24
Everett
Zbuntowani, dziesięciu może dwunastu, otoczyło nas. Bryson warczy i wstaje. Również się podnoszę i ustawiam Alice i Justin'a między mną, a Bryson'em. Czuję jak się trzęsą i wiem, że przypomina im się teraz moment, w którym ich stado zostało zniszczone. Moje kolana zaczynają drżeć, a żołądek się ściska.
-Zbuntowani, co robicie na teranie Stada Północy?-silny głos Bryson'a rozbrzmiewa między nami. Aż mnie do niego ciągnie.
Wokół nas słychać warczenie. Alice skomle i przysuwa się do Justina. On ją przytula, zasłaniając przed wzrokiem innych wilków. Niektórzy z nich wręcz się uśmiechają. To obrzydliwe, że sprawia im przyjemność walczenie i zabijanie ludzi.
Wilk po mojej lewej stronie rzuca się na mnie, ale Bryson przemienia się nim ten jest w stanie mnie dosięgnąć. Alice krzyczy widząc, że jej tata jest atakowany. Muszę ich stąd zabrać. W oczach mojej córki jest przerażenie, a jej ciało sztywnieje. Jest w szoku.
-Justin przemień się i uciekaj z Alice- krzyczę, wręcz warcząc.- Teraz!
W sekundzie Justin się przemienia, a ja umieszczam Alice na jego plecach. Rusza w stronę domu stada, a ja już widzę członków naszego stada biegnących do nas. Przemieniam się i atakuje wilka, który zamierzał na mnie skoczyć. Widzę, że Bryson walczy z trzema wilkami naraz więc biegnę by mu pomóc, ale dwa inne wilki zagradzają mi drogę. Widzę, że Bryson ma wiele ran po ugryzieniach i rozerwany bok. Krew brudzi jego futro.
-Everett, uciekaj! Nie chce by coś ci się stało!- krzyczy mój mate w myślach, jego głos przepełniony jest zmartwieniem i determinacją.
-Nie zostawię cie. Nie teraz. Ani nigdy!- odkrzykuje zaciskając zęby na karku zbuntowanego.
Więcej wilków do nas dołącza, a zbuntowani zostają szybko pokonani. Zostało dwóch. Słyszę jak Bryson warczy. Są poważnie ranni, a gdy się przemieniają widzę w jakim stanie są ich ciała.
Samica jest szczupła jak patyk, aż jej żebra wystają. Na czole ma nieczystą ranę, jej lewa noga jest rozerwana, na boku ma dużą ranę po ugryzieniu. Samiec nie jest w lepszym stanie. Jego prawa kostka wygięta jest pod dziwnym kątem, jego ramiona są pogryzione, a jedno żebro przebiło się przez skórę. Ale nawet w tej chwili wyraz ich twarzy się nie zmienił.
Bryson przemienia się i zakłada na siebie spodenki, które podaje mu jeden z członków stada. Głęboka rana widnieje na jego plecach, a ugryzienia na ramionach i boku. Warkot opuszcza moje usta gdy do niego biegnę. Liże jego bok próbując go uleczy. Z tej rany leci najwięcej krwi.
-Nic mi nie jest malutka-uśmiecha się, kładąc dłonie na mojej głowie.
-Nie, nie prawda. Jesteś ranny!- warczę na dwójkę zbuntowanych, którzy chichoczą.
-Kto was tu wysłał? Żaden zbuntowany przy zdrowych zmysłach nie zaatakowałby tego stada. - mówi Bryson.
-Cóż, Alfo Bryson'ie widzę, że twoja mate do ciebie wróciła- zauważa dziewczyna.
Bryson staje przede mną- Kto was wysłał?
-Powiem ci tylko, że masz wśród swych ludzi zdrajcę- syczy mężczyzna po czym oboje się przemieniają i uciekają z naszego terytorium.
Zaczynam biec za nimi, ale słyszę jak coś uderza o ziemie więc się odwraca i wiedzę, że Bryson leży na ziemi, w kałuży własnej krwi. Nigdy nie biegłam tak szybko, ale wszystko i tak wydaje się być w zwolnionym tempie. Przemieniam się i układam sobie jego głowę na kolanach. Nie obchodzi mnie to, że wszyscy widzą mnie nago.
-Nic ci nie będzie. Nigdzie się nie wybierasz- mówię odgarniając mu włosy z czoła.
-Nie podoba mi się, że ci wszyscy mężczyźni się na ciebie gapią- kaszle. Jego klatka piersiowa drży i unosi się szybko.
Kładę dłoń na jego piersi, próbując zatamować krwawienie, ale krew wypływa między moimi palcami. Logan podbiega do nas i pada na kolana z koszulką w dłoni. Układa ją na jego piersi i przyciska, ignorując jęki bólu Bryson'a.
-Hej Bry, mama i tata są już w drodze, nic ci nie będzie-zapewnia Logan, jego wzrok jest rozszalały.
-Nie sądzę, że dam radę to przeżyć- mówi do Logana by następnie przekierować swój wzrok na mnie.
Trzęsę się, łzy spływają po moich policzkach- Nie mów tak. Nic ci nie będzie.
-Przepraszam. Chciałem tylko urządzić piknik dla nas i Alice, i Justin'a. Nie sądziłem, że nasz czas razem będzie taki krótki- widzę jak krew wypływa z kącika jego ust.
-Nie, przestań tak mówić. Mieliśmy stworzyć rodzinę, pamiętasz? Dopiero się ponownie odnaleźliśmy. Kocham cię, nie możesz po prostu odejść- bardziej się nad nim pochylam.
-Ja też cię kocham, moja mate. Obiecaj, że zajmiesz się Alice i Justin'em. - resztkami siły unosi dłoń przyciągając moją głowę do swojej, łącząc nasze usta po czym opada z powrotem na moje kolana, a jego oczy są zamknięte.
-Nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie,- powtarzam. Moi rodzice w końcu docierają na wzgórze, a ja zostaje odciągnięta od Bryson'a. Moje serce zamiera, a świat wiruje. Krzyczę/wyję w rozpaczy- Bryson!
Logan
Minął tydzień od ataku zbuntowanych. Przejąłem rolę Alfy . Moi rodzice zdołali przywrócić Bryson'a, ale zapadł w śpiączkę i nikt nie wie kiedy się obudzi. Mama mówi, że to już Bryson zdecyduje kiedy będzie chciał się obudzić.
Everett przechodzi trudny okres. Przemieszcza się jedynie ze swojego pokoju do skrzydła szpitalnego. Zajmuje się Alice i Justin'em ale wydaje się być wrakiem samej siebie. Jej oczy są puste i nie ma już w nich iskierek.
Pukam do drzwi Everett. Poprosiła mnie bym miał na oku Alice i Justin'am kiedy ona pójdzie odwiedzić Bryson'a. Robi to każdego dnia. Idzie sama do Bryson'a, a później zabiera do niego Alice i Justin'a.
Otwiera, ale nie mówi nawet słowa. Jej oczy są czerwone i opuchnięte. Alice i Justin siedzą na łóżku. A jedzenie, które wcześniej jej przyniosłem wciąż leży na biurku.
Nietknięte.
Nie zjadła. Obwinia się. Bierze paczkę chusteczek i zaczyna wychodzić.
-Everett, musimy porozmawiać- mówię nim odwraca głowę. -Alice, Justin zaraz wracam muszę szybko porozmawiać z mamą.
-Okay, wujku Logan'ie- odpowiadają jednocześnie. Zamykam drzwi i odwracam się do Everett.
Ma na sobie jedną z koszulek Bryson'a. Ma cienie pod oczami bo ma problemy ze snem. Pamiętam pierwszą noc po tym jak Bryson zapadał w śpiączkę. Dręczyły ją koszmary i jedynie mogła zasnąć przy łóżku swojego mate.
-Everett, dlaczego nie zjadłaś?- pytam, kładąc dłonie na jej ramionach.
-Niedobrze mi przez to. Nawet myśl o jedzeniu sprawia, że mnie mdli. - szepcze.
-Musisz porozmawiać z mamą i tatą. Musisz więcej spać. I próbować jeść siostrzyczko. Pomyśl co zrobi mi Bryson gdy się dowie, że się tobą nie zająłem. -żartuje na co ona chichoczę. Krótko, ale to już coś.
-Tylko obiecaj, że spróbujesz coś zjeść i porozmawiasz z rodzicami.-przytulam ją.
-Obiecuje- szepcze odwzajemniając uścisk.
-Dobrze, a teraz idź bym mógł spędzić czas z moją siostrzenicą i siostrzeńcem- wypuszczam ją z moich ramion.
Kiwa głową i odchodzi. Otwieram drzwi i widzę jak Alice i Justin rysują.
-Co tam rysujecie, szkraby?- pytam zamykając drzwi.
-Laurkę dla taty- mówi Alice, nie podnosząc wzroku. Jej oczka są czerwone i spuchnięte.
-To bardzo miłe. Co wy na to, że jak dokończymy laurki zaprowadzę was do taty i dacie mu je?- biorę czystą kartkę papieru i kredkę.
-My?-pyta Justin nie podnosząc wzroku.
-Cóż oczywiści, ja też zrobię dla niego kartkę- uśmiecham się i biorę do roboty.
Everett
Zapach kwiatów otaczających łóżko Bryson'a dociera do mojego zatkanego nosa. Ściskam mocno dłoń Bryson'a. Opieram o nie czoło o nasze dłonie próbują uspokoić mój brzuch.
-Próbowałam zająć się dziećmi. Ale bez ciebie jest to takie trudne. - mówię do Bryson'a. Chociaż nie może mnie usłyszeć, mam nadziej, że może jego wilk to usłyszy i się obudzi.
Mój żołądek się zaciska i już wiem co zaraz się wydarzy. Biegnę do łazienki i podam na kolana przed toaletą, opróżniając swój żołądek. Moja mama wchodzi do pomieszczenia i głaszcze mnie po plecach. Wybucham szlochem.
-Oh kochanie- mama mnie przytula, głaszcząc po włosach.
-Mamo, dlaczego to musiało się stać?- płaczę w jej ramie.
-Nie wiem skarbie, nie wiem- pomaga mi wstać i wrócić do pokoju Bryson'a.
Leży podpięty do różnych urządzeń. Jego pierś unosi się powoli w górę i w dół. Jego oczy wciąż się nie otwierają by zobaczyć moje. Chce zobaczyć jego oczy i uśmiech gdy mnie widzi. Chce poczuć jego usta na moich i rękę obejmującą mnie w talii.
Słyszę jak drzwi się otwierają i widzę jak moja córka i syn wchodzą do środka. Dostrzegają mnie więc szybko podbiegają. Klękam i przytulam ich mocno, wdychając ich zapach.
Słyszę jak pociągają nosem co sprawia, że jestem smutna bo oni są smutni.
-Wiem, że śmierć waszych rodziców przez zbuntowanych było dla was trudne, a teraz wasz tata został przez nich mocno zraniony. Ale tatusiowi nic nie będzie. Obiecuje. -całuje ich w czoła.
Słyszę jak Alice ziewa, a po chwili to samo robi Justin. Podnoszę ich i układam bo bokach Bryson'a. Kładą swoje dłonie na jego sercu co wywołuje łzy w moich oczach. Spoglądam na kartki, które trzymają i powoli je zabieram. Alice napisała 'Wyzdrowiej tatusiu. Wszyscy za tobą tęsknimy i kochamy cie.' Narysowała całą naszą czwórkę. Justin napisał 'Tatusiu wszyscy za tobą tęsknimy i chcemy byś wyzdrowiał. Mama cie kocha. Alice cie kocha. Ja cie kocham. Wyzdrowiej szybko proszę.' Kładę je obie na szafce obok łóżka. Logan kładzie na nich swoją i wychodzi po cichu.
Wychodzę za nim i zamykam drzwi od szpitalnego pokoju Bryson'a opierając się o nie plecami i zamykając oczy. Wzdycham gdy łzy spływają mi po policzkach.
-Rozmawiałaś z mamą?- pyta Logan.
-Wymiotowałam gdy ona weszła do pokoju. - mówię- Nie była w stanie zapytać się co może się ze mną dziać. Zresztą widziałeś.
-Cóż dowiemy się zaraz- chwyta moja dłoń i ciągnie za sobą.
-Skarbie co się dzieje?- pyta tata gdy wchodzę do środka.
-Mama i ty musicie sprawdzić co się dzieje z Everett.- tłumaczy Logan.
-Everett chodź ze mną- mama prowadzi mnie do osobnego pokoju. -Wykonam usg by sprawdzić czy coś złego nie dzieje się z nerkami i brzuchem.
-Okay- kładę się na łóżku. -Mamo sądzisz, że Bryson się kiedyś wybudzi?- pytam gdy ona przygotowuje maszynę.
-Tak. Kto byłby chętny zostawić swoją mate? Jeśli to ja byłabym na jego miejscu, walczyłabym z całych sił by wrócić do ciebie, Logana i twojego taty.-podwija moją bluzkę.
-Jego wilk nie odpowiada na wezwania Ariel, a to zaczyna ją martwić. Zimne. - mówię gdy nakłada mi jakiś żel na brzuch, na co ona uśmiecha się przepraszająco.
-Przepraszam, skarbie mogłam cię ostrzec. Sądzę, że Legend nie odpowiada Ariel bo zużywa całą swoją energie na uleczenie Bryson'a. - zaczyna głowicą rozmasowywać żel.
-To ma sens. Mam tylko nadziej że oboje wyzdrowieją i obudzą się niedługo- zamykam oczy. Moja mama dalej przeprowadza badanie.
-O mój Boże- mówi mama, a jej oczy rozszerzają się i wypełniają łzami.
-Co się dziej mamo? Coś nie tak? Jestem chora?- pytam na jednym wdechu.
-Jesteś w ciąży- mówi.
***
Kom i *** są mile widziane.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro