»»---->rozdział dwunasty
**•̩̩͙✩•̩̩͙*˚ ˚*•̩̩͙✩•̩̩͙*˚***•̩̩͙✩•̩̩͙*˚ ˚*•̩̩͙✩•̩̩͙*˚*
Było około czwartej rano kiedy całą ulicę Avenue Park zbudził głośny sygnał jadącej karetki.
Luka wczorajszego wieczoru patrzył na zasłonięte okno swojej sąsiadki, lecz nie miał zamiaru się do niej odezwać. W głębi duszy liczył na to, że to Natalié go przeprosi. Lecz za co? Sam nie wiedział czego oczekiwać? Może chciał ją po prostu zobaczyć? Czy tyle by wystarczyło, aby się pogodzić i na nowo kontemplować na temat życia? Po co od razu kontemplować? Nie mogli najzwyczajniej w świecie żyć?
To nie było takie proste.
Życie składa się z komplikacji, a człowiek potrzebuje prostoty.
Luka usłyszał dźwięk pogotowia już z oddali, a gdy sygnał zamilkł tuż przy jego domu poczuł mocne uderzenie serca, po którym nastała pustka. Jakby do szpiku kości odebrano mu resztki człowieczeństwa.
Niewzruszony wstał z łóżka i stykając się z jego krawędzią odsunął swoją zasłonkę spoglądając pod ostrym kątem na ratowników medycznych. Dwójka z nich pędem wbiegła do domu obok, a tuż po paru chwilach wywieźli stamtąd ciało młodej, drobnej dziewczyny. Płacz jej zrozpaczonych rodziców. Te przerażające krzyki były dla Luki niczym szczególnym. Rozpacz jaka widoczna była na ich twarzach u chłopaka pozostawiała niezmienny wyraz.
Nie czuł nic, a przecież powinien.
Powinien?
Luka zdołał jedynie patrzeć, ponieważ ten przebieg wydarzeń w ogóle go nie zaskoczył. Spodziewał się, że Natalié mogłaby wczoraj targnąć się na własne życie. Przeczuwał to, lecz niczego nie zrobił. Nie widział jej wczoraj, niemniej jednak domyślał się, że w tamtych chwilach odbierała sobie życie.
Karetka znów zaczęła pędzić na sygnale. Tym razem w przeciwnym kierunku, a Luka był w stanie wrócić do swojego łóżka i okryć się szczelnie swoją kołdrą.
***
Luka płakał przez sen. Nawet nie był świadomy tego, że uczucia, które nie dały o sobie początkowo znać utkwiły pod grubą warstwą tarczy. Blondyn tak naprawdę cierpiał jednak jego umysł stworzył mechanizm obronny przed wpadnięciem w rozpacz.
Luka płakał, lecz nie ze smutku a ze szczęścia, bowiem sen, w którym trwał przypominał mu same dobre momenty jakie spędził wraz z Natalié.
Chodzenie po szynach, wzięcie ślubu, wspólnie spędzane chwile na nudzeniu się, nieme rozmowy w środku nocy.
Chłopak nagle otworzył swoje oczy i poczuł czyjąś dłoń na swoim policzku. Poznawał ten delikatny, subtelny dotyk. To uczucie było tak miłe, że ponownie chciał ułożyć się do snu i zasnąć. Jednak... Na jak długo chciał się pogrążyć we śnie? Przecież nie na tak długo jak chciała tego Natalié.
— Luka... — usłyszał swoje imię i unosząc wysoko brwi zerwał się do siadu.
— Natalié?! — krzyknął.
W jego pokoju nie było nikogo.
Czyżby... naprawdę odeszła?
***
Następnego ranka Luka zszedł na dół na śniadanie. Przy stole zebrała się cała jego rodziny, choć atmosfera po wczorajszym szokującym dla sąsiadów zdarzeniu była nadal ponura i smutna. Tylko dwie młodsze siostry potrafiły się beztrosko bawić i oglądać w spokoju kolorowe bajki.
Inaczej było z chłopakiem. Blondyn niby potrafił chodzić, usiąść za stołem, złapać w rękę nóż do smarowania masła. Poza tym... sam nie poczuł się jak człowiek. Nie chciało mu się jeść, nie miał ochoty wstawać z łóżka i wykonywać żadnych zbędnych ruchów. Gdyby tylko mógł z chęcią zostałby pod kołdrą i nie wystawił poza nią nawet czubka nosa.
Rodzice zaczęli się martwić o swojego syna. Doskonale wiedzieli, że razem z Natalié byli dla siebie bliscy. Choć często podpytywali czy była jego dziewczyną chłopak z uśmiechem zaprzeczał w głębi serca trzymając tylko dla nich dwojga magię wspólnej tajemnicy.
Właśnie taka dla niego była Natalié. Magiczną istotą, jedyną w swoim rodzaju dziewczyną, która została zbyt dotkliwie skrzywdzona przez los. Wydarzenia z jej życia kogoś innego mogłyby nie zniszczyć tak mocno jak jej kruchą duszę. Ktoś inny być może płakałby w głos na pogrzebie Huntera, lecz z biegiem czasu uleczyłyby te rany.
Każdy z nas inaczej mierzy się z przeciwnościami i różnie je odczuwa.
Ktoś przejmie się losem przejechanego na ulicy kota, a drugi przejdzie obojętnie z rękami w kieszeniach.
— Luka? — mama chłopaka, po której siedemnastolatek odziedziczył złote kosmyki odezwała się do syna.
— Co tam? — zapytał, nie mrugając patrzył nadal na pusty biały talerzyk.
— Dzwoniłam dziś do mamy Natalié i... chciałam zapytać w jakim jest stanie jej córka.
— Odpowiedziała ci?
Czy znów dusiła się własną wydzieliną i pozwalała płynąć łzom jak potok?
Luka był przekonany, że dziewczyna już nie żyła. Nie chciał się oszukiwać. Przecież na własne oczy widział przed świtem to sine ciało wywożone przez ratowników medycznych.
Ona umarła. Z pewnością... umarła.
Zmieszała ze sobą śmiertelną dawkę leków i alkoholu. Związek ten był przepisem... a raczej przepustką na tamten świat. Pójdzie do Nieba? Czy samobójcy postrzegani są tak negatywnie, że nie zasługują na Niebo tylko Piekło, do którego trafiały potwory? Ludzie z grzechami tak ciężkimi, że ich dusz nie dało się uratować?
Natalié nie była zła... Ona tylko nie potrafiła już żyć.
Czy to coś złego?
Mama Luki skinęła głową.
— Tak... chociaż przyszło jej to z trudem — przełknęła ślinę, a jej mąż coraz wolniej przeżuwał poranny posiłek. — Natalié pomimo tego, że próbowała się zabić... nadal żyje. Dowiedziałam się, że jest podłączona do aparatury. Wykazuje jakieś funkcje życiowe, ale... — do jej oczu napłynęły łzy i nie dokończyła zdania.
Chłopak w ogromnej pustce jaka go ogarnęła zobaczył wreszcie nadzieję na jej powrót. Jego źrenice się rozszerzyły i pozbył się jednostajnego wyrazu twarzy. Jego mięśnie delikatnie drgnęły i zaciskając jedną, uratowaną wiadomość przed spłonięciem nad świeczką wstał na równe nogi odsuwając jednocześnie drewniane krzesło.
— Muszę ją zobaczyć — powiedział, czując jak energia wracała do niego.
— Luka, ale jej stan jest krytyczny. Skarbie ja wiem...
— Mamo... — blondyn spojrzał w oczy kobiety i uśmiechnął się. — Muszę do niej pójść.
Nie tracąc ani chwili dłużej chłopak zaczął biec w kierunku szpitala. Od ulicy na jakiej mieszkał wraz z żoną do szpitala było trzydzieści minut drogi. Luka nie zamierzał jednak wsiadać do żadnego autobusu czy tramwaju. Biegł przed siebie czując jak nadzieja na powrót Natalié dodała mu skrzydeł.
Żyj! Natalié!
***
Zakończenie już niebawem
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro