31
Bryson
Gdy otwieram oczy oślepia mnie jasne światło. Czuję zapach leków więc muszę być w szpitalu.
Ale czemu?
Wtedy to we mnie uderza. Wspomnienia tego co się wydarzyło.
Naprawdę musiałem pobiegać po tym wszystkim czego się dziś dowiedziałem. Odkrycie rzeczywistego planu Stada Czerwonego Słońca zdenerwowało Legend, a ja byłem na skraju utraty kontroli. Ale nasza maleńka, nasza dzielna dziewczynka była z nami by nas uspokoić.
Widok naszego szczeniaka na monitorze uspokoił mnie już całkowicie. Wiedząc, że on/ona jest zdrowy/a poprawiło mi humor. Zrobię wszystko by chronić Everett i nasze szczenie.
-Bryson naprawdę muszę iść pobiegać- mówi Legend, nie może już wysiedzieć w miejscu. Nie lubię tego.
-Wiem kolego, już idziemy- wyprowadzam Everett na dwór.
Wie, że ja i Legend musimy pobiegać po tym całym dniu. Słyszę jak prosi Jamie by zajęła się Alice i Justin'em gdy nas nie będzie. Na całe szczęście dziewczyna się zgada, a ja obiecuje sobie, że później zabiorę ich na lody.
Rozbieram się i widzę, że Everett pożera mnie wzrokiem. Uśmiecham się i przemieniam w moją wilczą postać. Kocham to bo czuje się wtedy silniejszy. Adrenalina we mnie buzuje.
Everett wspina się na moje plecy gdy się schylam i obejmuje mnie mocno. Kocham to. Biegnę szybko wzdłuż granicy naszego terytorium. Tego potrzebowałem. Legend tego potrzebował. Wszytko się rozmazuje i nie wiem już jak długo biegniemy.
Zwalniam do chodu. Everett poluźnia uścisk i siada. Słyszę jakiś szelest i czuję jak Everett sztywnie, wzmacniając uścisk na moim futrze.
-Bry słyszałeś to?- mówi w myślach.
-Tak.Pozostań czujna i nie ważne co, nie poddawaj się. Zostajemy razem...- ucinam kiedy czuję pięć strzałek w moim boku. Moje łapy się chwieją i upadam.
- Bryson proszę obudź się- słyszę błaganie Everett.
Jej głosy wydaje się oddalony gdy mój wzrok się rozmazuje. Nie jestem w stanie jej odpowiedzieć przez naszą więź, a cała energia mnie opuszcza.
Everett dotyka mojego boku, a świat znika.
Wyskakuje z łóżka jak poparzony co wywołuje u mnie potworny ból głowy, więc zamykam oczy i chwytam się za głowę. Warczę, próbując ponownie się podnieść w wyniku czego ląduje na kolanach. Słyszę, że ktoś wchodzi, a gdy unoszę wzrok dostrzegam Emily.
-Bryson musisz wrócić do łóżka i pozwolić zacząć działać lekom. - mówi. Jej oczy są czerwone i podpuchnięte, a pod nimi widnieją ciemne cienie. Micheal wchodzi do środka i podnosi mnie z podłogi.
-Emily, gdzie jest Everett?-pytam przejęty. Strażnicy i tropicieli musieli nas znaleźć. Wiedzieli, że poszliśmy pobiegać.
-Bryson musisz się położyć i odprężyć- oczy Michael'a również są czerwone i opuchnięte.
-Nie, gdzie ona jest? Powiedz mi- nalegam, a odpowiedź już widzę w ich oczach- Nie, nie. Zabrał ją. Moją mate- padam ponownie na kolana, a łzy wypływają na światło dzienne.
Wielu ludzi myśli, że Alfa powinien być silny w każdej sytuacji, ale jedyna rzecz jaka osłabia Alfy to utrata ich mate. Kładę dłoń na moim oznaczeniu i czuję lekkie naciągnięcie więzi między mną, a Everett, więc trzymam to miejsce nie chcąc tracić tego uczucia.
-Przykro mi Bryson. Zanim do ciebie dotarliśmy już dawno ich nie było. Tropiciele próbowali iść za nimi, ale szybko stracili trop. Próbujemy wszystkiego by ją znaleźć- mówi Michael, przytulając mnie. Słyszę szloch Emily więc odsuwam się od mężczyzny i pozwalam mu wesprzeć swoją mate.
Próbuje się uspokoić i stać na własnych nogach- Wiem gdzie jest lub raczej gdzie powinna być. Powiedz Loganowi by zwołał zebranie. Muszę iść do Alice i Justin'a.- wychodzę ze szpitala.
-Tak Alfo- odpowiada Michael, a jego oczy robią się puste gdy po raz ostatni na nich spoglądam. Wiem, że kontaktuje się w myślach z Logan'em.
-Bryson, Alice i Justin są z Jamie i Alex'em- informuje mnie Emily, podchodząc i ściskając moje ramie.
Kiwam głową i kieruję się do miejsca skąd wyczuwam zapach moich dzieci. Opieram się o ścianę by pomóc sobie iść. Słyszę cichą rozmowę Jamie i Alex'a gdy wchodzę. Widzę mojego syna i córkę.
Oboje siedzą na łóżku Justin'a. Ich oczy są czerwone i opuchnięte. Trzymają się ze ręce. Ich ubrania są pogniecione jakby co chwila zaciskali na nich pięści.
-Tatuś- mówią jednocześnie i podbiegają do mnie. Padam na kolana i chwytam ich w ramiona, trzymając mocno.
Słyszę jak płaczą w moje ramiona przez co pęka mi serce. Spoglądam na Jamie i Alex'a niemo im dziękując gdy wychodzą po cichu, zamykając za sobą drzwi. Głaszczę ich po włosach gdy przytulają mnie mocno, nie chcąc puścić.
-Przepraszam. Pozwoliłem zabrać mamusie. Ale obiecuje, że ją uratuje i sprowadzę z powrotem.- szepcze, odsuwając się i ścieram im łzy z policzków.
-Tatusiu, to nie twoja wina. Wiemy, że zrobił to zły pan i wiemy, że ocalisz mamusię i sprowadzisz ją z powrotem do domu. -mówi Alice, ścierając mi łzy z policzka, o których istnieniu nie miałem pojęcia.
-Tato, mogę iść z tobą uratować mamę?- pyta Justin, wypinając pierś do przodu. Wiedziałem, że to się stanie.
-Przepraszam kolego, ale nie możesz. Co pomyśli sobie mama jeśli coś ci się stanie? Ja i mama nigdy byśmy sobie nie wybaczyli jeśli cokolwiek by ci się stało- czochram mu włosy.
-Okay tato- opuszcza zrezygnowany ramiona.
-Musimy iść na spotkanie, na które zwołałem całe stado- wstaje, chwytając ich za dłonie.
Ściskają je gdy wchodzimy do pomieszczenia. Sala wypełniona jest wszystkimi członkami stada. Nawet obecna jest starszyzna. Logan stoi na scenie, czekając na mnie gdy przedzieram się przez tłum. Zostawiam Alice i Justin'a pod opiekom moich rodziców. Wchodzę na scenę, oczyszczając gardło. Wszyscy milką i spoglądają na mnie.
-Jak już zapewne wszyscy wiecie, wasza Luna została porwana. - po sali roznoszą powarkiwania. Im wszystkim zależy na ich Lunie. -Musimy sprowadzić ją z powrotem. Ludzie, którzy ją porwali, Stado Czerwonego Słońca planuje zabić mojego potomka i wykorzystać Everett do spłodzenia silnego potomka dla ich stada. Nie możemy na to pozwolić. Nie pozwolimy na to- poprawiam się na co zgadza się ze mną tłum. Spoglądam na Logana i karze mu mówić dalej.
-Były Beta Stada Czerwonego Słońca, Jackson powiedział nam co planują. Powiedział nam gdzie mniej więcej przetrzymują Everett. Ale Stado Czerwonego Słońca wraz z pomocą zbuntowanych i łowców znaleźli sposób na zniszczenie więzi mate..- po sali roznoszą się westchnienia i powarkiwania-Ale obiecuje, że ja i Alfa Bryson zrobimy wszystko co w naszej mocy by waszym mate nic się nie stało.
-Niech wszyscy strażnicy i tropicieli skierują się do mojego biura, a reszta może się rozejść- wszyscy się kłaniają i opuszczają pokój. Strażnicy i tropiciele idą ze mną i Logan'em do mojego biura.
Zamierzam sprowadzić Everett z powrotem. Nie pozwolę im ponownie odebrać mi jej. Ona należy do mnie i do nikogo innego. Odzyskam moją mate, nie ważne co.
Everett
Budzę się w ciemnym pokoju. Nie ma tu żadnych okien. Jedyne światło wpada do pomieszczenia przez nieszczelne metalowe drzwi. Moje ciało jest bezwładne więc nie mogę się ruszyć. Jestem przykuta do ściany. To przypomina mi sytuację z przed mojej ucieczki do Bryson'a.
Bryson. Próbuję się z nim skontaktować. Czuję, że nasza więź jest naciągnięta co oznacza, że jesteśmy daleko od siebie. Łzy napływają mi do oczu gdy ogarnia mnie strach. Alfa John mnie porwał.
Czy jeszcze kiedyś zobaczę Bryson'a? Próbuję położyć dłonie na brzuchu, ale ledwo mogę podnieść palce by pogłaskać miejsce gdzie jest mój szczeniak. Strach zasłania mi pole widzenia.
Słyszę kroki po drugiej stronie drzwi więc odsuwam się jak najdalej od osoby, która właśnie otwiera metalową powłokę.
Alfa John i Greg wchodzą. Obydwoje uśmiechają się obrzydliwie. Nie mogę na nich patrzeć.
-Oh Ever, miałem nadzieje, że nie będę musiał tego robić- mówi Alfa John. Ten paskudny uśmieszek na jego twarzy sprawia iż wiem, że kłamie. Wiem to. Chciał tego wszyskiego.
-Nie jestem Ever- warczę. Nigdy nie chce już słyszeć tego imienia. -Moje imię to Everett, a nie Ever.
-Posłucha mała suko, teraz jesteś pod naszą kontrolą i już nigdy nie zobaczysz swojego mate- odzywa się Greg policzkując mnie.
-Nigdy nie będę pod waszą kontrolą. Bryson mnie uratuje i zabije was- syczę, spluwając na niego.
Sądziłam, że znowu mnie uderzy, ale on jedynie się wyszczerzył i starł ślinę ze swojej szczęki. - To się okaże.
Ale to zdanie nie wyszło z jego ust. Spoglądam za Greg'a i widzę ją. Ręce ma oparte na biodrach w typowy dla niej sposób. Tiffany.
***
Kom i *** są mile widziane.
Cóż za maraton...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro