Muzyka początkiem końca
Po ciężkim dniu w pracy każdemu przyda się odpoczynek. Zwłaszcza w sobotni listopadowy wieczór.
Shi Qingxuan wszedł do domu i rzucił plecak na krzesło. Opadł na fotel i wypuścił powietrze z płuc. Zamknął oczy, ciesząc się błogą ciszą i zasłużonym odpoczynkiem. Jego telefon chyba tylko na to czekał, bo po raz siódmy w ciągu godziny odezwał się z kieszeni spodni. Wyciągnął go niechętnie i spojrzał na ekran. Dzwoniła jego koleżanka, Ling Wen. Domyślał się, że nie da mu spokoju, więc przesunął palcem zieloną słuchawkę w bok i przyłożył telefon do ucha.
– Shi Qingxuan. – Usłyszał w głośniku swoje imię. – Dzwonię do ciebie od godziny, a ty nie odbierasz. Coś się stało? Odkąd twój brat wyjechał, ciężko cię złapać.
Chłopak siedzący w fotelu westchnął.
– Dopiero wróciłem z pracy, ledwo żyję.
– Dobrze, że już jesteś wolny – powiedziała – bo będę po ciebie za godzinę. Szykuj się.
– Co? – Shi Qingxuan usiadł prosto, prawie zapominając o zmęczeniu. – Jaka godzina? Jakie szykowanie się?
– Nie marudź, dzieciaku. Shi Wudu kazał mi zadbać o twój wolny czas. Całymi dniami siedzisz w robocie, ile można tak żyć?
– Ale...
– Żadnego "ale". Nie wymigasz się tym razem. Ubierz się porządnie. Kawę ci przywiozę, więc nie trać na nią czasu. Masz godzinę. – To powiedziawszy, zakończyła połączenie, zanim Shi Qingxuan zdążył cokolwiek dodać.
No to pięknie – pomyślał, znów opierając się bez sił o fotel. – Moje plany na słuchanie muzyki w łóżku z ciepłą herbatą wzięły w łeb.
Ling Wen była przyjaciółką jego starszego brata, który prowadził badania nad organizmami żyjącymi w Rowie Mariańskim. Przyjeżdżał raz w roku, kiedy przypominał sobie, że ma brata i nie, nie były to święta. Je zamienił na przezroczyste żyjątka egzystujące w ciemnościach najgłębszego miejsca na ziemi, ale Shi Qingxuan nie miał mu tego za złe. Od śmierci rodziców opiekował się nim. Potem poznał Ling Wen i już trzymali się we troje, ale zamiłowanie starszego z braci do morskich wód i odkrywania ich tajemnic zawsze było jego marzeniem. Kiedy Shi Qingxuan się usamodzielnił, nareszcie mógł sobie na to pozwolić. W mieście jednak pozostała przyjaciółka, która co najmniej raz w tygodniu sprawdzała, co się z chłopakiem dzieje.
Tego dnia postanowiła wyciągnąć go z "chomiczej nory", jak czasami nazywała jego mieszkanie.
Shi Qingxuan jeszcze kilka minut narzekał pod nosem na samowolkę Ling Wen, ale wiedział, że już nikt i nic nie zmieni jej decyzji. Wstał i poszedł do łazienki, po drodze biorąc jedną z kilku bardziej eleganckich koszul. Wybrał białą z miętowymi wstawkami przy guzikach i rękawach, jasnoniebieskie poprzecierane na udach jeansy oraz standardowo ulubione Conversy: czarne z białą podeszwą. Godzinę później siedział z Ling Wen w jej samochodzie i pił obiecaną kawę.
Tego wieczoru na dworze było dość chłodno, więc po wyjściu z samochodu przeszedł go dreszcz. Mimo założenia katany kolorystycznie pasującej do spodni nadal odczuwał przejmujące zimno.
Ling Wen powiedziała, że idą na dyskotekę, więc pocieszał się, iż tam na pewno się rozgrzeje. Przed klubem muzycznym ciągnęła się niewielka kolejka, ale szybko przesuwała się do przodu, dlatego dwoje znajomych już po kilku minutach oddawało wierzchnie ubranie do szatni.
We wnętrzu było naprawdę ciepło. Może nawet za ciepło, ale alkohol, duża ilość osób oraz taniec powodowały, że nie mogło być inaczej. Rozejrzeli się za wolnym stolikiem, wszystkie już były zajęte. Podeszli więc do baru i zamówili piwo. DJ puszczał mieszankę techno, muzyki elektronicznej i nie wiedzieli czego jeszcze, ale z pewnością dało się przy tym skakać i dobrze bawić. Oboje stuknęli się zimnymi szklankami ze złocistym płynem i wypili naraz połowę zawartości. Często tak robili na rozpoczęcie imprezy, a resztę piwa dopili spokojnie. Odłożyli puste szklanki na kontuar i poszli na parkiet.
Humor Shi Qingxuana już się poprawił. Piwo odrobinę go rozluźniło i zmęczenie pracą zostało zastąpione chęcią wybawienia się i potańczenia. Chwilę bujali się obok siebie, aby wychwycić rytm, a kiedy wczuli się w dźwięki dolatujące z głośników i panujący dookoła klimat, zaczęli się poruszać pewniej. Bardzo dobrze szło im w pojedynkę, po prostu stojąc naprzeciwko siebie lub będąc na odległość wzroku. Oboje lubili tańczyć i szybko znaleźli sobie miejsce wśród innych rozgrzanych muzyką ciał. Niejedna dziewczyna zazdrościła wprawnym kręceniom bioder Ling Wen, a niejeden mężczyzna figurze i lekkim, wprawnym ruchom ciała Shi Qingxuana. Do tańca na pewno mieli "dryg".
Po kilku piosenkach powrócili do barowej lady i lekko zarumienieni oraz zgrzani poprosili o kolejne piwa. Shi Qingxuan początkowo sądził, że wyjście z domu było fatalnym pomysłem, ale teraz zmienił zdanie i nawet podziękował Ling Wen, że wyciągnęła go siłą.
DJ zmienił utwór na kolejny. Ten Shi Qingxuan znał dobrze i lubił przy nim tańczyć. Była to mieszanka przypominająca spokojniejszą wersję mambo z miłymi dla ucha dźwiękami saksofonu. Dopił piwo jednym haustem i tanecznym krokiem wrócił na parkiet.
Melodia była dość spokojna, ale przyjemnie się kręciło do niej biodrami, zwłaszcza że dookoła niego zebrała się spora grupa tańczących par i każdy mocno wczuwał się w upajający rytm. Choć był sam, wcale od nich nie odstawał, a młode dziewczyny ocierały się o niego i uśmiechały. Po chwili poczuł na talii obce dłonie i czyjąś obecność za plecami.
Z początku chciał się pozbyć natrętnego dotyku. Nie przepadał za obcymi, którzy przeszkadzali mu w tańcu i bez pytania go obłapiali. Na dodatek nie wiedział, czy jest to kobieta, czy mężczyzna. Jednak okazało się, że niechciany partner lub partnerka czuli rytm wcale nie gorzej niż on. Ten "ktoś" lekko kiwał jego biodrami, tak jak on to robił i już po chwili przywarł piersią do pleców chłopaka. Mężczyzna, Shi Qingxuan już był tego pewny, ale wcale mu to nie przeszkadzało, bo dotyk przeniósł się na biodra i był delikatny, a ciało ciepłe i przyjemnie pachnące nieintensywnymi perfumami. Co jednak najważniejsze – nieznajomy tańczył świetnie. Shi Qingxuan zdziwił się, że jest tu ktoś, kto potrafi tak dobrze odczytać muzykę i idealnie się z nią zgrać. Próbując go sprowokować, przylgnął mocniej do klatki piersiowej. Chciał wychwycić jakiś błąd, niepewność, może uświadomić go, że też jest facetem, a nie laską, która po prostu ubrała się w koszulę i jeansy, a jej biodra kuszą jakiegoś napaleńca. Oczywiście alkohol też mu w tym pomógł, ponieważ na co dzień nie był aż tak odważny.
Mężczyzna natychmiast odpowiedział na jego ruchy, przywierając do niego ciałem, dopasowując kroki i opuszczając dłonie na uda. Na karku dwudziestotrzylatek poczuł ciepły oddech. Wzdrygnął się zaskoczony, ale nie odsunął. W zamian podniósł dłonie do góry, jeszcze bardziej rozkoszując się muzyką i hipnotyzującym brzmieniem saksofonu. Poczuł dłonie przesuwające się przez biodra w górę ciała: talię, ramiona, aż do wyciągniętych w górę dłoni. Ich palce splotły się ze sobą i mężczyzna jednym płynnym ruchem odwrócił chłopaka przodem do siebie.
Kolorowe światła migotały w rytm muzyki. Shi Qingxuan dobrze widział, że osoba przed nim uśmiecha się, choć minimalnie i tylko prawym kącikiem ust, jednak jej oczy, której barwy nie potrafił przez stroboskop rozpoznać, błyszczały zadowoleniem. Miał czarne, sięgające prawie ramion rozpuszczone włosy, czarną koszulę i ciemne spodnie. Przystojny, odrobinę wyższy od niego, ale na pewno lepiej zbudowany.
Nieznajomy opuścił ich złączone dłonie i nie puszczając, położył z powrotem na biodrach chłopaka. Przysunął się tak blisko, że kolano miał między jego nogami, lecz jeszcze nie na tyle głęboko, żeby wywołać dyskomfort u drugiej osoby. Puścił dłonie i objął jego plecy, a kiedy zbliżył usta do jego ucha, wyszeptał:
– Zaufaj mi i rozluźnij się trochę.
Po kilku sekundach patrzenia mu w oczy, które raz były czerwone, raz różowe, niebieskie, żółte i zielone, zrozumiał, że chodzi wyłącznie o taniec. Poddał się mężczyźnie i pozwolił poprowadzić. Ich biodra zafalowały. Chwyt na jego łopatkach stał się pewniejszy. Kołysał górną częścią ciała Shi Qingxuana, jakby chciał sprawdzić jego gibkość. Wygiął go w tył i przyciągnął z powrotem, powodując, że ich nosy prawie się zetknęły. Shi Qingxuan zaśmiał się radośnie i objął szyję nieznajomego. Chwilę tkwili prawie przyklejeni biodro przy biodrze, zmysłowo nimi poruszając, a potem jego partner chwycił za dłonie i odsunął chłopaka od siebie na pół kroku. Obaj kiwali się na boki idealnie zsynchronizowani i z umysłami wypełnionymi dźwiękami. Nie widzieli ludzi obok ani wzroku zniesmaczenia lub zazdrości u osób, które patrzyły na nich z podziwem dla ich umiejętności.
Choć pierwszy raz ze sobą tańczyli, mężczyzna prowadził znakomicie. Nie miał najmniejszych problemów z odgadnięciem, jaką figurę chce w kolejnej chwili zrobić Shi Qingxuan – okręcić ciało, zbliżyć się, oddalić, przez kilka sekund tańczyć solo, tylko ocierając się o ciało towarzysza na parkiecie. W oczach osób postronnych wyglądali jak para i jakby ćwiczyli swój taniec miesiącami.
Pod koniec piosenki Shi Qingxuan obrócił się tyłem. Druga osoba od razu się przy nim znalazła, więc chwycił go po obu stronach w pasie i w najbardziej zmysłowy sposób zaczął kręcić biodrami. Taniec i alkoholowe upojenie już całkiem dały o sobie znać, zatracając u niego resztki rozsądku. Jednak mężczyzna, jakby tego nie zauważył. Przysunął twarz nad jego bark, złapał za wąskie biodra i dał się porwać temu uczuciu i tanecznej namiętności.
Kolejny utwór był spokojniejszy, ale nie zeszli z parkietu. Zmieniło się tylko to, że stali przodem do siebie. Nadal byli bardzo blisko, czując wzajemne ciepło, trzymając dłonie na ramionach i plecach, patrząc w swoje oczy. Shi Qingxuan nigdy nie zastanawiał się nad chemią mogącą zaistnieć pomiędzy dwoma osobami. Ten mężczyzna powiedział do niego jedno zdanie, a miał wrażenie, jakby ono i ich wspólny taniec więcej znaczyły niż całe lata znajomości. Jakby coś ich łączyło. Jakby muzyka, którą odczuwają tak samo intensywnie, była niewidzialnym sznurkiem wiążącym ich ze sobą.
To było... magiczne i chłopak nigdy wcześniej tego nie czuł.
Może nie całkiem "nigdy", bo na koncertach fortepianowych było podobnie, ale nie na dyskotece.
Na kolejnych kilku piosenkach szaleli, jakby jutro miało nie nadejść i zajęli już prawie cały parkiet swoimi popisami. W całym swoim życiu Shi Qingxuan nie tańczył tak jak tej nocy. Nikt wcześniej nie potrafił wyciągnąć z jego tańca tego co najlepsze, nikomu nie dał się porwać i poprowadzić.
Jednak w głowie coraz bardziej mu szumiało i robiło się gorąco. Przeprosił więc mężczyznę i poprosił o chwilę na odsapnięcie. Musiał się przewietrzyć i trochę wytrzeźwieć. Jego taneczny partner zapytał, czy źle się czuje, może potrzebuje towarzystwa, ale dostał odmowną odpowiedź. Nie nalegał, odchodząc do baru, a Shi Qingxuan odnalazł wzrokiem Ling Wen tańczącą z wysokim, przystojnym mężczyzną, więc pomachał jej i mrugnął okiem. Wyszedł bocznymi drzwiami na małe patio, gdzie klubowicze palili, w spokoju pili swoje drinki i rozmawiali.
Na zewnątrz było chłodno i wilgotno. Shi Qingxuan odetchnął głęboko i objął się ramionami, pocierając cienki materiał. Nocny zimny wiatr był przenikliwszy, niż mu się zdawało i już po kilku minutach chciał wrócić do środka. Otworzył drzwi, ale zatrzymał go jakiś dźwięk dochodzący zza rogu budynku. Wahał się tylko chwilę. Odwrócił się i poszedł w tamtym kierunku.
Od zawsze powtarzano mu, że ma się nie mieszać w nieswoje sprawy, dlatego postanowił tylko zobaczyć, co się dzieje i w razie bijatyki zawołać ochronę. Wyjrzał ostrożnie za róg i natychmiast się schował. W ciemnej, słabo oświetlonej uliczce czterech mężczyzn stało dookoła człowieka, z którym jeszcze niedawno tańczył na parkiecie. Teraz ta sama osoba klęczała na ziemi, a inni uderzali ją przedmiotami, jakie prawdopodobnie w pobliżu znaleźli: metalowymi drągami i długimi kawałkami desek.
– I co teraz powiesz, gnoju? – krzyczał jeden z nich.
– Tak cię zmasakrujemy, że własna matka cię nie pozna, a żadna laska już na ciebie nie poleci. Nawet ten chłopaczek, którego obracałeś był niczego sobie. Może pożyczysz nam go na noc? Co?
Shi Qingxuan zakrył sobie usta, żeby przypadkiem żaden dźwięk ich nie opuścił. Bał się nawet, że para z oddechu może go zdradzić. Przecież mówili o nim!
– Przytrzymajcie mu rękę!
Krew Shi Qingxuana stężała.
– Oszalałeś, chcesz go całego połamać?
– Zamknij się i rób co mówię.
– Popierdoliło cię! – kłócili się między sobą.
– Jak nie przytrzymasz, to sam to zrobię. – Po tych słowach Shi Qingxuan usłyszał odgłos uderzenia i chrupnięcie prawie jak pęknięcie suchej gałęzi.
Mimo że zakrywał usta obiema rękami, cichy szloch wydostał się z jego gardła.
– No, pięknisiu, teraz już nikogo nie dotkniesz! Ha, ha! Teraz druga.
– Ej, kurwa! Na co się tak patrzysz, co ma oznaczać to spojrzenie?!
Do Shi Qingxuana doleciał odgłos bicia i jak coś pada na ziemię.
– Pojebało cię? Kurwa, zabijesz go! Wynośmy się stąd!
– Spierdalaj, sam pójdę! – odwarknął ten, który najwięcej mówił i z niewyjaśnionych powodów pałał największą nienawiścią do bitego mężczyzny. – Znajdźmy tego przystojniaka, który tak wywijał bioderkami, że mi stanął!
– To tylko facet...
– Ale właśnie tę zgrabną dupę chcę dziś posuwać!
Odgłos kroków zbliżał się do miejsca, w którym ukrywał się Shi Qingxuan. Modlił się w duchu, żeby go nie zobaczyli. Skulił się w sobie tak bardzo, jak tylko to było możliwe, pragnąc zmniejszyć się do wielkości muchy. Na szczęście mężczyźni przeszli obok z głośnym śmiechem i nawet nie zwrócili uwagi, że ktoś kryje się w cieniu i wszystko słyszał.
– Widziałeś tego psychola? – Usłyszał jeszcze z oddali słowa faceta, na którego głos zadrżał, bo to był ten, który chciał go "posuwać". – Dostał taki wpierdol, a nawet nie jęknął z bólu.
– Może masochista?
– Ej, zostawmy go już, bo naprawdę go zabijemy.
– Zwyrol, psychol! – krzyczeli. – Jeśli będzie tam do rana, to znaczy, że nadal mu mało i poprawimy! Ha, ha, ha!
Jeszcze przez kilka minut młody chłopak kucał pod metrowym murem patio sparaliżowany. Bał się poruszać, bał się oddychać. Właśnie był świadkiem czegoś strasznego i nic nie zrobił. Ukrywał się jak tchórz, nie potrafiąc choćby zacząć krzyczeć i ściągając tu ochroniarzy, którzy na pewno poradziliby sobie z tymi mężczyznami! Zza rogu usłyszał jęk i dopiero to go otrzeźwiło. Pobity mężczyzna nadal był tam zupełnie sam. Mógł się teraz wykrwawiać, a on tu tkwił jak mysz pod miotłą!
Na trzęsących się nogach wstał i wyjrzał w głąb ciemnej, wąskiej uliczki. Ktoś leżał, a na szarym asfalcie było pełno krwi. Mężczyzna miał porozrywane ubrania i większość jego ciała pokrywały czerwone plamy. Shi Qingxuan wydał z siebie niekontrolowany krótki odgłos przerażenia – tym razem w stronę leżącego.
– Wiem, że tam jesteś, świetny tancerzu – odezwał się z wysiłkiem, ale całkiem przytomnie pobity. – Czy mógłbyś nie wzywać karetki?
– Jak mam nie wezwać karetki? Boże! – krzyknął. Podszedł szybko do niego i opadł na kolana. – Przecież ledwo żyjesz. Nie wiem, ile straciłeś krwi, jesteś ranny, chyba połamany i... to straszne!
W zaułku była tylko jedna działająca lampa, ale dawała wystarczająco światła, żeby z bliska mógł przyjrzeć się napadniętemu mężczyźnie. Z głowy, pleców, z ramion i wielu innych miejsc na ciele sączyła się krew.
– Boże... – powtórzył, ledwo oddychając, kiedy uświadomił sobie, że prawa dłoń mężczyzny wygląda tak strasznie, że aż musi odwracać wzrok. Bał się nawet sobie przypomnieć, ile kości ma ludzka ręka i porównać to do widzianej zakrwawionej dłoni.
– Nogi mam całe – powiedział nadzwyczaj spokojnym głosem nieznajomy, co jeszcze bardziej przeraziło Shi Qingxuana. – Pomóż mi się podnieść.
Nie wiedział, w jaki sposób może pomóc, żeby nie zrobić mu jeszcze większej krzywdy, dlatego najdelikatniej jak potrafił, uniósł jego ramię i przewiesił sobie przez szyję. Starał się nie patrzeć na jego prawą dłoń.
Stęknął z wysiłku, ale udało im się wstać.
– Dziękuję – mężczyzna wziął drżący oddech – i przepraszam za koszul...
Nie dokończył. Zakrwawiona głowa zaczęła się zsuwać po białej koszuli, a ciało wiotczeć i wyślizgiwać z ramion Shi Qingxuana.
– Proszę pana! Proszę pana, proszę nie umierać!
Złapał go pod ramiona, próbując zachować wraz z nim równowagę.
– Muszę wezwać karetkę... muszę wezwać karetkę... tylko jak mam go teraz położyć? – mamrotał do siebie. – Muszę coś zrobić... Tak, koniecznie zadzwonić po pomoc.
Na dłoni poczuł ledwo wyczuwalny dotyk.
– Nie... – szepnął mężczyzna. – Nie chcę pomocy. Zostaw mnie...
– Czyś ty oszalał? – prawie krzyknął, lecz świadomość mężczyzny odpłynęła.
Nogi Shi Qingxuana zadrżały i razem upadli na ziemię. Zamortyzował upadek rannego, kładąc go na plecy, ale nie miał pojęcia, co dalej z nim zrobić. Nie chciał karetki ani żadnej pomocy, ale przecież wiedział, że umrze, jeśli nic nie zrobi! Mógł wrócić na dyskotekę, ale był cały we krwi. Chciał zadzwonić do Ling Wen, ale telefon zostawił w katanie. Jeśli pójdzie, a "tych" czterech wróci? A jeśli spotka ich wewnątrz klubu i naprawdę będą chcieli zrobić mu krzywdę?
– Cholera... – zaklął pod nosem i wzniósł oczy ku ciemnemu, zachmurzonemu niebu. – I co teraz?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro