Cisza
Nie songfik, ale oneshot oderwany całkowicie od poprzedniej części. Osadzony w Civil War, w tej końcowej scenie, gdy Kapitan, James i Tony ze sobą walczą.
Miałem go zapisanego na dysku i nigdy nie miałem okazji się nim podzielić.
Gdy ujrzał ciało jego przyjaciela - kochanka - uderzające o ziemię, poczuł się, jakby cały świat zwolnił. Zwolnił tak bardzo, że widział każdy rys twarzy, szok, ból, gasnącą świadomość Jamesa. Uderzył plecami o zimną, twardą posadzkę, a z jego płuc wyrwał się dech. Kapitan widział to wszystko bardzo wyraźnie, poczuł na sobie jego spojrzenie. Ale to nie jedyne, co poczuł Kapitan. Uniósł wzrok na Starka, który cofnął się, jakby w obawie przed tym, co zrobił. Uniósł pełne niezrozumienia spojrzenie na Rogersa, nie, nie Kapitana - Rogersa, z którym mimo swojej maniery chciał się zbratać, zaprzyjaźnić. Który... Wolał tego mordercę, zabójcę zasłaniającym się brakiem pamięci. Ale gdy napotkał jego wzrok, nie zobaczył już Rogersa. To było coś obcego, strasznego, niebezpiecznego. Coś, co rzuciło się na niego z krzykiem i tarczą. Coś, co powalił go na ziemię, uderzając raz po raz. FRIDAY informowała o kolejnych, kolejnych i kolejnych uszkodzeniach, nie nadazajac za tą furia. Upadli na ziemię, a Kapitan, czy też raczej to, co z Kapitana zostało - zdarło z niego hełm. Ujrzał wtedy zakrwawioną twarz osoby, która niegdyś mogła być jego przyjacielem. Mogła...
Kapitan zobaczył tylko, jak Stark unosi ręce aby uchronić twarz i znowu to cholerne zwolnione tempo. Tarcza uderzyła w nie i ześlizgnęła się na reaktor łukowy. Wgryzła się jednak zbyt głęboko, a Tony poczuł jak jej krawędź wpija się w ciało. Steve zagryzł zęby, widząc ból w oczach rywala i wsparł się na tarczy a ta wbiła się głębiej. Stark krzyknął, starając się go z siebie zepchnąć - Steve! - wrzasnął rozpaczliwie. Kapitan odwrócił wzrok, spoglądając na Jamesa. Ten leżał bez ruchu w kałuży własnej krwi. Nie żyje? Nie wiedział. Nie chciał wiedzieć. Chciał tylko...
Z krzykiem wbił tarczę jeszcze głębiej, a krzyk Starka urwał się w połowie. Potem była już tylko cisza, nieznośna cisza i urywany oddech Kapitana. Zszedł ze Starka, czołgając się ku Bucky'emu. Oparł głowę o jego pierś, zaciskając na dłoni, która mu sie ostała - metalowej - i zaczął łkać w otaczającej go nieznosnej ciszy -
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro