Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Nowy dzień

Pamiętał, że poszedł spać na wieku zamkniętego fortepianu: leżąc na jednej połowie kołdry i przykrywając się drugą połową. Głowę miał w miękkim puchu poduszki, która pachniała słodko płynem do płukania, lecz jego ostatnią myślą przed zapadnięciem w głęboki sen było: "Szkoda, że nie pachnie wilkiem".

Obudziło go łaskotanie w nosie. Zmarszczył czoło i podłożył pod głowę ramię. Coś z jego poduszką było nie tak, jakby ktoś ją w nocy rozszarpał, bo dookoła walało się "futrzaste" wypełnienie, a sama poduszka stała się twardsza. Na dodatek poruszała się, jakby płynął na łodzi, która wzbija się na falę i z niej spływa. Odczucie było nawet przyjemne, ale nie do końca pasowało do łóżka, do którego był przyzwyczajony. Uchylił powieki i uświadomił sobie, że nastał dzień, ale też jakiś inny niż zwykle. Choć ewidentnie noc minęła, to światło z dworu nie wpadało do pokoju. W tym momencie sobie przypomniał, co stało się poprzedniego dnia i że nie zasnął w swoim łóżku.

Leżąc na brzuchu z głową na boku, zobaczył przestronne pomieszczenie z zamkniętymi dwuskrzydłowymi drzwiami. Podłogę i ściany wyłożono papierem, a raczej kartkami z gęsto zapisanymi na pięciolinii nutami. Okna także były nimi oblepione. Uświadomił sobie, że nie może leżeć na fortepianie, bo jego pokrywa nie znajduje się tak nisko podłogi, a na niej trzymał lewą dłoń, prawą natomiast grzało coś ciepłego i... włochatego. Rozbudził się w pełni, bo prawda uderzyła w niego jak startujący odrzutowiec.

Spał w najlepsze na wilku, czy może powinien powiedzieć "na genialnym pianiście", do tego rozłożony jak latająca wiewiórka przeskakująca pomiędzy drzewami! Bał się sprawdzić, czy przez sen się ślinił. Jedyną nadzieją przed całkowitą kompromitacją miał w tym, że sen He Xuana jest mocny i nie poczuł dodatkowego ciężaru. Zaraz się ona rozmyła, bo spojrzenie złotych i zielonych oczu przecięły się i zatrzymały na sobie. Wilk leżał na boku z chłopakiem na sobie, z uniesioną głową i nasłuchującymi szpiczastymi uszami, którymi co kilka sekund poruszał. Jego czarne nozdrza rozszerzyły się, wciągając powietrze, a potem opuścił głowę na podłogę i je wypuścił.

– Dzień... dobry? – Shi Qingxuan przywitał się cicho, nie bardzo wiedząc, jak powinien się zachować, by wybrnąć z tej krępującej sytuacji, z twarzą jak najodleglejszą od obecnej, całej pokrytej szkarłatem wstydu, którą ukrył w czarnej sierści.

Zwierzę wydało z siebie krótki pomruk, ale nie zrzuciło go z siebie. Shi Qingxuan mógłby dać sobie rękę odciąć, że He Xuan nawet przez gęste futro potrafi wyczuć jego ogromne zmieszanie. Ale też kto normalny byłby spokojny, gdyby obudził się na KIMŚ? Może aktualnie przemienionym w puszyste, ciepłe, nawet wygodne stworzenie, które go poprzedniego dnia uratowało, ale...

Na pewno on nie był na tyle śmiały!

No i jak się tutaj znalazł, skoro zasnął metr wyżej?

Rozważał, czy jak najostrożniej zejść z niego, znów nie nadeptując na którąś z łap lub ogon, czy poczekać, aż to on wstanie pierwszy i... sam nie wiedział... zjedzą wspólnie śniadanie? Tylko co jada wilk?

Nim jego myśli wybiegły za daleko do, na przykład, dorodnego dzika taranującego każdy mebel w mieszkaniu i obijającego się ze strachu o własne życie o ściany, który by służył dla "tego" He Xuana za pyszny posiłek, którego i tak nie wiedziałby skąd wziąć, przywołał umysł do porządku.

Nie, nie, nie. Muszę wrócić do siebie. Mam popołudniową zmianę. Powinienem doprowadzić się do porządku, wykąpać się, przebrać...

Rozejrzał się dookoła na porozrzucane dosłownie wszędzie papiery i ściany wytapetowane nutami. Następnie spojrzał dyskretnie na wilczą głowę i strzygące uszy. Przymknął oczy, wtulając policzek między łopatkę, a kark zwierzęcia, z gęstą sierścią i świeżym zapachem czegoś drzewnego, leśnego, odrobinę słodkiego. Wsunął jedną dłoń między przednie łapy, drapiąc delikatnie mostek, a drugą po prostu głaszcząc miękki grzbiet.

Nie chciał stąd wychodzić.

Nie chciał być sam i tak samo zostawiać He Xuana samego. W tym pustym, cichym domu, w pokoju przesiąkniętym muzyką, przeszłością, porzuconymi marzeniami, tęsknotą do najwspanialszych lat życia, w których na każdym kroku towarzyszyły mu dźwięki fortepianu. Kto znał o nim prawdę? O człowieku, który kochał grać, musiał kochać, jeżeli tak dbał o swój fortepian, kto tworzył własne muzyczne dzieła, bo przecież na wszystkich kartkach nuty zostały zapisane odręcznie. Widział skreślenia, nanoszone wielokrotnie poprawki, część nut była pochyła jakby zapisywana w pośpiechu, część prosta i dokładna. Przemyślana.

Zerkał raz na to, raz na wilka. Przypominał sobie ich wspólne rozmowy, drobne gesty kierowane w jego stronę. Myśleli o sobie nawzajem. Musieli. W przeciwnym razie nie pomógłby mu poprzedniego wieczoru, zdradzając prawdę o sobie. Trzymałby ją nadal w sekrecie. Poza tym nikt nie słyszał, aby w tym mieście grasował jakiś przerośnięty wilk, więc każdą pełnię księżyca musiał spędzać właśnie tu, w tym pokoju, otoczony muzyką zapisaną na kartach i dźwiękami odtwarzanymi w umyśle raz po raz. Mógł oddalić się od tego świata, ale go nie porzucił.

Nie potrafił.

Muzyka, kim by nie był, jaką formę nie przyjęłoby jego ciało, stała się nierozerwalną częścią jego życia.

– Czy będziemy mogli porozmawiać? Później, kiedy będziesz miał czas i ochotę – zaczął, lekko przesuwając palcami po prawej łapie wilka. Rozwinięty bandaż nadal się na niej trzymał, ale w obecnej formie nie wiedział, czy rana wciąż tam jest, bo pokryta była gęsto czarnym futrem. – Nie będę cię o nic wypytywał. Niczego nie musisz mi wyjaśniać.

Wilk nie zareagował, więc chłopak mówił dalej:

– Mógłbyś do mnie przyjść? Obojętnie czy w dzień, czy w nocy. Jest coś, o czym chciałbym ci powiedzieć, ale trochę boję się mówić o tym teraz. Nie chcę, abyś mnie źle zrozumiał, więc wolałbym, żebyś w razie czego mnie dopytał albo coś dodał od siebie, albo po prostu odprawił mnie z kwitkiem. – Zaśmiał się sztucznie. Miał za bardzo ściśnięte gardło przez odczuwany stres. – Zgodzisz się? Obiecasz mi to?

Na potwierdzenie czarna głowa zwierzęcia podniosła się, a jego długi, różowy jęzor polizał dłoń chłopaka, od razu go uspokajając i rozśmieszając.

Chociaż jesteś He Xuanem, to w ciele tego ogromnego wilka zachowujesz się zupełnie jak nie ty! – pomyślał, przymykając powieki, dlatego nie zauważył głęboko wpatrujących się w niego złotych ślepi, które jakby niemo odpowiadały: "Czy jesteś pewny, że to nie prawdziwy ja?".

*

Kiedy już raz poczuł przyjemność płynącą z bliskości z wilkiem i którego obecność pozwalała mu zapomnieć o niedawnym incydencie, nie miał ochoty z niego wstawać, nawet jeśli było to z jego strony egoistyczne. Czekał, aż to on poruszy się niespokojnie, chcąc dać mu do zrozumienia, że już chyba dość, zrzuci go lub warknie, ale duże cielsko leżało, jakby mogło pozostać w jednej pozycji całą noc i dzień.

W przeciwieństwie do chłopaka, którego cisnął już pęcherz i był głodny.

Wstał z ociąganiem, poprawiając sweter, który podwinął się i odsłonił skrawek nagiego brzucha. Obszedł całe pomieszczenie jeszcze raz i w końcu zobaczył cztery nagrzewnice ustawione przy suficie w każdym z rogów. Przyjrzał się zapisanym nutom, po niektórych przesuwając opuszkami palców i wyczuwając wgłębienia po długopisie. Na pożółkłych ze starości kartkach pismo było inne, szersze, więc domyślił się, że do pisania użyto pióra atramentowego. Jeśli jednak dokumenty pożółkły, ile mogły mieć lat?

Fortepian był tym samym zapamiętanym z licznych koncertów instrumentem. Czarny, błyszczący, gładki, jakby dopiero odebrano go ze sklepu. Właściciel musiał o niego szczególnie dbać.

Kiedy on wzrokiem pochłaniał wnętrze pokoju, leżący na podłodze wilk, z łbem ułożonym na przednich łapach nie odrywał od niego spojrzenia. Śledził każdy ruch, grymas zaskoczenia, zamyślenia lub zadowolenia. W swojej zwierzęcej formie wyglądał na spokojnego i odprężonego, ale tak naprawdę intensywnie myślał.

– Będę już wracał – odezwał się Shi Qingxuan, kiedy podszedł do fortepianu. Złożył kołdrę na pół i razem z poduszką wziął na ramiona. – Odniosę to na łóżko i skorzystam z toalety, mogę?

Czarne zwierzę wstało, otrzepało się, ziewnęło i pierwsze podeszło do drzwi, popychając je nosem. Shi Qingxuan podziękował, poszedł do sypialni, a potem łazienki. Kiedy opuszczał mieszkanie, cofnął się jeszcze do wilka stojącego metr za nim i przytulił. Jego zielona czapka wyschła, więc naciągnął ją na głowę aż po uszy i uśmiechnął się.

– Dziękuję, He Xuanie. Będę na ciebie czekał. – Przykucnął przy prawej przedniej łapie i odwiązał ciągnący się strzęp bandaża. – Nie kulejesz i chyba rany się zagoiły – ocenił, dotykając wierzchu łapy. – To musi być kolejna twoja magiczna moc. Bardzo się cieszę.

Zimny i wilgotny nos dotknął jego szyi i usłyszał wciągane do nozdrzy powietrze.

– Łaskocze! Dlaczego ciągle to robisz, ha, ha! – Zakrył się dłonią, ale poskutkowało to tylko zmianą szyi na kark u nasady włosów, a na końcu polizanie dłoni, którą się zasłaniał i odganiał niesforną głowę. – No już, już przestań. Robisz to specjalnie, żebym poszedł czy został?

Kolejne polizanie dłoni zinterpretował jako wygonienie go do domu. Dobrze wiedział, że musi się pospieszyć, jeśli ma zdążyć na popołudniową zmianę, ale tak trudno było mu zostawić He Xuana samego, że odwlekał to kilka kolejnych minut.

– Spotkajmy się niedługo? – upewnił się jeszcze, stojąc w progu otwartych drzwi. – Kiwnij głową, ziewnij, zamrugaj oczami, daj jakiś znak, że przyjedziesz do mnie.

Wilk opuścił głowę i wypchnął nią chłopaka na korytarz.

– Biorę to za "tak". – Naciągnął szalik wyżej na twarz i zarzucił kaptur. – Do zobaczenia!

Uniósł dłoń, tym razem nie głaszcząc już puszystej głowy i nie drapiąc za uchem. Zbiegł ze schodów, a mijając drzwi na parterze z numerem 1, miał nadzieję, że jeśli lokatorzy nie wezwali jeszcze policji, że ktoś zniszczył frontowe drzwi, to już tego nie zrobią, za pewnych winowajców biorąc ulicznych wandali z końca ulicy, którym nie chcą się narazić. W przeciwnym razie jak służby mundurowe zareagują, wchodząc do mieszkania na piętrze, gdzie przywita ich przerośnięty wilk? Nie chciał sobie nawet tego wyobrażać!

Na zewnątrz nadal było bezwietrznie, mroźnie, ale na niebie nie dostrzegł ani jednej chmury i słońce grzało z całą swoją zimową mocą, wywołując na chłopięcej twarzy uśmiech. Stojąc po przeciwnej stronie ulicy na chodniku, spojrzał jeszcze raz w stronę kamienicy i pomachał, choć w oknie nie widział czarnego puszystego łba, do którego zdążył polubić się przytulać. Gdyby to był "prawdziwy", ludzki He Xuan, w życiu by sobie nie pozwoli na taką bliskość i frywolność! Lecz kto nie lubi się przytulać do zwierząt? Zwłaszcza przerośniętych włochaczy.

Do pracy zdążył na ostatnią chwilę. Dzięki He Xuanowi prawie zapomniał, jak blisko był nieszczęścia i dlatego po swojej zmianie od razu najkrótszą drogą wrócił do domu. Zadzwoniła Ling Wen, pytając, czy wybiera się z nią i jej nowym "kolegą" do pubu na piwo, ale odmówił, tłumacząc się zmęczeniem. Wyjątkowo jak na nią nie nalegała. Kiedyś będzie musiał poznać tego "tylko kolegę" i mu podziękować, że prawie matkująca mu starsza o zaledwie rok koleżanka nareszcie ma o kogo dbać i przelać na niego swój kobiecy instynkt opiekuńczy.

Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia, ale nie liczył na powrót brata. Dzwonił do niego miesiąc wcześniej i pierwsze o czym mu powiedział, to że odkryli z grupą badawczą nową formę życia, która nie potrzebuje ani światła, ani jedzenia. W związku z tym nie wie, kiedy zadzwoni kolejny raz, ale na pewno nie wcześniej niż po nowym roku. Shi Qingxuan przyzwyczaił się do tego. Kazał dobrze się bawić i prewencyjnie pamiętać o własnym bezpieczeństwie. Teraz ta kwestia wróciła do niego, ponieważ sam przeżył coś niebezpiecznego, a układając wieczorem głowę na swojej poduszce, znów żałował, że nie jest to futro pewnego czarnego wilka.

Obudziło go pukanie do drzwi. Do późna rozmyślał o He Xuanie, jego przemianie, cieple pokoju z fortepianem i nutami, jego życiu oraz jak ono naprawdę wyglądało. Czy ktoś wiedział, że zamienia się w wilka i czy "tym" można się... zarazić, nabyć, zyskać?

Wiele pytań zaprzątało jego umysł, dlatego idąc do drzwi, nawet nie zarzucił na siebie bluzy, będąc tylko w szortach i jasnozielonym wypłowiałym po wielu praniach znoszonym T-shircie, w którym prawie zawsze spał. Nie miał wizjera, więc po prostu rzucił krótkie "już otwieram", spodziewając się sąsiadki lub co najwyżej listonosza, ale osoba stojąca w progu jego mieszkania nie była ani jednym, ani drugim, ani nawet Ling Wen.

Na korytarzu stał He Xuan, w swojej ludzkiej postaci. Jego włosy były w nieładzie, a zawsze blada zawsze skóra teraz delikatnie zaróżowiona. Koszulę miał zapiętą na dwa środkowe guziki, chyba tylko po to, żeby nie zsunęła mu się z ramion i zakryła przód ciała... a raczej środkową jego część, ukazując jasną skórę piersi i brzucha z zarysowanymi mięśniami. Choć Shi Qingxuan nie spodziewał się zobaczyć go tak szybko, to mężczyzna wyglądał tak, jakby w tym stanie przebiegł pół miasta. Kropelki potu perliły się na jego skroniach, ciało pod materiałem ubrań unosiło się wraz z każdym głębokim oddechem, a palce zaciskały na framudze drzwi. Shi Qingxuan widział prawą dłoń bez ani jednego śladu poprzedniego urazu, bez krwi, bez nawet jednej blizny i z tej radości pomieszanej z zaskoczeniem nie wiedział, czy patrzeć na te smukłe palce potrafiące wygrywać najpiękniejsze melodie, czy na łączenie obojczyków z jasną skórą, czy na usta – wilgotne i ciągle rozchylone, czy, w końcu, w oczy mieniące się jak złote kule zanurzone w krystalicznie czystej rzece, na które padają promienie wstającego słońca i w czarne, duże źrenice zabierające mu dech, czy może długie, czarne rzęsy lekko trzepoczące jak lecący na wietrze ptak, czy...

He Xuan wszedł do mieszkania, nie odwracając oczu od chłopaka, który nagle znalazł się w silnych ramionach. Zamknięto go w nich mocno, pokrzepiająco, inaczej niż w braterskim uścisku Shi Wudu, przyjacielskim Ling Wen, rodzinnym jej rodziców, gratulującym udanego dnia w pracy kolegów. To było takie... och... ciepłe, a nawet gorące.

Drzwi się zamknęły, a dłonie pianisty przesunęły po jego plecach w górę, wzdłuż kręgosłupa na łopatki. Zimny policzek zetknął się z policzkiem Shi Qingxuana, usłyszał przy uchu ciężki, drżący oddech i został jeszcze mocniej objęty, prawie przyciśnięty do mężczyzny. Do gorącego ciała, do zapachu powietrza, mrozu i lasu oraz subtelnej, już słabo wyczuwalnej woni wilczego futra, za którym zdążył zatęsknić.

Nie zastanawiając się wiele, on także się do niego przytulił, czując w sercu przepełniającą go mieszankę szczęścia, bo naprawdę do niego przyszedł, ulgi, że nic mu nie jest, a nawet nie widać żadnego śladu pobicia, i tęsknoty, gdyż nie tak dawno się rozstali, a on ciągle myślami był w mieszkaniu na pierwszym piętrze kamienicy. Z wilkiem w ciepłym pokoju, z pianistą na zimnej kanapie, otulony kocem, trzymając w dłoniach kubek z gorącą herbatą i słuchający opowieści o nauce gry na fortepianie.

– Zjawiłem się tak szybko, jak mogłem – wyszeptał gość lekko ochrypłym głosem.

Shi Qingxuan roześmiał się w jego wilgotną szyję i powiedział:

– He Xuanie, czekałem na ciebie! Cieszę się, że jesteś!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro