34
Everett
Greg śmieje się histerycznie- Czas zaczynać.
Drżę, próbując się od niego odsunąć, ale srebrne łańcuchy palą moje nadgarstki i kostki. Ból jest niemiłosierny przez co jęczę. Moja twarz wykrzywia się w bólu, a w oczach gromadzą się łzy.
-Aww no weź Ever. Nawet cie jeszcze nie dotknąłem, a ty już jęczysz.- wybucha śmiechem, na co się krzywię.
-Obrzydzasz mnie. Trzymaj się z dal i nie mam na imię Ever.- krzyczę i skręcam się. Czuję czubek ostrza przy moim brzuchu i zamieram.
-Musisz nauczyć się być cicho i słuchać swojego nowego Alfy i mate. A jeśli tego nie zrobisz to zabije to dziecko już teraz. Może i naszym planem było zabić twoje dziecko, ale mogę to zmienić mając cię pod kontrolą. -przyciska mocniej ostrze.
Pozostaje cicho, wiedząc, że jeśli tego nie zrobię on zabije moje dziecko. Uśmiecha się i podchodzi do ściany, na której wisi broń. Są tam bicze, norze, strzykawki i fiolki. Wiem, że prawie każda z tych broni zostanie wykorzystana przeciw mnie przez co moje serce przyspiesza.
Greg podnosi strzykawkę i fiolkę. W środku jest jakiś srebrny płyn więc za pewne to srebro. Zamierza wstrzyknąć mi srebro. Od tego umierają nawet najsilniejsze wilkołaki. Wbija igłę w moją żyłę i wprowadza truciznę do mojego krwiobiegu.
Ból pojawia się natychmiast. Moje plecy wyginają się w łuk gdy krzyczę z bólu. Czuję każde miejsce gdzie przemieszcza się srebro. Ból jest rozdzierający. Łzy płyną po moich policzkach. Muszę się uspokoić i to wytrzymać bo inaczej nie przetrwam. Biorę głęboki oddech i kładę się na plecach, próbując spowolnić bicie serca.
-Aww już się skończyło. Będzie ciężko cie złamać. -uwalnia mnie z łańcuchów po czym zrzuca na ziemie.
Słyszę brzęczenie broni na następnie fale bólu. Uderza mnie w plecy. Zaciskam zęby. Nie pozwolę mu się pokonać. Muszę tylko poczekać aż Bryson tu przybędzie i wtedy będę mogła wrócić do domu, do mojej rodziny. Nie zamierzam pozwolić ponownie mnie złamać. Nie pozwolę im wygrać.
-Dlaczego po prostu się nie poddasz? Wiesz, że to ja wygram, a ty przegrasz i będziesz moja- syczy przenosząc broń w dół moich nóg.
-Nie poddam się bo już zabrałeś mi dziesięć lat z życia, oddzielając mnie od mojej rodziny i mate. Mam po co żyć. Wiem, że tak obrzydliwa osoba jak ty żyje tylko po to by ranić innych ludzi, ale ja taka nie jestem. Żyję dla mojego mate i rodziny- krzyczę i zaczynam się czołgać.
Moje nogi wydają się nie być w stanie utrzymać mojego ciężaru i zarwałby się pode mną. Wciąż czuje srebro podróżujące w moich żyłach, a wiem, że muszę się stąd wydostać. Zaczynam się czołgać, zaciskając mocno zęby gdy ból eksploduje wzdłuż kręgosłupa i nóg.
-Nie ma sensu próbować uciec. Srebro już prawie całkowicie wniknęło w twoje ciało. Jesteś słaba i bezużyteczna. Wiesz, że Tiffany spełni się lepiej jako mate Bryson'a niż ty.- mówi, biorąc długi ostry nóż i idzie w moją stronę.
-To nie prawda. Nie dacie rady.- czuję jak srebro zbliża się do mojego serca.
Tylko pozostań silna. Musisz być silna by chronić nasze dziecko. Mówię sama do siebie. Zamierzam żyć i nic mnie nie powstrzyma.
Greg dotyka moich już poranionych pleców przez co się zatrzymuje bo nie mogę wytrzymać z bólu. Czuję jak wbija czubek noża w moje ramie.
Przeciąga noże od ramienia aż po nadgarstek. Tak jak wcześniej. Krzyczę, czując jak krew spływa na podłogę. Zabije mnie jeśli będzie robił to dalej. Moja sukienka, a raczej to co z niej zostało jest cała we krwi.
Bryson proszę pośpiesz się, nie wiem jak długo jeszcze wytrzymam. mówię w myślach bo wiem, że srebro w moim organizmie nie pozwoli mi na kontakt z moim mate.
Greg schodzi ze mnie i przykłada dłoń do moich pleców. Podnosi ją ubrudzoną krwią. Jego oczy są wręcz czerwone. On naprawdę jest potworem. Moje ciało się trzęsie gdy na niego patrzę. Jak ktoś może czerpać przyjemność ze sprawiania bólu innych?
-Niedługo wrócę Ever, bądź dobrą dziewczyną- wychodzi.
Gdy tylko opuszcza pokój, ból ogarnia mnie całą więc krzyczę na cały głos. Zwija się w kulkę, obejmując mój brzuch. Chronić dziecko.
-Wytrzymaj jeszcze trochę kochanie, tatuś niedługo przyjdzie i nas uratuje. -szepcze, głaszcząc się po brzuchu. Mimo wszystko uśmiecham się delikatnie na myśl, że noszę w sobie dziecko Bryson'a.
Moja skóra płonie, a ja wiem, że srebro już prawie ogarnęło całe moje ciało. Słyszę zbliżające się kroki, ale nie zatrzymują się przy drzwiach tylko idą dalej. Zimna podłoga przypomina mi o czasach gdy byłam w Stadzie Czerwonego Słońca. Cementowa podłoga w piwnicy i ten ból. Od kiedy moi "rodzice" umarli. Czuję jak łzy spływają po moich policzkach. Chce do domu.
-Proszę chroń mnie i Bryson'a, Bogini Księżyca. Na prawdę potrzebujemy twojej pomocy. - zamykam oczy, pozwalając sobie odpłynąć.
Budzi mnie dotyk na ramieniu, a gdy otwieram oczy widzę Ell'ę. Odprężam się, próbując usiąść z pomocą Ell'i opieram się o ścianę. Ella uśmiecha się do mnie delikatnie.
-Ella co ty tu robisz?- pytam, mój oddech jest ciężki i pełen bólu.
-Wślizgnęłam się. Przyniosłam ci jedzenie. Potrzebujesz tego dla swojego dziecka. Przepraszam, ale nie mogłam przynieść ci wody.-mówi, wkładając mi kawałek chleba do ust.
-Dziękuje, ale czy nie będziesz miała przez to kłopotów?- nie chce by wpadła w kłopoty. Przypomina mi mnie ,sprzed kilku miesięcy.
-Może. Nie obchodzi mnie to. Chce tylko byś była bezpieczna, a te kurwy dostały to na co zasłużyły. -warczy. Więc jest wilkołakiem.
Śmieje się słysząc jak przeklina. Nie wygląda na taką, która to robi. Biorę kolejny gryz chleba.
-Jak się tu dostałaś?- pytam. Ciekawość mnie kiedyś zabije.
-Powiedziałam strażnikowi, że Alfa chciał bym cie nakarmiła, a ten idiota mi uwierzył- chichocze.
Ja również to robię. Dobrze wiedzieć, że wciąż mogę się śmiać po tym wszystkim co przeszłam. Biorę ostatni kęs i żuje go wolno by jak najdłużej zachować ten smak.
-Jeszcze raz ci dziękuje Ella.- mówię gdy wstaje by wyjść. Wiem, że musi wyjść nim ktoś przyjdzie i ją przyłapie.
-Nie ma za co. Spróbuję wrócić później z jakimiś bandażami- uśmiecha się, a ja naprawdę chce jej wierzyć, ale część mnie nie może. Jeśli zostanie złapana to ją zabiją.
Zamyka drzwi, a ja znów pogrążam się w ciemności.
Bryson
Biegliśmy parę godzin nim dotarliśmy na miejsce. Pozostajemy w wilczych formach w razie gdybyśmy musieli zaatakować szybciej niż planowaliśmy. Tak jak planowaliśmy dotarliśmy przed czwartą.
-Proszę niech wszyscy pozostaną w swoich wilczych formach chyba, że będziecie jeść to co zabraliśmy ze sobą. Teraz możemy odpocząć. O północy zaatakujemy- przekazuje im w myślach.
-Tak Alfo- odpowiadają wszyscy.
Wysłałem wojowników i tropicieli na obchód. Poinformowali mnie, że jest około pięćdziesięciu strażników wokół budynku. Są dwa wejścia: z północnej stronie i z południowej.
-Bryson, powinieneś trochę odpocząć. Potrzebujemy cię w szczytowej formie. -podchodzi do mnie Logan. Jego wilk jest odrobinę ciemniejszy od Everett. Jest wyższy od wszystkich, ale nie ode mnie.
-Nie, nic mi nie jest. Odpocznę gdy Everett będzie znów w moich ramionach, bezpieczna. - odpowiadam, nie patrząc na niego, wpatrując się w budynek, w którym jest przetrzymywana.
-Bry, wiesz, że Everett by tego nie chciała.
-Czułem to co ona przechodziła, w jakimś stopniu, ale teraz jest tak jakby jej nie było. Nie jestem w stanie odpocząć dopóki ona nie wróci w moje ramiona- odpowiadam, opuszczając uszy.
-Uratujemy ją, wiem to- zapewnia.
-Wiem. Nie pozwolę by było inaczej.- odchodzę, bo muszę pobyć sam.
Następne osiem godzin będzie bardzo długie.
***
Kom i *** są mile widziane.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro