Rozdział 1- Gdy zasypiam i śnię...
Pierwszy sen, który wydawał mi się niezwykle realistyczny, przyszedł do mnie pewnej ciepłej, letniej nocy, tuż po tragicznej śmierci Pablita. Mój brat zginął nieoczekiwanie w wieku zaledwie dwunastu lat. Ja miałam wówczas zaledwie sześć, ale chwila, w której trafiła go zabłąkana kula, wyryła mi się w pamięci na wieczność.
Pablito osunął się na ziemię, jak na stopklatce - w zwolnionym tempie - a moje szeroko otwarte z przerażenia oczy zarejestrowały z ukrycia, szkarłatny kwiat krwi zakwitający na piersi mojego ukochanego braciszka.
Zastygł na ziemi w dziwnej, wykręconej pozie, nie mogłam znieść widoku jego oczu, martwych i pełnych strachu, wpatrujących się w błękitne, pozbawione chmur, niebo.
W tejże chwili znienawidziłam Medellin bardziej niż jakiekolwiek inne miejsce naświecie. Kolumbia odebrała mi brata, czułam wielką rozpacz i ból, niemal dorównujący ranie, która zabiła Pabla. Skończyło się moje idealistyczne wyobrażenie dziecka o otaczającej go rzeczywistości i ludziach.
Sen, o którym opowiadam, odsłonił przede mną postać mężczyzny, zabójcy mojego brata. Którego to oblicza na jawie nie miałam szans zobaczyć, a co dopiero później rozpoznać...
Widziałam oliwkową cerę i smagłe rysy twarzy, ciemne oczy o migdałowatym kształcie i brązowe włosy, nieco przypruszone siwizną.
Zabójca miał sprężystą, dumnie wyprostowaną sylwetkę o barczystych, silnie umięśnionych ramionach.
Gdybym tylko znała jego imię, facet posmakowałby ołowiu, przemknęło mi przez myśl wtedy, podczas snu.
Senna wizja zafalowała niczym pustynny miraż i zniknęła, a ja przebudziłam się, dygocąc ze strachu.
Czy mnie również jest pisana śmierć, jak Pablitowi? Czy zły człowiek z mojego snu , przyjdzie do naszej nędznej chatki i wszystkich powystrzela jak kaczki - mamę, tatę, malutką siostrzyczkę i mnie na samym końcu?
Długo nie mogłam się uspokoić, płacząc w poduszkę.
Zza cienkiej ściany do moich uszu dobiegł płacz mojej maleńkiej siostry, Marii, westchnienie taty i jego prośba, skierowana do mamy błagalnym tonem głosu
"Na litość boską! Może zaśpiewaj małej kołysankę?". Miał na myśli oczywiście, młodą, a nie mnie. Ja już byłam duża i od dawna nie potrzebowałam żadnego usypiania kołysankami.
To właśnie tamtej nocy postanowiłam zrobić wszystko, co w mojej mocy, gdy dorosnę, by zabójca mojego brata cierpiał tak samo, a może jeszcze bardziej, niż Pablo w chwili śmierci. Wiedziałam również, że "ten czas" przyjdzie jak złodziej i nie będę znała dnia ani godziny.
Może objawi się znacznie później niż bym tego chciała, ale będzie mi on dany. Choćbym miała skonać!
Nikomu nie opowiadałam o moim śnie ani o danym sobie postanowieniu. W Medellin byłoby to równe samobójstwu. Nawet ja zdawałam sobie sprawę, że TUTAJ można być jedynie jednym z dwóch kategorii ludzi. Martwym odważnym albo rozważnie milczącym.
W Medellin rządzą narcos i dopóki jestem mała, niczego nie zdziałam.
Sen, tym razem bez żadnych niepokojących wizji, przyszedł dopiero nad ranem. Zmęczona rozważaniami, spałabym pewnie do południa, ale obudziło mnie pacnięcie w ramię i krótkie "Wstawaj!".
Niechętnie otworzyłam oczy. Przy moim mizernym posłaniu stała mama z bardzo zagadkową miną.
– Od dzisiaj będziesz chodziła do szkoły – powiedziała, uśmiechając się ciepło do mnie.
Ja jednak byłam bystrą obserwatorką, życie w Medellin wymagało od każdego - bez względu na wiek - by był czujny i nie ufał nikomu ani nie czekał na mannę z nieba. Cuda się nie zdarzają!
– Do szkoły? – wygramoliłam się z łóżka, mimo woli radosna i podekscytowana nęcącą perspektywą edukacji. – Ale ja nie mam... My nie mamy pieniążków! – momentalnie posmutniałam.
W jednej chwili uświadomiłam sobie bolesną prawdę, jak to jest być biednym w Kolumbii, gdzie szaleją kartele i ich bossowie.
Bardzo chciałam umieć czytać i pisać, ale nawet nauka w państwowej placówce eduakcyjnej, była zdecydowanie nie na naszą kieszeń.
– Mamy, więc nie marudź. Umyj dokładnie twarz, ręce i nogi, a potem załóż czyste ubrania!
O resztę się nie martw, maleńka, tylko nie przynieś mi wstydu – w głosie mamy pojawiła się stanowczość, która sprawiała, że wolałam nie wdawać się z nią w niepotrzebne dyskusje, aby przypadkiem nie zmieniła zdania.
Starannie umyłam się w wielkiej miednicy z zimną wodą, ubrałam czyste ubrania, aby mama i padre byli ze mnie dumni!
Postanowiłam także, iż będę się pilnie uczyć, bo nabyta przeze mnie wiedza i wrodzona inteligencja oraz spryt, pozwolą mi w przyszłości dopaść człowieka o oliwkowej cerze.
– A Maria też pójdzie do szkoły, gdy będzie tak duża jak ja? – zapytałam mamę.
– Nie czas o tym myśleć – odpowiedziała mi cicho, dziwnie zmienionym głosem, na który nie zwróciłam wówczas żadnej większej uwagi.
Może przejęła się moim pierwszym dniem w szkole?
Dostałam nową bluzkę, pończoszki, lekki sweterek, buciki! A nawet tornister z przyborami szkolnymi i podręcznikami! Moje dziecięce serduszko biło mocno i radośnie.
– Dziękuję, mamo – szepnęłam do mamusi z wdzięcznością za takie wspaniałości, które stały się moją własnością.
Za podarunek, który jak się miało później okazać, początkiem mojej historii, obfitującej w różne wydarzenia, z powodzeniem nadające się na kanwę telenoweli brazylijskiej. O czym jeszcze nie mogłam, oczywiście, wiedzieć.
– Nikomu nie mów o Pablito ani o prezencie, który dziś otrzymałaś, moja Americus i – nie dokończyła, wypychając mnie za drzwi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro