Pomoc
Oddech mężczyzny był ciężki. Shi Qingxuan obawiał się, że ma połamane żebra, może nawet jedno z nich przebiło płuco. Kiedyś w jakimś serialu o straży pożarnej widział już taki przypadek. Bez szybkiej pomocy lekarzy człowiek ten nie przeżyłby.
Jestem jeszcze za młody, żeby ktoś umarł w moich ramionach! – myślał rozgorączkowany. – I do tego po części przeze mnie!
Jeszcze raz spróbował go obudzić. Jeśli się nie uda, obiecał sobie, że jakoś prześlizgnie się do szatni w klubie, a stamtąd zadzwoni po pogotowie i policję. Nie chciał mieć nieznajomego na sumieniu.
Jego plany przesunęły się w czasie, bo mężczyzna ocknął się, szepcząc jakieś nazwisko i numer.
– Co pan powiedział? – dopytywał, przysuwając bliżej głowę. – Proszę powtórzyć.
Ponownie usłyszał jakieś nazwisko oraz numer i wtedy zrozumiał, że właśnie podano mu adres oraz numer domu. Przez chwilę zastanawiał się, gdzie są i jak daleko znajduje się mieszkanie mężczyzny. Jeśli dobrze usłyszał, to całkiem blisko. Nawet nie pół kilometra od ich aktualnego miejsca. "Blisko", ale w ich sytuacji – z ledwo żywą osobą – doprowadzenie jej tam mogło się okazać ponad jego siły. Zastanawiał się, co zrobić.
– Czy może pan wstać? – spróbował.
Jego pytanie pozostało bez odzewu.
– Halo, czy może pan się mnie złapać? Spróbuję pomóc.
Odczekał kolejną minutę, ale nadal z leżącym na zimnym asfalcie nie było kontaktu. Zastanawiał się, czy to, co próbuje zrobić, ma w ogóle sens. Mężczyzna był tak poturbowany, że nawet nie reagował, kiedy rękawem wycierał mu twarz z krwi. Był starszy od niego, choć nie miał pojęcia, o ile lat. Wyglądał na trzydzieści, maksymalnie trzydzieści pięć. Trudno było określić. Dodatkowo nawet to przetańczeniu z nim ciało przy ciele kilku piosenek nie potrafił bez oporu zwracać się do niego na "ty". Może też spowodowane to było tym, że jako "nieznajomy" łatwiej było psychicznie się od niego odgrodzić. Prawie jakby się nie znali... co przecież było prawdą!
Odsunął mu z czoła posklejane krwią włosy. Wcześniej widziana przystojna twarz zaczynała się robić w kilku miejscach sina i opuchnięta. Ciche rzężenie było słychać przy każdym wdechu i wydechu. Shi Qingxuan czuł prawdziwą bezsilność, bo bardzo chciał mu pomóc.
Nagle nieruchomo wargi się poruszyły i mężczyzna cicho poprosił:
– Pomóż mi wstać. Mogę iść.
– Dobrze! – Shi Qingxuanowi kamień spadł z serca. Może jednak sytuacja nie była taka tragiczna? – Proszę się mnie trzymać. – Zarzucił jego ramię na szyję i wspólnymi siłami się podnieśli.
Nieznajomy nadal wydawał się być na skraju omdlenia, ale prowadzony przez całkiem rozbudzonego i naładowanego adrenaliną strachu chłopaka dał radę stawiać krok za krokiem. Jego ciało było ciężkie, ale Shi Qingxuan czuł, że ze wszystkich sił stara się iść do przodu i ich nie przewrócić. Powoli wyszli z zaułku i skierowali się w prawo. Dwadzieścia minut zajęło im dotarcie pod wskazany adres. To było wykańczające dwadzieścia minut i prawie ponad siły ich obu.
Stanęli przez starą dwupiętrową kamienicą, dysząc, jakby przebiegli maraton. Mężczyzna miał zaciśnięte powieki, a Shi Qingxuaniwi mało brakowało mu do poddania się i położenie tu, gdzie są, dlatego musiał przejąć inicjatywę, choć jedyne, na co miał siłę, to także się wyłożyć i najlepiej już nie wstać aż do świtu. Nawet zapalenie płuc, którego by się nabawiły jego rozgrzane pod cienkim materiałem koszuli płuca, nie było mu straszne. Jednak ważniejsze było zapewnienie rannemu bezpiecznego miejsca i opieki.
– Ma pan klucz? – zapytał.
Mężczyzna kiwnął głową, ale nawet się nie poruszył, żeby go wyjąć.
– Przepraszam... – wybełkotał odrobinę zawstydzony, kiedy przeszukiwał kieszenie czarnych spodni.
Znalazł pojedynczy klucz, który pasował do masywnych drzwi wejściowych od kamienicy. Był zdziwiony, ponieważ nie znalazł drugiego klucza – do mieszkania.
Może mi nie ufa i ma go zawieszonego na szyi?
Otworzył jedno duże skrzydło i powoli wszedł z mężczyzną do środka. Na parterze znajdowały się dwoje drzwi, ale mężczyzna szepnął "trzy", więc Shi Qingxuan domyślił się, że to numer jego mieszkania. Westchnął, bo to oznaczało, że muszą wspiąć się wyżej. Kiedy po kolejnych kilku minutach i osiemnastu schodach, które ciągnęły się mu w nieskończoność i jakby wspinał się co najmniej na Wieżę Babel, stanął przed właściwymi drzwiami, prawie pocałował ze szczęścia klamkę.
– Ma pan klucz do mieszkania? – zapytał pełen obaw, że jednak zaprzeczy, bo się okaże, że zostawił je w kurtce w szatni na dyskotece.
Ten nic nie odpowiedział, ale uniósł dłoń i nacisnął na klamkę. Drzwi ustąpiły od razu, zapraszając gości do środka swoim chłodem. Temperatura na nieogrzewanym korytarzu była prawie taka sama jak wewnątrz mieszkania.
Shi Qingxuan był nieco zdziwiony, że w społeczeństwie pełnym kłamstw, oszustw, włamań i morderstw istnieje osoba, która nawet nie zadała sobie trudu, żeby wstawić prosty zamek. Czyżby w tym domu nie miał nic, na czym mu zależało?
Weszli do środka i zamknęli drzwi. Tylko na klamkę. Chłopak pokiwał na boki głową, nie dowierzając, że naprawdę nie było tam zamka. Nawet zasuwki lub łańcucha.
Na ścianie odszukał włącznik światła i po chwili wnętrze rozjaśniło się od pojedynczej żarówki wiszącej z sufitu na kablu pośrodku pokoju. Stali w niewielkim przedsionku, a pokój przed nimi nie należał do najmniejszych. Pomieszczenie miało co najmniej piętnaście metrów długości i około dziesięciu szerokości. Było wyższe od jego własnego lokum prawie dwukrotnie – stawiał, że miało nie mniej niż pięć metrów. Kamienica z zewnątrz wyglądała na przedwojenną, więc domyślał się, że wtedy panowały inne standardy. Jego całe, niskie "M2" było mniejsze od tego jednego pokoju. Na szczęście cieplejsze.
Wnętrze było surowe, prawie puste i dość ponure. Jedna kanapa pośrodku, niewielka część kuchenna ze zlewem, kuchenką, kilkoma szafkami i okno przesłonięte grubą, ciężką czarną zasłoną. To wszystko. Po prawej stronie na szerokość kilku metrów w ścianie były ogromne, czarne dwuskrzydłowe drzwi – zamknięte i z kłódką. Po lewej zaś znajdowało się dwoje normalnych drzwi.
– To musi być tu – powiedział do siebie chłopak i otworzył najbliższe. Łazienka. Za kolejnymi po znalezieniu włącznika światła i jego naciśnięciu odnalazł sypialnię.
Idealnie.
Prawie ostatkiem sił pomógł mężczyźnie dojść do łóżka i powoli, na ile pozwoliły mu obolałe mięśnie ramion i pleców, położył go na kołdrze. Już po kilku sekundach zorientował się, że popełnił duży błąd. W białą pościel zaczynała wsiąkać ciemnoczerwona krew. Szybko wrócił do łazienki, znalazł kilka ręczników, wybrał dwa najciemniejsze – czyli ciemnoszare – i wrócił po pokoju. Nieprzytomny leżał tak, jak go zostawił. Wsunął ręczniki pod jego ciało, starając się zrobić to delikatnie, ale nawet nie miał pojęcia, czy głupie zaciągnięcie go do domu nie spowodowało jeszcze gorszych obrażeń. Miał złe przeczucie. Dłoń... ta zakrwawiona prawa dłoń... nadal nie mógł na nią spojrzeć, bo włosy na karku od razu stawały mu dęba, a pierś przeszywał ból, jakby to jemu ktoś wyrządził krzywdę.
Wziął uspokajający oddech i otarł czoło z potu. Jego ubranie, dłonie, więc i na pewno teraz twarz – wszystko było umazane krwią. Wrócił do łazienki, gdzie umył twarz i ręce, następnie znalazł miskę, którą wypełnił do połowy ciepłą wodą. Wziął z półki więcej ręczników – mniejszych – i zaniósł do sypialni.
Osoba na łóżku w dalszym ciągu nie odzyskała przytomności. Sprawdził, czy oddycha, ale klatka piersiowa pod czarnym materiałem koszuli podnosiła się i opadała. Ostrożnie zdjął mu rozerwaną w wielu miejscach koszulę oraz spodnie, przy okazji przepraszając cicho za to, że robi to bez pytania i narusza jego strefę osobistą, ale jakie inne miał wyjście? Nie chciał fachowej pomocy, więc Shi Qingxuan musiał improwizować. Nie zamierzał po całym tym trudzie zostawić go w tak tragicznym stanie i po prostu wrócić do domu. Tym bardziej na dyskotekę.
Nie przepadał za widokiem krwi, ale nie miał wyjścia. Zrobi dla niego tyle, ile będzie w stanie.
Namoczył ręcznik i zaczął zmywać z niego krew. Pierwszą zajął się twarzą, przechodząc na szyję, klatkę piersiową i ramiona. Krwawych ran miał na szczęście tylko kilka. Więcej było siniaków. Przekręcił go na brzuch i umył plecy. Wcale nie wyglądały lepiej. Może nawet gorzej. Tak jak lewe ramię, gdzie skóra poprzecinana była wąskimi czerwonymi i granatowymi pręgami. Domyślił się, że od uderzeń metalowymi rurkami, które widział w rękach napastników. Miał nadzieję, że kości w tych miejscach nie są złamane.
Kiedy mężczyzna leżał na brzuchu, znalazł w szafce w łazience apteczkę i użył wody utlenionej do odkażenia ran, a plastry i bandaże do zatrzymania krwawienia. Potem identycznie zajął się torsem. Dla ramion oraz prawego uda, na którym miał rozciętą skórę, zabrakło już opatrunków i zastanawiał się, co teraz. Mógłby podrzeć swoją koszulę, ale nie była czysta prawie w żadnym miejscu. Rozważył też użycie ręczników, ale wolał coś cieńszego, coś jak zwykły czysty T-shirt lub pościel. Rozejrzał się po pokoju i pozwolił sobie na pogrzebanie w szufladach najbliższej komody. Co chwilę cicho przepraszał, że się rządzi jak u siebie, ale nie ma wyjścia. Nikt mu nie odpowiadał, ale wolał mieć czyste sumienie, przynajmniej sam dla siebie.
Znalazł bieliznę i kilka bawełnianych koszulek, ale postanowił jeszcze sprawdzić szafę po drugiej stronie pokoju. Na jednym wieszaku wisiały jakieś ubrania w pokrowcu, a na pojedynczej półeczce leżały czarne skórzane rękawice. Innych części garderoby nie znalazł, ale na dolnej półce nareszcie natknął się na prześcieradło. Z apteczki wziął nożyczki i pociął materiał na długie i szerokie na kilkanaście centymetrów paski. Jego zdaniem idealnie nadawały się do obwiązania ramion, nogi, a nawet żeber, które były całe sine, więc bardzo prawdopodobne, że też złamane lub pęknięte.
Kiedy już się z tym uporał i skończył odcinać ostatni pasek białego materiału, przełknął nerwowo, wiedząc, co go nadal czeka. Dłoń. Delikatnie ujął prawe ramię i ułożył je na czystym ręczniku. W gardle czuł gulę, która nie wiadomo dlaczego, wywołała u niego smutek. Kilka łez spłynęło z kącików oczu, ale szybko je wytarł. Pociągnął nosem. Nie było czasu na mazanie się. Popłacze sobie, kiedy będzie już po wszystkim, a on zakopie się w swoim łóżku, przypominając sobie niezwykły i tragiczny dzień... noc. Teraz należało pomóc temu mężczyźnie.
Mokry ręcznik przykładał delikatnie od przedramienia w dół. Moczył go, wykręcał i powtarzał czynność, aż w końcu był w stanie spojrzeć tam, gdzie bał się od prawie dwóch godzin.
Skórę rozdarta była na knykciach, wierzchu dłoni i palcach. Westchnął z ulgą, kiedy dostrzegł, że palce są wszystkie. Kiedy zobaczył tę dłoń w zaułku, krwi było tak dużo, że nie miał pewności, czy żadnego nie brakuje lub jakiś jest zmiażdżony. Teraz miał pewność, że jego obawy były przesadzone. Jednak nadal trzy z nich były wygięte pod nienaturalnym kątem. Shi Qingxuan nie był lekarzem, pielęgniarzem, ani nie miał żadnego przeszkolenia medycznego, więc zamierzał jedynie powierzchownie przemyć i zdezynfekować rany, a następnie owinąć rękę aż do nadgarstka materiałem, aby nie krwawiła.
Wziął pierwszy pasek prowizorycznego bandaża i spojrzał na twarz mężczyzny. Miał otwarte oczy – złote, trochę jak szafir i jak słońce, na którego powierzchni dochodzi do małych wybuchów – może bólu, może innych intensywnych odczuć.
W tej chwili patrzył wprost na niego.
Shi Qingxuan błyskawicznie zerwał się na równe nogi i nachylił nad jego twarzą.
– Proszę pana – zaczął z pełną powagą – czy pamięta mnie pan? Albo co się stało i gdzie jesteśmy?
Tego także dowiedział się z seriali telewizyjnych. Czasami po pobiciu ofiary miały wstrząśnienie mózgu, a nawet mogły stracić pamięć. Gdyby tak było, sprowadzi pogotowie, choćby miał pójść po nich na piechotę.
Mężczyzna zamknął na chwilę powieki. Otworzył je po kilku sekundach i rozejrzał się po pokoju. Zatrzymywał spojrzenie na otwartych szufladach w komodzie, na szafie, aż w końcu na pociętych paskach prześcieradła i poobwijanym białym materiałem własnym ciele.
Powracając wzrokiem na chłopaka, odpowiedział:
– Tak, pamiętam.
Shi Qingxuan wypuścił powietrze. Czuł, jak jego serce szybko obija się o pierś. Chyba trochę przesadził z paniką, ale naprawdę mu ulżyło.
– Myślę, że powinien pan pójść do szpitala. Ma pan wiele poważnych ran, a ja nie umiem szyć, ani nawet dobrze kogoś opatrywać. Z techniki w szkole miałem tróję!
– Z szydełkowania? – zgadywał, a chłopak odrobinę zdziwiony potaknął. – Palce – wypowiedział bardzo wyraźnie to słowo – w jakim są stanie?
– Myślę... – lekko kaszlnął – że są trochę złamane.
– Trochę złamane – powtórzył, ale nie spojrzał na swoją prawą dłoń. Może psychicznie chciał się przygotować do widoku, jaki zastanie. – Które to palce?
– Trzy środkowe. Tak myślę. Są wykrzywione.
– Czy mógłbyś spróbować je nastawić?
– Słucham...? – Już sama myśl o tym go przeraziła. – Nigdy w życiu! Nie mam pojęcia, jak się nastawia wybity kciuk, co dopiero mowa o kościach. I one są ZŁAMANE. Potrzebne panu prześwietlenie, opieka specjalisty, jakiegoś chirurga, a ja... a ja mógłbym wyrządzić więcej szkody niż pożytku.
Leżący wypuścił powietrze, utkwiwszy wzrok w jakimś punkcie na suficie.
– Jak masz na imię? – zapytał.
Takiego pytania się nie spodziewał, ale oczywiście odpowiedział:
– Shi Qingxuan.
– Dobrze. Shi Qingxuanie – zaczął spokojnie, wypowiadając dokładnie każde słowo – ból mi nie przeszkadza. Jeśli nie pomożesz mi dziś, kiedy rany są jeszcze świeże, to później, kiedy wrócą mi siły, będę musiał łamać kości ponownie, żeby prawidłowo się zrosły.
– Dlatego cały czas powtarzam, że najlepiej...
– Najlepiej, żebyś nastawił mi je dziś.
– Ale ja naprawdę nie mam pojęcia, w jaki sposób to zrobić! Palce to poważna sprawa, są ruchome, bardzo ważne dla każdego człowieka. Jeden mały błąd i straci pan możliwość poruszania nimi na zawsze!
– Wiem, jednak jeśli mi nie pomożesz, sprawność w nich może nie wrócić już nigdy.
– Lekarze...
– Już mówiłem. Nie chcę lekarzy, nie chcę szpitali. Proszę tylko o niewielką przysługę, nic więcej. Wystarczy, że kości będą na swoim miejscu, a palce proste.
– Czy... – Shi Qingxuan wahał się, ponieważ miał podjąć decyzję, która zaważy na sprawności, a nawet na przyszłości drugiej osoby. – Czy wykonuje pan jakąś manualną pracę?
– Kiedyś. Dziś już nie.
Chłopak delikatnie dotknął opuszkami palców wierzchu zranionej dłoni, ale zaraz pokręcił głową.
– Jednak nie mogę.
– W porządku.
– Przepraszam... – mruknął.
Opuścił wzrok na drewnianą podłogę. Chciał coś dla niego zrobić, ale nie był szalony ani nieodpowiedzialny. Wziął miskę z czerwoną od krwi wodą, ręczniki i odszedł w stronę drzwi.
– "Kiedyś spotkałem człowieka, który poruszył me serce". – Mężczyzna zaczął nucić pod nosem. Shi Qingxuan zatrzymał się nagle w miejscu, jakby czyjaś dłoń złapała go za serce. – "Teraz już wiem, że to przeznaczenie".
– Skąd... – obrócił się, prawie wypuszczając miskę z dłoni – skąd pan to zna?
Zamiast odpowiedzieć, cicho, melodyjnie, prawie jak sam Shi Qingxuan nie raz śpiewał, teraz nieznajomy słowo w słowo powtarzał tekst jego piosenki. Podniósł na wysokość oczu swoją prawą dłoń i złapał drugą za wykrzywiony w bok palec serdeczny. Pociągnął.
Kość chrupnęła.
– "Żyłem zwykłym życiem, zupełnie zwyczajnym. Lecz gdy pojawił się on, wszystko nabrało sensu...". – Mężczyzna zamilkł na chwilę, przymknął powieki, zacisnął usta i chwycił za środkowy palec.
Odgłos nastawionej kości pojawił się ponownie.
– Proszę pana! – Shi Qingxuan krzyknął. Już był przy mężczyźnie i trzymał go za nadgarstek, żeby powstrzymać go przed zrobieniem sobie jeszcze większej krzywdy.
– "...Na powrót chciałem żyć... prawdziwie żyć..." – Głos rannego z każdym wypowiedzianym słowem stawał się słabszy. Z widoczną trudnością wypuścił powietrze. – Jeszcze tylko jeden...
– Jest pan uparty – powiedział to drżącym głosem, bo ból w jego piersi ledwo pozwalał mu się nie rozpłakać.
– Jeden... – powtórzył.
Nic więcej już nie był w stanie dodać.
– Jesteś naprawdę uparty.
Shi Qingxuan bał się wielu rzeczy, ale gdy przychodziło do postawienia na szali własnego komfortu psychicznego czy fizycznego, to nie wahał się z wyciągnięciem dłoni do drugiej osoby, nawet gdyby miało to skutkować utratą bezpiecznej strefy, jaką się otaczał. Tej nocy pomógł obcemu człowiekowi, a później w jego sypialni, bijąc się z myślami i własnym sumieniem, zrobił to, o co go poproszono. Mężczyzna z wycieńczenia, a może bólu stracił przytomność, a Shi Qingxuan przez łzy trzymał jego poranioną dłoń i tak dobrze jak tylko potrafił, choć jednocześnie starając się być delikatnym, nastawiał mu kość w palcu wskazującym. Cierpiał w tym momencie, ale wiedział, że pobity może już nigdy nie wrócić do pełni zdrowia, więc łzy spływające po ciepłych policzkach były za nich obu.
Po wszystkim wrócił ze świeżą wodą, jeszcze raz delikatnie, ale też dokładnie umył najdotkliwiej uszkodzoną dłoń i obwiązał paskami prześcieradła każdy palec osobno, a potem owinął kolejną warstwą prowizorycznego bandaża aż po nadgarstek.
Twarz śpiącego była spokojna, choć wprowadzała jego samego w nastrój melancholii.
Przysiadł na skraju łóżka, podwijając brudne od krwi rękawy własnej koszuli i przesunął z jego czoła czarne włosy. Kilka siniaków oraz zadrapań było widocznych na bladej twarzy. Pęknięta warga, małe rozcięcie na łuku brwiowym, otarcie na skroni – może od upadku na asfalt. Im dłużej patrzył na niego, tym większą zyskiwał pewność, że już go gdzieś widział. Kiedyś...
Tak, na pewno. I nie wiedział skąd, ale ten mężczyzna znał także jego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro