Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

W gorączce

Shi Qingxuan słyszał odgłos zatrzaskiwanych drzwi wejściowych i pomyślał, że mężczyzna poszedł do zaprzyjaźnionego sąsiada po więcej bandaży lub leki przeciwbólowe, bo jego apteczka świeciła pustkami. Wiedział to, choć nie był wścibski, a wcześniej rozejrzał się po mieszkaniu tylko po to, aby pomóc mężczyźnie, nic więcej! Przy okazji dowiedział się, że niewiele tu ma: kilka kompletów ubrań, podstawowe przybory toaletowe, przy drzwiach na haczyku wisiała ciemna kurtka, a w szafce poniżej dwie pary butów. Za to lodówka i podwieszane szafki były dobrze zaopatrzone. Ponadto widział wiele rodzajów herbat, a na malutkim blacie przy zlewie w koszyku owoce. Zastanawiał się, co mistrz fortepianu robi w takiej dziurze, jakim było jego niewielkie miasteczko, do tego mieszkając samotnie w zimnej kamienicy przy jednej z najbardziej niebezpiecznych ulic. Nie stało tu wiele domów, ale na końcu znajdowało się małe osiedle jednopiętrowych domków bezczynszownych. Większość z nich zajmowały osoby z kryminalną przeszłością. Przez popełnione przestępstwa i pobyt w więzieniu po wyjściu mieli problem ze znalezieniem pracy. Radni miasta wymyślili, że takie mieszkania będą dla nich pomocą "na nowy start", ale po latach okazało się, że większość wróciła do swojego "fachu" i jest na bakier z prawem. Mieszkańcy nauczyli się obchodzić tę okolicę szerokim łukiem.

Wyjrzał przez okno. Padało i szare chmury wisiały nisko na niebie. Zadrżał i owinął się ciaśniej kocem. Nie rozpoznał mężczyzny na dyskotece – w czarnych, rozpuszczonych włosach – takiego widział po raz pierwszy. Dopiero podczas opatrywania ran na twarzy zwrócił uwagę na podobieństwo. Dodatkowo spędził niezliczoną liczbę godzin na zachwyceniu się arcymistrzowskimi dłońmi, więc jak mógłby ich nie rozpoznać?

Teraz zaś... teraz jedna z nich została brutalnie okaleczona. Nie łudził się, że tak rozległe złamania bez specjalistycznej opieki medycznej kiedykolwiek zrosną się na tyle dobrze, żeby palcom wróciła całkowita sprawność, nawet w dobie wykonywania skomplikowanych operacji. To oznaczało, że już nigdy nie usłyszy wspaniałych dźwięków, które poruszały duszę i serce.

Z tego powodu nie potrafił powstrzymać łez.

Równocześnie i tak mógł czuć się szczęściarzem, że przypadkiem na siebie trafili, zatańczyli, a potem pomógł mu wrócić do domu i pozwolił się opatrzeć. W tamtym momencie pomagał obcemu mężczyźnie, a obudził się już w mieszkaniu muzycznego geniusza, mistrza fortepianu, niesamowitego He Xuana.

Ta sprzeczność – szczęścia w nieszczęściu – rozdzierała go od środka.

Mężczyzna zakończył swoją karierę, lecz dla Shi Qingxuana nie zmieniało to wiele. Uważał, że osoba, która kocha lub kochała muzykę na tyle, żeby pisać własne utwory, nigdy w pełni o niej nie zapomni. Osoba grająca tak ekspresyjnie, że płakał na ostatnim koncercie i osoba, która jakimś cudem znała i zaśpiewała jego piosenkę. Jak He Xuan trafił do tamtego baru? Jak zapamiętał jego tekst i... Przecież pisał go właśnie z myślą o nim! Było to odrobinę zawstydzające i miał nadzieję, że jeszcze się nie domyślił, jak głęboko w sercu go trzymał i że to on oraz grana przez niego muzyka pomagały mu w najtrudniejszych momentach życia nie poddać się i iść do przodu. Magiczne dźwięki wskazywały i rozświetlały cel, ciągnąc go za dłoń przez drogę z ciepłych, kolorowych dźwięków.

Minuty mijały mu na rozmyślaniach, ale kiedy minęło już ich tyle, że He Xuan powinien pięć razy dojść do sąsiada z parteru i wrócić, nawet jakby miał iść bardzo, bardzo powoli, zaczął się martwić. Wiedział, że boli go noga, bo podczas chodzenia utykał. Na lewym udzie miał długą, krwawiącą ranę. Był zaskoczony, że po pobiciu wstał z łóżka o własnych siłach, nawet samodzielnie wziął prysznic.

Może w przypadku wyjścia do sąsiada przecenił swoje siły i nie może wejść z powrotem po schodach? Albo, co gorsze, stracił przytomność, leży na lodowatej podłodze korytarza i wpada w hipotermię?

Ta myśl momentalnie go otrzeźwiła i wyrwała z ciepłego łóżka. Zimne powietrze natychmiast dotknęło ciała, aż zadrżał. Chwycił złoty koc, narzucając go na plecy i ramiona, po czym, mając na stopach tylko skarpetki, wyszedł z pokoju. Nie tracił czasu na ubieranie butów, tylko od razu chwycił za klamkę do wyjściowych drzwi. Otworzył je, a w tej samej chwili został zaatakowany! Coś mokrego i ciężkiego zwaliło się na niego, aż wydał z siebie krótki pisk. Zrobił krok w tył, ale napastnik objął go i wtoczył się do mieszkania razem z nim. Nie wiedząc, czy ma go uderzyć, czy wyswobodzić się, uciekać i wezwać pomoc, spróbował odepchnąć ciało. Usłyszał zduszony jęk, a potem runął w tył, przygnieciony do podłogi. Osoba na nim nie ruszała się, ale gorąco z ciała, które przebijało nawet przez materiał ubrań, kojarzyło się Shi Qingxuanowi z grzejnikiem, który bucha parą – w obecnym przypadku – oddechem zatrzymującym się na jego szyi. Zaparł się łokciami, chcąc siłą zrzucić z siebie to cielsko, lecz wtedy dostrzegł wystający spomiędzy nich kawałek niebieskiego materiału. Złapał za brzeg i wyszarpnął nie bez trudności, rozpoznając swoją katanę, którą zostawił poprzedniego dnia w szatni na dyskotece. To go uspokoiło, gdyż napastnikiem nie mógł być nikt obcy i już delikatniej pomacał leżącego na nim mężczyznę. Miał czarną, tak samo mokrą jak reszta ciała z włosami kurtkę, a kiedy palcami dotknął prawe przedramię, odnalazł początek bandaża, a raczej szorstkiego prześcieradła. To utwierdziło go w pewności, że nie został zaatakowany, tylko właściciel domu wrócił w takim stanie, że po prostu zwalił się na niego bez sił. Ponadto dostał wysokiej gorączki.

Shi Qingxuan leżał na podłodze, patrząc na wysoki sufit z pojedynczą żarówką i nie wiedział, czy śmiać się, czy płakać.

Płakał już dość tego dnia, do śmiechu też było mu daleko, kiedy musiał być jednocześnie silny i niezwykle ostrożny, uwalniając się spod nieprzytomnego mistrza fortepianu, a potem siłując się z nim, kiedy zaciągał go do sypialni.

Wzięcie odpowiedzialności za czyjeś zdrowie jest naprawdę szalenie skomplikowane!

*

Dwie godziny później He Xuan ciągle miał wysoką gorączkę. W tym czasie Shi Qingxuan w podskokach, bo było mu niewyobrażalnie zimno, doprowadził się do porządku, czyli wziął gorący, na szczęście, prysznic i pożyczył czyste ubrania od właściciela domu, mówiąc mu oczywiście o tym, choć z nieprzytomnym nie było żadnego kontaktu, więc niczego nie usłyszał.

Biegając z narzuconym na plecy niczym peleryna nieodłącznym kocem, obmył twarz śpiącego mokrym ręcznikiem, a z wyciągniętego z kieszeni katany telefonu zadzwonił do Ling Wen, informując ją, że alkohol ściął go z nóg, ale na szczęście przenocował go stary kolega ze szkoły, więc ma się nie martwić. Znajoma się nie martwiła, bo obecnie co innego, a raczej kto inny zajmował jej głowę, mianowicie mężczyzna, z którym bawiła się całą noc na dyskotece i obecnie jadła z nim śniadanie. Życzyła mu dobrego dnia i kazała pozdrowić "starego kolegę".

Jedno z głowy – pomyślał chłopak.

Zerknął do sypialni.

Teraz trudniejsza część.

Sprawdził, ile ma pieniędzy i rzucając śpiącej osobie "niedługo wrócę, proszę, nie wstawiaj", ubrał buty, katanę, a na to narzucił też nieco obszerną kurtkę, którą zdjął z wieszaka w malutkim przedsionku – oczywiście należącą do właściciela mieszkania. Tym sposobem było mu dość ciepło, a kaptur kurtki zapewni ochronę przed deszczem.

Nie miał pojęcia, jak He Xuan w swoim stanie doszedł na dyskotekę i wrócił, nie tracąc przytomności po przejściu zaledwie kilkudziesięciu metrów. Nie zapyta go o to, tak samo jak o metalowy numerek do szatni, który miał w tylnej kieszeni w spodniach, bo albo sam mu wypadł podczas snu albo... po prostu mu go wyjął. Nic nie wyczuł, więc postanowił, że może jedynie zagada, dlaczego poszedł sam, zamiast zostawić to zadanie jemu. Przecież katana należała do niego i nic mu nie dolegało poza odczuwanym chłodem.

Wyszedł z kamienicy i od razu tego pożałował. Deszcz, wiatr i lodowate powietrze uderzyły w niego, jakby tylko czekały, aż wyściubi nos z bezpiecznego schronienia. Jednak już nic nie mogło go zatrzymać.

Wrócił po prawie pół godzinie z reklamówką pełną bandaży, gaz, opatrunków, leków przeciwbólowych, przeciwgorączkowych, przeciwzapalnych oraz z kilkoma butelkami wody utlenionej. W mieszkaniu przywitał go znajomy chłód, więc otrzepał z nadmiaru deszczu pożyczoną kurtkę, odwieszając ją na swojej miejsce, zdjął buty i narzucił na plecy koc. Tupiąc głośno, żeby rozgrzać stopy, zajrzał do sypialni. Widok nadal śpiącego mężczyzny uspokoił go, bo to oznaczało, że po raz kolejny nie zrobił niczego lekkomyślnego. Zamknął z powrotem drzwi i już ciszej przystąpił do przygotowania ciepłego napoju. Wstawił wodę w czajniku na gaz i umył naczynia, czyli patelnię, talerz oraz dwa kubki. Okazało się, że poza jednym garnkiem i miseczką stojącą w szafce był to jedyny zestaw naczyń. Nie miał nawet pewności, czy osoba, która przygotowała mu śniadanie, sama cokolwiek zjadła! To samo tyczyło się herbaty – oba kubki były użyte przez niego. Podejrzewał, że ranny mógł nie mieć apetytu, bo ból często go odbierał, ale powinien jeść, żeby odzyskać siły. W tej chwili miał dodatkowo gorączkę, a to jeszcze bardziej osłabia organizm.

Uwinął się z nową herbatą w kilka minut, pilnując, żeby stojący na gazowym palniku czajnik nie zagwizdał i nie zbudził przypadkiem chorego. W lodówce znalazł biały ser, który przełożył do miseczki, zalał śmietaną, miodem i dosypał garść połamanych orzechów włoskich. Sprawdził, czy nie są zepsute, ale pachniały świeżo. Z gorącym malinowym wywarem, serem i reklamówką z aptecznymi zakupami wszedł do sypialni. Chory nadal spał, ciężko oddychając. Leki i bandaże postawił na łóżko, a resztę na podłogę. Zapomniał, że nie ma tu żadnego stolika ani szafki nocnej. Namoczył i wykręcił mały ręcznik, którym wytarł z potu czoło śpiącego, a potem potrząsnął lekko jego ramieniem. Mężczyzna nagle otworzył oczy, łapiąc za dłoń Shi Qingxuana. Przez chwilę jego rozbiegany wzrok przesuwał się z okna na ściany, ze ścian na meble i w końcu zatrzymał się na chłopaku. Patrzył na niego, ściskając dłoń i dopiero po dłuższej chwili poluźnił uścisk.

– Dlaczego jestem w łóżku?

Shi Qingxuan przybrał srogą minę.

– Bo cię tu przyciągnąłem – powiedział głośniej, niż zamierzał i może nie tak miło, jak powinien, ale był zły na lekkomyślność drugiej osoby. – Wyszedłeś, nawet o niczym nie mówiąc. Mogłeś się przewrócić po drodze, mogli gdzieś czaić się tamci goście z nocy, co sobie myślałeś? Ta katana wcale nie była mi potrzebna, odebrałbym ją później albo jutro, albo innego dnia. Ty ledwo się obudziłeś, a już wstałeś, zamiast leżeć w łóżku i wiesz co? Dobrze, że dostałeś gorączki, bo teraz będziesz tu leżał i się nie podnosił, aż ci minie!

Twarz upominanego mężczyzny była bez emocji. Jedynie kilka nowych kropel potu wystąpiło mu na czoło i spłynęło ze skroni we włosy i poduszkę. Shi Qingxuan nie zastanawiał się nad tym co robi jego ręka, a ona złapała za wilgotny ręcznik i przetarła spoconą skórę. Ich oczy nadal nie odrywały się od siebie, a dwudziestotrzylatek nie przestawał mówić:

– To miłe, że pomyślałeś o mnie, ale wszystko ma swoje granice, których ty chyba nie znasz. Zajmujesz się obcym zamiast sobą, a to o ciebie powinno się dbać. Ledwo uszedłeś z życiem. – Wcale nie myślał, że przesadził z tymi słowami. Gdyby leżał w ciemnej ulicy całą noc albo napastnicy wrócili, już mógłby być w krytycznym stanie lub umrzeć z wykrwawienia bądź wyziębienia. – Życie jest cenne! Na dodatek twoje życie, bo jesteś dla mnie... jesteś dla mnie taki wa... Cholera! Naprawdę się martwiłem!

Nie wiedział, w którym momencie odłożył ręcznik i objął dłońmi dwa gorące policzki, pochylając się nad mężczyzną. Oczy chłopaka mieniły się determinacją – zielenią i czernią, jakby w gęsty las równikowy uderzył huragan.

He Xuan zamknął powieki i prawą dłonią owiniętą prowizorycznym opatrunkiem nakrył jego dłoń na policzku.

– Niepotrzebnie się martwisz – powiedział.

– Żeby to było w ogóle możliwe się nie martwić, to bym się nie martwił! – wykrzyczał, szybko oddychając. – Nie mogę... – próbował powiedzieć, lecz głos mu się załamywał. – Nie możesz... Nie znów...

Zacisnął mocno powieki, czując pod nimi pieczenie pojawiających się słonych łez. Jego szyję objęło ramię i pociągnęło w dół. Wylądował na kołdrze, na piersi He Xuana, znów płacząc.

Nikt nie rozumiał, ile znaczyła dla niego muzyka, ile razy pomogła mu w trudnych chwilach uśmiechać się i nie poddawać.

Kiedy w wypadku samochodowym zginęli jego rodzice i wychowywał się sam z bratem, ciężko im było wiązać koniec z końcem. Często nie mieli pieniędzy, więc starszy z nich dorabiał w dzień, ucząc się po nocach i zajmując młodszym. Shi Qingxuan już jako dziecko poznał biedę, głód, zimno, samotność.

Siedział w zimowe wieczory w ciemnym pokoju, czekając na powrót brata z kolejnej dorywczej pracy i zastanawiał się, czy nie lepiej by mu było, gdyby był sam. Bez niego. Czuł się dla niego ciężarem, który z trudem dźwigał na nastoletnich barkach. Rodzice Ling Wen im pomagali. Czasami dzielili się obiadem, oddawali ubrania, pomagali znaleźć kolejną pracę dla Shi Wudu. Sami nie byli bogaci, ale nawet na święta zapraszali ich do siebie. Tam było ciepło, tam w tle leciały świąteczne kolędy, pachniało jedzeniem, wypiekami, choinką. A w małym mieszkaniu nie zawsze stać ich było na opłaty za prąd, więc kilka miesięcy w roku byli bez światła i ciepłej wody. W takie dni nie mógł spać, a jedynym miejscem, w którym mógł się schować, zaszyć, odciąć od świata był świat muzyki z najpiękniejszymi dźwiękami fortepianu wygrywanymi przez He Xuana.

Pierwszy raz usłyszał go przypadkiem, kiedy wracał ze szkoły do domu i wybrał okrężną drogę. Shi Wudu był w pracy, więc siedziałby w mieszkaniu sam. W ciszy, w chłodzie wilgotnych ścian, z odgłosem własnego oddechu lub cichego płaczu.

Zajrzał przez witrynę sklepu muzycznego i wypatrzył tam fortepian. Prawdziwy czarny fortepian.

– Chcesz zobaczyć z bliska? – zapytał go mężczyzna, który pojawił się za jego plecami.

Był wysoki, szczupły, z ciemnymi włosami i w szarym płaszczu. Chłopiec skinął głową.

Weszli do ciepłego wnętrza i uderzył w nich zapach drewna. Jednak nie to wywołało w jego sercu mocniejsze kołatanie, lecz dźwięki, które wypełniały pomieszczenie. Stanął w progu, chłonąc płynną fortepianową melodię. Inaczej niż w telewizorze na święta, inaczej niż ze starego odtwarzacza mp3. Głośniki były tak rozmieszczone, aby każde uderzenie w klawisze, każdy ton brzmiał czysto. Właśnie tego dnia pierwszy raz usłyszał o "He Xuanie – genialnym pianiście" i obiecał sobie, że kiedyś pójdzie na prawdziwy koncert, aby posłuchać go na żywo. Od tego czasu minęło wiele lat, ale wykonania He Xuana nadal go poruszały, nadal słuchał ich, kiedy miał gorszy dzień lub po prostu chciał odpocząć, kładąc się na łóżku ze słuchawkami na uszach i odcinając od rzeczywistości. Ciężko było mu zaakceptować jego zniknięcie i izolację od muzyki, dlatego z tęsknoty pisał piosenki. Załapał się przypadkiem na występy w podrzędnym klubie i choć większość klientów stanowili napakowani mężczyźni z tatuażami, w skórzanych kurtkach z ćwiekami i jeżdżący w gwarnej grupie po mieście na motocyklach, tak ani razu nie został wygwizdany, nawet jeśli słowa tekstu kierował do mężczyzny, sam będąc takim samym mężczyzną.

Widocznie najwięksi macho też posiadali romantyczne dusze, nikogo nie szufladkowali i potrafili być tolerancyjni.

Zawinięty w nieodłączny koc położył się przy mężczyźnie z głową na jego piersi i wypłakiwał swoje zmartwienia, smutki, świadomość, że spotkał He Xuana i po części przez niego został ranny, a z taką dłonią może już nigdy nie zagrać. Nawet jeśli pianista powiedział, że z tym skończył i od wielu miesięcy nie dał żadnego koncertu, on nie potrafił się z tym pogodzić. Nie wierzył, że przestał kochać muzykę, bo przecież grał od lat i z całym swoim sercem, a ostatni występ był tego najlepszym dowodem.

He Xuan cierpliwie poczekał, aż się uspokoi, jego oddech się wyrówna, emocje opadną. Dopiero wtedy odezwał się ponownie.

– Dziękuję. – Przysunął nos do czubka jego głowy i przymknął powieki, czując łaskotanie i leśną słodycz. – Chociaż twój płacz nic, a nic się nie zmienił, to wolę, kiedy jesteś radosny jak na dyskotece, a nawet krzyczysz na mnie, jak zrobiłeś to kilka minut temu.

Nawet jeśli na moim ostatnim koncercie te łzy poruszyły także i mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro