Rozdział 12- Realia codzienności
Gazeta, której właścicielem był Eduardo, przynosiła mu całkiem spore zyski. Z tego też powodu wymagała więc wielkiej uwagi.
DuLac oprowadził mnie po redakcji, przedstawił mnie najważniejszym pracownikom jako "nowy ważny nabytek" i zostawił pod opieką jednej z managerek, która w przystępny sposób wprowadziła mnie w zakres moich obowiązków.
Na początku miałam zająć się korektą tekstów do kolejnego wydania gazety. Gdy zaczęłam, praca szła mi zdecydowanie za wolno, ale w miarę upływu czasu radziłam sobie coraz lepiej.
Pod koniec dnia, po standardowych ośmiu godzinach pracy, bylam bardzo zmęczona, ale nie tak "nieziemsko", jak w firmie mojego taty, gdzie trzeba było "zasuwać" jeszcze ciężej. Bywało gorzej!
W redakcji gazety Eduarda przyjęto mnie z ciekawością, ale obyło się bez wyróżniania wobec innych- ot, pracownica jak każda inna, na etacie w gazecie.
Mając uszy i oczy otwarte, usłyszałam wiele ciekawych nowin. Nie zamierzałam ich jednak wykorzystać w niecnych celach. Ktoś, naprzykład, zastanawiał się, dlaczego Eduardo nie szuka sobie nowej żony skoro od śmierci poprzedniej minął już ponad rok, a on jest wolnym człowiekiem. Ktoś inny mówił o plotkach, dotyczących wielu "partnerek" szefa, a jeszcze inny- ofuknął pierwszego za sianie zamętu.
– Jak pan duLac będzie chciał, to się ożeni, a jeśli nie zechce,to już jego sprawa!
Tylko ja wiedziałam, że Eduardowi jeszcze długo przyjdzie być mężem Elisabeth.
Gdy tej nocy kładłam się do snu, pomodliłam się w intencji rychłego powrotu Elisabeth do zdrowia. Mimo wszystko nie byłam takim złym człowiekiem, jak to mi przypisywano. Złapałam się na myśli, że podłość Jamesa i bezkrytycyzm ojca w stosunku do mojego przyrodniego brata, jakoś nie zajmowały mi już myśli.
Zastanawiałam się jedynie, co obaj teraz robią, lecz nie miałam śmiałości, aby zajrzeć na MySpace.
Po kolacji zaśpiewałam Eduardowi "coś - nie coś" z mojej twórczości, gdy odpoczywaliśmy w salonie. Orzekł z podziwem, że mam talent, który powinnam pielęgnować.
Ja mu na to:
– Próbowałam i dużo mi z tego przyszło!
Wzruszyłam ramionami na znak, że nie chę mówić o perypetiach, związanych z posiadaniem przeze mnie uzdolnień wokalno - muzycznych.
– Ależ namawiam ciebie do śpiewu i gry na instrumentach muzycznych –zaoponował Eduardo, nie dając się przegadać.
– No nie wiem – westchnęłam smutno.
– Jeśli zaprzestaniesz ćwiczeń, twój przemiły braciszek wygra ito on w ostatecznym rozrachunku okaże się zwycięzcą. Chcesz takłatwo się poddać?
– Kusisz mnie, abym walczyła – zauważyłam.
– A co ja mogę za to, że tak na ciebie działam i że jestem przystojnym mężczyzną, który ma dar przekonywania?– odwróciłkota ogonem i puścił do mnie "perskie oczko".
– I skromny w dodatku! – roześmiałam się wesoło.
– Na tyle skromny, aby się nie wygadać od razu ze wszystkich swoich tajemnic – Eduardoobdarzył mnie psotnym uśmiechem, niczym nie nawiązując , ani jednym słowem do nietypowego układu, w którym oboje tkwiliśmy po same uszy.
Reszta wieczoru minęła nam w ciężkim milczeniu, choć ten sam wieczór zaczął się, mimo wszystko, zupełnie inaczej.
Obudziłam się w środku nocy - za oknem świecił księżyc, a do mnie dotarło, że obok mnie leży i pochrapuje w najlepsze Eduardo duLac. Pogrążony w głębokim śnie, wyglądał spokojniej niż za dnia.
Rysy jego twarzy wygładziły się, a klatka piersiowa unosiła się w miarowym oddechu. Usta miał lekko otwarte. Długo na niego patrzyłam, obserwując jak spokojnie śpi. Ucałowałam jego czuprynę.
– Elisabeth... – wymamrotał przez sen i przeturlał się na drugi bok.
– Ty... Ty...! – westchnęłam ciężko, szukając w myślach odpowiedniego przekleństwa. – Oby szybko wyzdrowiała, a tyzadecydujesz, jak chcesz żyć... Byle nie w zawieszeniu pomiędzy nami obiema!
Mijały dni i noce, a ja uświadomiłam sobie, że ciemnowłosy Eduardo duLac zdobył nie tylko moje ciało, ale i serce. Nie chciałam, żeby tak się stało, ale cóż skoro życie zweryfikowało moje plany oraz postanowienia.
Pomagałam mu w pracy, w redakcji jego gazety, a on w ramach podziękowań, uczył mnie gotować podstawowe francuskie dania. Zdarzało się również, iż wieczorami grywałam dla niego na pianinie i śpiewałam, Eduardo zawsze uważnie słuchał koncertu, a na koniec nieodmiennie mówił:
– Lubię słuchać twojego głosu i twojej gry, cherie.
Któregoś dnia został w Point duLac przez cały dzień, ja natomiast poszłam do pracy. A gdy wróciłam do "ustrojstwa" po robocie, wyglądał na bardzo zaferowanego.
Chodził w tę i we wtę, ledwo zauważył mój powrót. Podeszłam do niego bliżej i objęłam Eduarda w pasie. Zatrzymał sie i raptownie odwrócił w moją stronę.
– Twoje ciało – rzekł – zmieniło się.
– Jak to? – nie zrozumiałam, toteż pospieszył z wyjaśnieniami.
– Jesteś w Point duLac dwa miesiące. Ile razy odmawiałaś mi siebie? Nie licząc chwil, gdy emocje brały nad nami górę i woleliśmymilczeć albo walnąć focha?
– Ani razu – odparłam zgodnie z prawdą. – Kobiece sprawy mam zawszeregularnie mniej - więcej co trzy tygodnie.
–Twój brzuszek lekko się zaokrąglił – kontynuował Eduardo. – Jakmyślisz, co to oznacza?
– Mój Boże! – wykrzyknęłam, gdy uświadomiłam sobie, co oznaczająmoje poranne mdłości, niemal każdego ranka.
– Właśnie tak – przyznał mi rację Eduardo. – Myślę, że będziemymieć dziecko, Americus.
– Zostaniemy rodzicami... – wyszeptałam.
Eduardo przyciągnął mnie ku sobie.
– Americus? – wydyszał mi do ucha, jakby zamierzałodwlec w czasie wyznania mi przyczyny jego pierwotnego ożywienia.
– O co chodzi? – spojrzałam mu prosto w oczy, przeczuwając najgorsze.
– Nie umiem tego wyjaśnić – powiedział w końcu, bardzo zagadkowo.
– Czego nie umiesz wyjaśnić?
– Elisabeth.... obudziła się wczoraj – spuścił głowę. – Zaczęła reagować na zewnętrzne bodźce, mówić... Nie pamięta jednak niczego, co wydarzyło się w chwili poprzedzającej wypadek.
Zrozumiałam, co chciał mi przekazać - miałam odejść, mój czas się skończył. Już nie potrzebował ani naszego dziecka ani tym bardziej mnie. Elisabeth odzyskała zmysły, jego ukochana żona. A co ze mną? Czy kiedykolwiek miałam dla Eduarda znaczenie - ja jako taka, a nie moje ciało?
– A co z moją siostrą? – skierowałam pytanie do Eduarda, siłą woli powstrzymując napływające do moich oczu zdradzieckie łzy.
– Żyje i tęskni za tobą – oznajmił mi Eduardo. – Wciąż ma twoje zdjęcie, zrobione tuż przed twoim wyjazdem do wOctavia. Angelo Ramirez oddał ją do jednego z kolumbijskich Domów Dziecka. Ona tam jest i czeka, masz ją tylko odebrać. Papierologia już jest załatwiona.
Americus, dostaniesz ode mnie pieniądze na podróż i częściowo na dalsze życie. Potem musisz sobie radzić sama.
Z tymi słowy Eduardo wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samą z natłokiem myśli. Bałam się, że pod wpływem emocji stracę maleństwo, które noszę pod sercem, ale - na szczęście nic takiego nie nastąpiło.
Pomyślałam, że ONO jest silne i bardzo pragnie żyć skoro nawet....
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro