1. Ryan 37
Reszta opowiadania raczej z perspektywy Noah, gdyby coś się zmieniło w tym względzie, będę informować. Także orientować się ;).
Budzi mnie, jak praktycznie co rano, dziki wrzask gdzieś na dole. Przyzwyczaiłem się już do tego, nawet przywilej posiadania własnego pokoju mnie przed tym nie chroni. Podźwigam się do pozycji siedzącej i przecieram dłonią oczy, rozglądając w poszukiwaniu budzika - każdego ranka znajduję go w innym miejscu, to zależy akurat od mojej kreatywności w rzucaniu, po tym jak zadzwoni po raz pierwszy. Składałem go do kupy niezliczoną ilość razy, to cud, że nadal działa. Chociaż, na dobrą sprawę, sam do końca nie wiem do czego jest mi potrzebny, moja rodzina ma skuteczniejsze sposoby, żeby zerwać mnie na nogi.
Oddałbym wszystko, żeby choć raz porządnie się wyspać. Nie pamiętam kiedy ostatnio miałem tę przyjemność. Pewnie jakoś tak zanim urodziła się Lil, a i przed tym było to rarytasem. Można by pomyśleć, że zdążyłem przywyknąć.
- Ciszej tam na dole! - wrzeszczę, kiedy w końcu znajdę budzik i zorientuję się, że nie ma nawet ósmej. Podłapałem ostatnio fuchę przy nocnej inwentaryzacji sklepu, wróciłem do domu w okolicy trzeciej i padłem na pysk. Te trochę ponad cztery godziny, to było stanowczo za mało, żebym zdążył zregenerować siły.
Ale mój krzyk na niewiele się zdaje. Chwilę później słyszę tupot małych stóp po schodach i drzwi do mojego pokoju otwierają się, pchnięte z całej siły przez moją młodszą siostrę.
- Noah! - dziewczynka niemal od razu ładuje się na moją kołdrę, nie patrząc na to, że jestem ledwie przytomny. - Kyle zabrał moją lalkę i mówi, że urwie jej głowę, bo potrzebuje zwłok noworodka do zabawy z chłopakami.
- Miałaś pukać Lil - tylko tyle mówię, potem przykrywam twarz poduszką i staram się jak mogę ignorować małego natręta. Nie mam na to siły. Nie dzisiaj. I na pewno nie przed gigantycznym kubkiem kawy z mlekiem i cukrem.
- Noah - słyszę ją, pomimo poduszki, ale udaję, że jest dźwiękoszczelna. Jeśli będę ją ignorował wystarczająco długo, może w to uwierzy i da mi spokój. - Noah, zrób coś. Zanim urwie jej głowę.
Czuję szarpnięcie drobnych dłoni za kołdrę, więc odwracam się do małej plecami, modląc o jeszcze odrobinę cierpliwości. Niech już sobie pójdzie. Niech zniknie i da mi święty spokój, przynajmniej na godzinę. Muszę przespać się jeszcze trochę, bo w nocy czeka mnie kolejna część inwentaryzacji, a pojutrze kończą się wakacje i wracam do swojej normalnej, regularnej pracy. Naprawdę, naprawdę muszę się wyspać chociaż jeszcze trochę.
- Wstałeś już? - cały mój misterny plan bierze w łeb, kiedy słyszę z za drzwi głos Emily, kolejnej z moich sióstr. Em skończyła tydzień temu piętnaście lat, nie nabierze się na dźwiękoszczelną poduszkę, nie ma na to szans. - Masz pieniądze? Trzeba zapłacić za prąd, chcą wysłać kogoś, żeby go odłączył. I Kyle ma dziś wizytę kuratora, musisz być na nogach, będzie chciał się widzieć z kimś dorosłym. Dzwonił też Jasper i pytał, czy wpadniesz wieczorem na imprezę. Jutro ostatni dzień wakacji.
Jęczę tylko, kiedy siostra wymienia szereg rzeczy które będę musiał dziś zrobić, jeszcze przed pracą. W dodatku pralka ledwie chodzi, obiecałem już tydzień wcześniej, że zajrzę do środka sprawdzić, co tym razem się zepsuło.
- I głowa lalki - dorzuca Lil, skoro wydałem już z siebie jakiś dźwięk. Skończyło się udawanie, ostatnie barykady padły. Dźwigam się do klęku i odrobinę nieprzytomnie szukam po kieszeniach spodni portfela. Tak, spałem w spodniach, naprawdę nie miałem ani siły ani głowy, żeby przebierać się w coś wygodniejszego.
- Masz - podaję znalezisko Emily i, z braku jakichkolwiek lepszych opcji, podnoszę się już całkowicie. - Kyle! - wołam tak głośno, że słychać mnie zapewne kilka domów dalej, ale w dzielnicy takiej jak moja nikt nie przejmuje się ani zachowaniem pozorów ani tym bardziej sporadycznym, porannym wrzaskiem. - Do kurwy, oddaj Lily lalkę!
Nawet tym niecenzuralnym. Naprawdę, w dzielnicy takiej jak moja, ludzie mają na głowie poważniejsze sprawy niż dosadna, soczysta "kurwa" sąsiada.
Kuchnia wygląda jak istne pobojowisko. Jakby przed chwilą cała drużyna skautów urządziła w niej sobie bitwę na jedzenie, ale do tego też już zdążyłem przywyknąć. Mimo wszystko spoglądam z nadzieją do szafki nad zlewem, licząc, że uda mi się tam znaleźć chociaż jeden czysty kubek. I - jak co rano - z głośnym przekleństwem zamykam ją, żeby zaraz wziąć do ręki ten który stoi najbliżej i opłukać go w kranie pod bieżącą wodą. Oddycham dwa razy głęboko, wyjmuję papierosa ze zmiętolonej paczki leżącej na stole, po czym ruszam do dzbanka z letnią już kawą, odpalając go po drodze. Powinienem się cieszyć, że mam bieżącą wodę.
Nalewam zbawiennego, czarnego płynu mocy do kubka i sięgam w stronę lodówki, żeby znaleźć mleko. Musi tu być, przynosiłem wczoraj prawie pełen trzylitrowy baniak.
I baniak stoi, owszem. Ale na jego dnie nie pływają już nawet smętne krople, żebym mógł się oszukać. Małe gnojki osuszyły całość.
Pieprzone życie.
Przyjaźnię się z Jasperem odkąd tylko pamiętam. Na początku dlatego, że mieszkaliśmy tuż obok siebie, był najwygodniejszą opcją do zabawy. Dwóch obdartych gnojków, mieszkających drzwi w drzwi. Później byliśmy dla siebie we wszystkich złych momentach, nigdy nie musieliśmy sobie nic tłumaczyć, każdy z nas wiedział jak wygląda życie tego drugiego. To u niego w pokoju chowałem się, kiedy ojciec wracał nawalony, a on pomieszkiwał u mnie za każdym razem, kiedy jego matka sprowadziła sobie kolejnego kochanka. Później już jakoś tak zostało, chociaż jesteśmy raczej różni.
Jego dom traktuję jako swój zapasowy, zwłaszcza od kiedy jego matka się wyprowadziła i ma go na wyłączność. Dlatego nawet się nie zastanawiam, tylko biorę swój kubek w dłoń i byle jak wsuwam trampki na stopy, przygniatając pięty. I tak nic im już nie pomoże, jest w nich więcej dziur niż materiału.
Wychodzę z domu, przechodzę przez dziurawy płot i chwilę później stoję pod jego drzwiami wejściowymi. Nawet nie pukam, wchodzę jak do siebie i od razu zmierzam przez zagraconą kuchnię w stronę lodówki.
Jak zawsze ma tam więcej piwa niż jedzenia, ale udaje mi się wygrzebać karton mleka z dolnej półki. Odkręcam go, z braku lepszego miejsca wstawiając kubek z własną kawą do lodówki. Na blacie obok nie ma ani kawałeczka miejsca. Niepewnie wącham mleko, po Jasperze wszystkiego można się spodziewać. Nie chodzi już nawet o to, że może być zepsute. Raz nalałem sobie do kubka orzechowej wódki z mlekiem, po tym jak robił w kartonie drinki.
Ale to wydaje się w porządku.
Już mam się odwrócić z zamiarem wypicia kawy w jego kuchni - jest tak samo brudna jak moja, ale przynajmniej w miarę cicha. Właśnie wtedy słyszę skrzypienie schodów za swoimi plecami, a później ostrożne kroki na drewnianej podłodze.
Nie ma opcji, żeby to Jasper tak się skradał po własnym domu, ale nie muszę się też długo zastanawiać nad tym co słyszę. Mój przyjaciel wiecznie poznaje w sieci łatwych chłopców, a później sprowadza ich tutaj. Czasem zostają na jedną noc, czasem trochę dłużej. Nie kłopocę się już nawet z zapamiętywaniem ich imion. Dla uproszczenia - i na cześć boskiego Goslinga, albo, jak kto woli, pewnego znanego szeregowca - nazywamy ich wszystkich Ryan, dodając tylko numerek na końcu. Ten będzie... Trzydziesty szósty? Nie, trzydziesty siódmy. Tak przynajmniej mi się wydaje.
- Na cholerę się skradasz? - nie mogę się powstrzymać przed zadaniem tego pytania, lubię czasem stresować Jasperowych Ryanów. Zwłaszcza takich, którzy próbują wymknąć się chyłkiem. - Możesz wyjść jak człowiek. Naprawdę, nie będę cię powstrzymywał.
- Nie skradam się - odgłos kroków cichnie, a ja odwracam się, żeby zobaczyć kogo tym razem przygruchał sobie mój kumpel. I wysoko unoszę brwi, bo stojący przede mną chłopak wygląda... jak dziecko. Tak w zasadzie. Chociaż może to kwestia wyjątkowo drobnej budowy ciała, wygląda jakby nie dojadał od miesięcy. - Nie chciałem ci przeszkadzać.
Nie powinno mnie to zdziwić aż tak, Jasper - chociaż nie był szczególnie wybredny w tym czy jest na górze czy na dole, sam mówił, że to zależy od dnia - zawsze miał słabość do takich chłopaczków. Chociaż ten w mojej skromnej opinii jest już przegięciem, to jednak rozumiem co takiego mój przyjaciel w nim zobaczył. Wygląda trochę jak kreskówka, jakby był nierzeczywisty. Jakby ktoś go wymyślił i narysował, zamiast po ludzku urodzić. Włosy ma tak jasne, że od razu podejrzewam farbę, są jaśniejsze nawet od jego bladej cery, która jest nieskazitelna, mimo suchych, spękanych ust i delikatnych cieni pod oczami. Właśnie. Oczy. To one przywodzą na myśl kreskówkę, są irracjonalnie wielkie na jego szczupłej twarzy i bardziej niebieskie, niż cokolwiek co widziałem w życiu.
Przez chwilę taksujemy się wzrokiem, dopóki ja nie przypomnę sobie o kawie, a on nie ruszy do jednego z krzeseł stojących przy stole.
- Cześć - uśmiecha się, ale w taki sposób, że uśmiech nie obejmuje jego oczu. - Nie uciekłem - mówi, zupełnie dla mnie bez sensu, a potem wskazuje głową na kubek kawy który trzymam w dłoni. - Zrobisz mi też?
Chwilę zajmuje mi zrozumienie o co chodzi. Przyszedł tu z sypialni, zastał mnie w kuchni... Pewnie pomyślał, że to ze mną spędził noc. Brawo, Ryan.
- Sam sobie zrób - burczę pod nosem, natychmiast tracąc nim zainteresowanie, kiedy tylko uświadomię sobie z jakim typem chłopaka mam do czynienia. - Czy ja ci wyglądam na pokojówkę?
- Pokojówka trochę by tu ogarnęła - odcina się momentalnie, ale ja tylko wzruszam ramionami i wstawiam mleko do lodówki. Niewiele obchodzi mnie zdanie kogoś, kto nawet nie jest w stanie ustalić, z kim się przespał poprzedniej nocy.
To byłoby na tyle, jeśli chodzi o poranną kawę pitą w spokoju w mieszkaniu Jaspera, Ryan nie wygląda jakby zamierzał się ruszyć z miejsca, więc to ja kieruję się w stronę drzwi.
- Zostawisz mnie tu?! - jego głos dopada mnie z jedną dłonią na klamce. Mam ochotę się zaśmiać, ale ostatecznie tylko spoglądam na niego przez ramię.
- A dlaczego by nie? - pytam, otwierając sobie drzwi. - Jeszcze chwilę temu to ty chciałeś mnie tu zostawić, nie pamiętasz?
Później wychodzę, zostawiając go na środku kuchni z głupią miną. Niech Jasper go uświadamia, prędzej czy później przypałęta się na dół. Ja nie mam na to czasu.
Przez pół ranka próbuję zagonić małe gnojki do sprzątania, żeby lokum w którym mieszkamy chociaż trochę przypominało dom rodzinny, którym chyba nigdy nie było. Nie chodzi nawet o jakieś gruntowne porządki, wystarczy mi, jeśli kurator nie przyklei się do podłogi na progu.
Pomaga dopiero straszenie opieką społeczną i sierocińcem. Niezbyt to wychowawcze, ale nie jestem w stanie wszystkiego zrobić sam. W ten sposób, trzy kawy później, jakoś to wygląda. Lily wyciągnęła nawet najmniej pobrudzony obrus jaki udało jej się znaleźć. W miejscu największej plamy ustawiła owiniętą różowym szalikiem butelkę po piwie do której wsadziła nazbierane na torach za domem kwiaty. Część z nich jest uschnięta, ale mała się cieszy, więc nie protestuję. Klepię ją tylko po głowie.
- Dobra robota Lil - stwierdzam, a ona się rozpromienia.
Rozumiem to. Ja chyba nigdy nie usłyszałem "dobra robota Noah". Ale mówią, że do wszystkiego można przywyknąć.
Kurator mnie zna, jeszcze z czasów, kiedy przychodził tu w mojej sprawie. Zajmuje się zresztą połową dzielnicy, więc ma pełne ręce roboty. I dzięki temu nie jest zbyt skrupulatny. Głównie zagaduje go Lily, pokazując śliczną, nowiutką wyprawkę szkolną, którą pożyczyła specjalnie na tę okazję od swojej koleżanki z klasy, Maicy, mieszkającej na końcu naszej ulicy. Nawet w naszej dzielnicy są sytuacje, w których trzeba sprawiać pozory. Kyle też jest wyuczony wszystkich odpowiedzi na pamięć, stara się siedzieć w miarę prosto i zbytnio nie wiercić.
Ma za swoje, to jego wina. Pół roku wcześniej próbował buchnąć z lombardu używaną konsolę. Właściciel był nowy w okolicy, więc zadzwonił po gliny, zamiast popytać po dzielnicy czyja to sprawka. Dwa dni później ktoś przypadkiem wybił mu wszystkie okna, tydzień później, po lombardzie nie było śladu, nawet szyld nie został.
Został za to kurator.
- Ojciec w pracy? - pyta mnie, nie wyglądając na szczególnie zadowolonego, a ja uśmiecham się uprzejmie. Nauczyłem się jak wyglądać uprzejmie, w ten sposób łatwiej znaleźć dorywczą robotę.
- Tak. Interes się kręci. Wie pan, samochody zawsze się psują. Oczywiście ja zajmuję się Kyle'm i Lily kiedy nie ma go w domu.
Nie ma to nic wspólnego z prawdą. Z tego co mi wiadomo, w warsztacie nie widzieli ojca od dobrego tygodnia, chociaż ruch faktycznie jest. Brad, właściciel, dzwonił nawet do mnie wczoraj żeby podpytać, czy wiem gdzie go szukać. Na trzeźwo jest nawet niezłym mechanikiem, problem w tym, że ciężko go złapać trzeźwego. Zdarza mu się, od czasu do czasu, zazwyczaj kiedy kończą mu się pieniądze na alkohol. Porobi wtedy kilka dni i znika, jak tylko dostanie kasę do ręki.
Część kasy. Dokładnie połowę, drugą dostaję ja. To taki dobry uczynek Brada, facet twierdzi, że ojciec powinien zapewnić dzieciom byt i jedzenie, nawet jeśli nieświadomie. Ojciec nigdy się nie dowiedział, że w rzeczywistości zarabia dwa razy więcej.
Cóż, dzięki temu częściej bywa w warsztacie i wszyscy na tym korzystają.
- Nie wiedzieliśmy o której pan przyjdzie - kontynuuję, bo kurator z zasady zjawia się "niezapowiedziany". - Jeśli ma pan czas, zadzwonię do niego. Będzie za pół godziny.
Facet jak zawsze kręci głową. Nigdy nie ma czasu. I dobrze.
Zadaje jeszcze kilka standardowych pytań i chyba nawet nie słucha odpowiedzi, po czym podnosi się z krzesła i zmierza w stronę wyjścia.
- Mam nadzieję, że następnym razem zastanę pana Gordona - mówi, jak co miesiąc, po czym, również jak co miesiąc, pospiesznie wychodzi, a Lily i Kyle przybijają sobie piątki.
Imprezy u Jaspera są zawsze głośne i tłoczne. I - gdyby ktoś mnie pytał - odrobinę przegięte. To pewnie sprawa Ryanów, których na takich spędach zazwyczaj pojawia się przynajmniej kilku i którzy uparcie szukają kogoś na najbliższą noc, zazwyczaj w swoim własnym towarzystwie. Poza tym, jest kilku znajomych ze szkoły, ale nigdy nie byłem jakoś szczególnie towarzyski, więc większość z nich znam jedynie z widzenia. Za rzadko się tam pojawiam, żebym zdążył nawiązać z nimi jakiekolwiek więzi. Jeśli już z kimś z nich rozmawiam, to tylko za sprawą Jaspera, który lubi być zawsze w centrum wydarzeń.
Swoją drogą, nigdzie go nie widzę. Powinien stać w największej grupie i sypać dowcipami z rękawa.
Może to jednak dobry moment, żeby się wycofać? Powiem mu, że przyszedłem i pokręciłem się chwilę, ale jego nigdzie nie było. I nawet nie skłamię za bardzo, chociaż z tym "kręceniem" to może trochę przegięcie. Nie żebym nie lubił imprez, albo nie umiał się bawić. Po prostu głowa ćmi mi z niewyspania, a za dwie godziny muszę wracać do roboty. Najchętniej spędziłbym je w łóżku próbując zasnąć, do wtóru kociej muzyki płynącej z głośników, które ktoś ustawił w oknach kuchni, żeby muzyka była dobrze słyszana w ogródku za domem, gdzie kręciła się większość gości. Chociaż... Jestem tak zmęczony, że chyba usnąłbym nawet na jednym z głośników.
Właśnie zamierzam wcielić swój plan w życie i dyskretnie się wycofać, kiedy czyjeś ramię opada na moje plecy z całą siłą.
- Nie tak szybko, Gordon - Jasper szczerzy się jak głupi, najwyraźniej zdążył już swoje wypić. Mi też zresztą zaraz wciska kubek z jakimś podejrzanym płynem w dłonie. - Chyba nie masz zamiaru zwiewać? Chodź, kogoś ci pokażę.
Odwraca mnie siłą w stronę stołu, na którym siedzi nie kto inny, jak Ryan 37, z nogami skrzyżowanymi w kostkach, co tylko potęguje wrażenie, że mam do czynienia z dzieckiem.
- Ile on ma w ogóle lat? - pytam chwilę później, przekrzykując muzykę. - Znalazłeś go w przedszkolu, czy w podstawówce?
Po tym jak rano chciał zwiewać, jego widok nieco mnie dziwi. Najwyraźniej Jasper przypałętał się w końcu do kuchni i spodobał dzieciakowi na tyle, że zdecydował się na kolejną rundę, tym razem świadomie. Zresztą... Nie moja sprawa.
- Mówi, że szesnaście - kumpel tylko wzrusza ramionami i uśmiecha się szerzej. - Prokurator z dupy zlazł, nie? Poza tym, nie będę przecież sprawdzał mu legitymacji. No i, sądząc po jego zachowaniu, nie jestem pierwszy.
- Jesteś okropny - krzywię się, ale tylko na pokaz, po czym wzrok mimowolnie ucieka mi do chłopaka i orientuję się, że on też patrzy w naszą stronę, uśmiechając się pod nosem. Wygląda prawie słodko i, gdybym nie znalazł go rano w kuchni Jaspera, pewnie bym się nim zainteresował. Dobrze się maskuje.
Nie, żebym miał czas na takie rzeczy.
Może w przyszłym życiu.
Tadadam. Jest pierwszy rozdział. Jak tam Noah? Da się lubić? ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro