Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Przenikliwość

Shi Qingxuan wyszedł z mieszkania godzinę przed zmrokiem. He Xuan nalegał, żeby chłopak nie kręcił się po mieście, kiedy będzie ciemno, a tym bardziej nie pojawiał się sam w dzielnicy, którą zamieszkiwał. Zgodził się na to. Kolejnego dnia przypadała jego zmiana w restauracji, gdzie od roku pracował, więc i tak musiał się przyszykować: wyprasować koszulę, zrobić pranie i zakupy, bo jego lodówka świeciła pustkami. Z He Xuanem niewiele rozmawiali. Pianista bez sprzeciwu pozwolił na zmianę opatrunków, ponowne zdezynfekowanie najgorszych ran, a później połknął lekarstwo na gorączkę, które działało także przeciwbólowo. Zasnął zaraz po zjedzeniu białkowej, słodkiej papki z sera, miodu i orzechów, a ponownie otworzył oczy, kiedy chłopak szykował się do wyjścia i przyniósł mu herbatę oraz tabletki.

Pomógł mu przebrać przepoconą koszulkę i dopiero, kiedy ten leżał znów pod kołdrą, zapytał:

– Gdzie masz swój telefon, to wpiszę ci mój numer. Gdybyś się poczuł gorzej, koniecznie zadzwoń.

– Nie mam.

– Nie masz telefonu? – upewnił się zdziwiony.

Kto obecnie go nie ma? Jak...?

No tak – zreflektował się. – Żyjąc w samotni i chcąc odciąć się od ludzi, bo na to wygląda, do czego jest ci potrzebny telefon?

To tylko udowadniało, jak ogromne miał szczęście, że spotkali się na dyskotece. He Xuan musiał akurat w ten wieczór odrobinę zatęsknić za muzyką, a Shi Qingxuan dał się wyciągnąć z domu.

Osoba w łóżku skinęła głową.

– No dobrze. – Shi Qingxuan wypuścił powietrze, zastanawiając się nad sposobem upewnienia się, że jego starania nie pójdą na marne i jego pacjent nie wyzionie w nocy ducha. – Nic nie poradzimy. Nie mam drugiego telefonu... Czy mógłbyś mi obiecać, że nie wyjdziesz z domu do jutra?

– En – odparł bez śladu sprzeciwu.

– Będziesz wychodził z łóżka, tylko kiedy będzie to naprawdę koniecznie?

– Nigdzie się nie wybieram.

– Zero dźwigania, schylania się, przemęczania?

– Nie mam takich planów.

– Pamiętasz, że podczas choroby należy jeść i pilnować, żeby się nie odwodnić?

– En.

– Świetnie, a...

Tak mocno wczuł się w rolę opiekunki, że dopiero teraz pomyślał, jak nachalnie musiał wyglądać w oczach osoby, którą przez lata podziwiał, a teraz traktował jak dziecko! O niebiosa!

Potarł opuszkami palców skroń i z mniejszą śmiałością zerknął na He Xuana, który bez zmiany wyrazu twarzy nie spuszczał z niego wzroku.

– A mógłbym jutro znów cię odwiedzić? – zapytał, natychmiast szybko dodając: – Nie chcę ci się narzucać, ale sam rozumiesz. Będę niespokojny, myśląc o tobie i zastanawiając się, czy na pewno ci się nie pogorszyło, może potrzebujesz pomocy z dojściem do łazienki lub nie masz siły zrobić sobie herbaty, lub jest ci zimno i chcesz drugi koc albo ból nie da ci spać i jutro będzie wykończony, albo...

– Dobrze – łagodnie mu przerwał. – Ubierz się ciepło.

– Ja... No jasne! – ucieszył się głośno. – Jutro przyjdę przygotowany jak Eskimos na zimę. Będę po południu i przyniosę coś do jedzenia. Pracuję w restauracji i serwują tam świetne kluseczki, palce lizać, a pracownicy mają zniżkę. Wezmę coś jeszcze smacznego, pożywnego i lekkostrawnego, żeby nie ciążyło ci na żołądku.

Wcześniej przyciągnął do łóżka jedną z komód i zostawił na niej kilka kanapek posmarowanych z wierzchu cienką warstwą masła i załadowanych pokrojonymi warzywami. Położył świeżo zaparzoną herbatę, leki na gorączkę, na bóle, witaminę C oraz kilka rolek bandaży. Sprawdził, czy niczego nie brakuje i czy chory ma łatwy dostęp do całego "podręcznego arsenału pierwszej pomocy".

Skinął sobie głową i jeszcze się upewnił:

– Zjemy jutro obiad razem? Nie masz nic przeciwko?

– Nie.

– To świetnie!

Nie ciągnął mężczyznę za język. Był blady, zmęczony, prawie bez sil, a do tego ciężko pobity. Podejrzewał, że wypowiadanie każdego słowa wymaga od niego nie lada wysiłku. Dlatego zdziwił się, kiedy ten sam z siebie wyciągnął w jego stronę prawą, obwiązaną czystymi bandażami dłoń i powiedział:

– Dziękuję za wszystko.

Shi Qingxuan zawstydził się, ale też ucieszył. Nie mógł złapać go za bolącą rękę, dlatego pochylił głowę i podstawił ją pod nią, a gdy palce zanurzyły się w gęstych włosach, uniósł wzrok i uśmiechnął się, mówiąc:

– To ja dziękuję.

*

Jeszcze długo po opuszczeniu mieszkania przez Shi Qingxuana, He Xuan czuł unoszący się w powietrzu słodki zapach. Patrzył za okno na szare niebo, zastanawiając się, czy chłopak dotarł bezpiecznie do domu i czy naprawdę zamierzał wrócić do niego kolejnego dnia. Uniósł poranioną dłoń i przytknął do twarzy, wdychając owocową słodycz szamponu Shi Qingxuana i własnej krwi z intensywnymi, drażniącymi nozdrza środkami do odkażania ran. Wolałby, żeby został tu dłużej, choćby jeszcze godzinę lub dzień. Jeszcze raz się do niego uśmiechnął, wymówił swoim miękkim głosem jego imię, dotknął go ze wszystkimi gorącymi emocjami, którymi mógłby się ogrzać od środka. Zwłaszcza to miejsce, które od lat było lodowate.

Niestety, wiedział, że im więcej się o nim dowie, tym ich dystans się zwiększy.

Tak będzie lepiej.

* * *

Szczęście aż promieniowało z Shi Qingxuana, kiedy rano szykował się do pracy, a później obsługiwał dziesiątki klientów. Uśmiechał się do każdego, żartował, biegał po sali między stolikami jak zwinny kot. Oczywiście, że także się niepokoił, czy aby na pewno He Xuan posłuchał jego prośby i nigdzie nie wychodził, ale czuł pod skórą, że wszystko będzie dobrze.

Tego dnia dostał tyle napiwków, że do małych mięsnych pierożków, które postanowił kupić, dodał jeszcze zupę z soczewicy i kawałek szarlotki. Chory potrzebował odpoczynku, ale też kalorii, które dadzą jego organizmowi siłę do walki z gorączką. O rany łatwiej było zadbać, choć dłużej się goiły, więc wystarczyło tylko dać im czas. Z torbą papierową z logo restauracji i własnymi pojemnikami na jedzenie załadowanymi aż po wieczko stanął pod drzwiami kamienicy. Ściągnął z głowy kaptur swojej kurtki, poprawił wilgotniejące od mżawki włosy i otworzył masywne drzwi. Nie były zamknięte na klucz, co przyjął z ulgą, bo poprzedniego dnia zapomniał uzgodnić, jak ma dać znać, że już jest pod drzwiami. Kamienica nie posiadała domofonu, więc nawet do sąsiadów nie mógłby zadzwonić, chyba że postukać im w okna na parterze lub w drzwi frontowe z nadzieją, że ktoś go usłyszy i nie pomyśli, że jest akwizytorem, a tym bardziej jednym z recydywistów z końca ulicy.

Kilkunastometrowy korytarz prowadzący do schodów na piętro przywitał go znajomym zapachem starego drewna i wilgotnych ścian. Jednak nic a nic go to nie zniechęciło, aby dziarskim krokiem prawie wbiec na górę. Tam zapukał do znajomych drzwi. Nie był pewny czy mężczyzna wstał, ale nie chciał nadwyrężać jego gościnności. Gospodarz otworzył jeszcze zanim opuścił dłoń.

– Dzień dobry. – Shi Qingxuan przywitał się pierwszy.

He Xuan skinął, robiąc mu przejście.

– Proszę, wejdź.

Z torbą pełną jedzenia minął mężczyznę i w niewielkim przedsionku zdjął buty.

– Możesz w nich zostać – powiedział He Xuan. – Będzie ci cieplej.

– Nie, dziś ubrałem grube skarpety i pod swetrem mam jeszcze golf, więc nie zmarznę. – Zobaczył w salonie na kanapie złożony w kostkę złoty koc i uśmiechnął się. – Choć... oczywiście jeśli pozwolisz, to skorzystam z dodatkowego ciepła.

Odwiesił na haczyk kurtkę, zdjął buty, przeszedł przez salon do aneksu kuchennego i na blacie wąskiej szafki położył torbę.

– Jak się czujesz? – Odwrócił się do mężczyzny, który stanął obok niego i zaglądając do wnętrza pakunku, zaciągnął się zapachem.

– Dobrze.

– Zanim zjemy, mógłbym najpierw sprawdzić rany? Wieczorem czytałem, że jeśli wda się zakażenie, wtedy szpitala nie unikniesz.

Popatrzyli na siebie. Twarz He Xuana nie była tak blada, jak poprzedniego dnia, ale siniak i zadrapania nie znikły.

– Może usiądziesz na kanapie? – starał się go zachęcić.

– Jedzenie wystygnie. Czy jadłeś przed przyjściem tutaj?

Jak na zawołanie żołądek Shi Qingxuana zaburczał, aż chłopak przycisnął do niego obie dłonie.

– Och... Przepraszam... – Taki był dziś zaaferowany ponownymi odwiedzinami, że zapomniał o obiedzie. Na śniadanie miał tylko małą bułkę z serem żółtym i ogórkiem. – W sumie... najlepiej będzie zacząć od tych najprzyjemniejszych rzeczy, a wiadomo, że nic tak nie poprawia humoru jak jedzenie.

Wyciągnął jeden pojemnik, zdjął pokrywkę i podał jedzenie He Xuanowi,

– Mięsne kuleczki zawinięte w cienkie ciasto i gotowane w słonym rosole – przedstawił danie. – Poprosiłem o polanie masłem, bo takie są najlepsze. Można jeść widelcem lub łyżką, bo są mięciutkie.

Wyciągnął z szuflady po jednym wspomnianym sztućcu.

– Łyżka – zdecydował He Xuan.

– Świetny wybór! Dzięki temu wywar ze środka ci nie wypłynie. Zjedzmy więc... – rozejrzał się – może na kanapie?

Mieszkanie było wyposażone bardzo minimalistycznie. Nie posiadał stołu, więc wybór mieli niewielki.

Po chwili obaj siedzieli na welurowym meblu. Shi Qingxuan początkowo trzymał stopy na drewnianej klepce podłogowej, ale kiedy gospodarz mieszkania zasugerował, że od podłogi ciągnie, a nie chce, żeby jego gość się przeziębił, to podciągnął je na siedzenie. Sięgając po pojemnik z ciepłym obiadem, poczuł na plecach dodatkowy ciężar – to koc znów wylądował na jego plecach. Od tego momentu zastanawiał się, czy kucharki dodały do farszu ostrą paprykę, bo zrobiło mu się o wiele cieplej. Nie gorąco, po prostu miło. Nie chciał się przyznać, jaka ukrywała się za tym prawda i tylko w głębi serca wiedział, że to dzięki przebywaniu obok podziwianego od lat mistrza fortepianu i okazywanej mu troski.

Posiłek spożyli w ciszy, od czasu do czasu zerkając na siebie. He Xuan pochłonął kluski, a potem znalazł miejsce także na szarlotkę. W oczach dwudziestotrzylatka ta scena – ich obok siebie jedzących obiad – była tak nierealna, że chwilami wydawało się mu, że śni. To coś odmiennego od spędzania dni samotnie we własnym mieszkaniu, w łóżku ze słuchawkami na uszach i wzrokiem utkwionym w sufit. Nie narzekał, kiedy brat wyjechał, ale... zwyczajnie brakowało mu towarzystwa. Z He Xuanem niewiele rozmawiali, ale to niczym nie umniejszało przyjemności płynącej z bycia blisko niego. Częściowo domyślał się, jaki jest. Czytał o nim, że unikał udzielania wywiadów, nie uczestniczył w konkursach, nie spotykał się z młodymi pianistami, dając porady dotyczące gry – jeszcze w czasach przed porzuceniem muzycznego świata. Znał na pamięć jego wykonania, większość koncertów, ulubiony repertuar, ale tak naprawdę niewiele wiedział o nim samym. Geniusz fortepianu, małomówny, stroniący od towarzystwa, chłodny, wycofany indywidualista. Ale jaki naprawdę był mężczyzna, z którym przetańczył najlepsze kilka piosenek w życiu, który zaśpiewał mu jego osobiście skomponowaną piosenkę, pozwolił się opatrzyć bez mruknięcia, że coś go boli i przytulił go, kiedy płakał? Skąd wiedział, że był na jego ostatnim koncercie? Dlaczego zrezygnował z gry, a jego utwory były głębokie i poruszające, docierając do najdalszych zakamarków serca i nikt nie mógł mu dorównać? Z zewnątrz wyglądał na niedostępnego, nieczułego i próbującego odciąć się od ludzi, ale Shi Qingxuan uważał, że to tylko pozory. Że może nikt tak naprawdę nie potrafił go nigdy zrozumieć, a w rzeczywistości miał dużo do zaoferowania. Uważał, że trzeba tylko lepiej go poznać, pobyć z nim sam na sam, nie narzucać się mu lub atakować dziesiątkami pytań, obdarzyć uśmiechem i spróbować chwycić jego dłoń i wyciągnąć z hermetycznego świata samotności, ciszy i zimna, w którym się zamknął.

On sam chciałby być osobą, której na to pozwoli.

Po posiłku zmienił bandaże na nowe, sprawdzając stan każdej rany – od najmniejszych zadrapań, po prawą dłoń, na której widok treść żołądka podchodziła mu do gardła. Nie powiedział słowa, czując pod żebrami bolesny ucisk, bo skoro tylko patrzenie na dłoń wywoływało u niego tak nieprzyjemne doznania, jak fatalnie musiał się czuć z nią fortepianowy wirtuoz?

Zawiązał ostatni supełek, umył w zlewie ręce, a potem naczynia. Schował zupę z soczewicy do lodówki, zagotował wodę i przygotował herbatę, odganiając He Xuana od części kuchennej i każąc mu wrócić na kanapę lub do łóżka. Mężczyzna chodził po mieszkaniu boso, bez skarpetek, będąc tylko w czarnych spodniach dresowych oraz T-shircie i mimo próśb, nie chciał ubrać się cieplej.

– Od dziecka mieszkałem w najzimniejszych rejonach kraju – zaczął, siadając z kubkiem herbaty na kanapie.

Shi Qingxuan wytarł mokre dłonie o ścierkę i szybko dołączył do niego, owijając się kocem, trzymając w obu dłoniach ciepłe naczynie i z uwagą słuchając dalszej opowieści mężczyzny. Nie słyszał, aby kiedykolwiek wcześniej wspominał o swojej przeszłości. Nigdy.

– Co nie znaczy, że jeśli dziś jest zimno, to nadal masz marznąć – podchwycił temat.

– Nie marznę.

– Nikomu nie może być ciepło, kiedy siedzi się na bosaka, dotykając podłogi mającej tylko kilka stopni!

– Nie marznę – powtórzył.

– Jesteś naprawdę uparty. – Siorbnął głośno gorący płyn. – A jeśli wróci ci gorączka?

Spojrzał na Shi Qingxuana, ale nic nie odpowiedział.

– No dobrze, może nie wróci, może jesteś zahartowany, ale przy takim zimnie aż mięśnie tężeją. A jeśli, oczywiście to tylko założenie, dostaniesz kurczu mięśni i przez to rany będą cię bardziej boleć lub nawet otworzą się na nowo? Dziś wyglądają nie najgorzej, źle, ale nie tragicznie, lecz nigdy nie ma pewności.

– Zimno nie zaszkodzi – rzekł bez zniecierpliwienia drążeniem tematu. Oparł się plecami o kanapę i powoli dobierając słowa, wytłumaczył: – Dawniej nauczyciel kazał mi ćwiczyć od świtu do nocy. W niewielkim pokoju, od strony północnej stało pianino. – Potarł palcem brzeg ceramicznego kubka. – Od jesieni do wiosny temperatura w domu, poza kuchnią, rzadko przekraczała dziesięć stopni. Często były to trzy stopnie, cztery. Palce miałem skostniałe, prawie nie czułem klawiszy. Moje opuszki były zdarte, a ciało nie raz chciało się poddać, ale... – nabrał więcej powietrza w płuca, choć zrobił to powoli przez wzgląd na złamane żebra – kochałem muzykę. Każdy dźwięk był dla mnie jak emocja, jak wyjątkowy kolor, a ja mogłem dowolnie łączyć te kolory w jedno. Mieszać je ze sobą, plątać, zwijać, prostować... W tamtych czasach zimno było moim sprzymierzeńcem. Wyostrzało zmysły, oczyszczało każdą nutę i ton.

Pierwszy raz He Xuan powiedział tak dużo na raz, do tego pokazał swoje zaangażowanie w naukę gry i satysfakcję, jaką mu to sprawiło, przez co Shi Qingxuan był oszołomiony.

Oraz oczarowany.

– To... to... czyli dźwięki lepiej się roznoszą w pomieszczeniu z niską temperaturą? – zapytał szczerze zaintrygowany.

– Według mojego nauczyciela, tak.

– A według ciebie?

– Istotny jest instrument oraz wilgotność powietrza.

– Wilgoć wpływa na dźwięki?

– Na instrument, więc także na dźwięk. Drewno nie może być zbyt wilgotne oraz zbyt suche. Fortepian nie powinien stać w podmokłej piwnicy, ale także na gorącym poddaszu.

– A struny?

– W zimie kable wysokiego napięcia się kurczą, w lecie rozciągają, dlatego są podwieszane na takiej wysokości, aby nie dotykały ziemi, a nawet wysokich samochodów.

– Masz rację! – krzyknął uradowany Shi Qingxuan. – Kiedyś jechałem z bratem za miasto. Było gorąco, niemiłosiernie duszono i zastanawiałem się, dlaczego nad polami linie wysokiego napięcia są tak nisko. Myślałem, że mam zwidy od tego upału, ale to jednak była prawda! Czyli kondycja strun jest bardzo ważna.

– En, one również potrzebują optymalnych warunków, żeby oddawały najlepszy możliwy dźwięk.

– Hm, więc w twoim domu, gdzie ćwiczyłeś, było może i za zimno, ale wilgotność powietrza nadal była idealna dla pianina?

He Xuan skinął na potwierdzenie.

– Dobra, to rozumiem, jednak nadal nie przyjmuję do wiadomości, że może nie być ci zimno. Nie masz może znów gorączki?

Wyciągnął dłoń do jego czoła, lecz mężczyzna niespodziewanie się odsunął. Shi Qingxuan zastygł, zastanawiając się, co zrobił źle. Przecież poprzedniego dnia sprawdzał jego gorączkę co najmniej pięć razy, a He Xuan sam dotykał jego głowy i włosów więcej niż raz.

– Dziękuję za wszystko – odezwał się pianista, a co jeszcze bardziej zdziwiło Shi Qingxuan, to jego kolejne słowa: – i przepraszam.

Wyprostował plecy, obrócił głowę do chłopaka, żeby móc patrzeć mu prosto w oczy. Bez owijania w bawełnę, wprost wyjawił:

– Jesteś cudowną osobą. Szczerą i otwartą, życzliwą i o dobrym sercu. Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś, ale nie powinieneś mnie więcej dotykać. Nie jest to wobec ciebie w porządku, bo nie powiedziałem ci o sobie czegoś. Dlaczego przez lata występów chodziłem w rękawiczkach i dlaczego zawsze grałem na swoim fortepianie. – Czarne źrenice na złotym tle rozszerzyły się, gdy dokończył: – Jestem przeklęty.

Nastała cisza. Mózg dwudziestotrzylatka zawiesił się. Zamrugał, wyciągając dłoń i opuszkiem palca dotknął wierzchu jego lewej dłoni. Nic się nie stało. Nic nie wybuchło, nie zaczął krzyczeć, czując jak palą mu się wnętrzności i nie poczuł na sobie żadnego piętna, które przecież osoba "przeklęta" powinna nieść.

– Nie działa – mruknął, kładąc teraz całą dłoń na jego. – Nie jesteś przeklęty.

Usta He Xuana zacisnęły się na chwilę, zanim powiedział:

– Poprzez dotyk czuję emocje drugiej osoby.

– Tak? – Złapał go mocniej. – To co teraz czuję?

Hardo patrzył w złote oczy.

– Ciekawość i niepewność. – He Xuan zbliżył twarz, jakby chciał go przestraszyć. – Boisz się, choć nie mnie. – Przymknął powieki. – Jesteś też zadowolony, bo mnie...

– Szanuję! – krzyknął i wyszarpnął rękę. – Przepraszam! To znaczy... – kaszlnął – jeszcze raz. Chcę jeszcze raz, tylko poczekaj momencik, bo tym razem ja nie chcę cię niczym przestraszyć. Czymś... no nieważne. – Wziął kilka głębokich oddechów, po których jeszcze raz złapał za dłoń He Xuana. – Spróbuj teraz.

– Nadzieja, tęsknota za...

– Aj! Czekaj, czekaj! Jeszcze raz ogarnę te moje myśli, bo znów sobie wyobraziłem nie wiadomo co. Dobra, czytaj ze mnie, ile chcesz!

He Xuan milczał, obracając dłoń chłopaka i ujmując ją w swoją.

– Nie jesteś przestraszony lub mną obrzydzony. – Zabrzmiało to w połowie jak zapytanie, a połowie stwierdzenie. Jakby sam nie wierzył w to, co mówi.

– Nie jestem, dlaczego miałbym być? – Shi Qingxuan się uśmiechnął.

– Nie boisz się, że mogę poznać coś, co chcesz ukryć?

– Raczej trochę się tego wstydzę... ale co tam! Jeżeli ty masz pewność, że nie myślę o tobie negatywnie, to chyba dobrze, prawda? Ale może to dla ciebie krępujące, bo ja ciebie od tylu lat szanuję – podkreślił, choć wyglądało na to, jakby nie do końca akurat to słowo miał na myśli – tak mocno, że możesz to źle odebrać...

– Bardzo szanujesz – powiedział He Xuan.

Nie uznałby tego za krępujące. Raczej pozytywnie zaskakujące. Niewielu spotkał w swoim życiu ludzi, którzy byli mu szczerze przychylni, naturalnie uprzejmi, bezinteresowni i zadowoleni z jego towarzystwa.

A to właśnie wylewało się wartkim strumieniem z tego chłopaka.

– Myślisz, że jest to zaraźliwe? – Shi Qingxuan przytrzymał go dodatkowo drugą ręką. – To przekleństwo. A może da się tego nauczyć?

Druga osoba pokręciła przecząco głową.

– Nie można się tym zarazić ani nauczyć. I to wcale nie jest dobre.

– Dlaczego? Fajnie byłoby widzieć, czy ktoś jest po mojej stronie, a może próbuje wykorzystać albo skrzywdzić, oszukać lub ma niecne zamiary.

– Zdziwiłbyś się, ilu ludzi uśmiecha się do ciebie, jednocześnie nienawidząc i życząc niepowodzenia.

– Przyjaciele? Inni pianiści?

– Żadna przyjaźń nie przetrwa, kiedy ktoś dowiaduje się, że w każdym momencie wiem, co ta osoba czuje.

– Tylko jeśli kogoś dotykasz? – He Xuan potwierdził ruchem głowy. – Czyli nie tak zawsze i chyba nie wiesz, o czym dokładnie się myśli.

– To prawda, dokładnie nigdy nie wiem, ale potrafię zinterpretować, czy dana osoba chce mi pomóc, czy zniszczyć. Emocje są dla mnie niczym muzyka, jak kolory. Ciemne, szare, brązowego, czarne są negatywne, jasne to życzliwość, podziw, lubienie kogoś lub czegoś, dobry nastrój, szczęście.

– Naprawdę tak wielu ludzi chciało ci zaszkodzić?

– En. Najczęściej przez czystą zazdrość.

– Ale przecież sam powiedziałeś, że bez względu na zmęczenie czy temperaturę otoczenia, poświęciłeś cały wolny czas na naukę gry i dawałeś z siebie wszystko. Poza tym kochasz muzykę. Dlaczego ktoś miałby życzyć ci źle?

Nie puszczał dłoni Shi Qingxuana, przesuwając opuszkami po jego skórze, która z chłodnej już zmieniła się na przyjemnie ciepłą.

– To bez znaczenia. Jak ćwiczyłem i ile lat spędziłem z palcami na klawiszach, nie jest dla nikogo ważne. Nikogo to nie obchodzi. Liczy się efekt końcowy, a bolało ich, że byłem lepszy.

– Dla mnie to ma znaczenie! Gadają za twoimi plecami, zupełnie cię nie znając. Należy ci się bycie nazywanym geniuszem jak nikomu innemu.

– Naprawdę tak myślisz.

– Oczywiście! Nawet uważam, że za mało cię wychwalam, bo należy ci się uznanie wszystkich muzyków. Może nie wyglądałam na znawcę, ale od lat prawie codziennie słuchałem twoich występów. Także praktycznie każdą inną osobę, którą znalazłem w internecie i usiadła przy fortepianie. I masz moje słowo, że nikt nie gra tak jak ty. Nawet nikt nie zbliża się do twojego poziomu, bo tylko ty po mistrzowsku, bez słów, samym dźwiękiem przekazujesz słuchaczom to co chcesz. Ciepło pozytywnych dźwięków, chłód molowych tonów, przez które nie można powstrzymać łez, porywające melodie, aż chciałoby się wstać z miejsca i wirować w ich rytmie – powiedział rozmarzonym głosem. – Obiecuję, że jeśli wrócisz do grania, to będę pierwszym, który kupi bilet na twój koncert.

– Nie zamierzam wracać – poinformował szczerze. – Tamten świat zostawiłem za sobą.

– Rozumiem, że te wszystkie fałszywe... mordy – wycedził ciszej – cię zniechęciły, ale nie cofnę swoich słów. Zawsze będę twoim największym fanem.

He Xuan uprzejmie mu podziękował, lecz na powrót dla niego było za późno. Zbyt długo tkwił w zepsutej przestrzeni. Do perfekcji opanował grę na fortepianie i z pamięci potrafił zagrać każdy utwór stworzony przez kompozytorów z różnych epok. Osiągnął to po wielu latach żmudnych prób i wyrzeczeniach, ale przyszedł taki czas, kiedy wyjście kolejny raz na scenę przyniosło mu więcej smutku niż satysfakcji, kiedy dotyk osób ranił go bardziej, niż dodawał sił, więc po prostu odciął ten balast. Grał, tworzył, dawał z siebie wszystko przez całe swoje życie, ale to już było za mało. Coś w nim pękło, a cała miłość do dźwięków, do fortepianu rozlała się i znikła.

Dopiero głos chłopaka śpiewającego w podrzędnym barze bez odpowiedniego nagłośnienia, bez mikrofonu, ze słabą akustyką poruszyło tę strunę w jego sercu, którą myślał, że utracił na zawsze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro