Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18

Everett

Bryson'a nie ma cały dzień. Gdy się obudziłam akurat się ubierał, powiedział tylko, że ma coś do załatwienia jako Alfa. Pocałował mnie w czoło i wyszedł. Zaczynam się o niego martwić.

Ale nie mogę teraz o tym myśleć. Idę właśnie do pani Hall żeby porozmawiać o Alice i Justin. Chce wiedzieć jak szybko mogę ich zaadoptować. Z Alice i Justin'em, będziemy mogli przejąć kontrole i to wszystko zakończyć.

Wiem, że może ja i Bryson nie jesteśmy gotowi aby mieć dzieci, ale Alice i Justin zasługują na to by mieć rodzinę. Zasługują na rodzinę po tym wszystkim co im się przytrafiło. Po tragedii, która zniszczyła ich życie. Zabrano im rodziców i całe stado, zmuszając do ucieczki. Nikt na to nie zasługuje. Nikt.

Kręcę głową, odganiając straszne myśli i pukam do drzwi domu pani Hall. Żyje ona w małym domku na skraju naszego terytorium. Jest to również dom dla młodych członków stada, którzy stracili rodziny. Albo zbuntowanych, którzy również potrzebują pomocy. Pani Hall i jej mate są właśnie takim osobami, które dbają o te dzieci. Ciesze się, że w naszym stadzie są takie osoby.

-Oh Luna, cóż za niespodzianki- mówi pani Hall otwierając drzwi i kłaniając się w geście szacunku.

-Proszę mów mi po prostu Everett, pani Hall- wkraczam do domu.

-Okay o ile ty będziesz mówiła mi Gloria- chichocze.

-Okay Gloria- śmieje się- Możemy gdzieś pójść porozmawiać?

-Oczywiście, poproszę Sam'a aby zaparzył nam herbaty - zatrzymuje się na chwilę, a jej twarz wyraża skupienie. Pewnie kontaktuje się w myślach ze swoim mate. Niedługo też będę potrafiła porozumiewać się z Bryson'em w ten sposób, ta myśl wywołuje uśmiech na mojej twarzy.

-Proszę za mną Lun... Everett- Gloria szybko się poprawia.

-Prowadź- mówię uprzejmie.

Wprowadza nas do uroczego małego gabinetu. Ściany są jasno niebieskie z czarnym cieniem wilka. Podchodzę i odkrywam, że to są jednak dwa wilki. To musi być Alfa i Luna. Jeden jest ciemnobrązowy, a drugi jasny z ciemnymi plamami. Podnoszę dłoń i dotykam tego jasnego. Wygląda zupełnie jak Legend.

-To ty i Alfa Bryson- głos Glori'i wyrywa mnie z zamyślenia.

-Co?- jestem w szoku i szybko spoglądam raz jeszcze na rysunek.

-Narysowałam to krótko po twoim zniknięciu. Po tym jak wilk Bryson'a znikną, a on sam się zmienił. Chciałam żeby wyglądał jak wcześniej, chociaż te zmiany miały symbolizować jego siłę. Po twoim powrocie, chciałam pokazać przyszłość naszego stada, której wszyscy pragnęli. I tak się stało - tłumaczy. Siada na krześle za biurkiem, przyglądając się rysunkowi.

-Dziękuje. Jest naprawdę piękny- mówię, zajmując miejsce.

Sam, mate Glorii wchodzi do pokoju. Jego włosy są czarne z prześwitami szarości. Niesie tace z dwiema filiżankami herbaty, cukrem, miodem i małą słodką łyżeczką.

Stawia tace na stolę, kłaniając mi się po czym całuje swoją mate w czoło i wychodzi.

-O czym chciałaś ze mną porozmawiać?- pyta Glori'a z uśmiechem na ustach.

-Chciała zapytać o możliwość adopcji Alice i Justin'a przeze mnie i Bryson'a. - patrzę jej w oczy. Są jasno szare ze światełkiem, które rozbłyska gdy słyszy moje słowa. Dodaje sobie dwie łyżeczki cukru do herbaty.

-Cóż zauważyłam jak zachowują się przy tobie. Od razu ożywają. Nawet gdy są wśród innych dzieci nie wydają się tak szczęśliwi. Chcą być razem i nie wytrzymują z dala od siebie zbyt długo- kładzie sobie dłoń na policzku.

-Słyszałaś historie tego jak się tu dostali?- pytam, jeśli mamy rozmawiać o Alice i Jusin'ie sądzę, że Gloria powinna poznać tą historię. Upijam łyk herbaty.

-Nie, pytałam ich o to wcześniej. Powiedzieli, że nie chcą o tym rozmawiać więc nie naciskałam. Wyglądali na takich smutnych, a ja nie chciałam zasmucać ich jeszcze bardziej- kiwam głową w zrozumieniu, rozumiem jak się czuła.

-Ich stado została zaatakowane przez zbuntowanych. Oglądali jak ich rodzice giną wraz z resztą stada. Uciekli, w wieku siedmiu lat i stali się zbuntowanymi. - mówię spuszczając wzrok na moje kolana.

-O matko, nie miałam pojęcia. Nie pytałabym gdybym wiedziała, że jest tak źle. -ściera łzy, które popłynęły jej po policzkach.- Więc dlatego chce adoptować Alice i Justin'a?

-Chce dać im szczęście. Chce aby mieli rodzinę. Potrzebują tego i sądzę, że dotarli do Stada Północy aby stać się moimi i Bryson'a dziećmi. Aby być naszą rodziną- mówię z głębi serca.

-Tak, ja też tak uważam- ściska moją dłoń. Jej jest delikatna i ciepła.- Sądzisz, że ty i Bryson jesteście na to gotowi? Dopiero wróciłaś, nawet się jeszcze nie sparowaliście- rumienie się na to. Czy dosłownie wszyscy to wiedzą?

-Nie, oczywiście, że nie jesteśmy gotowi. Ale kto by był? Odkrycie, że zostałaś porwana w wieku trzech lat, żyć w fałszywym świecie, powrót do starego stada bez wiedzy o tym i odnalezienie swoje mate po latach. Kto byłby gotowy na to wszystko? Nikt, nikt nie byłby gotowy. Ale Alice i Justin też nie byli gotowi. Więc czemu by nie być nie gotowym razem, ale być szczęśliwym- mówię.

-Tak masz racje- mówi- Cały proces adopcyjny zajmie kilka dni. Jeśli to okay skontaktuje się z tobą wtedy i dokończymy adopcje. A Alice i Justin będą mogli zamieszkać z tobą i Bryson'em- uśmiecha się.

-Dziękuje. Dziękuję ci bardzo- czuję jak łzy spływają mi po policzkach.

-Nie ma za co Everett- obchodzi biurko i przytula mnie.

Szczęście mnie nie opuszcza w drodze do domu. Ból na moim ramieniu przerodził się w pulsowanie. Decyduję, że przejdę się do skrzydła szpitalnego aby mama sprawdziła moją ranę. Podnoszę dłoń i pocieram je. Jest gorące. Co nie głosi nic dobrego.

Docieram do szpitala i otwieram drzwi. W środku dostrzegam Justin'a i Alice. Justin ma szynę na ręce i siniaka na policzku. Alice ma łzy na policzkach. Jej oczy są spuchnięte i czerwone.

-O mój Boże, co ci się stało- podbiegam do nich. Kładę dłoń na policzku Justn'a, a on się wzdryga.

-Justin wdał się w małą walkę z innym chłopcem ze stada- mówi mój tata, patrząc na zdjęcie z Rentgena. Nie widzę złamania. -Justin masz skręconą rękę. Będziesz musiał nosić szynę przez tydzień- podchodzi do nas.

-Justin co się stało?- pytam

-Everett to moja wina. Jakiś chłopiec mnie zaczepiał więc Justin podszedł i zasłonił mnie. Ten chłopiec pierwszy go uderzył- tłumaczy Alice ciągnąc za skrawek mojej koszulki.

-Czy to prawda Justin?- pytam sadzając sobie Alice na kolanach gdy sama siadam obok chłopca.

-Wyzywali ją. Musiałem ich powstrzymać. Alice sobie na to nie zasłużyła. Przepraszam- mówi.

-Justn. Dobrze zrobiłeś... tylko proszę następnym razem, poproś dorosłego o pomoc- czochram mu włosy, po czym całuje jego i Alice w czoło.

Przychodzi Logan uśmiechając się do nas- Słyszałem co zrobiłeś kolego. Dobra robota.-również czochra włosy Justin'a.

Mój tata zajmuje się Justin'em gdy ja podchodzę do mojej mamy.

-Mamo mogłabyś spojrzeć na moje ramie, pulsuje cały dzień, a gdy je dotknęłam okazało się, że jest gorące. - mówię.

-Oczywiście skarbie, siadaj na kozetce.- odgradza nas zasłoną.

Ściągam koszulkę odwracając się plecami do mamy. Gdy dotyka rany czuję ukucie. Pali, a ból rośnie. Słyszę jak mama wzdycha. Czuję, że coś spływa mi po ramieniu i widzę krew.

-Mamo, co się dzieje?- pyta, a ból wciąż rośnie.

-Twoja rana się nie goi. Podeszła ropą. Potrzebujemy Bryson'a. Sądzę, że tylko on będzie w stanie cię uleczyć.- podaje mi moją koszulkę.

Próbuję wstać, ale się chwieje. Mama mnie łapie- Mamusiu, co się dzieje?

-Nie wiem. Twój wilk, mówi coś?- kręcę głową na nie- Michael chodź pomóż nam. Logan zajmij się Alice i Justin'em.

-Everett, co się dzieje?- pyta tata.

-Nie wiem- płaczę. Co się dzieje? Dlaczego mam wrażenie, że Ariel tam jest, ale jej nie słyszę?

-Jej wilk nie odpowiada- mówi mama. Cały mój ciężar opieram na rodzicach- Sądzę, że potrzebuje krwi Bryson'a.

Rodzice prowadzą mnie korytarzem, moje ramie płonie, a łzy spływają po policzku.

-Everett!- krzyczy Bryson podbiegając do nas.- Co się stało? Co ci jest?- dotyka dłońmi moich policzków, ścierając łzy.

-Bryson, jej wilk nie odpowiada, a rana podeszła ropą. Sądzimy, że jedynym sposoby aby ją uzdrowić, jest twoja krew.- mama płacze.

-Bryson, proszę pomóż jej- mówi tata.

-Oczywiście, że jej pomogę. Jest moją mate. Wiem co robić. Musimy być sami. Powiadomię was tak szybko jak będę wiedział czy zadziałało. - podnosi mnie przyciskając mocno do siebie.

Bryson pędzi do naszego pokoju. Trzymam się go mocno, płacząc w jego pierś. Nie chce puszczać. Gdy dotykam Bryson'a, ból odrobinę łagodnieje, ale wciąż jest.

-Bryson, co zamierzasz zrobić?- pytam jak sadza mnie na łóżku, rozrywając moją koszulkę na ramieniu.

Swoją również rozrywa- Wgryziesz się w moje ramie i napijesz krwi.

-Nie mogę. To cię zaboli. Nie mogę cię zranić- próbuję się odsunąć.

-Nie, Everett napijesz się mojej krwi aby się uleczyć. Nie chcesz ze mną dzielić życia? Mieć dzieci? Nie chcesz żebyśmy się sparowali?- Bryson przyciąga mnie bliżej. Przyciska moją głowę do miejsca gdzie jego ramie spotyka się z szyją.

-Oczywiście, że chce- odpowiadam.

-Więc weź moją krew i żyj. Możemy mieć to wszystko. Musisz się tylko napić mojej krwi. A teraz gryź i pozwól mi pomóc się uleczyć.

I właśnie to robię. Wbijam moje wysunięte kły w delikatną skórę Bryson'a. Jego esencja dociera do moich ust i muszę przyznać, że nic nigdy nie smakowało lepiej.

***

Kom i *** są mile widziane.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro