Rozdział 13 - Spotkanie po latach
Opuściłam Point duLac rankiem następnego dnia, zabierając swoje rzeczy i dokumenty oraz pieniądze od Eduarda. A także wspomnienia spędzonych z nim dni i nocy.
Najważniejsza jednak była teraz Maria - nawet siebie i swoje przeżycia odsunęłam wtedy na bok. Stojąc naprzeciw siostry, starszej o całe dziesięć lat, które minęły od naszego ostatniego spotkania, zastanawiałam się, co powiedzieć i jakich użyć słów.
Padłyśmy sobie w objęcia, płacząc i śmiejąc sie na przemian.
- Rico, wróciłaś! - powtarzała co i rusz Maria, teraz już czternastoletnia dziewczyna. - Czekałam na ciebie tyle lat i... Wreszcie jesteś!
- Polecimy do Stanów - zaproponowałam młodej. - Chciałabyś?
- Tak - odpowiedziała krótko nim dodała - a nasza mama, Rico? Angelo ją bił.
- Dla naszej mamy nic nie mogę zrobić - odparłam, zakłopotana. -- Sama musi chcieć odejść od męża.
- Mamy dwie siostrzyczki - Maria uprzedziła moje następne pytanie. - Ollie się ożenił i ma małego synka.
- Mario, ja... również będę miała dziecko - zawstydziłam się.
- To chyba dobrze, co? Pomogę tobie opiekować się maleństwem, gdy już będzie na świecie. O ciebie również będę dbała. Damy radę, Rico, wierzę w ciebie!
Maria przytuliła się do mnie, a ja zwyczajnie się rozpłakałam ze wzruszenia.
"Moja dzielna, mała siostrzyczka" - pomyślałam.
Eduardo musiał szczodrze "tu i ówdzie podpłacić", ponieważ nikt nie robił mi trudności w zabraniu Marii z Kolumbii - ani urzędnicy z sierocinca, ani Urząd Imigracyjny. Nie miałam pojęcia, co dalej z nami będzie, ale dopóki trwał nasz lot samolotem do Stanów i dopóki byłyśmy razem, nic nie mogło nas zniszczyć. I nikt.
Zamieszkałam wraz z siostrą w Bostonie, nawet znalazłam małe mieszkanko - kawalerkę i dopóki mogłam - podjęłam pracę w małej księgarni nieopodal centrum miasta. Kokosów nie zarabiałam, ale wystarczało na szkołę dla Marii, codzienne skromne życie i powolne kompletowanie wyprawki dla mającego urodzić się mojego maleństwa.
Już wiedziałam - lekarz przeprowadzający badanie USG mi powiedział, że będzie dziewczynka. Cieszyłam się tak samo, jakby to było w przypadku chłopca. Jak jest młode, to trzeba o nie dbać bez względu na płeć.
Razem z siostrą obmyślałyśmy imiona, po jednym każda, dla maleńkiej, ale było trudno wybrać te najpiękniejsze.
Eduardo zadzwonił do mnie na moją komórkę, którą kupiłam sobie za czasów pobytu w Point duLac, ale nie odebrałam, widząc jego numer na wyświetlaczu. Próbował dodzwonić się kilka razy, lecz w końcu zablokowałam połączenia przychodzące z jego numeru.
Nie obchodziło mnie, co ma mi do zakomunikowania. Dokonał wyboru, więc niech nie narzeka. Co mi po mężczyźnie, który nie potrafi zdecydować się na jedną, konkretną opcję i się jej trzymać?
W Bostonie czułam się lepiej niż w Point duLac - nikt mnie nie znał, nie znał mojej historii i tym bardziej, nikogo nie szokowało moje wczesne samotne macierzyństwo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro