19
Bryson
Czuje ból Everett w umyśle, z przebłyskami w oczach. Planowałem właśnie naszą pierwszą randkę gdy to się stało. Co się dziej? Coś jest nie tak z moją mate?
Wstaje i wybiegam z gabinetu, podążając za jej zapachem.
-Everett co się dzieje?-pytam w myślach.
Nie dostaje odpowiedzi. Próbuje ponownie, ale wciąż nic. Ból, który jej doskwiera musiał nią tak zawładnąć, że mnie nie słyszy. Legend szuka Ariel, ale szybko wraca.
-Dlaczego nie odpowiadają?- pytam
-Ariel nie odpowiada na żadne moje wezwane. Jakby je nie było.- panikuje.
-Znajdziemy je i upewnimy się, że są bezpieczne.- próbuje brzmieć pewnie.
-Everett!- krzyczę gdy ją dostrzegam. Jest niesiona przez rodziców i wygląda tak jakby nie miała na nic siły. - Co się stało? Co ci jest?- moja ręka leci do jej twarzy, ścierając łzy z policzków.
-Bryson, jej wilk nie odpowiada, a rana podeszła ropą. Sądzimy, że jedynym sposobem aby ją uzdrowić, jest twoja krew. - mówi, zapłakana Emily, jej ramiona się trzęsą.
-Bryson proszę pomóż jej- odzywa się Michael, jego oczy błagają o pomoc.
-Oczywiście, że jej pomogę. Jest moją mate. Wiem co robić. Musimy być sami. Powiadomię was tak szybko jak będę wiedział czy zadziałało.
Szybko biorę Everett i niosę ją do sypialni, starając się sprawić jej jak najmniejszy ból. Everett zaciska dłoń na mojej koszulce, płacząc w moją pierś. Szepcze jej tylko, że wszystko będzie dobrze. Czuję jak nasza więź się naciąga przez ból Everett, który jedynie trochę zelżał.
-Bryson co zamierzasz zrobić?-pyta Everett gdy sadzam ją na naszym łóżku. Rozrywam jej koszulkę na ramieniu. Muszę zobaczyć jak źle wygląda rana.
Rozrywam również moją koszulkę- Wgryziesz się w moje ramie i napijesz krwi.- to ją uleczy. Krew jej mate, jak i Alfy.
-Nie mogę. To cię zaboli. Nie mogę cię zranić- próbuje się ode mnie odsunąć. Dlaczego nie chce mojej krwi?
-Nie, Everett napijesz się mojej krwi aby się uleczyć. Nie chcesz ze mną dzielić życia? Mieć dzieci? Nie chcesz żebyśmy się sparowali?-przyciągam ją bliżej. Przykładam jej głowę gdzie moje ramie spotyka się z szyją.
-Oczywiście, że chce- odpowiada, jej oczy są wszędzie. Ona chce tej przyszłości. Chce się ze mną sparować i mieć dzieci. Chce żyć.
-Więc weź moją krew i żyj. Możemy mieć to wszystko. Musisz się tylko napić mojej krwi. A teraz gryź i pozwól mi pomóc ci się uleczyć.
Czuję jak jej zęby dotykają mojej skóry, a już po chwil przebijają ją. Spinam się chwilowo na ból po czym się odprężam. Czuję jak Everett przysysa się do mojej szyi, a jęk opuszcza jej usta. Głaszczę ją po włosach, starając się ją uspokoić i sprawić aby przestała myśleć o tym, że pije moją krew.
-Okay, malutka na razie wystarczy. Jeśli będziesz potrzebowała więcej to to powtórzymy. - mówię odsuwając ją od mojej szyi.
Oblizuje swoje usta, ale omija stróżkę krwi. Ścieram ją kciukiem i chce wytrzeć w swoje dżinsy, ale ona chwyta moją dłoń i zlizuje krew. Nie spuszcza ze mnie wzroku.
-Lepiej się czujesz malutka?- pytam dotykam jej rany, która wciąż parzy więc warczę nieświadomie.
-Pulsacja i palenie zniknęły. Ariel wróciła. Dzięki ci Bogini - mówi wzdychając z ulgą.
Z naszymi możliwościami leczenia się, dlaczego ta rana się nie zagoiła? Ta myśl we mnie uderza. Everett potrzebuje czegoś więcej niż mojej krwi.
-Połóż się na brzuchu. Mam pewien pomysł jak przyspieszyć gojenie się rany.- delikatnie ją popycham.
-Co chcesz zrobić?- pyta Everett.
-Nic co cię zrani malutka. Nie ufasz mi?- pytam z bólem.
-Oczywiście, że ufam Bryson. Wiesz, że tak- mówi, kładąc się. Brzmi na obrażoną.
Całuję ją w szyję po czym patrzę na ranę. Warczę i czuje, że kły mi się wysuwają w pragnieniu zabicia osoby, która jej to zrobiła. Everett ociera się nogą o moją w ramach uspokojenia. Mruczę w podzięce i pochylam się nad je ramieniem.
Po tym jak posyłam mojej mate uśmiech przejeżdżam językiem po ranie. Jęk opuszcza jej usta gdy próbuje się odsunąć.
-Bryson, nie rób tego. Nie chce aby tojad wsiąknął do twojego organizmy. I to nie higieniczne- mówi.
-Nie obchodzi mnie to. Uleczam cie. Nasza ślina i krew mają właściwości lecznicze, a ja zamierzam je wykorzystać do uleczenia cie.- popycham ją delikatnie.
Pozwala mi kontynuować bez sprzeczania się. Upewniam się, że jej cała rana pokryta jest śliną i przekręcam ją na plecy i liże jej rany na ramieniu oraz pod piersiami.
Everett zakrywa oczy ręką, jej szyja jak i policzki są czerwone. Uśmiecham się sam do siebie, widząc jak na nią działam.
-Nie musisz się wstydzić, moja słodziutka mate. Zobaczę cię całą gdy się sparujemy. - mówię jej do ucha.
-Nie mów tak. Ledwo kontroluje siebie jak i Ariel. I to jest żenujące. - cmoka do mnie po czym zakrywa ponownie oczy.
Chichoczę liżąc rany. Mój wilk każe mi robić to dalej. Dalej leczyć naszą mate i ją uszczęśliwiać. Zasługuje na to i na dużo więcej. Zasługuje na szczęśliwą rodzinę i ja zmierzam jej ją dać.
Po tym jak kończę, daje Everett moją koszulkę i odwracam się by dać jej odrobinę prywatności. Słyszę jak się rusza po czym czuje jak mnie obejmuje. Wtula twarz między moje łopatki i całuje mnie w ramie.
-Dziękuję- szepczy.
Odwracam się również ją obejmując. Spoglądam jej w oczy, a one przepełnione są miłością.- Everett chce byś wiedziała, że zrobiłbym wszystko, naprawdę wszystko jeśli to miałoby cię uszczęśliwić lub uleczyć.
-Kocham cię- staje na palcach całując mnie.
-Ja też cię kocham- mówię w jej usta, przyciągając ją bliżej.
W trakcie pocałunku dostrzegam, że jej rana już prawie zniknęła co bardzo cieszy mnie i mojego wilka.
Nasze usta idealnie do siebie pasują. Nasze ręce są wszędzie. Chwytając każdą część ubrania, każdą część ciała, próbując być jak najbliżej siebie. Przesuwam językiem po jej wargach. Od razu daje mi dostęp więc zanurzam język w je słodkich ustach. Smakuje cukrem i miętą z nutką miodu co wywołuję u mnie jęk. Mocno ściskam je biodra.
Everett zarzuca mi ramiona na szyję, wtapiając dłonie w moje włosy. Odrywam usta od jej warg i przenoszę się na szyję. Pragnienie oznaczenia jej jest tak silne, że prawie się poddaje. Prawie. Przysysam się do jej skóry gdzie ramie spotyka się z szyją. Podgryzam trochę jej skórę po czym oblizuję
-Bryson- Everett jęczy moje imię, a to najpiękniejszy dźwięk jaki kiedykolwiek słyszałem.
-Moja słodka Everett, tak bardzo cię kocham. Nigdy nie pozwolę ci odejść- mówię, całując jej szyję.
-Też cię kocham- szepcze ciągnąc mnie za włosy i przyciągając bliżej. - Wybacz mi mój mate, nigdy nie chciałam być tak długo z dala od ciebie.
-Nie mówmy o tym teraz. Wróciłaś i tylko to się liczy- odpowiadam.
-Będziemy musieli porozmawiać o tym, wcześniej czy później. Ale jeśli nie chcesz robić tego teraz, to tego nie zrobimy. Bryson jestem zmęczona, możemy się położyć- słyszę jej szept. Jej głowa opada na moją pierś gdy zamyka oczy.
-Oczywiście- podnoszę ją. Spoglądam na malinkę na jej szyi i uśmiecham się.
-Opowiesz mi historię?- pyta Everett gdy przykrywam nas i obejmuje ją ramieniem.
-Pewnie. Jakiego rodzaju historię?- przytulam ją mocniej, całując w czoło.
-Jakiegokolwiek- mówi, kładąc głowę na mojej piersi.
-Okay- oczyszczam gardło dramatycznie, przygotowując się do opowiedzenia niesamowitej historii.
-Dawno,dawno temu była sobie księżniczka, która żyła w wielkim zamku. Z księżniczką mieszkała je rodzina i książę. Ten książę był jej prawdziwą miłością, je bratnią duszą.Każdego dnia bawili się razem, a im więcej czsu spędzali razem tym bardziej się kochali. Ale pewnego dnia, kiedy książę opuścił królestwo ze swoim ojcem, zamek został zaatakowany przez bandytów. Księżniczka została porwana. Wszyscy wierzyli, że ona nie żyje, wszyscy oprócz jej prawdziwej miłości i brata. Z biegiem lat, książę zaczął wierzyć, że naprawdę zginęła. Popadł w depresję. Ale wiele lat później dziewczyna podobna z wyglądu jak i z zachowania do zaginionej księżniczki, przybyła do królestwa prosząc o pomoc. Była ciężko ranna. Ludzie w królestwie zaczęli sądzić, że jest ona księżniczką, ale książę nie był pewny dopóki kobieta nie zaczęła śnić. Śniła o zabawach księżniczki z księciem. Księżniczka powróciła i wszyscy byli szczęśliwi. Dopóki ludzie z innego stada nie przyszli i nie zagrozili księżniczce. Książę chcąc zapewnić jej bezpieczeństwo, przeniósł ich na drugi koniec zamku. A teraz księżniczka może zostać ze swoim księciem. Nawet w obliczu niebezpieczeństwa, książę zawszę ochroni swoją księżniczkę. Nawet kiedy nadejdą najniebezpieczniejsze potwory, książę będzie uszczęśliwiał księżniczkę i będą żyli razem długo i szczęśliwie.
-Podoba mi się ta historia. Opowiesz mi ją jeszcze raz?- pyta przysuwając się bliżej.
-Oczywiście- całuje ją delikatnie w usta. -Dawno, dawno temu była sobie księżniczka, która żyła w wielkim zamku. Z księżniczką mieszkała je rodzina i książę....
***
Kom i *** są mile widziane.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro