Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część 1

-Przestańcie! To boli!

*KKRRZZYYKK~*

-Zwiększyć moc.

-Zwiększyć moc!

-Tak jest!

Kolejny jakże bolesny i trudny dzień. Leżałem przywiązany do metalowego stołu stalowymi kajdanami na nogach i rękach. Już sam nie wiem jak długo to trwa... Jak długo tu jestem... Każdego dnia myślę by tylko już umrzeć... Umrzeć i przestać cierpieć... Gdyby to było możliwe...

- Szefie stracił przytomność!

*CISZA*

-Szefie?

-Panie Kazu!

-Zabrać go do jego celi... - Powiedział wysoki mężczyzna, wychodząc z sali. Jego rozkaz został od razu wykonany i przenieśli mnie na łóżko na kółkach, po czym wywieźli z sali " tortur ". Oczywiście się tak nie nazywała. Tę nazwę wymyślili więźniowie... Bywało, że ktoś nie wychodził stąd żywy... Czego zazdrościłem... Byłem dzieckiem gdy się tu znalazłem. Pamiętam to dokładnie. Tę noc której straciłem wolność i stałem się królikiem doświadczalnym... Był to środek Grudnia. Wyszedłem na powierzchnię wbrew woli ojca. Byłem bardzo ciekaw co to jest śnieg. Heh... Te dzieci. Zawsze nie posłuszne. A ja to już totalnie... Nie słuchałem nikogo....

*WSZYSTKO SIĘ ROZMAZUJE*

-Tato? Co to jest ziemia? -Tak. ja mały szkrab podbiegłem do taty, łapiąc jego dużą dłoń. Miałem zaledwie osiem lat. Ojciec jak zawsze popatrzył na mnie stanowczym, jak i czułym wzrokiem. Uśmiechnąłem się lekko.

-Powiedź mi, co to ziemia. - Powtórzyłem na co ten wziął mnie na ręce idąc dalej wielkim, jak i przepięknym korytarzem.

-Ziemia to bardzo złe miejsce, synku. Wszyscy tam się nienawidźą. Chcą naszej śmierci dla tego tylko przećwiczone demony mogą tam chodzić. Ty jesteś jeszcze za mały. Mogli by zrobić ci krzywdę. A wiesz, że tego nie chcę. Prawda?

-Prawda...- Mruknąłem tuląc się do niego. Demony. Tak. Demony. Nie wspomniałem wcześniej, że jestem demonem. Jedynym w swoim rodzaju. Jedynym posiadającym skrzydła i tak nie ograniczoną i potężną moc. Gdybym chciał mógł bym rozwalić wszystko w zasięgu 3000 kilometrów. A może nawet więcej. Ojciec położył mnie do łóżka i całując w czoło opuścił mój pokój. Popatrzyłem za nim i wtuliłem się w poduszki zamykając oczy. Zaraz jednak wstałem razem ze swoim misiem i opuściłem go. Zakradłem się do komnaty taty gdzie było wielkie lustro. Stanąłem przed nim chwilę myśląc. Rozejrzałem się po pomieszczeniu zaraz biegnąc do wielkiego biurka. Wtargnąłem na krzesło obite skórą i uśmiechnąłem się lekko. "Wilcza polana w zapomnianym lesie". Odczytałem karteczkę i pobiegłem do lustra. 

-Lustereczko moje piękne, na wilczą polane w zapomnienie zechciej mnie nieść. - Po wypowiedzeniu tych słów lustro zaczęło się świecić. Zrobiłem wielkie oczy i wypuściłem misia z rak przechodząc przez portal. Zaraz stałem na dużej polanie otoczonej drzewami. 

-Br jak zimno... ale... taki pięknie !- zacząłem biegać boso po białym puchu, wywracając się by zaraz znów wstać i biegać. Przy następnym upadku wylądowałem u nóg młodego mężczyzny. Podniosłem powoli wzrok na jego twarz i szybko się odsunąłem przerażony.

-Hej. nie masz się co bać. Nie zrobię ci krzywdy...- Człowiek uśmiechnął się milo i złapał moją drobną dłoń pomagając mi wstać. Uklęknął przede mną nie puszczając jej. 

- Masz bardzo ładne skrzydła. Mogę dotknąć?- Spytał wyciągając drugą dłoń ku nim. 

-Nie...!- Podniosłem głos chcąc się odsunąć, jednak nie miałem jak gdyż jego dłoń mocno trzymała moją. Popatrzyłem na niego przerażony. Położył dłoń na moim policzku i pocałował mnie w czoło. 

-Chodź. Na pewno ci zimno. Pokażę ci mój dom...

-Nie! Nie chcę! Puść mnie natychmiast!- Zacząłem się szarpać, gdy mężczyzna ciągnął mnie za sobą. Za chwilę przez portal wybiegł ojciec wołając moje imię.

-Ognia...- szepnął mężczyzna, a już po chwili z każdej strony rozległy się strzały wprost na mojego ojca. Zacząłem krzyczeć i płakać widząc jak pada na ziemię martwy... Ugryzłem mężczyznę w rękę na co ten z krzykiem mnie puścił.Od razu pobiegłem do ojca mocno przytulając jego martwe ciało. Krzyczałem i płakałem zrozpaczony.

-Czy mam...

-Nie. Niech pożegna się z ojcem. Wycofać odziały. Zabiliśmy króla piekieł.- Powiedział do jednego ze strzelców i podszedł do mnie. 

-On już nie żyje... Jesteś skazany na mnie...- Rzekł i złapał mnie za rękę odciągając od zwłok demona. Wziął mnie na ręce i zaniósł do samochodu, a następnie do tego ośrodka.

Gdyby nie ja... Moja ciekawość...On nadal by żył a mnie nie było by tu... To wszystko moja wina...

-Odłóżcie go na łóżko... tylko ostrożnie... w każdej chwili może się obudzić. - Mężczyzna stojący przed celą ciągle gadał do strażników którzy odłożyli mnie na łóżko i wyszli z celi zamykając ja. Popatrzyłem na nich przez szybę nie przytomnym wzrokiem. Tchórze... Wybił bym wszystkich... Wyrżnął co do jednego... Ale póki co nie mam jak. Na mojej szyi była stalowa obroża hamująca moje moce. Wszyscy tu takie mieli... Od wampirów do krasnali, wielkich stóp czy też takich jak ja, ale nie do końca...Jestem jedyny w swoim rodzaju. Chcecie wiedzieć jak wyglądam? No jasne, że wam powiem. Mam przy długie czarne włosy, czerwone oczy podobne do kota, długie, sięgające ziemi, czarne, pierzaste skrzydła. Nie jestem zbyt wysoki, ale dobrze zbudowany. Na mojej głowie są lekko przydługie rogi trochę bardziej przy końcu skręcone ku przodzie. No i jak większość demonów mam ogon. Długi, byczy ogon. Czysty potwór ze mnie... Powoli podniosłem się do siadu i popatrzyłem na szybę. Moje oczy otworzyły się szerzej widząc przechodzącego Kazuo. Czyli tego człowieka który mnie porwał. podbiegłem do szyby zaczynając walić w nią pięściami. 

-Kazuo wracaj tu natychmiast, ty piepszony człowieku!- Wydarłem się za nim, co okazało się skuteczne bo wrócił spoglądając na mnie.

- Czego znów chcesz? Już ci lepiej? Może masz ochotę na więcej te...- nie dokończył bo walnąłem w szybę z pięści, aż pomieszczenie lekko się zatrzęsło.

-Stul pysk! Masz mnie natychmiast stąd wypuścić!

Zaśmiał się cicho. Na jego twarzy tkwił ten sam bezczelny uśmiech co zawsze. Nacisnął guzik z mikrofonem obok celi. 

-Przywieźć leki uspakajające i osłabiające pod 204.- Uśmiechnął się do mnie idąc dalej. Proszę tylko nie znów...

(...)

Leżałem na miękkim łóżku zdyszany. Mężczyzna z uśmiechem wstał podchodząc do biurka i wyjmując papierosa zapalił go siadając obok mnie na łóżku. Zaczął głaskać moje nagie ciało. 

-Nigdy nie dam ci odejść...- Szepnął gryząc mnie lekko w kark. Stęknąłem cicho spoglądając na niego. 

-Az tak się mnie boisz, że musisz mi wstrzykiwać aż dwa leki? Bym był słabszy od ciebie...? 

-Głupi Yoshi... nie boje się ciebie. To dla bezpieczeństwa i byś własnowolnie dał mi dupę.- Mruknął z uśmiechem.

-Dam ci trochę odpocząć w moim łóżku, tylko bądź grzeczny jak mnie nie będzie. - Powiedział ubierając się i wychodząc. drzwi oczywiście zamknął na klucz. To nie pierwsza taka sytuacja...Ale cóż począć... Przynajmniej teraz mogę odpocząć w ciszy i spokoju. Albo pomyszkować. Powoli wstałem ubierając się. Zacząłem przeszukiwać jego rzeczy, niestety nic nie znalazłem. Usiadłem na łóżku nie wiedząc co począć. Nagle usłyszałem alarm...Ktoś uciekł? Nie... ktoś tu wszedł! Szybko znalazłem się przy drzwiach próbując je otworzyć, ale nic z tego. Przystawiłem ucho nasłuchując. Biegną tu! Odsunąłem się od drzwi w pośpiechu. I to była dobra decyzja bo po chwili te wybuchły. Do środka wparował jakiś chłopak w pancerzu i z pistoletem w reku. Popatrzyłem na niego zdziwiony tak jak on na mnie. Po krótkiej chwili złapał mnie za rękę ciągnąc do góry. Jakimś dziwnym urządźeniem zdjął mi obrożę z szyi.

-Co tu...

-Nie ma czasu na wyjaśnienia! Uciekamy!- Krzyknął wybiegając z pomieszczenia. Zaraz co? Serio? Czy to może się udać? Jednak nie myśląc dużo pobiegłem za nim rozglądając się. Wszędzie panował chaos... Ludzie w takich ubraniach jak on załatwiali strażników. Ej zaraz! Nie tylko ludzie! Były tu też takie stworzenia jak ja! Nie wiarygodne! Po chwili wpadłem na tego co mnie uratował. Popatrzyłem na niego zaraz kierując wzrok na wielkie stalowe drzwi. 

-Dalej otwórzcie to !- Krzyknął. Przełknąłem ślinę i przedarłem się przez tłum stworzeń. Skup się Yoshi! Zagryzłem zęby zaraz sprawiając, że drzwi wybuchły. Wszyscy krzycząc ze szczęścia zaczęli uciekać. Ja również. Podbiegł do mnie owy mężczyzna i położył rękę na moim ramieniu obdarowywując mnie promiennym uśmiechem.

-Dobra robota!- krzyknął na co lekko się uśmiechnąłem. Dalej było już łatwo. Brama była otwarta. Wszyscy zaczęli wbiegać do samolotów, ja również. Usiadłem na wolnej ławeczce zapinając pas. To serio się udało? Po tylu latach niewoli? Nie wierzę...

-Jestem Toshiro. Należę do organizacji pomagającej takim jak ty. A dokładniej do księżycowego kamienia. - Powiedział ten sam chłopak siadając obok mnie. Popatrzyłem na niego nieco zdziwiony. Ten jedynie się uśmiechnął.

-Ja...

-Nie musisz nic mówić. Dzięki twojej pomocy uciekliśmy. - Zdjął heum bardziej przypominający ten od motorów. 

-Długo tam byłeś? 

Spuściłem nieco głowę. 

-Od dziecka...- powiedziałem cicho na co ten trochę posmutniał. Położył rękę na ramieniu zaraz obdarowywując mnie ciepłym i czułym uśmiechem. 

-Będzie dobrze. Jeśli chcesz się na nich zemścić dołącz do nas...- powiedział wstając i wyciągając do mnie rękę. Popatrzyłem na niego zdziwiony i po chwili namysłu uścisnąłem ja. 

Pomszczę cię tato...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro