Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ciepło

Shi Qingxuan nie odrywał wzroku od wielkiego, czarnego wilka, który kłapnął pyskiem tuż przy nosie leżącego mężczyzny, ale, wbrew temu jak to wyglądało, nawet go nie zadrapał. Warknął, uniósł głowę i wzrok skierował na pozostałych. To wystarczyło, żeby, przepychając się jeden przez drugiego, uciekli i zostawili swojego towarzysza na łasce przeszywającego spojrzenia złotych ślepi i ostrych kłów. Wilk zszedł z telepiącego się jak w delirium ciała i złapał w pysk coś, co leżało obok na śniegu. Ze spuszczonym łbem podszedł do chłopaka, któremu przez szok prawie stania się ofiarą gwałtu i strachem, co przed chwilą zobaczył, nie mógł się ruszyć. Pod jego stopami wylądował zielony przedmiot, ale on patrzył tylko na śnieg, na leżącego w nim człowieka i zastanawiał się, czy przypadkiem nie znalazł się na planie filmowym, czy może naprawdę właśnie uratowało go... uratował go... przerośnięty "wilk"?

– He-He Xuan...? – Shi Qingxuan zdołał z siebie wydusić ledwo słyszalnym głosem, kiedy ocknął się z pierwszego szoku. Obrócił się przodem do kamienicy, gdzie zwierzę powoli zmierzało. Teraz zatrzymało się, patrząc przed siebie na ciemny budynek. Po chwili ruszyło dalej.

Chłopak popatrzył na zielony materiał pozostawiony przy lewym bucie – własną czapkę, którą mu odebrano podczas przekazywania go z jednych ohydnych rąk do drugich. Następnie przeniósł spojrzenie na prawą łapę wilka, która na dole owinięta była bandażem. Rozwiązał się i ledwo trzymał.

I w tym momencie zrozumiał.

Ten zbieg okoliczności wydawał się zbyt duży. Wilk wychodzący z kamienicy, gdzie mieszkał pianista, ratujący mu życie, nawet przynoszący jego własność. Z wydobywającą się z niego morderczą aurą, kiedy stał naprzeciw zbirom, a nie potrafiący spojrzeć bezbronnemu chłopakowi w oczy. W tym momencie wyglądał wręcz na zrezygnowanego, nawet zakłopotanego, o ile dzikie zwierzę może tak wyglądać, bo nadal unikał jego wzroku. He Xuan miał obwiązaną bandażem prawą dłoń, czarny wilk prawą przednią łapę. Jakkolwiek było to szalone, nieprawdopodobne i ekstremalnie niemożliwe, tak albo He Xuan miał zaprzyjaźnionego, wysoce wytresowanego zwierzęcego przyjaciela, który jakimś cudem miał zranioną łapę, albo, w co nadal trudno było mu uwierzyć, sam się w niego zmienił.

Do tego wszystkiego była pełnia. Mityczny czas przemian i... innych cudów.

– P-poczekaj – poprosił, wprawiając swoje zesztywniałe kończymy w ruch. – Poczekaj, nie odchodź. To... – Wyciągnął dłoń, jakby chciał go dotknąć, choć ten odszedł już na kilka metrów. – To ty, He Xuanie, prawda?

Wilk stanął tyłem do niego, ale po tych słowach przekręcił lekko głowę, pokazując swój lewy profil ze złotym okiem. Shi Qingxuan widział różne zwierzęta, które miały oczy brązowe, żółte, zielone, nawet niebieskie, jak kilka ras kotów, ale nigdy złote, które w blasku księżyca mieniłyby się dziesiątkami barw.

Znał za to osobę z bardzo podobnymi złotymi oczami i teraz był pewny, że to właśnie ją ma przed sobą.

Zrobił kilka niepewnych kroków do przodu. Wcześniej podczas szarpaniny spadły mu rękawiczki, więc skóra na jego dłoniach stała się czerwona od mrozu. Teraz powoli dotknął zwierzęcego boku. Umysł podpowiadał mu, że powinien odczuwać strach i odejść z tego miejsca jak najszybciej – dopóki wszystkie kończyny ma na swoim miejscu, a banda spod ciemnej gwiazdy rozpierzchła się, oprócz jednego mężczyzny leżącego jak dziecko i cicho pochlipującego – ale serce kazało zostać i przekonać się, że jego absurdalne teorie są prawdą.

Przyłożył dłoń do futra z pewną rezerwą i obawą, że zostanie zaatakowany. Przecież jak daleko sięgała jego głupota i naiwność, że ludzie zmieniający się w wilki naprawdę istnieją?

Duże cielsko drgnęło, ale jego właściciel się nie odsunął. Przysiadł niżej na łapy, pozwalając, by dłoń chłopaka przesunęła się na grzbiet i podążyła ku karkowi. Shi Qingxuan zagłębił palce w miękkim futrze, wzdychając z błogością na ciepło zwierzęcia... a może jednak człowieka?

He Xuanowi też zawsze było ciepło.

Jeżeli jego bajkowe przypuszczenia były prawdą i w żyłach pianisty płynęła jakaś zmutowana wilcza krew, to teraz się nie dziwił, w jaki sposób bez trudu chodził przez zamieć w rozpiętym płaszczu, nadal mając ciepłe ręce! Ponadto był większy i masywniejszy niż zwyczajny wilk. Jak nie taki zwykły wilk, ale... "magiczny". Kiedy obaj stali, ich głowy znajdowały się na tej samej wysokości. Obecnie leżał na śniegu, pomagając Shi Qingxuanowi oswoić się z nadnaturalnie przerośniętym ciałem. Może i kontrast jego kruczoczarnego, lśniącego w blasku księżyca futra z bielą śniegu podkreślał wielkość, majestatyczność, smukłą, a jednocześnie pełną sprężystych, silnych mięśni wilczą sylwetkę, ale w oczach chłopaka już nie był taki straszny.

– Jesteś piękny. – Pogłaskał jego głowę i dotknął nasady szpiczastego ucha. – Zjawiskowy i taki... duży.

Oparł czoło o bok miękkiego karku.

Piękny, zjawiskowy...? Co ja, u diaska, wygaduję?!

Poprzedni strach zapowiedzią gwałtu pomieszany z ulgą i odkryciem, że prawdopodobnie pomógł mu He Xuan, choć nie do końca "ten" znany mu mężczyzna, spowodowały, że jego myśli nie szły prawidłowym torem.

Wilk nie spojrzał na niego wzrokiem "ogarnij się i przestań pleść głupoty", podniósł się i otrzepał ze śniegu. Przelotnie zerknął na chłopaka, a potem minął go i wrócił po czapkę. Tym razem nie zostawił jej pod nogami właściciela, lecz ruszył do kamienicy. Shi Qingxuan rozejrzał się. Pozostawiony przez kolegów opryszek nadal leżał w śniegu. Mógł mu pomóc wstać i kazać wracać do siebie, zanim się rozchoruje, ale po tym, co chciał mu zrobić, nie potrafił się do tego zmusić. Odwrócił się do niego plecami i pobiegł za wilkiem.

Na klatce schodowej było tak zimno, jak na dworze. Bez frontowych drzwi szybko się to nie zmieni, ale nie myślał o tym długo, widząc zwierzę na schodach. Wspięło się na pierwsze piętro sprężyście jak kot. Jego pazury stukały o stare drewno, więc Shi Qingxuan nawet w ciemności wiedział, gdzie jest. Drzwi do mieszkania były otwarte. Weszli po kolei i chłopak je zamknął. Temperatura wewnątrz była wyższa, niż ją zapamiętał. Pokój rozświetlał blask księżyca wpadający przez duże okna, a dzięki niemu zobaczył, co się zmieniło od wcześniejszych odwiedzin. Poza wilkiem, który zajmował sporą część salonu, dotąd zamknięte dwuskrzydłowe drzwi z kłódką teraz stały szeroko otwarte. Po zrobieniu kilku kolejnych kroków z nieznanej mu części mieszkania doleciał do jego uszu jednostajny szum, a do zmarzniętego ciała ciepłe powietrze. Nic nie mógł zobaczyć, bo pomieszczenie to skąpane było w całkowitej ciemności. Właśnie tam skierował się wilk, krótkim zerknięciem za siebie, sprawdzając, czy chłopak za nim idzie.

– Mam... wejść? – zapytał.

Wilk poruszył pyskiem i wrzucił do środka jego czapkę. Machnął ogonem, ruszając przed siebie.

– To chyba miało znaczyć "tak" – powiedział do siebie.

Przyszedł tu z He Xuanem w ciele wilka, więc nic się nie stanie, kiedy wejdzie w ten mrok... Prawda? Ponadto wydobywające się stamtąd ciepło za bardzo go kusiło, żeby w końcu nie ogrzać skostniałych palców i prawie odmarzniętych uszu.

Już wchodząc, poczuł, że nie jest to zwykły pokój. Szum brzmiał, jakby było włączonych wiele wentylatorów, choć w tym wypadku powinien chyba powiedzieć "nagrzewnic", bo powietrze było tu ciepłe i suche. Pachniało kurzem, starym papierem i charakterystycznym, bardzo subtelnym zapachem tuszu, a nie zapomnianymi, zatęchłymi meblami – jak się spodziewał. Stanął na czymś szeleszczącym i schylił się, aby sprawdzić, co to jest. Wziął do ręki pojedynczą kartkę wielkości zbliżonej do A4, może większej, ale było zbyt ciemno, żeby coś z niej wyczytać. Na ścianie po prawej i lewej stronie spróbował wymacać włącznik światła, ale obie pokrywały kolejne kartki: od podłogi po wysokość wyciągniętych w górę placów. Ruszył w lewo, przesuwając opuszkami po ścianie i starym papierze. Szeleścił pod jego dotykiem i pod butami. Obszedł tak całe pomieszczenie. Było wielkie. Prawdopodobnie dwa razy większe niż pozostała część mieszkania He Xuana. Nigdzie nie natknął się na urządzenia ogrzewające pokój, ale słyszał je nad głową. Musiały być zawieszone przy suficie.

Po przejściu dookoła przy drzwiach usłyszał stąpanie. Poczuł przed sobą ruch powietrza oraz zapach wilka – mieszkankę wiatru, lasu i wilgotnej sierści psa. Nie była to mocna woń łoju, ale zwierzęca i trudna do opisania. Z pewnością nie ludzka. Wyciągnięta w przód dłoń natknęła się na bok dużej głowy z miękkim futrem. Wyżej dotknął postawionego na sztorc ucha. Pogłaskał je, a nawet podrapał miejsce za nim, zapominając, że to tak naprawdę He Xuan, a nie przerośnięty pies.

Zwierzę się poruszyło, zimnym, mokrym nosem sunąc od nadgarstka chłopaka do wnętrza jego dłoni. Zaciągnęło się zapachem skóry i polizało rękę. Shi Qingxuan się tego nie spodziewał, dlatego zaśmiał się i przyciągnął przedramię do piersi. Czarny cień podszedł bliżej i nosem zaczął obwąchiwać jego ubrania, a potem drugą dłoń, szyję, kark, a nawet włosy. Ludzki śmiech zagłuszał pracę silników pracujących maszyn, a wilk obchodził chłopaka dookoła, ocierając się i wwąchując w jego ciało i ubrania, aż Shi Qingxuan musiał objąć jego szyję i spróbować zatrzymać.

– Przestań... przestań mnie łaskotać! – mówił. – Nie wytrzymam, ha ha! Dlaczego nie dajesz się odsunąć? Jesteś za silny!

Zaparł się, manewrując na boki trzymanym łbem, ale wtedy wilk opuścił pysk i postawił łapę w przód. Shi Qingxuan zachwiał się i upadł pośladkami na rozrzucony papier. Śmiał się, nadal nie puszczając "He Xuana", aż został przygnieciony jego głową do podłogi, lądując na plecach. Łapy wilka znalazły się po dwóch stronach jego tułowia i kiedy nie miał już siły się śmiać, rozrzucił na boki ramiona i popatrzył w sufit – tak samo czarny jak wszystko dookoła. Delikatna jasność wpadała przez okna w salonie obok, więc zobaczył nad sobą czarne futro, złote, błyszczące oczy, a na policzku poczuł szeroki, szorstki język.

– Hej! To już było całkowicie nie fair! Jesteś większy, cięższy, silniejszy i...

Wilk dotknął nosem końcówkę jego nosa, przerywając narzekania, i nagle się odsunął.

Shi Qingxuan ciągle leżał. Wcześniej wilk go polizał. Ale wilk był także pianistą, He Xuanem, człowiekiem. Dlatego poczuł się dziwnie onieśmielony tą prawie intymną chwilą. Zielone tęczówki podążyły za czarnym cieniem do sypialni. Nie wiedział, po co tam poszedł, aż nie otworzył szerzej oczu, kiedy wrócił z trzymaną w zębach poduszką i kołdrą.

Zaśmiał się, gdy kołdra wylądowała na jego twarzy. Nadal z poduszką trzymaną za róg, zwierzę zatrzymało się, czekając na decyzję swojego gościa. Shi Qingxuan usiadł, ściskając ciepły puch i uświadamiając sobie, co mu zaproponowano. Dotąd nie myślał o powrocie do domu, że będzie musiał wyjść na ciemny, zimny wieczór. Od razu wróciły do niego wspomnienia spotkania z pięcioma mężczyznami. Jeszcze mocniej objął trzymany materiał ramionami.

– Mogę zostać? – zapytał. – Tylko na noc. Jeśli nie sprawię ci tym kłopotu.

To pytanie było czysto retoryczne, ale mimo że w postaci wilka He Xuan nie mówił, chciał je zadać. To prawda, że właściciel mieszkania jasno dał do zrozumienia, że ma zostać, przyciągając do ciepłego pokoju własną pościel, na pewno nie dla niego – wilka pokrytego sierścią – ale gdzieś głęboko w umyśle chłopaka kryła się obawa, że nadinterpretuje dobre intencje He Xuana. Na szczęście ten "He Xuan" nie musiał niczego wyjaśniać ludzkim słowami. Odstawił poduszkę na jego nogi, zbliżył pysk do szyi i wcisnął nos pomiędzy szalik a gorącą skórę. Chłopak wydał z siebie krótki zaskoczony odgłos. Wilk prychnął, jakby chciał powiedzieć "nie gadaj więcej głupot, bo będę cię łaskotał moim zimnym nosem", po czym złapał zębami za kaptur kurtki i zaczął ciągnąć do centrum pomieszczenia.

– He Xuanie! Co robisz?

Złapał mocniej kołdrę i poduszkę, szorując tyłkiem po podłodze i przesuwając rozrzucony papier.

– Puść! Sam pójdę! – zawodził, lecz nie został wysłuchany i wilk dopiero zostawił go w spokoju, kiedy wierzgając nogami, kopnął w coś twardego. Przestraszył się, co to mogło być, więc sprawdził dłonią. Przedmiot był chłodny, wąski i wysoki; o prostych krawędziach, kojarzący się mu z nogą od stołu lub krzesła. To jednak było cięższe, bo nawet nie drgnęło, kiedy spróbował popchnąć. Ponadto wyższe. "Noga" sięgała aż do wysokości głowy siedzącej osoby, a wyżej był spód blatu, choć nie do końca stołowego. Przedmiot był twardy, gładki, jakby wypolerowany lub pokryty grubą warstwą lakieru.

Zaciekawiony wstał, obchodząc to i dotykając z każdej strony. W tym czasie wilk zamknął drzwi i wrócił, ocierając się głową o bok ciała Shi Qingxuana, który zdjął kurtkę i szalik, bo zrobiło mu się gorąco. Pozostał w zielonym, lekko powyciąganym na łokciach swetrze, ale znoszone ubrania były teraz ostatnim, czym się przejmował.

– To... fortepian?

Nic innego nie przychodziło mu do głowy, co byłoby idealne wypolerowane, o nieregularnym kształcie i dużej płaszczyźnie, której końca nie mógł dosięgnąć, nawet kiedy na wpół położył się na wierzchu.

Mokry nos prawdopodobnie na potwierdzenie dotknął jego dłoni, w którą też został polizany. Zanim zdążył pomyśleć, że He Xuan jest teraz wilkiem, a lizanie to tylko zwierzęcy sposób komunikacji i nie ma nic wspólnego z wyobrażeniem sobie He Xuana-człowieka, który robiłby mu to samo, zwierzę ponownie wzięło kołdrę z poduszką i wrzuciło na nakrywę fortepianu. Głową pchnęło chłopaka między łopatkami.

– Mam tam wejść?

Nacisk na plecy się ponowił.

– Dobrze, dobrze, poczekaj, tylko zdejmę buty.

Schylił się, rozwiązał sznurówki i odstawił śniegowce przy jednej ze ścian – nie miał pojęcia której, gdyż po zamknięciu drzwi zapadły egipskie ciemności. Słyszał szum pracujących urządzeń i szelest papieru, po którym szedł w skarpetach, czuł zapach papieru, który coraz bardziej mu się podobał i gdzieś wewnątrz ciała czuł też ekscytację poznania kolejnej tajemnicy He Xuana – o nim samym, ale też o pokoju dotąd zawsze zamkniętym na kłódkę.

Udało mu się dotrzeć z powrotem do fortepianu i wtedy na coś nadepnął. Sapnął z zaskoczenia i od razu zabrał stopę. Pochylił się, zastanawiając, co nowego pojawiło się na podłodze, i dotknął futrzastej łapy.

– He Xuan? Przepraszam, nie wiedziałem, że tu się położyłeś. – Pogłaskał go i potarł łapę. – Leżysz pod fortepianem? To twoje miejsce?

Wilk nic nie robił, ale chłopak czuł na sobie jego spojrzenie.

– Mam się położyć i już nic nie gadać, tak? – Pysk przesunął się pod jego dłoń, która automatyczne zaczęła go głaskać. – Nie wiem, co chcesz mi powiedzieć. – Westchnął i przysiadł na kolanach. – Może masz dość mojego biadolenia, może szkoda takiego dzieciaka, dlatego mnie tu zabrałeś, może... – Westchnął. – Co ja gadam... Przepraszam, nie słuchaj mnie. Jestem trochę zmęczony i... Wiesz co? – Zaczął głaskać go wyżej po głowie, co chwilę też wsuwając palce głęboko między miękkie i puszyste futro na karku. – Dziś naprawdę był straszny dzień. Bałem się jak nigdy. To... Nie miałem pojęcia, że taka sytuacja kiedyś mnie spotka. Nie spodziewałem, nawet w koszmarze. Myślałem, że najgorsze co zrobią, to zabiorą mi pieniądze, telefon, nawet ciuchy lub pobiją, ale żeby... żeby chcieć... mnie... wykorzystać tak...

Zacisnął palce na czarnej sierści. Przypomniał sobie niechciany dotyk, te wulgarne słowa, zapach alkoholu, papierosów, potu tych mężczyzn, zimna, które obejmowało jego serce, gdy trzymali go i prowadzili, by się z nim "zabawić". Ciepłe łzy spłynęły z jego oczu po policzkach i ustach na szyję. Pociągnął nosem, który dosłownie w chwilę zawalił się gęstą wydzieliną.

Pysk uniósł się i przesunął po jednym z mokrych policzków.

– Ha – zaśmiał się krótko i z trudem, wycierając twarz rękawem swetra. – Przepraszam, że płaczę. Kolejny raz rozklejam się przy tobie. To już chyba stało się normą, choć na co dzień staram się być silny. Po prostu... dziś był ciężki dzień, a ty jesteś tu ze mną, więc trochę... trochę... wiem, że mnie rozumiesz, dlatego mogę to wykorzystać i sobie po-popłakać?

Wtulił twarz w wilczy kark, obejmując go ramionami i ściskając.

– Jesteś taki ciepły, że moje oczy się pocą jak szalone. Przepraszam, He Xuanie... – mówił przez łzy, lecz z uśmiechem. – Będziesz mokry, ale chyba szybko wyschniesz. W końcu jesteś taki ciepły, tak niesamowicie ciepły...

Jeszcze różne, czasami losowe, słowa powiedział. Chciał wyrzucić z siebie cały nagromadzony stres, strach, niepewność, a zwierzę słuchało go w milczeniu, pozwalając na to, wspierając go po prostu swoją obecnością. Dwie niewielkie dłonie zaciskały się na futrze, chłopak cały drżał, wciskając się w to przynoszące mu namiastkę bezpieczeństwa i spokoju niesamowite ciepło, z którym nie mógł równać się żaden grzejnik, letnie słońce, miękka i puszysta kołdra. Słyszał szybkie bicie serca – swoje i jeszcze szybsze drugiej istoty, której oczy nieprzerwanie wpatrywały się w zasłonięte okno.

– Dziękuję... dziękuję, że mi pomogłeś – wyszeptał, zatapiając twarz w miękkość przy masywnej, pokrytej gęstą sierścią szyi.

He Xuan w swojej wilczej formie już nie pierwszy raz wyobrażał sobie, że rozszarpuje kawałek po kawałku mężczyzn, którzy chcieli skrzywdzić Shi Qingxuana, lecz bardziej pragnął zabrać od niego cały ból i zastąpić spokojem, rozluźnieniem spiętego ciała i umysłu oraz dać poczucie bezpieczeństwa. Dlatego przy nim został, słuchając płaczu, czując przelatujące emocje i dokładnie rozumiejąc, czego i kogo najbardziej teraz potrzebuje.

Ciepła wilczego ciała.

I jego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro