Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zjednoczeni

Niekiedy dwoje ludzi spotyka się przypadkiem w parku, w sklepie, miejscu pracy, kościele, na ślubie przyjaciela, w kinie, na basenie lub w jakimkolwiek innym miejscu. Rozmawiają ze sobą, wymieniają się numerami telefonów, e-mailami i później kontaktują lub zapominają o swoim istnieniu. To, czy jedna lub druga strona odezwie się, w dużej mierze zależy od pierwszego wrażenia: od momentu zobaczenia drugiej osoby, od usłyszenia jej pierwszych słów, od pierwszego uśmiechu i gestu podania sobie dłoni. Jeśli jednak dwie osoby nie rozmawiają ze sobą, nie podają sobie rąk na przywitania lub zawarcie nowej znajomości, nie wymieniają się żadnymi danymi, to czy możliwe jest, aby mogło ich coś połączyć?

Mówi się, że muzyka jest ponadczasowa, że jednoczy podobne dusze i nawet jeśli słuchają ją ludzie z różnych epok, to są w jakimś stopniu połączeni.

Podobno.

* * * * * *

Historia zakochanego w dźwiękach fortepianu chłopca

Nazywano go "Fortepianowym geniuszem" oraz "Człowiekiem o słuchu absolutnym".

Młody chłopak lubił przychodzić na koncerty, na których grał. Nie pamiętał nawet, od kiedy to robił, od ilu lat nie potrafił opuścić żadnego miejsca, o którym w gazetach pisano, że się tam pojawi. Pierwsze rzędy zajmowali goście VIP oraz osoby zamożne, ale nie narzekał na swoje najdalsze fotele. Muzyka, która wydobywała się spod długich, smukłych palców pianisty już od pierwszych dźwięków docierała do jego uszu i przenikała w głąb ciała, wywołując dreszcze.

Tak bardzo wyczekiwał jego występów, że zawsze znajdował się na sali dwie, a nawet trzy godziny przed planowanym występem. Nie potrafił usiedzieć w domu, a w pracy tydzień wcześniej brał nadgodziny, aby ten szczególny dzień mieć wolny. W nocy nie mógł spać i już od rana chodził niespokojnie po domu, uśmiechając się do siebie pod nosem.

Miał dwadzieścia trzy lata. Nie było go stać na ekstrawagancję i luksusy, więc nie stroił się dla nikogo. Prawie dla nikogo. Bo choć pianista nie mógł go dostrzec ze swojego oświetlonego miejsca na środku sceny, to chłopak dla niego zawsze ubierał się ładnie. Czuł, że wypada, bo gdyby zaistniała najmniejsza szansa, że go dostrzeże w tłumie ludzi na końcowych rzędach sali, to nie chciałby wyglądać jak przypadkowy "gość z ulicy". Dlatego zakładał najlepsze ubrania, dokładnie rozczesywał swoje przydługie ciemnobrązowe włosy, żeby układały się ładnie na głowie, a wcześniej siedział godzinę w łazience, by być świeżym, czystym i pachnącym.

Po prostu... naprawdę chciał prezentować się "jak należy".

Tym razem na koncert także przyszedł wcześniej. Założył białe spodnie i zieloną wyprasowaną już dzień wcześniej koszulę na guziki z długimi rękawami. Często zastanawiał się, czy mimo wszystko pasuje do ludzi, którzy go otaczali: wszyscy w garniturach, koszulach znanych marek projektantów, a suknie kobiet im towarzyszących były tak drogie, że nie stać by go było na kupno choćby jednej dla swojej przyszłej dziewczyny, nawet gdyby miał pracować cały rok.

Rozglądał się i zastanawiał nad tym do momentu, w którym zobaczył ubranego w czarny dopasowany garnitur mężczyznę. Wyszedł na środek sceny i przez mikrofon przywitał widownię. Podziękował serdecznie za przybycie i przedstawił człowieka, który zaraz miał wystąpić. Na dźwięk jego imienia i nazwiska na twarzy chłopaka pojawiło się coś błogiego. Jakieś uczucie głębsze od radości, coś pomieszanego z prawdziwym uwielbieniem i podziwem.

Po chwili osoba na scenie odeszła, a wyczekiwana gwiazda wieczoru pojawiła się wraz z głośnymi oklaskami. Mężczyzna szedł prosto do swojego fortepianu. Był chyba jedynym człowiekiem, który nie korzystał z nut i odmawiał grania na innym fortepianie niż jego własny. Sprawiał tym kłopot niejednemu organizatorowi, ale każdy bez wahania przystawał na jego warunki. Bo to jedyny człowiek na świecie, który zawsze grał perfekcyjnie.

Ów mężczyzna przystanął przed krzesłem, obrócił się powoli do widowni i ukłonił. Nie patrzył na nikogo. Oczy miał skierowane w dół. Niektórzy mówili, że jest niesamowicie nieśmiały, inni, że nie lubi przebywać w towarzystwie i to typ samotnika. Nie zmieniało to jednak faktu, że ludzie, którzy choć raz słyszeli jego grę, po prostu go uwielbiali. Ubrany w czarny frak, śnieżnobiałą koszulę i białe rękawiczki usiadł powoli na krześle. Odsunął zgrabnie tylną część zbyt długiej marynarki i popatrzył na instrument. Następnie dostosował wysokość siedzenia, sprawdził stopami odległość pedałów i dopiero otworzył drewnianą nakrywę chroniącą klawisze.

Nawet ze swojego miejsca na końcu sali chłopak widział, że twarz mężczyzny staje się łagodna, nostalgiczna. Była to chyba jedna z niewielu magicznych chwil, kiedy zawsze skrywane pod maską obojętności emocje wychodziły na światło dzienne. Rysy twarzy miał ładne i wyraźne, odrobinę ostre, co dodatkowo uwydatniały czarne włosy związane w niewielki kucyk. Młodzieniec jeszcze nigdy nie widział, żeby miał je rozpuszczone, nawet kiedy przeglądał dziesiątki stron internetowych, szukając różnych informacji o tym mężczyźnie.

Po kilkunastu sekundach wszystko wróciło do normy. Publiczności także się to podobało. Odkąd wyszedł w oklaskach, to do czasu, aż ostatnia osoba przestała uderzać w otwarte dłonie, na sali nie pojawił się żaden dźwięk czy szmer. Ci, którzy go znali, nauczyli się, że ten artysta nie rozpocznie koncertu, a nawet nie zdejmie rękawiczek, jeśli wszyscy nie przestaną rozmawiać i usadawiać się w swoich fotelach, wywołując szelest materiału ocierającego o materiał.

Tym razem goście byli cicho. Wszyscy czekali z niecierpliwością na rozpoczęcie koncertu.

Mężczyzna na scenie zamknął oczy i podniósł twarz w górę. Wziął kilka głębokich oddechów i opuścił głowę. Otworzył oczy, zdjął rękawiczki, które położył obok siebie na stołku i ułożył palce na klawiszach. Cała sala zamarła w oczekiwaniu, a kiedy spod jego zwinnych, wyćwiczonych wieloma godzinami gry palców wydobyły się pierwsze dźwięki, wszyscy na widowni łącznie z chłopakiem w ostatnim rzędzie zamarli.

Kolejność utworów, które są wykonywane na takich koncertach była wcześniej ustalana i opisywana w broszurkach, więc kiedy zamiast usłyszeć jeden z utworów Bacha, mężczyzna zagrał całkiem inny utwór, nikt nie wiedział, co się dzieje. Żeby tego było mało, grał coś, czego nikt nie potrafi rozpoznać. To ani Mozart, Chopin, Bach, Beethoven ani nic, co ktokolwiek kiedykolwiek słyszał. Na widowni byli też krytycy muzyczni, ale oni też nie znali tego smutnego i przepełnionego emocjami utworu. Jednak, o dziwo, nikt też się nie odezwał, bo nie chciał przeszkodzić mistrzowi fortepianu jego występu.

Kiedy utwór się skończył wirtuoz od razu przeszedł do kolejnego, który także nie był znany, ale dźwiękami i kunsztem wykonania nie odbiegał od wielkich twórców żyjących we wcześniejszych epokach. Nie. Było wręcz przeciwnie. Dźwięki wydobywające się z fortepianu, kiedy uderzał w klawisze, były piękne. Harmonijne. Melancholijne. Docierające do serc i poruszające ludzkie dusze.

Chłopak w zielonej koszuli zapłakał. Zasłonił dłonią usta, żeby nie opuszczały ich żadne dźwięki, ale nie potrafił powstrzymać spływających z kącików oczu słonych łez. Obraz miał zamazany, ale muzykę słyszał bardzo dobrze, aż za dobrze. Nie wiedział, dlaczego dźwięki, które tworzy na scenie mężczyzna, aż tak bardzo go poruszyły. Uwielbiał muzykę od dziecka, ale jeszcze nigdy nie zdarzyło się mu, aby jakakolwiek brzmiała w jego umyśle aż tak smutno.

Wraz z kolejnymi nutami przez jego głowę przepływały losowe obrazy z własnego życia. Kiedy był mały i żył w biedzie, a jego rodzice ledwo wiązali koniec z końcem. Gdy ich stracił i leżał w objęciach starszego brata. Kiedy pierwszy raz usłyszał w telewizji koncert symfoniczny, a później dźwięki wydobywające się z instrumentów na żywo. To wszystko teraz do niego powróciło i czuł, jak z każdym kolejnym utworem, kolejna mała szpilka wbija się w jego serce.

Słuchacze na całej sali byli poruszeni, choć nie w takim stopniu jak chłopak. Właśnie dobiegał końca szósty nieznany nikomu utwór i pianista położył na kilka sekund dłonie na kolanach. Zamyślił się, zapatrzył na struny fortepianu. Nie wyglądał, jakby zakończył swój występ. Faktycznie. Podniósł dłonie i na powrót ułożył je na klawiszach. Zaczął spokojnie, bardzo spokojnie. Jednak ta kompozycja była inna. Mimo że podobnie smutna jak poprzednie, to na tyle głęboka, że już po kilkunastu sekundach od jej rozpoczęcia chłopak w zielonej koszuli nie wytrzymał i na głos zaniósł się szlochem. Nikt na widowni tego nie usłyszał, bo wszyscy jak zaczarowani mieli w umyśle tylko dźwięki wydobywające się z fortepianu, ale pianista, siedzący najdalej od niego, na kilka sekund przekręcił głowę i uśmiechnął się smutno. Potem powrócił do swojego instrumentu i jak gdyby nigdy nic kontynuował grę.

Chłopak siedział z dłońmi zakrywającymi usta. Czuł, że to niemożliwe. Nie powstrzymał głośnego płaczu, ale mimo to... pianista nie powinien go usłyszeć i ze swojego miejsca, tam daleko na scenie, idealnie określić, skąd on dobiega. Jednocześnie wydawało się mu, że ten widziany uśmiech był skierowany bezpośrednio do niego. Tylko i wyłącznie. Tak, jakby na chwilę coś ich połączyło i w sercach czuli dokładnie ten sam ból.

Siódma kompozycja pianisty okazała się kończąca. Po ostatnim dźwięku mężczyzna ubrał rękawiczki, przesłonił klawisze i wstał. Nie ukłonił się widowni – jak zawsze robił każdy występujący – po prostu opuścił scenę. Wszyscy na sali koncertowej byli w szoku. Nie wiedzieli, co się przed chwilą wydarzyło i czego byli świadkami. Chłopak w ostatnim rzędzie przetarł twarz z łez, wstał i zaczął klaskać. Pozostali jakby przebudzili się ze snu i poszli jego śladem. Pianisty już nie było na scenie, ale chłopak wiedział, że na pewno był jeszcze na tyle blisko, że usłyszy aplauz.

Po tym koncercie słuch o pianiście zaginął.

* * *

Historia tego, którego miłość do muzyki wygasła

Przez lata otoczony był muzyką. Długie lata ćwiczeń, zmagania się ze swoimi słabościami i pokonywania ich jedna po drugiej uszczęśliwiały go. Nie było rzeczy, których nie mógł zrobić. Kiedy już raz coś sobie zaplanował, nikt nie był w stanie go powstrzymać.

Ale pewnego dnia obudził się i pomyślał:

To już wszystko, co chciałem osiągnąć. Nie chcę już dłużej tego... "czuć".

Tego dnia wyszedł z domu i nigdy do niego nie wrócił. Zerwał wszelkie kontakty z osobami, z którymi miał kiedykolwiek do czynienia i znikł ze świata muzyki.

*

Rok później, jesienna noc w mało uczęszczanej dzielnicy miasta

Wysoki mężczyzna w czarnej skórzanej kurtce szedł powoli ciemnym ulicą. Od czasu do czasu nawet on opuszczał swoje cztery kąty, żeby rozprostować nogi, a ciche, zimne noce najlepiej się do tego nadawały. Nie miał żadnego celu, miejsca, gdzie chciał dotrzeć, osoby, którą mógłby odwiedzić, nikt na niego nie czekał i zastanawiał się, czy cokolwiek jeszcze rozbudzi w nim uczucia, że będzie pragnął, marzył, miał nadzieję.

Jakby w odpowiedzi na swoje uczucie samotności i obojętności gdzieś w oddali usłyszał przytłumiony głos. Był pewien, że to śpiew. Takie rzeczy jego wyczulony zmysł rejestrował od razu. Zastanawiał się, czy nie zawrócić do domu, bo przecież skończył z muzyką raz na zawsze. Wbrew swoim postanowieniom nogi powiodły go dalej, w stronę dźwięków.

Głos przybierał na sile, a kiedy skręcił w ciemną, prawie opustoszałą uliczkę, w oddali dostrzegł nieduży neon informujący, że za brązowymi drzwiami znajduje się nocny klub. O "nocnych klubach" wiedział tyle, że zazwyczaj na wpół nagie kobiety wyciągały od facetów kasę, więc z reguły tam nie wstępował. Ewidentnie jednak ten męski, delikatny głos, który od kilku minut roznosił się po wyludnionej ulicy, dobiegał zza ciemnych drzwi.

Przystanął na chwilę, rozważając, co zrobić. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął plik kilku lekko zgniecionych banknotów. Niemal za każdym razem odszedłby, ale coś w śpiewie tego człowieka było interesującego, co przyciągało go do wnętrza i kazało przysłuchać się mu z bliska.

Prawie nieświadomie przekroczył próg. Otoczył go zapach piwa i zaduch spowodowany obecnością wielu ludzi przesiadujących w klubie. Został w nim jednak, zapłacił za wejście i wszedł na salę. Tu było jeszcze duszniej, ale starał się nie zwracać na to uwagi.

Stanął przy ścianie i spojrzał na osobę, która siedziała na środku niedużego podestu na drewnianym stołku, z jedną nogą postawioną na jego szczeblu. Młody chłopak grał na zwykłej akustycznej gitarze. Szczupły, o delikatnych rysach twarzy, dużych, zielonych oczach i przykuwających wzrok ustach, na których widniał subtelny uśmiech. Miał odrobinę dziewczęcą urodę, lekko przydługie, pofalowane kasztanowe włosy i piękny, czysty głos. Ubrany był w zwykłą czerwoną koszulę w czarną kratę, w której podwinął rękawy, czarne jeansy i Conversy. Wyglądał w tych ubraniach zupełnie zwyczajnie, grał też zwyczajnie, ale śpiewał w taki sposób, że mężczyzna słuchał go z nieruchomą twarzą, lecz ciepłem wypełniającym pierś.

Pozostałe osoby w tym ciemnym pubie wydawały się być podobnego zdania. Wszyscy siedzieli przodem do niewielkiej sceny i z uśmiechami słuchali piosenki. Choć w dużej mierze byli to rośli mężczyźni o niewiadomej pracy i wielce prawdopodobnych zatargach z prawem, to wydawali się spokojni, kiedy słyszeli dźwięczny, spokojny chłopięcy głos.

– "Spotkałem kiedyś człowieka, który poruszył me serce" – śpiewał. – "Teraz już wiem, że to przeznaczenie. Gdyby nie on, nigdy nie byłoby mnie tu. Gdyby nie on, nigdy bym nie śpiewał. Gdyby nie on i muzyka, która nas połączyła, nie byłbym tak szczęśliwy. Taaak... Tak. Nigdy nie byłbym tak szczęśliwy".

Przerwał na chwilę śpiew i zagrał krótką wstawkę na gitarze.

Zdecydowanie lepiej od grania wychodzi mu śpiewanie – pomyślał mężczyzna.

– "Żyłem zwykłym życiem, zupełnie zwyczajnym" – kontynuował piosenkę, którą mężczyzna słyszał pierwszy raz. – "Lecz kiedy pojawił się on, wszystko nabrało sensu. Pomalował mój świat kolorami tęczy i zachęcił do działania. Na powrót chciałem żyć. Prawdziwie żyć. Prawdziwie żyć. Dlaczego wcześniej tego nie dostrzegłem? Odpowie mi ktoś?" – Słowa w jakiś sposób pasowały do jego niewinnego wyglądu. W swojej "zwykłości" w przedziwny sposób był niezwykły. – "Tak, wiem. Doskonale o tym wiem. To miłość. To musi być miłość, bo co innego jest w stanie poruszyć ludzkie serce? Co innego?".

Znów zagrał solówkę na gitarze i przeszedł do ostatniej zwrotki.

– "Miłość i muzyka, to jedyne co mam. Jego muzyka wybudziła mnie ze snu, obudziła moją miłość. Więc od tego pamiętnego dnia czekam na niego. Czekam we śnie, czekam na jawie. Czekam i wierzę, że w końcu się pojawi. Wierzę w to każdego poranka, którego budzi mnie szarość dnia i każe wstać. Wierzę, że się odnajdziemy, by móc wspólnie dzielić się muzyką i naszą miłością do niej. Na zawsze".

Chłopak grał jeszcze przez chwilę, a potem piosenka się skończyła. Podczas całego przedstawienia lekko się uśmiechał, choć nie do końca z radością. Sam wydawał się poruszony swoim tekstem i w jakimś stopniu połączony z nim. Mężczyzna od razu to zauważył. Jakby przez głos przemawiał też szereg uczuć i chciał się nimi podzielić z widownią, a jednocześnie wewnętrznie cierpiał i tęsknił za "tym mężczyzną i muzyką", o których śpiewał.

Najnowszy gość nocnego klubu złapał się na myśli, że chciałby porozmawiać z autorem tego osobistego tekstu i właścicielem cudownego głosu. Dowiedzieć się o nim więcej, zapytać, czy jest samoukiem, czy pobierał gdzieś lekcje śpiewu. Niestety, chłopak zdążył zejść ze sceny i żegnany oklaskami oraz wesołymi gwizdami wyszedł na zaplecze.

Miałem już z tym skończyć. – Mężczyzna skarcił siebie w myślach i pokręcił głową. – Raz na zawsze z tym skończyć.

Obrócił się i niezatrzymywany przez nikogo wyszedł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro