Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16

Everett

Moja mama szykuję kolacje z okazji powrotu Henr'ego i Julie't, byłych przywódców stada. Po rozmowie z nimi na zewnątrz, postanowiłam, że powinnam pomóc mamie. Przecież mam być przyszłą Luną.

-Hej skarbie. Czego ci potrzeba?- pyta mama, gdy wchodzę do kuchni. Rwie właśnie sałatę na kawałki, pewnie do sałatki.

-Przyszłam tylko ci pomóc z kolacją- mówię- Co robimy?

-Zrobimy udka kurczaka i żeberka. Przywitałaś Henrego i Julie't?-pyta, wrzucając sałatę do miski.

-Tak. Popłynęły łzy, ale cieszę się, że znów ich widzę.- odpowiadam, gdy Julie wchodzi.

-Oh, Julie dobrze cię znowu widzieć- moja mama przytula Julie.

-Ciebie też dobrze widzieć Emily- odwzajemnia uścisk- Everett, skarbie, ja pomogę twojej mamie. Ty idź się odpręż.

-W porządku widzimy się później. Ale proszę zawołajcie mnie jeśli będzie potrzebna wam pomoc- kiwają głowami w zgodzie. Kłaniam głowę w geście szacunku do byłej Luny i wychodzę.

Kończę w ogrodzie. Grill się już pali, a jacyś członkowie stada, których nie znam, smażą steki. Dostrzegam Bryson'a grającego w piłkę z innymi. Są bez koszulek. Widzę także kilka dziewczyn siedzących w ich koszulkach. To pewnie ich mate.

Bryson stoi bez koszuli, a jego sześciopak połyskuje od potu. Włosy mienią mu się w słońcu. Oblizuje usta. Mój umysł ogarnia żądza i to bez pomocy mojej wilczycy. Chociaż jej też podoba się ten widok. Bryson odwraca się do mnie, a jego oczy ciemnieją. Mówi coś do chłopaków i podbiega do mnie, podnosząc swoją koszulkę z trawnika.

-Everett, założysz to?- pyta podając mi koszulkę z imieniem Bryson'a na plecach i numerem 13.

-Oczywiście, ale mogę zapytać dlaczego- zakładam koszulkę.

-Kiedy faceci grają w piłkę, ich mate zakładają ich koszulki w ramach wsparcia. Możesz zauważyć, że niektórzy z nas wciąż mają na sobie koszulki, to oznacza, że jeszcze nie odnaleźli swoich przeznaczonych. Jak twój brat- wyjaśnia Bryson. Ma racje, niektórzy wciąż mają na sobie koszulki. Włączając w to mojego brata.

-Okay- zjeżdżam wzrokiem na jego brzuch. Powoli dotykam go palcami, a jego mięśnie się napinają. Wiedzę jak inne dziewczyny pożerają go wzrokiem, co wywołuje we mnie gniew. -Sądzę, że powinieneś założyć coś na siebie. Niesparowane dziewczyny wciąż się na ciebie patrzą. -warczę.

-Nie przejmuj się malutka, ja patrzę na ciebie i tylko na ciebie. - całuje mnie w czoło - Kocham cie.

-Ja ciebie też- odpowiadam i przyciągam go do pocałunku. Jest on pełen pasji. Nasze usta idealnie do siebie pasują. Bryson jest moim mate i tylko ja mogę go mieć, nikt inny.

Bryson odsuwa się ściskając moje biodra. Uśmiecham się do niego niewinnie. Cmoka mnie jeszcze w usta i prowadzi do grupy dziewczyn.

-Witam panie- odzywa się Bryson.

-Witaj Alfo, Luno- dziewczyna o rudych włosach, z okularami na nosie, odpowiada i kłoni głowę w geście szacunku. Inne dziewczyny również się kłaniają po czym wracają do podziwiania ich mate.

-Oh proszę, mów mi Everett nie jestem jeszcze Luną- wyciągam do niej dłoń.

-Oh okay, ja mam na imię Jamie- chwyta moją dłoń i potrząsa nią delikatnie.

-Jamie miałabyś coś przeciwko jeśli moja mate usiadałaby z tobą podczas meczu?- pyta Bryson.

-Nie, oczywiście, że nie. To będzie dla mnie zaszczyt- uśmiech dociera do jej oczu co oznacza, że jest szczery.

Bryson odwraca się do mnie aby pocałować ostatni raz w usta, a później odbiega. Jamie ma na sobie koszulkę z numerem 23 i imieniem 'Alexander'.- Który jest twój?- pytam, ciekawość jest silniejsza ode mnie.

-Oh Alexander stoi obok Bety Logana.- odpowiada. Alexander jest tego samego wzrostu co mój brat, ale trochę się garbi. Wydaje się typem kolesia, który woli spędzać czas w bibliotece niż na boisku.

-Alexander nie wygląda na kolesia, który spędza wiele czasu na boisku- mówię. Wtedy do mnie dociera, że to mogą ją urazić. Wygląda to tak jakbym była płytka i zależało mi tylko na wyglądzie. -Przepraszam, to nie było miłe.

-Nie, masz racje. Alex, nie przepada za sportem, ale kiedy przychodzi co do czego to gra z chłopakami dla zabawy. Lubi spędzać z nimi czas w taki sposób. -mówi poprawiając okulary na nosie. - Ale tak naprawdę jest przeciwieństwem większości mężczyzn co jest zabawne bo ja jestem przeciwieństwem wielu kobiet.- chichocze.

Jamie wydaje się typem dziewczyny, która zamiast iść na zakupy woli usiąść przy kominku z gorącą czekoladą i dobrą książką. Już wiem, że się zaprzyjaźnimy.

-Więc jak ty i Alexander się poznaliście?- znów ciekawość wygrywa.

-Cóż pochodzę ze stada w Greenville. Byłam maltretowana jako dziecko, więc uciekłam. Wkroczyłam na teren tego stada kiedy Alex miał właśnie patrol. Zaprowadził mnie do Alfy i błagał aby pozwolił mi zostać. Padł przed nim na kolana, błagając o zgodę. Alfa Bryson w końcu się zgodził, a ja stałam się członkiem stada. Zauważyłam, że Alfa zna uczucie jakie łączy mate, a gdy zapytałam Alex'a, opowiedział mi o tobie- spogląda na mnie, po czym wraca spojrzeniem do swojego mate.

Mecz się nie kończył. Nie wiedziałam co dokładnie się dzieje, ale cały czas śledzę poczynania Bryson'a. Jamie i ja rozmawiamy i rozmawiamy nawiązując przyjaźń. Opowiedziała mi jak rodzice Alex'a ją przyjęli. Traktują ją jak własną córkę. Cieszę się, że ma taką rodzinę. Dowiedziałam się również, że Alexander jest jednym z najlepszych tropicieli.

W czasie przerwy, Bryson podbiega do nas cały spocony. Unosi ręce w geście uścisku, ale odpycham je. - Nie, nie mistrzu, nie przytulisz mnie dopóki się nie umyjesz. Jesteś cały spocony.

-Oh naprawdę- mówi drwiąco z zadziornym uśmiechem.

-Ani się waż- próbuję się odsunąć.

Ale jest już za późno. Bryson łapie mnie, zatapiając w swoim pocie. Szarpię się próbując wydostać z jego uścisku. Czuję jak jego mięśnie zaciskają się pod moimi palcami. Ale moje protesty są na nic więc przestaje się szamotać. Patrzę na niego spod byka.

-Wiesz, że teraz cię nienawidzę- mówię żartobliwie.

-Ja też cie kocham- pochyla się aby mnie pocałować.

Staje na palcach i przyciskam usta do jego warg. Skóra Bryson'a jest tak przyjemnie ciepła, że nie mogę się powstrzymać i obejmuje jego ramiona pogłębiając pocałunek. Namiętność, namiętność.

-Kocham cie- szepcze w jego usta cmokając go jeszcze raz nim się odsuwam. -A teraz idź wygrać mecz to później może dostaniesz jeszcze jeden prezent- mrugam do niego.

-Trzymam cię za słowo- mówi wbiegając na boisko.

Podchodzę do przenośnej lodówki, która stoi niedaleko grupy dziewczyn i wyciągam z niej butelkę wody. Czuje jak ktoś szturcha mnie w ramie więc odwracam się do dziewczyny w białej sukience, która ledwo zakrywa jej tyłek. Jej twarz pokrywa tona makijażu, co sprawia, że jest wręcz pomarańczowa. Ma zielone oczy, ukryte pod długimi rzęsami oraz czerwoną szminkę na ustach. Stoi z dłońmi na biodrach.

-Mogę ci w czymś pomóc?- pytam uprzejmie.

-Tak właściwie to możesz: odchodząc- mówi.

-Nie rozumiem co się dzieje- Za kogo ta dziewczyna się uważa?

-Chce żebyś odeszła od stada i wróciła tam skąd przyszłaś. Bryson jest mój. I to ja będę Luną tego stada.- szczerzy się, co doprowadza mnie do szału.

-Po prostu odejdę i będę udawać, że ta rozmowa nie miała miejsca- odwracam się.

-Myślisz, że kto dotrzymywał Bryson'owi towarzystwa kiedy cie nie było? Myślisz, że kto go wspierał, gdy tego potrzebował? Myślisz, że kto dawał mu przyjemność gdy potrzebował sobie ulżyć? Ja, bo ciebie tu nie było. Nie było cię, byłam ja. Jesteś dla niego niczym- drwi.

To nieprawda. Bryson nigdy by tego nie zrobił. Nie zrobiłby prawda?- myślę sobie.

-Dla Bryson'a jesteś niczym. Niczym. I nigdy to się nie zmieni, bo jesteś małą suką i dziwką.- jej słowa dotykają mnie bardziej niż można pomyśleć.

Wspomnienia z czasów, gdy była w Stadzie Czerwonego Słońca napływają do mojego umysłu, burząc mur, który zbudowałam. Przebija się przez nie głos Alfy John'a. Imiona, którymi się do mnie zwracał i rzeczy, które mi robił.

-Zamknij się, zamknij się, zamknij się. -chwytam się za głowę, padając na ziemie.

Dziwka, suka, nic, słaba, bezużyteczna te słowa brzęczą mi w uszach. Ściskam mocniej swoją głowę. Dlaczego mnie tak nazywają? Co zrobiłam aby sobie na to zasłużyć?

-Everett, Everett, kochanie, malutka. Posłuchaj mnie. To się nie dzieje naprawdę. Jestem tu. Jestem. Kocham cię. Słyszysz mnie? Kocham cię- Bryson.

Otwieram oczy i widzę klęczącego przede mną Bryson'a- Bry- szepcze, a łzy spływają mi po policzkach.

-Kochanie, wszystko jest dobrze. Jestem tu, oni już więcej cie nie skrzywdzą, obiecuje- mówi, przyciągając mnie do swojej piersi.

-Możesz zanieść mnie do naszej sypialni?- chowam twarz w jego klatce piersiowej.

- Proszę niech wszyscy dołączą do grilla, ja i moja mate pójdziemy do naszej sypialnie- ogłasza Bryson, podnosząc mnie.

-Dziękuje- szepcze, czując składany pocałunek na mojej głowie w odpowiedzi.

Bryson wprowadza nas do naszego pokoju i sadza mnie na łóżku, odgarniając mi włosy z twarzy.

-Kochanie, co się stało?- pyta.

-Gdy poszłam się napić podeszła do mnie ta dziewczyna i powiedziała, że chce żebym odeszła. Powiedziała, że się tobą zajmowała, dogadzała i że jestem dla ciebie niczym. Czy to prawda? Czy ona się tobą zajmowała? Czy dogadzała ci kiedy mnie nie było?- pytam, patrząc się mu głęboko w oczy.

-Nie wierze, że się mnie o to pytasz? Nigdy nie kochałbym się z inną kobietą kiedy mam swoją mate. Kochałem cię wtedy i kocham teraz. Nigdy nie pokochałbym innej kobiety, mając ciebie- ostatnią część mówi już znacznie ciszej.

-Kocham cię- wpadam mu w ramiona, łącząc nasze usta. Ogarnia mnie poczucie winy. Jak mogłam pomyśleć, że Bryson zakochał się w innej dziewczynie? Jestem mate Bryson'a i tylko mnie kocha. Zostaliśmy dla siebie stworzeni i będziemy razem już zawsze. Nie ważne co się wydarzy.

***

Kom i *** są mile widziane.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro