój się - powiedział Ptaszek
-Jak mam się uspokoić mając jeden pieprzony dzień by odzyskać brata?!- Krzyknęlam
-Tobie chodzi o Brata? Wiesz że on już prawdopodobnie nie żyje?
-Nawet tak kurwa nie mów- warknęłam
-Pogódź się z tym małpo, nie odzyskasz braciszka- powiedział z wrednym uśmiechem
-Zawsze można spróbować, nadzieja umiera ostatnia, nie uczyli cię tego w tym jebanym niebie?- Spytałam
-Uczyli mnie że nadzieja jest matką głupich- Odpowiedział
-To najwidoczniej źle cie uczyli- Warknęłam
-Uspokój się karaluchu bo gniewem nic nie wskórasz- Powiedział podirytowany
-Ale pozłościć się zawsze mogę- złość powoli ze mnie schodziła a zastępował ją smutek, Kurwa, on jest jedynym co mi zostało, jest moim jedynym oparciem w tym jebanym świecie egoistów, mój kochany mały braciszek. Usiadłam pod ścianą i zaczęłam płakać, czułam jak łzy spływają mi po policzkach i spadają na podłogę
-Ej, mała, nie płacz, proszę- Usłyszałam głos anioła- Ehhh... Chodź tu- Powiedział
-Jeśli masz mnie zabić to proszę cię bardzo- Powiedziałam i podeszłam do niego, przed tą całą apokalipsą musiałam brać leki antydepresyjne bo o mało się nie zabiłam, Mateusz był moim jedynym oparciem, dzięki niemu przestałam myśleć o samobójstwie... Teraz go nie ma... Jaszczurka pociągnęła mnie tak że usiadłam na łóżku
-A teraz opowiadaj- Oznajmił
-Niby po co ci to wiedzieć?- Spytała
-Mi to nie potrzebne ale widzę że musisz się komuś wygadać
-Ugh, masz mnie...- Powiedziałam
-No to opowiadaj, może ci jakoś pomogę...
Koniec! 8) Widzimy się za godzinę ;)
Bajo!!!!!!!!!!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro