Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dla ciebie

– Czy mogę już zdjąć ten szalik z twarzy?

– Jeszcze nie i nie podglądaj.

– Okej, ufam ci, He Xuanie. Tylko nie pozwól mi wejść w ścianę i uprzedź, jeśli będzie jakiś próg.

– Dobrze. Może wolisz, żebym wziął cię na ręce?

– O nie, już ostatnio niosłeś mnie do domu, kiedy wyrżnąłem orła na środku ulicy.

– Nie martw się, nikt nie patrzył, a przestraszyłeś się tamtej trąbiącej ciężarówki, dlatego upadłeś.

– No tego nikt może nie widział, ale mnie na twoich ramionach już tak!

– Stłukłeś sobie kolano.

– Nie na tyle, żeby nie móc chodzić.

– Pomogłem ci, bo chciałem. Nie masz czego rozpamiętywać.

– Zawsze będziesz stawiał na swoim?

– Gdy chodzi o ciebie, jak mógłbym nie podać ci pomocnej dłoni?

Tsk, albo ramion – poprawił He Xuana. – Uparciuch z pana, arcymistrzu fortepianu.

– Drobiazgowy się zrobiłeś, wokalisto o urzekającej barwie głosu.

– I nawet prawisz mi komplementy, żebym się tylko odczepił!

– Nie – wyszeptał wprost do ucha chłopaka, stojąc za jego plecami i przytrzymując ramiona. – To nie komplementy, lecz stwierdzenie faktu.

Shi Qingxuan przekręcił głowę w bok i mimo że nic nie widział, uśmiechnął się.

– Jeżeli nie przestaniesz, przyzwyczaję się do tego i co wtedy będzie?

– Chyba będę zmuszony chwalić cię częściej.

Młody chłopak roześmiał się głośno, chwytając dłoń He Xuana. Poprowadzono go przez korytarz na schody, a potem do mieszkania na pierwszym piętrze. Wiedział, gdzie idą, ale po co zakrywać mu oczy – tego już nie.

– Wydaje mi się, czy jest cieplej niż ostatnim razem? – zapytał.

– Odwiedzasz mnie częściej, więc nie chcę, żebyś z mojego powodu się rozchorował.

– Mówiłem ci, że zimno już mi nie przeszkadza. Ubieram dodatkowe skarpety i siedzę pod twoim kocem z gorącą herbatą. Lubię te chwile. Takie "nasze" chwile. A przecież gdy jestem mocno zmarznięty, idziemy do "muzycznego pokoju" i rozmawiamy w ciepełku. Poduszki, które ostatnio tam wstawiłeś, są ekstra. Czuję się jak indyjski maharadża.

– Tylko kilka sztuk i są zwyczajne. Po prostu uparłeś się, żeby siedzieć na podłodze i zarzekałeś, że jeśli wstawię kanapę z pokoju, to i tak nie będziesz z niej korzystał.

– Oczywiście! "Muzyczny pokój" straciłby swój urok!

– Naprawdę go lubisz.

– Jasne! – Ścisnął trzymaną dłoń i starając się, żeby jego głos nie zdradzał podekscytowania, zapytał: – Kolejna pełnia jest za tydzień?

– En, w sylwestra.

– Zobaczymy się... wtedy?

– Nie spodziewałem się, że polubisz moją wilczą formę. – Objął Shi Qingxuan ramieniem i wprowadził do pomieszczenia wypełnionego szumem pracujących nagrzewnic i zapachem papieru.

Chłopak wciągnął do nozdrzy znajomy aromat i szczerze odpowiedział:

– W każdej jesteś He Xuanem.

– W takim razie w sylwestra zapraszam cię tutaj. Tylko nie zobaczysz stąd fajerwerków.

– Po co mi fajerwerki, jeśli będę mógł być z tobą?

– Możesz zabrać gitarę i zagrać mi nową piosenkę, nad którą pracujesz.

– Jeszcze jest nieskończona, ale... będę miał teraz większą motywację, żeby dopracować ją do sylwestra.

– Do niego jeszcze kilka dni, dziś natomiast, w Święta Bożego Narodzenia pozwól, że podaruję ci skromny prezent.

– Ale to na pewno nic materialnego? Tak jak się umawialiśmy?

– Oczywiście.

– Dobrze, bo ja – skubnął zębami dolną wargę – już dość od ciebie dostałem. Z tamtym piórkiem, odkąd dałeś mi go pod klubem, nigdy się nie rozstaję i traktuję go jak talizman. A dziś ja też mam dla ciebie prezent, choć nie jest to żaden przedmiot.

– Nie mogę się doczekać. Pozwolisz, że zaczniemy od mojego?

– En, a później coś zjemy i napijemy się herbaty. Mam patent na rozgrzewającą "malinówkę". Mówię ci, niebo w gębie.

– W takim wypadku zostawię kuchnię w twoich rękach.

He Xuan odsunął się od Shi Qingxuana i zamknął dwuskrzydłowe drzwi.

– Jeszcze minuta – poinformował.

– Tyle czekałem, że wytrzymam i tę minutę.

Mężczyzna przeszedł obok niego i zatrzymał się po kilku sekundach, czyli według przypuszczeń młodego gitarzysty – przy fortepianie. Do jego uszu dotarł dźwięk pocierania zapałki o draskę oraz jej rozpalania. Wyczuł zapach siarki. Zanim He Xuan wrócił po niego, odpalił jeszcze trzy zapałki.

Oby wiedział, co robi, bo zabawa z ogniem, gdzie wszędzie jest papier, może się źle skończyć!

Osoba, o której myślał, wróciła i złapała go za dłoń.

– Mam się bać? – Shi Qingxuan zadał pytanie, gdyż kompletnie nie wiedział, czego się spodziewać.

– Mnie czy prezentu?

– Prezentu. Ciebie się nie boję.

– Na pewno nie jest to rózga.

– To mnie pocieszyłeś. Rózga jest materialna, więc nawet o niej nie pomyślałem. Poza tym cały rok byłem grzeczny.

– Prawie.

– Nie bądź złośliwy i nie przypominaj mi o tamtym wieczorze. Bałem się jak diabli i już więcej nie będę w nocy chodził sam. Mam nauczkę, lecz też myślę, że gdyby nie to, nie poznałbym prawdziwego ciebie. Człowieka i...

– Potwora – dokończył za niego.

Shi Qingxuan nie miał pojęcia, czy pianista żartuje, czy mówi to poważnie, dlatego sam wyraził własne zdanie na ten temat:

– Wspaniałego człowieka i silnego, odważnego oraz majestatycznego czarnego wilka, który uratował mi życie i przepędził złoczyńców.

– Zabrzmiało to tak, jakbyś mówił o superbohaterze.

– Bo tak o tobie myślę.

Pianista pokiwał na boki głową z niedowierzaniem.

– Odkąd się poznaliśmy, byłeś szczery, ale teraz jeszcze stałeś się bardziej...

– Bezpośredni – dokończył za niego.

– W pełni się z tym zgadzam.

– Otworzyłeś się na mnie, He Xuanie, więc ja na ciebie też. Dla mnie zaryzykowałeś ujawnienie swojej największej tajemnicy, pokazując się tamtym ludziom i mnie. Wiele lat ukrywałeś tę drugą stronę siebie przed ludźmi, a wystarczył taki ja...

– Nie byle jaki ty.

– Ha, ha, wystarczył taki zwyczajny ja – podkreślił – żeby wyciągnąć cię z bezpiecznego schronienia.

– Bo ktoś, ten nie byle jaki "ktoś", łatwo wpada w kłopoty.

– Ale na dobrych ludzi też. Na pół ludzi. Ludzi z... mocami? He Xuanie! Znów mnie zagadujesz, a ja tu już jajko znoszą ze zniecierpliwienia. Co dla mnie przyszykowałeś?

– Mam nadzieję, że ci się spodoba.

Poprowadził go, sadzając na ławce obitej miękką skórą. Pomógł zdjąć kurtkę, zsunął czapkę i odstawił je, a potem usiadł obok. Chłopak pozostał w białych chinosach i seledynowej koszuli na guziki, którą kupił specjalnie na ten szczególny dzień w roku, z tą wyjątkową osobą.

– Czy to twój stołek do gry? – Shi Qingxuan był coraz bardziej zaciekawiony prezentem.

– En. Nie próbuj się opierać plecami, bo upadniesz w tył.

Shi Qingxuan skinął. Po chwili szalik z jego twarzy został zdjęty.

– Już – usłyszał – możesz otworzyć oczy.

Shi Qingxuan naprawdę nie wiedział, czego ma się spodziewać. Znał He Xuana od miesiąca. Przypadkiem się spotkali na dyskotece, potem mu pomógł, prowadząc do domu i zajmując się jego ranami. Okazało się, że jest pianistą, którego podziwiał od dawna, a on z kolei chłopakiem, którego głos przyciągnął go pewnego piątkowego wieczoru do podrzędnego baru. Z dnia na dzień zaczęli się widywać częściej, spotykać w mieście, odwiedzać w mieszkaniach i trwało tak do dziś. W międzyczasie poznał tajemnicę kryjącą się za jego wyczulonym zmysłem rozumienia czyichś uczuć, przeistaczania się w wilka, pokoju z fortepianem oraz niezliczoną ilością skomponowanych utworów. Stopniowo zbliżyli się do siebie. Między nimi pojawiła się więź, której spoiwem było uwielbienie muzyki, lecz Shi Qingxuan zdał sobie sprawę, że istnieje coś jeszcze, co widział w złotych oczach i każdej chwili ich bliskości. Może nie potrafił być tak przenikliwy, jak mężczyzna, który siedział przy nim, jednak nie stało mu na przeszkodzie, aby wyczuć "coś", czego nie nazwałby tylko "tolerowaniem" lub "lubieniem".

U niego samego to "coś" rozbudzało się bardziej i bardziej za każdym razem, kiedy kolejny raz się spotykali i z tego powodu prezent, jaki zamierzał mu podarować, miał dla niego szczególne znaczenie.

Uniósł powieki i ujrzał prezent od niego – z zachwytu aż wciągnął głęboko do płuc powietrze. Przed nim na płycie fortepianu osłoniętego czarną płachtą materiału stały dziesiątki świeczek-podgrzewaczy, których małe płomyki migotały poruszane krążącym wokół powietrzem. "Żywe", pomarańczowo-żółte światło podkreślało wyjątkowo przytulną atmosferę oraz nadawało intymności tej chwili – ich samych w jego ulubionym pokoju, w świąteczny wieczór i z ciepłem ciała siedzącej obok osoby.

To trochę jak... randka, a nie święta – pomyślał, czując na sobie wzrok He Xuana i jego dłoń na swojej.

– Nie lubiłem, gdy ktokolwiek dotykał mojego fortepianu – odezwał się jego właściciel i zaczął wymieniać: – Osoby transportujące go, organizatorzy koncertów, pracownicy teatrów, filharmonii, sal koncertowych, inni pianiści... Każdy zostawiał na nim niewidzialny ślad. Małą cząstkę siebie.

Jedną ręką otworzył pokrywę, a drugą uniósł dłoń Shi Qingxuana i ułożył jej opuszki palców na białych klawiszach od pierwszego po lewej stronie, powoli przesuwając się w prawo i kontynuując swoim niskim głosem monolog:

– Zazwyczaj był to podziw kunsztu wykonania tego zabytkowego instrumentu, ale równie często spotykałem się z życzeniami, aby w czasie koncertu pękła struna, klapa przytrzasnęła mi palce, pedał się poluzował albo po prostu, żebym się pomylił.

– Mówiłeś – Shi Qingxuan przełknął, wiedząc, że He Xuan pozwala mu poznać kolejną jego tajemnicę, zbliżyć się, odkryć skrawek swojej duszy – że nie potrafisz czytać w myślach, tylko odbierasz te najbardziej dominujące odczucia.

– En, ale po tylu latach potrafię je całkiem trafnie zinterpretować.

Shi Qingxuan miał wrażenie, że pocą mu się dłonie – ta zaciśnięta w pięść na jego kolanach i ta trzymana przez He Xuana.

– W końcu i tego miałem dość. Zacząłem nosić rękawiczki i kategorycznie zabraniałem ruszania klawiszy czy nawet otwierania ich pokrywy. Ale... – sięgnął wraz z chłopakiem do ostatniego białego klawisza i teraz trzymane palce skierował w drogę powrotną po klawiszach czarnych – bardzo chcę, żeby to, co wypływa z twojego serca, zostało ze mną dużo dłużej niż chwile, kiedy jesteśmy razem. Czuć ten żar i twoje pragnienia podczas wygrywania każdej pojedynczej nuty, słuchając tonów, pozwalając sobie znaleźć się w twoim świecie, być z tą cząstką ciebie, którą się podzieliłeś, będąc przy mnie, mieć twoje nadzieje, oczekiwania, czasami odrobinę niepewności, lecz przede wszystkim twoją miłość. Miłość do muzyki i miłość do...

– Ciebie – dokończył za niego.

Zatrzymał palce na ostatnim klawiszu i przyciągnął dłoń do piersi, zwijając ją przy sercu, jakby trzymał w garści drogocenny skarb.

Patrzył na He Xuana – osobę w zwyczajnym czarnym swetrze i rozpuszczonych włosach, która potrafiła go obnażyć, jakby był dla niej ze szkła, i patrzył też na He Xuana – człowieka, który właśnie gestem i słowami wyznał mu, że akceptuje jego uczucia i chce, aby, nawet jeśli nie byłby obecny ciałem, to towarzyszył mu podczas...

Zaraz, zaraz... podczas gry?!

Otworzył szeroko oczy w niedowierzaniu.

– He Xuanie, czy ty... czy zamierzasz coś dla mnie zagrać? – Świadomość tego okazała się dla niego jeszcze bardziej szokująca niż powiedzenie otwarcie o swoich uczuciach.

– En. Co tylko zechcesz.

– Naprawdę?

– Naprawdę.

– Ale dziś, teraz? – Uśmiech na jego ustach rósł z każdą mijającą chwilą, a pierś wypełniała radość.

– Powiedz, co byś chciał posłuchać.

– Walc Des-dur opus 64 nr 1 Fryderyka Chopina – powiedział szybko.

Valse du petit chien?

Shi Qingxuan roześmiał się.

– Tak. Właśnie tak. "Walc Małego Psa".

– Dlaczego wybrałeś akurat ten walc, a nie inny? – zapytał, przesuwając delikatnie palcami po klawiszach, a wzrok chłopaka podążał za nimi, czując ekscytację i mrowienie pod skórą, jakby pianista dotykał jego ciała.

– Bo jeszcze nie słyszałem go na żywo.

– "Walc jednominutowy" – powiedział w zamyśleniu. – Nigdy nie grałem go przed publicznością.

– Naprawdę? Nigdy... nigdy? Nawet kiedyś, gdy byłeś młody?

Głowa z czarnymi włosami poruszyła się, kiedy mężczyzna skinął.

– Fryderyk Chopin napisał ją, przyglądając się małemu psu biegającemu za własnym ogonem. Uznałem, że nie pasuje do mojego repertuaru.

– Jeżeli nie chcesz go grać, mogę wybrać coś innego.

– Nie, zagram go dla ciebie. Kiedy jesteś podekscytowany, to czasami też zachowujesz się jak mały piesek.

Shi Qingxuan kategorycznie chciał temu zaprzeczyć, ale mężczyzna zaczął grać. Przełknął cisnące się na usta słowa, w zamian wpatrując się w zwinne ruchy palców i wsłuchując w perfekcyjnie wydobywane z fortepianu dźwięki.

To wykonanie było energiczne i głośne, w niektórych momentach stając się delikatne i perliste, nie tak jak mały piesek goniłby swój ogon, lecz wesoło bawił się na słonecznej łące z tańczącą wokół niego gromadą motyli, bąków i trzmieli. Co jakiś czas pianista zerkał w bok, na wpatrzone w klawisze zielone tęczówki i uśmiechnięte usta, myśląc, że naprawdę jest uroczy jak mały szczeniak.

Po wybrzmieniu ostatniego tonu, Shi Qingxuan wstał, chcąc nagrodzić wykonawcę zasłużonymi brawami, ale nie zdążył, bo He Xuan pociągnął go za łokieć, sadzając z powrotem na stołek i mówiąc:

– To nie koncert, tylko prezent dla ciebie.

– Był świetny, najwspanialszy, jaki mógłbym sobie wymarzyć. Mój idol grający tylko dla mnie. – Twarz promieniała mu ze szczęścia, którego nawet nie chciał ukrywać. – Skąd wiedziałeś, że marzyłem o takim prezencie? Boże, Boże, Boże, czy to nie najwspanialszy dzień w moim życiu? Na pewno!

Oddychał szybko, nie potrafiąc zapanować nad ogarniającą go euforią.

– Czy... czy to nie będzie za wiele, abym prosił o jeszcze jakąś piosenkę? Obojętnie jaką, po prostu coś zagaj. Cokolwiek. Dawno nie słyszałem twojej gry, nie czułem tych wszystkich przeszywających mnie emocji, jakbyś dźwiękami opowiadał jakąś historię. To wspaniałe uczucie i nie do opisania, a tylko ty potrafisz je wywołać.

– Przy tobie czuję, jakby był to dialog, nie monolog. – He Xuan wyznał.

Ułożył opuszki palców na klawiszach, ale po kilku sekundach bezruchu przełożył je na inne, od razu zaczynając grać.

Spodziewając się Mozarta, Debussy'ego, Beethovena czy kolejnego utworu Chopina, Shi Qingxuan tego nie rozpoznał od razu.

Aż He Xuan zaczął cicho śpiewać.

Jego autorską piosenkę.

W cudzych ustach, ustach tego, o którym myślał, układając tekst, jego własne słowa brzmiały jakoś tak... intymnie. Gdyby ktoś napisał ten utwór dla niego, intencje byłyby jasne. Poprzednim razem, kiedy He Xuan zaśpiewał mu ją słabym głosem po pobiciu, nie zwrócił na to uwagi. Teraz, kiedy grał na fortepianie, śpiewał, zerkając na niego z małym, subtelnym uśmiechem, Shi Qingxuan czuł każdą częścią ciała, że wypowiadane słowa są tak prawdziwe, jak jego własne, że ich uczucia są jednakowe, że dotąd w życiu towarzyszyła im samotność, chłód i ciemność, ale właśnie wstało słońce, ogrzewając ich muzyką. Łącząc dźwiękami, zazębiając jak skomplikowane wnętrze zegara, który od teraz będzie działał, bo nareszcie posiada brakującą część.

Tę osobę obok.

Po pierwszej zwrotce sam przyłączył się do śpiewu. He Xuan miał znakomitą pamięć do nut i tekstu. Nie popełniał błędów, wymieniał się wersami z Shi Qingxuanem, towarzyszył mu w refrenie, a na końcu, naciskając palcami klawisze i przytrzymując aż do całkowitego wyciszenia, obrócił głowę w bok i pocałował go w środek czoła.

Odsunął się, chcąc złożyć chłopakowi świąteczne życzenia, lecz ten go ubiegł. Położył dłonie na jego policzkach i złożył krótki, ale treściwy pocałunek, bo na drugich ustach.

Shi Qingxuan nie zamknął oczu, bacznie obserwując reakcję pianisty, który lekko uniósł brwi.

– Szczęśliwych Świąt Bożego Narodzenia, He Xuanie. To... to był mój prezent dla ciebie.

Zabrał dłonie, chcąc ukryć zakłopotanie, bo nawet nie zapytał o pozwolenie lub czy nie ma nic przeciwko. Mógł przesadzić ze śmiałością, gdyż sama wiedza, że czują coś do siebie i nie przeszkadza im wzajemny dotyk, nie jest równoznaczne z czynnościami zarezerwowanymi dla par!

– Szczęśliwych Świąt Bożego Narodzenia, Shi Qingxuanie – powtórzył życzenia trochę automatycznie.

Nic więcej nie zrobił, co zmartwiło młodego gitarzystę.

– Może wezmę... wezmę pietro... pierożki, które zamówiliśmy...? – zaczął, lekko bełkocząc.

Wstał, nie odchodząc nawet na krok, bo He Xuan zatrzymał go pełnymi pretensji słowami:

– Ode mnie dostałeś dwie piosenki, a ja od ciebie tylko jeden "prezent"?

Ujął jego dłoń i przytknął do własnych ust.

– A teraz jesteś mi winny kolejny. – Znów go pocałował. – I jeszcze jeden. – Spojrzał w zielone oczy, układając jego lekko spocone z nerwów dłonie na własnych policzkach i przytrzymał tam, żeby chłopak mu nigdzie nie uciekł. – Cztery do jednego. Niestety, ale nie wypuszczę cię z mojego domu, jeżeli nie wywiążesz się ze swojego zobowiązania.

Shi Qingxuan mimo wypieków na policzkach uśmiechnął się, a po słowach He Xuana odważył, aby pochylić się nad nim i przytulić. Mężczyzna odwzajemnił gest, obejmując plecy i przyciągając do siebie. Znów obaj usiedli, tym razem pierś przy piersi i policzek przy policzku.

– Dobrze! – Shi Qingxuan zgodził się uradowany.

– Dobrze – powtórzył – ale czy mogę liczyć na spłatę zaległości jeszcze dzisiejszego wieczoru?

Odsunął głowę, dłonie nadal trzymając na ciele drugiej osoby.

– En – Shi Qingxuan w tej chwili zgodziłby się na wszystko – lecz tylko, jeśli zagrasz mi tyle utworów, ile dostaniesz ode mnie "prezentów" i oczywiście jeżeli sąsiadom z dołu nie będzie to przeszkadzało.

Spojrzeli równocześnie na podłogę.

– Nikt tam nie mieszka. Cała kamienica jest moja.

– Cała jest twoja? Naprawdę? – Shi Qingxuan nigdy wcześniej o tym nie pomyślał, ale też nie zapytał wprost o sąsiadów. – Ciągle myślałem, że żyją tam jacyś staruszkowie, którzy oszczędzają prąd, dlatego nigdy nie widziałem u nich w oknach światła. Teraz wszystko nabiera sensu. Dlaczego nie ma tu normalnego ogrzewania, nikomu to nie przeszkadza i zamykałeś tylko główne drzwi od kamienicy.

– Na dole mieszkanie stoi puste. Mówiąc o ogrzewaniu, to jeśli ten pokój – przesunął wzrokiem po ścianach pełnych nut – może być ciepły, nie ma najmniejszego problemu, żeby zamontować w piwnicy piec i ogrzać całą kamienicę.

– Taaak? Cóż... może, gdybyś zaczął marznąć, to mógłbyś o tym pomyśleć... Na razie ci to raczej niepotrzebne.

– Nie zaszkodzi mi planować coś z wyprzedzeniem. Prawda? Kto wie, czy nie wynajmę pokoju lub dolnej części jakiemuś lokatorowi. – Widząc niepewny wzrok chłopaka, dodał: – Za odpowiednią "opłatą".

– Du-dużą?

– Po pierwsze, pod uwagę brani są wyłącznie uzdolnieni wokaliści o zielonych oczach i pogodnym uśmiechu; szczerzy, silni, wytrwali, odważni i potrafiący zaprowadzić rannego do jego domu. Po drugie, nie każdego będzie stać na taki wynajem, bo przyjmuję zapłatę tylko w naturze.

Dopiero po usłyszeniu ostatniego zdania zrozumiał, co He Xuan miał na myśli. Chrząknął i starając się brzmieć na niewzruszonego, powiedział:

– Skoro tak, to ten ktoś będzie musiał się postarać, żebyś nie żałował swojej decyzji i podzielenia się własnymi czterema kątami.

– Mam ich trochę więcej niż cztery, jednak dziś w ramach promocji chciałbym zaproponować "temu komuś" próbkę.

– Próbkę... mieszkania?

– Na przykład – zawiesił głos, kierując spojrzenie na chłopięce usta – mojej sypialni. Nadal nie jest tam ciepło, ale może jednak chciałbyś zostać na noc? Obiecuję, że nie zmarzniesz.

– Ta... – próbował ubrać swoje myśli w słowa – ta propozycja jest bardzo, bardzo... niespodziewana.

Choć to nie tak, że nigdy nie pomyślałem o zaśnięciu przy tobie! Słuchać spokojnego oddechu i mając świadomość, że chcesz być z taką zwyczajną osobą jak ja i... Tak, bardzo bym tego chciał. Przytulić cię, pozwalać się dotykać, żebyś miał pewność, że ja inaczej niż ci wszyscy ludzie zawsze będę cię... "szanował"! I oczywiście coś więcej!

– Pozwolisz mi... pozwolisz, że się zastanowię? – zapytał. – Może kiedy oddam już mój świąteczny dług? – Uśmiechnął się z pewną nieśmiałością i spojrzał na niego spod długich, czarnych rzęs. – Nawet z nawiązką?

– Z pewnością liczysz na wyrównanie, dlatego obawiam się, że nie starczy nam nocy. Sama twórczość Chopina to wiele dni bezustannej gry.

Ta odpowiedź na powrót go rozluźniła, dlatego wesoło obiecał:

– Rozłożę na raty. Dogodne.

– A jeżeli poproszę o zapłatę z góry?

He Xuan ciągnął tę słowną gierkę, ale Shi Qingxuan ani myślał mu odpuścić.

– W takim razie dodam bonus – odparł, a jego oczy rozbłysły jak dwa szafiry.

– Zgodzę się na bonus, jeżeli pozwolisz nam dzielić się tym, co pozwoliło nam się spotkać i nas połączyło.

– Och, czyli... mógłbym liczyć na zagranie następnym razem wspólnie?

– Przez pewną osobę znów usiadłem do fortepianu i zagrałem, więc nic nie sprawi mi większej przyjemności niż gra z tobą – wyjaśnił He Xuan. – Uznasz to jako pakiet?

– Niestety, ale przyjmuję i sam oferuję tylko dożywotnie.

He Xuan nawet nie zastanawiał się nad odpowiedzią.

– Na żaden inny nie liczyłem.

* * * * * * *

Witam serdecznie!

Dziękuję za przeczytanie pierwszej nieco dłuższej niż one-shot historii o Beefleafie. Zaczęłam bardzo spokojnie, lecz już w kolejnym tytule (będzie publikowany w roku 2024) sprawy między naszym Shi Qingxuanem a He Xuanem przybiorą bardziej nieoczekiwany i bliski obrót.

"Magiczna więź" powstała przez mojego psiaka, z którym żyłam kilkanaście lat i był mi bliższy niż niejeden człowiek; z którym dzieliłam te dobre i te gorsze chwile. Byłam z nim aż po ostatni jego oddech, ostatnie bicie serca i dlatego tak trudno było, a nawet jest i teraz, pogodzić się, że już go nie ma. Wielkością nie dorównywał He Xuanowi po przemianie w wilka, ale jego futro przy łopatce miało taki specyficzny zapach drzewa sandałowego, lasu i czegoś jeszcze, co trudno nazwać, dlatego pozwoliłam sobie zostawić jego cząstkę w tym opowiadaniu (⁠≧⁠▽⁠≦⁠). Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko.

Dziękuję wszystkim Czytelnikom za towarzyszenie bohaterom w tych trudnych oraz weselszych chwilach: wrażliwemu choć silnemu Shi Qingxuanowi oraz samotnemu, trochę zamkniętemu w swoim świecie dźwięków He Xuanowi.

Muzyka ich połączyła, a miłość do niej pomogła im się odnaleźć i zakochać w drugiej osobie, bo przecież najszczęśliwsi jesteśmy, kiedy naszą miłość odwzajemniona drugi człowiek (lub człowiek zarażony wilkołactwem (⁠。⁠•̀⁠ᴗ⁠–⁠)⁠✧) i możemy zarówno dawać jak i brać, a naszym szczęściem dzielić się z najbliższymi!

Wasz dostawca cukru, choć tym razem w rozsądnej ilości,

cóż... pewnie do następnego ff (⁠◠⁠‿⁠・⁠)⁠—⁠☆

Asimarek

* * * * * * *

Dwóch śpiących muzyków poranek przywitał jasnymi promieniami słońca wpadającymi przez duże okno i zatrzymującymi się na kołdrze, długim ramieniu w czarnej koszulce i czekoladowych włosach wystających spod białej pościeli. Poszli spać późno, objedzeni, szczęśliwi, wtuleni w siebie i jeszcze wiele minut nie mogący zasnąć przez nową sytuację, nowe odczucia rodzące się przez bliskość oraz dotychczas im nieznany w tych okolicznościach dotyk drugiej osoby. Całą noc Shi Qingxuan przyciskał głowę do piersi He Xuana, a ramię pianisty na kołdrze przytrzymywało jego plecy, ogrzewając i pilnując, żeby materiał się nie zsunął i chłopakowi było ciepło.

– Dzień dobry, He Xuanie – przywitał się sennie, wtulając ciało jeszcze mocniej w czarną koszulkę przy ciepłej klatce piersiowej.

– Dzień dobry, Shi Qingxuanie. Dobrze spałeś?

– Yhm, bardzo dobrze.

– Nie zmarzłeś?

– Ani trochę. – Uniósł twarz w górę, żeby spojrzeć na mężczyznę i uśmiechnął się do niego. – Muszę przyznać, że mówiłeś prawdę.

Ramię z jego pleców przesunęło się z łopatek, na wysokość pasa, po czym He Xuan powiedział:

– Czy to oznacza, że warunek mojej propozycji wynajmu został spełniony?

– Nic nie obiecałem, tylko mówiłem, że się nad tym zastanowię. Teraz chodziło mi o to, że naprawdę było mi ciepło.

Shi Qingxuan ziewnął, zamknął oczy i wylądował z powrotem w przytulnym "gniazdku" zbudowanym z ciała pianisty.

– Może szalę na korzyść wynajmu przechyli jakaś mała przysługa? – zasugerował He Xuan, głaszcząc przez kołdrę lędźwie chłopaka.

– Mmm – wymruczał, wietrząc w powietrzu nadzieję na coś, co przyszło mu do głowy, kiedy poprzedniego wieczora rozmawiali. – Może.

– Wiem, że masz życzenie i specjalnie wstrzymujesz się z powiedzeniem go na głos.

– Hej, mógłbyś chociaż czasami udawać, że nie wiesz, o czym myślę?

– Nie wiem, ale wyczuwam u ciebie pewnego rodzaju ekscytację.

– Bo myślę o czymś bardzo, bardzo fajnym.

– Mów śmiało. Poznałeś mnie na tyle, że nawet bez posiadania wilczych zdolności, jesteś w stanie przewidzieć, że zgodzę się na niemal wszystkie twoje pomysły.

Chłopak zaśmiał się.

– En, mam taką nadzieję, ale mój warunek trochę naruszy twoją strefę komfortu.

– Aktualnie moja strefa komfortu jest ściśle związana z pewną osobą, więc jeżeli ona bardzo czegoś chce, to dlaczego ja nie chciałbym zrobić tego dla niej?

Shi Qingxuan wynurzył się spod kołdry, odsuwając od drugiej osoby i patrząc na nią szeroko otwartymi oczami.

– Naprawdę? – Złapał za dłoń pianisty, którą dotąd opierał o poduszkę. Uścisnął ją i zapytał jeszcze raz: – Naprawdę chciałbyś zrobić coś dla mnie, tylko dlatego, że tego chcę?

– En – odpowiedział i delikatnie pocałował wierzch przyciągniętej do ust dłoni.

– Ale wiesz, że nie musisz się na nic godzić? – Shi Qingxuan przeskakiwał spojrzeniem od oczu do ust mężczyzny.

– Wiem.

– I możesz odmówić w każdej chwili?

– Wiem.

– Ja wcale się nie obrażę i nie pomyślę sobie nic złego, jeśli się wycofasz nawet w ostatnim momencie.

– Wiem o tym.

– Więc dlaczego?

– To proste. Chciałbym to zrobić dla ciebie, bo sprawi ci to radość, a mnie nic nie sprawi jej większej niż twoje szczęście i widok twojego uśmiechu.

– Uch... – Shi Qingxuan użył dłoni He Xuana, żeby zakryć nią sobie twarz i piekące policzki. – To było bardzo nieczyste zagranie, He Xuanie.

Zaciskał powieki, starając się nie wzruszyć, ale słowa mężczyzny były jak granat wypełniony skumulowaną dawką ciepła, które po prostu nie chciało zmieścić się w jego sercu i próbowało wypłynąć oczami.

– Chodź tu do mnie – poprosił pianista, obejmując ramionami plecy chłopaka. Przyciągnął go do siebie, całując czubek głowy i zanurzając nos w gęste włosy. – Czy chciałeś, żebym znowu zagrał?

– Jak zawsze wszystko wiesz...

– Widzisz, też się mną przejmujesz. Powiedziałeś, że to może wpłynąć na mój komfort psychiczny, więc o czym innym mógłbyś pomyśleć, jak nie o muzyce?

– En – przytaknął cicho. – Chciałbym zagrać razem z tobą. Wiem, że nie nadaję się dla ciebie na idealnego partnera do duetu, bo jesteśmy na zupełnie innym poziomie, ale to wyobrażenie od wczoraj nie daje mi spokoju. Kiedy zagrałeś moją piosenkę i razem ją zaśpiewaliśmy, czułem... czułem takie silne pragnienie, żeby usiąść na mojej małej scenie, wziąć gitarę, uderzyć w struny, wydając pierwsze brzmienie i uśmiechnąć się do ciebie siedzącego obok przy jakimś starym, nadszarpniętym upływem czasu pianinie. Zawtórowałbyś mi którąś ze swoich licznych fortepianowych wariacji, a potem zaczęlibyśmy grać. Wśród gwaru rozmów, stuknięć szklanek o stoły, śmiechów, gwizdów, stukotu butów o podłogę, krzyku właścicielki klubu na jakiegoś pijanego klienta i w tym całym rozgardiaszu my. Ty i ja, będący częścią tego świata, a jednocześnie odcięci od niego, bo w swojej własnej przestrzeni muzyki, naszych instrumentów, głosów, które przeplatałyby się ze sobą, słuchając nawzajem, uzupełniając, towarzysząc sobie bez żadnych zawistnych spojrzeń i stresów. – Cicho chrząknął. – Taką właśnie miałem wizję. Samolubną i dla ciebie niekorzystną, bo musisz dbać o swój wypracowany latami wizerunek, ale gdybyś rozpuścił włosy, ubrał koszulę w kratę i sprane jeansy jak ja, to nikt by cię nie rozpoznał. Mógłbyś też występować pod pseudonimem. Robiłeś tak już kiedyś, więc... więc, co ty na to? Pomyślisz o tym?

– Wszystko już sobie zaplanowałeś i obmyśliłeś, prawda? – Westchnął.

– Może odrobinę – odparł cicho.

– Potrzebuję trochę czasu na zastanowienie.

– Na-naprawdę? – Chłopak znów spojrzał na He Xuana. – Nie odrzucasz tego pomysłu? Nie jesteś kategorycznie na "nie"?

– Nie – odpowiedział.

Zapatrzył się w szafirowe, pełne nadziei tęczówki Shi Qingxuana. Było w nich coś magicznego i przyciągającego, dlatego niewiele myśląc, pochylił się i pocałował jeszcze lekko rozchylone po poprzednim pytaniu usta.

Mruknął, oblizując się i oznajmił:

– Po takiej łapówce jestem skłonniejszy na przystanie na twój pomysł.

Dotknął policzek chłopaka, palcami delikatnie sunąc do miękkiej skórze. Ponownie ułożył usta na drugich ustach – tym razem przytrzymując je tam dłużej. Shi Qingxuan odpowiedział na pocałunek niepewnym ruchem ust, łącząc i rozłączając je z He Xuanem, który okazał się bardziej śmiały, bo posmakował dolną wargę chłopaka swoimi i polizał ją końcówką języka.

– Czuję farsz z klusek – powiedział, przerywając na kilka sekund, po czym ponownie się zbliżył, ale Shi Qingxuan gwałtownie się odsunął. Potarł dłonią usta i ukrył dolną część twarzy pod koszulką, którą naciągnął aż po nos.

– My-my-myłem zęby przed pójściem spać! Sam widziałeś!

– Pozwól mi spróbować jeszcze raz. – Jego kącik ust lekko się uniósł. – Może się pomyliłem.

Nachylił się, ale dłoń chłopaka przytknięta do mostka zatrzymała go w miejscu.

– Nie, nie, nie. Nic nie sprawdzaj, przecież wiem, że masz świetny węch, więc nie ma mowy o pomyłce. Poczekaj, umyję porządnie zęby i wtedy dam ci porannego buziaaaa...!

Nie zdążył wyjść z łóżka, bo z powrotem go do niego wciągnięto. Tym razem He Xuan zamknął go w żelaznym uścisku, przyciągając plecy do własnej piersi, nakrywając kołdrą po uszy i całując we włosy.

– Nigdzie się stąd nie ruszaj. Później możesz umyć zęby. Nie przeszkadza mi, że smakujesz jedzeniem, miętą, kawą, sokiem czy czymkolwiek innym.

– To dlaczego cały czas stroisz sobie ze mnie żarty? – bąknął. – Po co wspominałeś o tych kluskach?

– Bo mi smakowały. Tak samo jak ty.

Shi Qingxuan schował się głębiej pod kołdrę.

– Uch, mógłbyś czasami wyłączyć te swoje wilcze zdolności i po prostu udawać, że nie znasz moich emocji, dotykając mnie, nie słyszysz z ulicy, co gadam do siebie w mieszkaniu albo nie czujesz, gdzie chodziłem, tylko mnie wąchając.

– Nie da się ich wyłączyć. – Mocno zaciągnął się zapachem chłopaka. – Poza tym tobie dotąd to odpowiadało. Moja wilcza forma. Podczas przemiany lubiłeś mnie głaskać, nawet drapać za uchem.

– Twoja sierść, czy futro przypomina mi p... kota.

– Psa. W porządku, możesz mnie do niego porównywać.

– Przepraszam, nie chciałem, żebyś odebrał to negatywnie.

– Nie. Jest w porządku. Mnie to nie przeszkadza. Pies, kot czy wilk, wiele zwierząt lubi drapanie za uchem.

Shi Qingxuan przez moment się wahał, ostatecznie postanawiając zapytać o sprawę, która już od tygodni zajmowała jego myśli.

– Powiedz mi, jeśli kiedyś znajdziesz tę miłość, o której wspomniał ci wróżbita i przestaniesz się zmieniać, przyspieszona regeneracja nie będzie działać, normalnie się będziesz starzał... Bo czy wtedy sobie poradzisz? – Odszukał jego dłoń, którą mocno złapał. – Nie sugeruję, że jesteś nieporadny, ale przekonałem się na własne oczy, że trochę lekkomyślny i nieodpowiedzialny to szanowny pan pianista już jest.

– Gdy tak się stanie, mam nadzieję, że będziesz wtedy przy mnie i nauczysz mnie tego bardziej "odpowiedzialnego" życia.

– En! Dopilnuję, żebyś nie zapuszczał się w żadne ciemne uliczki – zapewnił z przekonaniem – i nie narażał się na niebezpieczeństwo, nauczę cię piec ciasta, a nawet przygotować coś zdrowego, nie tylko "gotowce". I na pewno po tylu latach w cieple ciężko będzie ci przyzwyczaić się do zimna, więc możesz liczyć na mnie, a jak ja nie wystarczę, to będziemy spać u mnie. Może w końcu zmienię tę starą kanapę na prawdzie łóżko, żebyś miał wygodnie. Och, He Xuanie... – lamentował – no i jak mam cię zostawić chociaż na chwilę samego? Odkąd cię uratowałem, stałem się za ciebie odpowiedzialny!

He Xuan słuchał jego słów i po raz kolejny się przekonywał, ile w tym młodym człowieku jest takiej zwyczajnej, nieposkromionej radości i uczynności.

Dobrze wiedział, że jego wieloletnie poszukiwania dobiegły końca. Chłopak w jego ramionach mógł w to nie wierzyć – że osoba, którą latami podziwiał, prawdziwie go pokocha, ale He Xuan znał swoje serce. Czuł po najcieńszy włosek na ciele, że przy Shi Qingxuanie ma wszystko, czego potrzebuje, co szukał przez całe życie i nareszcie jest tak bardzo szczęśliwy. Może jeszcze nie nadszedł ten moment, by otworzyć przez drugą osobą swoją duszę po najdalsze zakamarki, lecz w tej chwili, z Shi Qingxuanem obok, z jego zapachem, smakiem na ustach, szybko bijącym sercem i dziesiątkami myśli przelatującymi przez głowę był pewny, że to początek.

Ich początek.

Przymknął oczy, uśmiechając się i długo wypuszczając powietrze.

Od dziś niech przez życie prowadzi nas nasza muzyczna więź – ciebie, mnie i dźwięki, którymi będziemy się dzielić bez końca.

The End ^–^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro