ROZDZIAŁ 4 - NADCHODZĄ KŁOPOTY
Ojciec, Raul, odszedł od nas kilka tygodni później i zostawił naszą trójkę w tragicznej sytuacji materialnej. Brak jakiegokolwiek wsparcia finansowego z jego strony groził nam śmiercią z głodu.
Bałam się jak nigdy, ale i tym razem wydarzyło się coś, co pozwoliło nam wykaraskać się z tarapatów.
Uwierzyłam, że nawet bez całej tej mojej wyjątkowości, Bóg nie zapomni o naszej rodzinie. Co stało się z Raulem Moralesem?
Nie miałam pojęcia, wszelki ślad po nim zaginął. Ludzie różnie plotli - że pewnie dostal kulkę w łeb i leży pochowany w płytkim grobie gdzieś na odludziu albo że wyemigrował do Stanów. Ktoś inny zarzekał się, iż widział go z jakąś babą i że pewnie to z tą kobietą teraz żyje....
Natomiast ja żyłam w przeświadczeniu, że to ze mną jest coś nie tak i z moim nieprawym pochodzeniem. Pewnie dlatego Raul miał nas dosyć i uciekł...
Dopiero wiele lat później po tym wydarzeniu, miałam okazję poznać prawdę skąd i czyja jestem, a także dlaczego Pablito znalazł mnie na śmietniku w Medellin. Małą oraz bezbronną zaniósł do chatki Moralesów, głodną i zapłakaną.
– Dzieci muszą jeść – powiedziała jedna z sąsiadek, wciskając naszej mamie do rąk pół bochenka chleba. – Chłopy raz są, raz ich nie ma. Pozostawiają po sobie pamiątki, o które to kobiety muszą później dbać...
Inna zaś sąsiadka, pani Fernandez, również podzieliła się z nami tym, czym miała. Gestów dobroci ze strony najbliższych sąsiadów, było dość sporo, ale nasza nieszczęsna mama całkiem zdawała sobie sprawę, iż nic nie trwa wiecznie.
Póki co, dalej pobierałam naukę w szkole podstawowej w Medellin. Swoją bystrością - wcale się nie chwalę - zadziwiałam wiele osób: nauczycieli, mamę, Olliego, a nawet malutką Marię.
– Co byś chciała robić, jak już dorośniesz? – zapytał mnie któregoś dnia mój młody opiekun.
Był jednocześnie zaciekawiony, jak i zajęty myślami zupełnie czymś innym. Czyli nic nowego.
Nim odpowiedziałam Olliemu, chwilę się zastanowiłam:
– Chciałabym być dobrym i szczęśliwym czlowiekiem.
Ollie zakrztusił się swoją kanapką, toteż szybko pospieszyłam mu z pomocą. Rąbnęłam go z dłoni, zdrowo, po plecach, aż odzyskał kolory na swojej twarzy. Byłam z siebie dumna. W końcu lekcje samoobrony, udzielane mi przez Olliego, przyniosły efekty!
Uznałam wówczas, że jestem już bardzo silna!
– Dobrym i szczęśliwym? – młody Ramirez wytrzeszczył na mnie oczy. – Zależy, co masz na myśli, mała.
Na przykład, weżmy mojego ojca. Ma i kasę, i majątek pod różnymi postaciami i chyba jest szczęśliwy. Babki na niego lecą, jak pszczoły do miodu. To jest dopiero szczęście!
Ojciec chyba jest zadowolony z życia, bo żeni się po raz drugi. Czego?!
Rozwiódł się z moją matką, to i może mieć drugą. Nikt mu nie zabroni, bo by oberwal za wtykanie nosa w nie swoje sprawy.
– Teraz...– zawiesił znacząco głos nim przeżuł kolejny kęs szynki – bedziemy przyrodnim rodzeństwem. Ty, ja i Maria.
– Co?! – teraz to ja prawie zadławilam się swoją kanapką i to Ollie musiał mnie ratować.
– Mój ojciec żeni się z twoją matką – nagle odechcialo mi się jeść.
Odepchnęłam od siebie Olliego i prędko zapakowałam niedokończoną kanapkę do chlebaka i zwyczajnie uciekłam.
Nie zatrzymałam się nawet wtedy, gdy mój "opiekun" wołał za mną po hiszpańsku "Mała, stój!".
– Jak to możliwe- szeptałam do siebie przez łzy – że moja ukochana mama zostanie małżonką czlowieka, którego "naszła chęć" zastrzelić Pablita w odwecie za pół skradzionego z jego stołu, bochenka chleba?
Czy Raul odszedł, bo mama już go nie chciała ? I dlaczego niczego nie zauważyłam wcześniej?
Przypomniały mi się pojedyńcze obrazy, składające się w jedną spójną całość. Nasze nieszczęścia zaczęły się wraz z chwilą, gdy umarł Pablito, jednak ich szczyt przypadł na moment, gdy rozpoczęłam naukę w szkole.
Te wszystkie sny, śmierć i ożycie mojej siostrzyczki... Wkrótce miały przyjść czasy, które sprawiły, iż rozumiałam jeszcze mniej. Nikomu nie zamierzałam jednak powiedzieć o sekretach moich przemyśleń.
Tak miało być jeszcze przez lata, nim zaufałam komuś na tyle, żeby opowiedzieć moją historię. Nie uprzedzajmy jednak faktów.
Odkąd w Medellin dowiedziano się, kogo poślubi moja mama, ludzie różnie to komentowali. I różnie traktowali nas dwie, jej córki. Nikt nie odważył się głośno wspomnieć o swoich poglądach na sprawę ożenku Ramireza - przyszłego pana młodego oraz ojczyma, nowego taty Marii i mego. Ollie w sumie prawie wcale się do mnie nie odzywał, obrażony na cały świat.
Niektóre tutejsze kobiety zazdrościły mamie przystojnego i bogatego narzeczonego, który wciąż obsypywał ją drogimi prezentami i dbał o nie swoje dzieci.
Inne panie powtarzały z niezadowoleniem, że Raul Morales pewnie nie mógł wytrzymać ze świadomością, że jego "ślubna" nie jest mu wierna i porzucił wiarołomną żonkę albo... został do tego zmuszony.
Istotnym pozostawał fakt, że pan Ramirez zabrał nas z ubogiej chatki do swojego ogromnego i pięknego domu z wielkim ogrodem oraz krytym basenem na tyłach budynku mieszkalnego.
Ofiarował przyszłej żonie drogie stroje oraz wartą fortunę biżuterię, a nam, czyli swoim pasierbicom, nowe sukienki, inne praktyczne i wygodne ubrania, buciki i wszystko, co tylko potrzebowały dziewczynki w naszym wieku (siedmiu oraz dwóch lat).
W zamian żądał od nas, jak od wszystkich wokół, bezwzględnego szacunku oraz posłuszeństwa. Nie znosił jakiegokolwiek sprzeciwu i dużo wymagał, zarówno od Olliego, jak i ode mnie. Jedynie mama miała od niego czasami jakieś fory.
Musiała pięknie wyglądać i robić dla niego coś, co- jak podsłuchałam podczas rozmowy pokojówek - robią razem w sypialni kobieta i mężczyzna. Usłyszałam jeszcze coś, co skutecznie przekonało mnie o prawdziwości wcześniejszych słów mamy, że Ramirezowie to źli ludzie...
– Tylko dziewczynek szkoda- westchnęła jedna z pokojówek. – Są takie małe, a on już wybrał im mężów.
– Starszej dostanie się panicz Eduardo, a młodszej Pierre "Indio" – dodała Chuda Paloma i również smętnie westchnęła.
Nie miałam wówczas żadnej wątpliwości, iż ani Eduardo, ani Pierre, nie przyniosą nam ani odrobiny szczęścia. Tymczasem pokojówki skończyły rozmowę, a ja cicho pobiegłam "w te pędy" do swojego pokoju.
Nie chciałam, żeby odkryły, iż je podsłuchiwałam.
Dzień ślubu mamy i Angela Ramireza przypadł na ostatnią sobotę marca roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego. Mama miała już wówczas dość duży brzuszek, w którym rosło dziecko jej narzeczonego - mężczyzny, który zabił Pablita.
Tak mi to wytłumaczył Ollie - że będziemy mieć siostrzyczkę.
W noc poprzedzającą uroczystość, przyśnił mi się kolejny, bardzo realistyczny sen...
Widziałam mojego tragicznie zmarłego braciszka, który wyglądał zupełnie inaczej niż za swojego krótkiego życia. Był ubrany w niezwykle lśniącą na biało, długą szatę. Wokół niego wyczuwałam aurę spokoju oraz radości.
Miał na twarzy szeroki uśmiech. Towarzyszyło mu ciepłe światło, które opływało całą jego postać, nie rażąc moich oczu.
Siedzieliśmy na łące, usianej nieziemsko pachnącymi kwiatami, które dodatkowo cieszyły wzrok feerią barw. Ptaki śpiewały swoje trele, że nawet śpiewak w mediolańskiej La Scali nie powstydziłby się ich głosu.
Szczęście wypełniało mnie aż po koniuszki moich palców u stóp, chciałam tylko siedzieć i rozmawiać z Pablem. Miałam do brata tyle pytań, że głowa mała!
Tymczasem on jedynie na mnie popatrzył i gestem dłoni nakazał pójść za nim, więc posłuchałam go, bo Pablo to mądry i zmyślny chłopak.
Szliśmy piaszczystą ścieżką, pośród drzew, które lekko szumiały, kołysząc się na wietrze.
Przemierzaliśmy teren w milczeniu, wreszcie zatrzymaliśmy się przed jakąś chatką, która miała w sobie i coś znajomego i obcego jednocześnie.
– Mam wejść do środka? – zapytałam Pablita, nie używając słów.
Pablo skinął twierdząco głową i otworzył mi drzwi. W środku było ciemno choć oko wykol. Na nędznym posłaniu leżała kobieta, ciemności nie pozwalały mi zobaczyć jej twarzy. Krzyczała głośno, wołając:
– Williamie al - Rashidzie! Nienawidzę ciebie i tego dzieciaka, którego mi zrobiłeś!
– Uspokój się – burknął mężczyzna, zapewne pan al - Rashid. – Przyj lepiej, mówię do ciebie!
Nikt się nie dowie o dziecku, zadbam, by nasze małe znalazło dobry dom i kochającą rodzinę, która je wychowa... Przynajmniej tyle mogę dla niego lub niej zrobić....
Stałam jakby z boku, patrząc na rozgrywającą się scenę z perspektywy biernego widza. Taki, co to wszystko widzi i notuje w swojej pamięci, ale nie ma wpływu nawet na najmniejszy drobiazg.
Widziałam już poród - u sąsiadki, której dziecku pomogła przyjść na świat moja mama. Mamusia nie miała mnie wówczas z kim zostawić, toteż zabrała mnie ze sobą. Tak oto nie brzydził mnie widok krwi ani rodzącej kobiety.
Po długiej chwili w ciemnej izbie, rozległ się płacz dziecka.
– Tylko nie dziewczynka! – jęknął mężczyzna, biorąc dziecko na ręce i robiąc krok w moją stronę.
Na szczęście, uprzednio pomyślał o podwiązaniu pępowiny, obmyciu kruchej nowo narodzonej istotki i opatuleniu jej kocykiem.
Noworodek płakał rozpaczliwie, wierzgając nóżkami, aż moje serce ścisnęło się z żalu. Ten kocyk... Gdzieś go widziałam, wręcz byłam niemal pewna, że... Serce biło mi mocno, gdy mężczyzna, który zabawił się w akuszera, szedł w moją stronę i był coraz bliżej - już miałam ujrzeć jego twarz, zadzwonił mój budzik.
Wyłączyłam go, by jego natrętny dzwonek nie wdzierał się szturmem do mojej głowy, ale wszystko na nic. Sen już nie wrócił.
Zresztą, nie miałam czasu, by go rozpamiętywać w nieskończoność. Zaraz przyszła Gruba Irma, która pogoniła mnie z wyrka, gderając coś o ciepłej kąpieli.
Sama dobrze wiedziałam, że dzisiejsza uroczystość wymaga wyjątkowej oprawy, zaczynając od najdrobniejszych szczegółów.
Ollie Ramirez prezentował się elegancko w jasnym garniturze, błękitnej koszuli i czarnych lakierkach.
We włosy wtarł takie ilości żelu, że lśniły mu niczym księżyc podczas pełni. Uśmiechnął się zawadiacko w moim kierunku i rzucił szeptem:
– Przetrwamy to. Ty, ja i nawet mała Maria.
– Ollie – zaszczebiotała Maria, jak na zawołanie, wyciągając swe małe rączki do starszego, przyrodniego brata.
Ollie pogłaskał ją po główce i poprosił cichutko, aby była grzeczna, bo jest już duża i mądra.
– Czy znasz Pierre'a "Indio" oraz jakiegoś Eduardo? – zapytałam go z głupia frant, bo akurat przypomniałam sobie rozmowę pokojówek.
Maria zasnęła na moich kolanach. Zmęczyła się widocznie, bidula.
Ollie przez chwilę milczał nim mi odpowiedział na pytanie, które mu zadałam.
– Zapewne chodzi tobie o Eduarda du Lac oraz Pierre'a Chervantesa – mimo wahania w jego głosie, byłam pewna, że on doskonale wie, kogo mam na myśli. – Obaj to Francuzi rodem z Nowego Orleanu. To moi dalecy kuzyni, ich ojcowie pracują w firmie mojego ojca. Chłopaki dobrze się znają, razem chodzili do szkoły.
Jeśli już koniecznie musisz wiedzieć, rodzice Eduarda są spoko, ale Pierre'a i jego starych lepiej omijać z daleka. Po prostu.
Gdyby zależało ode mnie, posłałbym ich pod sąd i nie pytaj, co zrobili. Prościej by było powiedzieć, czego się nie dopuścili. Nie rozmawialiśmy o Chervantesach, ok?
– Ollie?
– Czego znowu? – burknął niezadowolony chłopak. – Chcesz, żeby za gadanie poleciały nasze łby?
– Czemu mnie tak wyróżniacie? Twój ociec, ty, służba? Maria jest dla was niemal niewidzialna, podczas gdy ja wręcz przeciwnie.
Nic z tego nie rozumiem.
– Niech tak zostanie – odparował zniecierpliwiony moją dociekliwością Ollie. – Bądź pewna, że tutaj, przy nas, włos ci z głowy nie spadnie.
Ollie zacisnął swe usta w waską kreskę, więc uznałam naszą rozmowę za skończoną. Nie chciałam mieć w nim wroga, więc umilkłam. Wiedziałam dobrze, do czego jest zdolny jego ojciec...
Na uroczystości weselne do Medellin, zjechało się ponad dwustu zaproszonych gości. Sama śmietanka towarzyska Kolumbii i nie tylko - gdzieś mignął mi nawet dyplomata zza granicy, biznesmen z Paryża i parę argentyńskich gwiazd kina... Oraz wiele pięknych kobiet w drogich sukniach, szytych zapewne specjalnie na tę okazję.
Stoły uginały się pod mnogością potraw, wyszukanych i wykwintnych, bo tylko takie jadał Angelo Ramirez. Nie brakowało napojów: dla dzieci soków, dla dorosłych "coś mocniejszego".
Do tańca przygrywali najlepsi muzycy. Od rozmachu uroczystości oraz przepychu na niej panujących, mogło się zakręcić w niejednej łepetynie.
Źle się czułam w obecności pana Ramireza. Strach chwytał mnie za gardło swymi zimnymi szponami i miałam ochotę uciekać, gdzie pieprz rośnie.
Nie raz i nie dwa, miałam dziwne wrażenie, iż ojciec Olliego bacznie mi się przygląda. Tak jakby szukał rozwiązania bardzo trudnej łamigłówki, ale nigdy nie podawał żadnych przyczyn swego wścibstwa.
A ja wolałam nie dociekać. W końcu to on był tutaj panem domu. Przez głowę przebiegła mi absurdalna myśl, czy gdybym go zapytała o Williama al - Rashida, powiedziałby mi prawdę.
Pośród gromkich braw, na przyjęciu pojawił się mężczyzna w szytym namiarę garniturze z lnu. Miał czarne wąsy, tudzież kędzierzawe włosy w tym samym kolorze, spojrzenie zuchwałe i dumne niczym u jakiegoś księcia, nieco "puszystą" sylwetkę i smagłą cerę.
Wielu chciało się z nim przywitać, ale nie każdy dostępował tego zaszczytu. Wreszcie "tajemniczy gość" dostrzegł nowożeńców i ruszył w ich stronę - moją mamę pocałował w dłoń, a Angela klepnął w plecy aż huknęło - taką miał siłę. Obserwowałabym dalej scenę powitania, gdyby Maria nie pociągnęłamnie za rękaw sukienki i zakwiliła.
– Rico, pić! – poprosiła mnie cichutko.
Spełniłam prośbę małej, która niemal natychmiast łapczywie wychyliła dwie szklanki oranżady i czknęła.
– Pseprasam – wysepleniła i opuściła smętnie swą główkę, a w oczach miała łezki.
Bała się bury, bo Angelo wrzeszczał na nią za każde wyimaginowane przewinienie, którego się niby nieszczęsna Maria dopuściła. Rzucał do niej taką wiązankę nieparlamentarnych wyrazów, że dziewczynka coraz bardziej bała się innych ludzi. A jego w szczególności.
Zapewniłam ją, że nie ma powodu do wstydu i nie musi mnie przepraszać, bo bardzo ją kocham - bez względu na to, co powie Angelo Ramirez.
Wiedziałam, iż siostrzyczka czuje się przy mnie bezpiecznie, więc dopóki mogłam, postanowiłam ją chronić.
"Nie będzie żadnego Pierre'a" – pomyślałam. – "Dopóki żyję, nie pozwolę cię skrzywdzić, maleńka".
Na poprawę humoru i odwrócenia uwagi dziecka od smutnych spraw, nałożyłam jej na talerz porcję jednego z ciast. Widocznie sposób zadziałał, bo Maria uśmiechnęła się do mnie, a mi serce niemal wyskoczyło z piersi. Co się stanie, jeśli nas rozdzielą?
Żadnemu Ramirezowi ufać nie mogę, chociaż to dzięki Angelowi oraz jego brudnym pieniądzom, zdobyłam niedostępne dotychczas dla mnie, biednej dziewczynki, rejony wiedzy....
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro