13
Bryson
Tak jak obiecałem zostałem przy Everett aż do momentu, w którym się obudziła. Uśmiecha się do mnie, ukazując swoje białe zęby. Pochylam się aby ją pocałować, ale zasłania moje usta dłonią.
-Poranny oddech- chichoczę zasłaniając swoje usta. Delikatnie próbuje zabrać jej rękę na co ona śmieje się jeszcze bardziej, ale nie szarpie się.
-Nie dbam o to, chodź tu. Pozwól mi pocałować te twoje piękne usteczka- mówię.
Chichoczę kręcąc głową. Wywracam oczami zabierając jej dłonie i łącze nasze usta. Szybko oddaje pocałunek. Obejmuje ją w tali i kładę na sobie, przytulając ją mocniej. Wzdycha i chwyta moje ramiona.
Nasza więź jest o wiele silniejsza niż innych mate, bo znamy się bardzo długo, mimo rozłąki. Nasze hormony szaleją. Nie żeby mi to przeszkadzało. Czy coś.
Powoli zjeżdżam dłońmi na jej pośladki. Nabiera głęboko powietrza przy moich ustach i wplata dłoń w moje włosy. Ściskam jej pośladki, wpychając język do jej ust. Jęczy i przyciąga mnie bliżej. Zaczynam poruszać dłońmi po jej tyłeczku masując go.
Everett odsuwa się i siada, dysząc. Jej policzki są czerwone i za wszelką cenę unika mojego wzroku. Moja koszulka, którą ma na sobie zsunęła się jej z ramienia odsłaniając wciąż niezagojoną ranę. Warczę głośno. Wiem, że moje oczy zrobiły się czarne, zastępując zielone i niebieskie.
Jej wzrok wędruje tam gdzie mój i szybko poprawia bluzkę.
-To nic. Już tak nie boli- szepcze.
Siadam, sadzając ją sobie na kolanach. Odsuwam jej koszulkę z ramienia i przyglądam się ranie. Rana jest otwarta i wściekle czerwona. Podnoszę dłoń i przebiegam palcami po śladzie. Everett wzdryga się i jęczy. Czuje cierń w oczach, a moje gardło się zaciska.
Byłem tyle razy w Stadzie Czerwonego Słońca i nie wiedziałem, że ona tam jest i że ją torturują. Tak wiele wycierpiała, a mnie tam nie było żeby jej pomóc. Podnoszę wzrok, a łzy zaczynają płynąć.
-Kochanie, co jest?- Everett ściera moje łzy, głaszcząc kciukiem policzki.
-Przeprasza, tak bardzo cię przepraszam, kochanie. Nie było mnie tam aby cię ochronić i spójrz co się stało. Bardzo przepraszam.- płaczę w jej pierś, przyciągając ją bliżej siebie. Pozwalam łzom płynąć powtarzając wciąż jak mi przykro.
Everett pozwala mi się wypłakać, głaszcząc mnie po włosach. Wie, że właśnie tego potrzebowałem. Everett wie, że zawsze brałem wszystko do siebie, nawet jako dziecko. Everett przytulała mnie i powtarzała, że wszystko będzie dobrze.
-Pozbądź się tego kochanie. Wszystko będzie dobrze. - mówi całując mnie w głowę.
Nie wiem jak długo tak siedzę wtulony w moją mate, wypłakując oczy. Wiem tylko że po wszystkim dopadnie mnie mordercza migrena.
-Już dobrze, skarbie?- pyta Everett. Całując mnie po policzkach.
-Yeah, chyba tak- szepcze. Spoglądam na zegarek obok łóżka. Jest 9:48 muszę zwołać zebranie aby omówić to co zdarzyło się ostatniej nocy- Muszę zwołać zebranie. Musimy porozmawiać o wczorajszym incydencie. Poza tym chce oficjalnie przywitać cie z powrotem w stadzie- mówię przykładając dłoń do jej policzka.
-Nie musisz tego robić. To może poczekać aż wszystko się skończy- wtula się w moją dłoń. Dlaczego w ogóle jej na sobie nie zależy?
-Po tym jak powiem im co się stało wczoraj będą potrzebowali jakiś dobrych wieści.
-Oh... okay- rozumie, że muszą się dowiedzieć i że zapewne będą chcieli z nią porozmawiać i w ogóle. - Chyba muszę wziąć prysznic.
-Mogę się do ciebie przyłączyć?- pytam unosząc brwi.
-Nie, musisz na to poczekać.- zeskakuje z moich kolan. Podchodzi do szafki i bierze koszulkę oraz spodenki, które nie będą na nią pasować. Idzie do łazienki kręcą delikatnie biodrami. Drażni mnie. Warczę i zaczynam iść w stronę łazienki, ale ona zamyka drzwi na klucz, śmiejąc się.
Everett
Jestem taka zdenerwowana. Świruje na granicy nerwów. Bryson chce mnie ponownie przedstawić stadu. Moi rodzic i Logan stoją obok Bryson'a. Ja czekam na korytarzu na wezwanie Bry'a.
-Zeszłej nocy doszło do pewnego incydentu. Członek innego stada wkroczył na nasze terytorium i groził członkowi naszego stada. Naszemu nowemu członkowi, znacie ją jako Ever. Ale muszę wam wszystkim coś powiedzieć. Ona nie nazywa się Ever, tylko Everett i jest moją mate, która powróciła. - Bryson spogląda na mnie dając mi znak bym weszła.
Westchnienia rozbrzmiewają w pomieszczeniu. Spuszczam wzrok podchodząc do mojej rodziny i przytulam ich nim podchodzę do Bryson'a.
-Stado, które przetrzymywało Everett to Stado Czerwonego Słońca- powarkiwania roznoszą się po pokoju- Członek ich stada zakradł się do pokoju Everett i zostawił pewną wiadomość na ścianie. Brzmiała ona : możesz uciec, ale się nie ukryjesz. - jeszcze więcej warczenia- Jeśli odkryję, że któryś z was pomógł wejść tej osobie na nasze terytorium, osobiście go ukarze- warczy Bryson, a jego oczy są czarne. Chwytam jego dłoń w uspokajającym geście.
-Mogę coś powiedzieć?- pytam. On kiwa jedynie głową- Witam wszystkich, wiem, że minęło trochę czasu od naszego ostatniego spotkania i może nie wszystkich was pamiętam, ale mam nadzieje, że to się szybko zmieni. Mam również nadzieje, że będę dobrą Luną i że ten problem szybko zostanie rozwiązany. Jeśli, któreś z was pomogło Stadu Czerwonego Słońca proszę niech po prostu powie mi dlaczego. Wiem, że może niektórzy z was mnie nie lubią, ale postaram się ze wszystkich sił być dobrą Luną. Dziękuję- cofam się do tyłu.
-Możecie się rozejść- ogłasza Bryson.
Nie wszyscy wyszli. Gdy zeszłam ze sceny zostałam otoczona przez ludzi. Uśmiecham się. Naprawdę większości z nich nie rozpoznaje, ale się staram.
-Witaj z powrotem Everett. Stado nie było takie samo po twoim zniknięciu, ale teraz widzę dla nas świetlaną przyszłość- mówi kobieta o siwych włosach. Rozpoznaje w niej dawną Gammę, Lise.
-Dziękuję ci Liso. Gdzie twój syn? Znalazł już swoją mate?- pyta. Nie zbyt dobrze go pamiętam, ale wiem, że Lisa miała syna.
-Mój syn, oh ten chłopak na pewno gdzieś się tu kręci, jak zawsze. Ale tak Chase znalazł swoją mate. To kochana dziewczyna, była zbuntowaną, ale po tym jak Chase ją uratował, stała się członkiem stada. Ma na imię Rose... oh oto i oni.- mówi wskazując parę idącą w naszym kierunki.
Moje oczy rozszerzają się, gdy ich dostrzegam. Chase. Chase, który ocalił mnie ze Stada Czerwonego Słońca i prawdopodobnie obecny Gamma tego stada.
-Everett coś się stało?- pyta Bryson.
-To on mnie uratował ze stada Czerwonego Słońca. Był jednym z moich wybawców- moje kolana robią się miękkie.
-Chase musimy porozmawiać- odzywa się Bryson służbowym tonem.- Teraz!
-Tak Alfo- całuje swoją mate w czoło i odchodzi od niej. Wszyscy opuszczają pomieszczenie zostawiając nas samych.
-Opuściłeś teren stada, udałeś się do innego i udawałeś strażnika bez pozwolenia twojego Alfy- chwytam szybko dłoń Brysona gdy to mówi. Boje się co Chase może powiedzieć. I co się stanie gdy już to zrobi?
-Tak Alfo- unosi wzrok. Teraz bez mundury wygląda o wiele młodziej- Beta Stada Czerwonego Słońca podszedł do naszej granicy kiedy miałem patrol. Powiedział, że ma informacje o Everett. Wiedziałem, że jeżeli istnieje jakiś sposób bym mógł sprowadzić ją z powrotem do naszego stada i do ciebie to tylko przysłużę się stadu. Przepraszam Alfo nie chciałem cię zlekceważyć.- mówi Chase.
Bryson podchodzi do niego. Próbuję go powstrzymać przed zranieniem chłopaka, ale robić całkiem odwrotną rzecz. Kładzie dłoń na jego ramieniu ściskając je delikatnie.
-Mówisz prawdę?- pyta Bryson poważnym tonem.
-Tak- woła głos od strony drzwi. Moje oczy się rozszerzają. Beta Jackson.
***
Kom i *** są mile widziane.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro