Rozdział 35
No i jest obiecany drugi rozdział. Udało mi się go wstępnie poprawić.
Tak więc kończymy święta takim dość smutnym akcentem, ale postaram się szybko skończyć tę historię, bo mam plan na drugi tom. Nie obiecuję jednak, że pojawi się on szybko, lecz chciałabym skupić się teraz na romansowej części ;)
***
Silla leżała wciąż na jego kolanach, a on kołysał ją, łkając niczym dziecko. Miał być silny, miał być wojownikiem, który nie mógł się złamać, ale nie potrafił, kiedy martwe i zmaltretowane ciało jego najdroższej było takie zimne.
Słyszał za plecami Kenobara, który wrzeszczał na swych ludzi, ale jego już nic nie obchodziło. Zabijały go wyrzuty sumienia i rozpacz tak wielka, że mogłaby zalać cały świat. Cały ten cholerny świat, razem z Kenobarem, którego osobiście wypatroszy.
Wciąż płakał, kiedy odsuwał się od zwłok Silli. Płacz rozrywał jego ciało, podobnie jak demon, który tańczył z radości. Oto nadeszła chwila, na którą czekał Des i demon.
Wojownik spojrzał na Kenobara i ze zdziwieniem zorientował się, że jego brat uczepił się poszarzałego i powykręcanego ciała kobiety, która była służącą. Łkała cicho, ale widać było, że nie było w niej zbyt wiele życia.
W końcu z głośnym westchnieniem Kenobar odrzucił do siebie truchło wyssanej dziewczyny i powoli powstał z klęczek. Kipiała z niego czarna magia, oczy błyszczały od żądzy mordu.
Desomran poczuł, jak wypełnia go demon, mięśnie znów zaczęły się napinać, aż skóra pękała tam, gdzie już nie mogła powstrzymać się przed naporem większych mięśni. Trzasnęły nagle ubrania, które opadły z niego, krzyknął, gdy jego połamane żebra nagle zaczęły się przemieszczać, ręce i dłonie się wydłużały, podobnie jego twarz, która zaczęła przypominać pysk psa. Włosy mu opadły, a oczy zrobiły się większe, zęby się wydłużyły i wyostrzyły. Napłynęła w niego nowa moc, silniejsza, okrutniejsza. Furia pulsowała mu pod skórą, aż przejęła kontrolę nad ciałem. Des wiedział, że to, co czuł, nie było zależne od niego, chociaż w jakiejś części zgadzał się z demonem; chciał zniszczyć Kenobara.
Krzyczał głośno, kiedy się przemieniał, a kiedy już jego ciało zniknęło pod powrozami mięśni, ciemnej skóry potwora, ryknął na całe gardło, wstrząsając ludźmi zebranymi w sali. W końcu się wyprostował, prezentując się na całą swoją wysokość, dwudziestu pięciu dłoni. Na plecach wyrosły mu skrzydła, rozpostarł je więc i wyciągnął ramiona, pokazując innym swą potęgę. Potężna magia wibrowała mu pod skórą, płynęła razem z krwią. Ta przemiana była inna, gwałtowniejsza, równie bolesna, ale Des czuł, że coś się zmieniło, ale nie był pewien co.
W jego umyśle wciąż rozgrywała się scena zabicia Silli. Zabił ją! Pozbawił ją możliwości poznania lepszej strony życia!
Wrzasnął rozdzierająco.
— No, no, proszę, mój braciszek też się zmienił! — zawołał radośnie Kenobar, lecz Des wyczuł, że pod słowami brata krył się strach.
— Strach cię obleciał? — zagadnął wesoło, chociaż tak naprawdę wściekłość szarpała jego cierpliwość. Chciał się rzucić na niego i rozerwać na strzępy.
— Ja mam się ciebie bać? Chyba żartujesz!
Powietrze zaiskrzyło od powstrzymywanej złości.
Demon szarpnął się do przodu i taki sam ruch wykonał jego przeciwnik. Obydwaj zwarli się w potwornym uścisku, od którego aż trzeszczały napięte mięśnie. Złapali się w ramiona, dysząc ciężko i powarkując groźnie.
Des wiedział, że wygra.
Wygra, ale za jaką cenę?
***
Wokół panowała cisza, przerywana od czasu do czasu trzaskiem łamanej gałązki czy szelestem liści. Świat zdawał się spowić w szarej poświacie, przez którą nieśmiało przebijało się blade, pomarańczowe słońce.
Silla obudziła się nagle na środku ścieżki, zastanawiając się, gdzie znów wylądowała, ale fala wspomnień szybko ją zalała i zgięła się wpół, zdając sobie sprawę z tego, gdzie była... Widok załamanego i cierpiącego Desa sprawił jej dotkliwy ból, ale nic nie mogła na to poradzić. Tak musiało być i chociaż ubolewała nad tym, że nie zobaczy Desa w koronie, otoczonego wiernymi rycerzami, była rada, że mogła mu pomóc.
Rozejrzała się w końcu, oglądając z ciekawością miejsce, w którym się znajdowała. Nie było ono szczególnie przyjemne i wątpiła, by ktoś naprawdę mógłby trafić tu po śmierci, ale skoro się tu znajdowała, miało to jakiś cel.
Drzewa, chociaż miały swoje kolory jak te, które widziała za życia, przyprawiały ją o dreszcz niepokoju. Zdawało się, że są martwe i takie nieprzyjemne, mimo że wiatr poruszał zielonymi liśćmi. W powietrzu unosił się dziwny, słodkawy zapach, a gdzieś w oddali słyszała rżenie konia, ale równie dobrze mogło się jej wydawać, bo była zbyt oszołomiona tym, co się działo. W uszach szumiała jej krew, bo serce pracowało na najwyższych obrotach; była przerażona, więc otoczenie wzbudzało w niej całą masę emocji.
Każdy szelest traktowała jako zwiastun ataku.
Bała się. Łzy same cisnęły jej się do oczu, gdy w końcu pojęła to, co się stało. Była w pełni świadoma wydarzeń, które rozegrały się w zamku. Des zabrał jej życie i chociaż nie obwiniała go o to, czuła, że została potraktowana niesprawiedliwie. Czemu to ona miała odzyskać duszę, skoro nie miała pojęcia o świecie, w którym żył Des i Asarlai? Nawet nie wiedziała, jak wygląda życie w mieście. Chciała zjeść słodycze ze straganu, pospacerować uliczkami i zobaczyć gwiazdy z dachu jednego z domów.
Jej marzenia przerwało nagle głośne rżenie konia, które dobiegło ją z tyłu. Odwróciła się i ujrzała wspaniałego, śnieżnobiałego rumaka, który pędził w jej stronę. Długa grzywa rozwiała się na wietrze, a kiedy dotarł do niej, opadła mu na oczy. Silla stała oniemiała, przyglądając się klaczy, ale nie miała pojęcia, co miałaby zrobić. Pogłaskać? Wsiąść na niego? I czy w ogóle było to bezpieczne?
Miała tak dużo pytań, lecz po chwili w jej głowie rozległ się tajemniczy głos.
Witaj, Sillo. Czekaliśmy na ciebie.
Głos klaczy był miękki i miły. Poczuła się uspokojona i nieco onieśmielona.
— Kim jesteś? — zapytała zaciekawiona.
Wysłano mnie, żeby cię sprowadzić.
Sprowadzić? Do kogo? Klacz wspomniała, że nie tylko ona na nią czekała, ale ktoś jeszcze. Tylko kto? Dreszcz strachu przeszył jej ciało i na chwilę zmroził krew w żyłach, ale kiedy klacz trąciła ją nosem, znów się uspokoiła.
Nie bój się, nic ci tu nie grozi. Jesteś w bezpiecznym miejscu.
Silla nie zdążyła jednak zapytać, bo klacz położyła się nagle na ziemi i zachęciła ją do wejścia na grzbiet. Kiedy usadowiła się wygodnie, koń wstał nagle i rzucił się do szaleńczego galopu. Dziewczyna słyszała tylko szum wiatru, który również targał jej włosy. Grzywa zwierzęcia była tak długa, że kiedy się pochyliła do przodu, włosie weszło jej w usta, więc zgarnęła w dłonie, jak najwięcej się dało.
Klacz wyciągnęła piękną szyję i przyspieszyła, a Silla mocno ścisnęła jej boki kolanami.
Rozluźnij się, nie spadniesz. Możesz mi zaufać.
Głos klaczy w jej umyśle był ciepły i miły, więc rozluźniła się, na tyle na ile mogła i pochyliła się nad grzywą. Od razu poczuła się jakoś pewniej i nie bała się, że spadnie, bo chyba jakaś magia pilnowała, by dobrze trzymała się końskiego grzbietu. Nigdy nie jeździła przecież na oklep, więc jedynie to, że znajdowała się w tym przedziwnym miejscu, tłumaczyłoby jej stabilną pozycję.
Klacz galopowała w milczeniu, a Silla czuła się taka śpiąca i pragnęła się zdrzemnąć, lecz jednocześnie obawiała się tego, ale kiedy w głowie usłyszała melodyjny śpiew w obco brzmiącym języku, poczuła się senna i w końcu zamknęła oczy.
Obudził ją w końcu głośny stukot końskich kopyt o kamienny most. Silla rozejrzała się wokół i zobaczyła, że pędzą przez szeroką rzekę, która spokojnie płynęła sobie w korycie. Nad taflą wody tańczyły ptaki, nurkowały w toni, a potem wzbijały się w powietrze, a to wszystko na tle pięknego słońca, które świeciło mocno, lecz nie czuła gorąca.
Silla była oczarowana widokiem, lecz po chwili oniemiała na widok bezkresnych łąk, które rozciągały się tuż przed nią. Teren był lekko pofalowany, a niska trawa rozciągała się aż po horyzont. Bezchmurne i błękitne niebo odznaczało się wyraźnie na tle zielonych traw, a ją ogarnął błogi spokój, którego nie odczuwała od... zawsze.
Jeśli miała tu spędzić całą wieczność, to mogłaby to zrobić. Było pięknie, aż chwytało ją to za serce.
Kiedy zjechały z mostu, Silla poczuła nagle ciepły i przyjemny wietrzyk. Klacz w końcu zwolniła, aż przeszła do stępu i spokojnie sobie szła, od czasu do czasu strzygąc uszami. Dziewczyna rozglądała się natomiast wokół, ale prócz bezkresności nie widziała nic, więc zastanawiała się, gdzie tak właściwie jadą i po co?
Jak miała pomóc odzyskać duszę Desa, skoro nie miała pojęcia, gdzie szukać i co zrobić?
Klacz jakby na zawołanie przystanęła, spoglądając na nią spod gęstej grzywy.
Jesteśmy na miejscu.
Silla zaskoczona zsunęła się z grzbietu swej towarzyszki i rozejrzała się, ale niczego nie dostrzegła, więc stanęła w miejscu i zdezorientowana spoglądała na bezkresne łąki. Pod stopami czuła miękką trawę, a wokół unosił się zapach ziół i kwiatów.
— Co my tu właściwe robimy? — zapytała Silla, wciąż czując zdezorientowanie.
— Jesteś już, Sillo. Czekałem na ciebie. — Tuż za jej plecami usłyszała donośny, lecz łagodny głos.
Odwróciła się i ujrzała przed sobą wielką plamę światłości, która w ogóle nie porażała jej wzroku, nie musiała więc mrużyć oczu, ale nie widziała, by ktoś tam stał.
— Kim jesteś? — wydusiła z siebie w końcu z siebie, ale po chwili przeraziła się, że obraziła kogoś bardzo ważnego. Może nawet samego Akomo, o którym już tyle słyszała. Zadrżała przerażona i przywarła do ciepłego boku klaczy.
— Nie bój się mnie, Sillo, nie skrzywdzę cię. Tu możesz czuć się bezpieczna.
I Silla mu uwierzyła, przestała się bać, ogarnął ją spokój, jakiego jeszcze do tej pory nie czuła. Czy śmierć zawsze wydaje się taka straszna, kiedy człowiek wie, że umiera? Dziewczyna była przekonana, że tak właśnie było, a teraz, kiedy już była właśnie po tej drugiej stronie, nie bała się niczego, choć nadal nie wiedziała, co dalej.
— Poświęciłaś się dla duszy Desomrana Khalam'Mhlen. To odwaga, która musi zostać nagrodzona, ale musisz jeszcze przejść zadanie, które pomoże mu odzyskać duszę.
— Jakie to zadanie? — zapytała, nie będąc pewną, czy będzie w stanie tego dokonać, lecz skoro już tu była, nie mogła przecież odpuścić, bo Des jej potrzebował.
— Chodź ze mną, moja odważna dziewczyno. Nie jest to jednak nic, co wymagałoby użycia siły, lecz serca, a ponieważ łączyła cię z nim silna więź, na pewno sprostasz temu zadaniu.
Silla nie była pewna, co ją czekało, ale pozwoliła się poprowadzić w nieznane.
— Chodź do mnie — usłyszała po chwili, kiedy wciąż się wahała.
Zostawiła więc za sobą klacz, pachnącą łąkę i weszła w plamę światła z zamkniętymi oczami, a kiedy je otwarła, ujrzała, że przed nią znajdują się szerokie i wysokie schody, a u ich szczytu siedzi postawny mężczyzna. Po jego prawicy zasiadła dumna bogini, bo Silla była pewna, że to właśnie jakaś bardzo ważna bogini spoczywała na prostym, srebrnym krześle. Patrzyła na nią w zadumie, lecz jej oblicze było piękne i onieśmielające.
Brązowa skóra błyszczała niczym oprószona złotem, twarz natomiast miała okrągłą, ze skośnymi oczami i pełnymi ustami. Czarne włosy spływały grubymi falami na ramiona i plecy. Bogini ubrana była w skromną srebrną suknie, na nadgarstkach brzęczały grube bransolety a na szyi wisiał srebrny wisior w kształcie księżyca.
— Witaj, Sillo. — Głos boga rozległ się w sali. Dziewczyna wpatrywała się w najpiękniejszego mężczyznę, jakiego kiedykolwiek widziała.
Miał długie białe włosy, pociągłą twarz i jasną karnację. Usta miał rozciągnięte w szerokim i szczerym uśmiechu, który dodał dziewczynie otuchy. Wiedziała też, że o to stała przed obliczem Akomo, boga, o którym tyle słyszała. Do tej pory nie wierzyła, że kiedyś go ujrzy, nie wiedziała przecież, że umrze w tak młodym wieku, ale kiedy w końcu pojawiła się tutaj, całą sobą wierzyła we wszystko, co słyszała o Akomo. Nie była jednak pewna, czy było tu miejsce dla niej, nawet próbowała sobie przypomnieć wszystkie złe uczynki, które popełniła w życiu, ale nic nie przyszło jej do głowy. Całe życie przecież cierpiała...
— Nie obawiaj się, Sillo. Wiemy, że twoje życie nie było łatwe, twoje ścieżka usłana była kolcami i kamieniami, ale teraz już otrzymałaś spokój, na który zasłużyłaś. Teraz będziesz szczęśliwa.
— A co z Desem? — zapytała, kiedy zrozumiała, jak on musiał się czuć, kiedy jego miecz przebijał jej ciało. Ból i niedowierzanie były dla niej aż nadto widoczne, więc jak on sobie z tym poradzi?
Powiedział, że ją kochał. Kochał ją tak, jak mężczyzna kocha kobietę... Na wspomnienie jego słów, zalało ją słodkie, prawie bolesne uczucie, którego jeszcze nigdy nie doświadczyła. Czy gdyby ich losy potoczyły się inaczej, byłaby z nim szczęśliwa? Czy pokonaliby różnice, jakie ich dzieliły? W końcu Des był długowieczny, a ona była człowiekiem i żyłaby znacznie krócej, więc nie było mowy, by razem mogli spędzić długie i szczęśliwe lata. Jakby sobie z tym poradzili?
— Nie zaprzątaj sobie głowy takimi problemami — przemówiła do niej piękna bogini. Silla spojrzała na nią szklistym wzrokiem, wciąż mając w pamięci zrozpaczonego Desa. Zostawiła go, już nigdy z nim nie porozmawia, więc pozostawienie tego za sobą było trudne, nawet po śmierci. — Proszę, dzielna dziewczyno. Życie toczy się dalej i są wydarzenia, na które nie mamy wpływu. Czasami życie wydaje się niesprawiedliwe, ale to nie oznacza, że takie zawsze jest.
Bogini wstała i zeszła do niej po schodach, a kiedy znalazła się blisko, dziewczyna tylko utwierdziła się w przekonaniu, że przed nią stoi nieziemska istota, z dużymi, błyszczącymi oczami w kolorze bezchmurnego nieba. Tak niezwykłe połączenie z jej ciemną karnacją i czarnymi włosami, sprawiło, że Silla z miejsca została oczarowana. Na chwilę zapomniała również o troskach, które ją wcześniej dręczyły.
— Nie obawiaj się, wszystko będzie dobrze. Znalazłaś się w miejscu, które jest nazywane przez śmiertelników Zaświatami, a my mówimy na to Nieskończonym Gajem. Tutaj nie ma miejsca na troski i zmartwienia.
— Czy Des kiedyś będzie szczęśliwy? — zapytała. Bogini kiwnęła głową, uśmiechając się do niej pięknie.
— Szczęście zależy od nas samych, Sillo, i Des będzie musiał to odkryć, ale nie martw się o niego. Znajdzie to, czego będzie szukał.
Dziewczyna uspokoiła się nieco, chociaż słowa pięknej istoty wydały jej się bardzo tajemnicze, ale skoro zapewniała ją bogini, to musiało tak być. Wierzyła, że wojownik kiedyś będzie szczęśliwy i miała nadzieję, że bardzo szybko o niej zapomni, chociaż ta myśl sprawiała jej nieco bólu.
— Jak mam odzyskać jego duszę? — zapytała w końcu, bo nie wiedziała, co mogłaby jeszcze powiedzieć. Chciała w końcu oddać mu to, przez co cierpiał tak długo. Demon nie mógł z nim wygrać.
— Musisz odpowiedzieć na pytanie.
Silla podskoczyła, kiedy nagle bóg odezwał się do niej znad ramienia bogini. Spojrzała w jego błękitne oczy i kiwnęła głową, przygotowując się na najtrudniejsze pytanie, bo przecież to nie mogło być takie proste.
— Powiedz mi, który to Des? — zapytał Akomo i dłonią wskazał coś za jej plecami.
Kiedy się odwróciła, dostrzegła szereg mężczyzn wyglądających dokładnie tak samo, jak Des. Zamarła przerażona, bo nagle przed nią stanęło kilkudziesięciu wojowników, którzy przyglądali się jej z różnymi emocjami na twarzy. I jak miała odgadnąć, który był tym właściwym? Wszyscy przecież wyglądali tak samo! Zdjęta przerażeniem, podeszła do pierwszego szeregu i zatrzymała się gwałtownie, gdy mężczyźni wbili w nią uważne spojrzenie.
Z bólem serca widziała ich wszystkich tak, jakby widziała przed sobą Desa, ale każdy z nich na twarzy miał wymalowany inny wyraz: szczęście, smutek, gniew, rozczarowanie... To wszystko przeplatało się z czymś, co, jak się jej wydawało, widywała już na twarzy wojownika. Ale który był prawdziwy?
Zasępiła się i odwróciła do tych pięknych istot.
— Ja nie wiem... — szepnęła przerażona świadomością, że może nie uratować duszy Desa! I co teraz? Jak miałaby pomóc, skoro nie wiedziała, który był prawdziwy?
— Masz jeszcze czas, nie przejmuj się. Pomyśl, bo od tego zależą losy nie tylko twoich przyjaciół, ale całego świata. — Głos Akomo był spokojny i dodawał jej otuchy, choć jednocześnie dał jej do zrozumienia, że na jej barkach ciąży naprawdę wielka odpowiedzialność.
Przyjrzała się bogini stojącej po prawicy Akomo i w jej głowie błysnęła myśl, że to jest siostra boga — Numra. Ciekawa była, co stało się z ich bratem, ale nie miała teraz czasu na to, żeby się zastanawiać. Musiała coś wymyślić.
Wojownicy stali w miejscu i coś mówili lub krzyczeli, byli też tacy, którzy zwijali się z bólu lub cierpieli w milczeniu. Gdzieś z tyłu dobiegało ją głośne zawodzenie, które przeszywało ją na wylot.
Ci wszyscy wojownicy zachowywali się tak, jak Des, którego znała, chociaż nie miała pewności, który z nich jest tym właściwym. Oglądała każdego dokładnie, szukając jakichś znaków szczególnych, coś, co pozwoli jej rozpoznać przyjaciela, ale nic nie znalazła. Za plecami czuła obecność tych przewspaniałych bóstw, czuła się przez to okropnie przytłoczona, lecz nie mogła szukać wymówki i zrzucać wszystko na ich obecność. Od jej decyzji zależało to, czy wojownik odzyska duszę i pokona Kenobara, a także wypędzi z siebie demona.
Mężczyźni, którzy stali w szeregu ciągle coś mówili albo się śmiali, inni krzyczeli, więc co chwilę była wytrącona z równowagi, jakby ktoś specjalnie to robił i nie chciał, by zgadła. Z każdą chwilą wpadała w panikę, bo nic nie wskazywało na to, że znajdzie właściwą odpowiedź.
Des nie składał się tylko z gniewu, ale był także smutny, widziała go też radosnego, zatroskanego i cierpiącego, a ci wszyscy wojownicy prezentowali jedną tylko emocję...
— Sillo, czas ci się kończy. — Głos Akomo zadudnił za nią, aż podskoczyła przestraszona. Panika uderzyła w nią lodowatą falą, mrożąc serce i umysł...
Musiała coś zrobić, ale co? Czas się kończył, a ona nadal nie wiedziała co zrobić.
Zerknęła na wojowników, którzy cierpliwie stali w szeregu.
Przypomniała sobie co mówił przewodnik w Gaju Dusz, do którego wysłano ją, mylnie myśląc, że odnajdzie duszę Desa. Musiała znaleźć poszczególne fragmenty, żeby je zespolić w jedną duszę!
Ta myśl rozbłysła w niej jasno i wyraźnie. Wiedziała już, co powinna zrobić.
***
Demon palił się do tego, by w końcu dorwać się do Kenobara. Furia lizała mu skórę, szarpała za mięśnie, które chciały się w końcu poruszać. Szpony rozwierały się i zamykały, chętne do tego, żeby zacisnąć się na krtani przeciwnika.
Des puścił więc wodze, które jeszcze powstrzymywały demona i pozwolił na to, by zło przejęło całą kontrolę nad sytuacją.
Za nim wciąż leżało zmaltretowane ciało Silli, więc nie mógł tego tak zostawić, śmierć Kenobara była jedyną słuszną karą.
— Rozerwij go na strzępy — mruknął wojownik, a bestia w odpowiedzi rozwarła paszczę i z jej gardła wydobyło się coś na kształt krzyku i pisku jednocześnie. Aż zadrżały mury w posadach, a obserwujący ich służący zbili się w grupki, tuląc się do siebie.
Rycerze przestali udawać, że się nie boją, bo właśnie przed nimi rozgrywały się sceny, jakich jeszcze nie widzieli, i nawet okrucieństwo pana, jakiego doświadczali niemal codziennie, nie było w stanie ich przyzwyczaić do okropnych widoków. Jednak w ich sercach tliła się nadzieja, że ta paskudna bestia pokona ich pana, wszystko chyba było lepsze od Kenobara, chociaż nie mieli pojęcia, jakim będzie władcą jego przeciwnik.
Prawe ramię demona zadrżało nagle, a po chwili wokół niego pojawiły się czarne płomienie, z których wysunął się nagle długi miecz: długi o poszarpanym ostrzu.
Klinga zalśniła w świetle wpadającym przez okno.
— No, dalej, braciszku! — Kenobar warknął wściekle, próbując wymusić na swoim bracie-demonie jakiś ruch. Miał dość czekania.
Demon z głośnym wrzaskiem rzucił się w stronę króla, wysuwając miecz do przodu. Kiedy ostrza zwarły się z trzaskiem, obydwaj warknęli groźnie. Mięśnie zatrzeszczały groźnie, kiedy naparli, próbując jeden drugiego odepchnąć i zadać śmiertelny cios.
Kenobar sapał groźnie, ale demon był o wiele silniejszy i w końcu odepchnął go tak mocno, że ten stracił równowagę i potknął się o własne nogi. Upadł i zawył wściekle. Poderwał się na nogi, lecz nawet nie zdążył zadać ciosu, bo nagle w jego klatkę piersiową uderzyła wielka, czarna kula ognia.
Des lub coś, co nim miało być, stało teraz z szeroko rozstawionymi nogami i ramionami, a w szponach trzymał ogniowe pociski, a ich płomień pełgał po jego ciele, tworząc coś na wzór czarnej otoczki.
Okrutny król zawył kolejny raz z wściekłości i bólu, ale otrząsnął się po ataku. Jego siły jednak nieco uszczuplały i jeśli nie pokona demona, przegra z kretesem, nim zdoła znów się napić.
Des wiedział, że jego brat przegrywał, więc demon podwoił swoje wysiłki, chociaż naprawdę nie było to nic trudnego. Kenobar był jeszcze osłabiony po ataku kulą, więc wyciągnął w jego stronę rękę, machnął szponami i niewidzialna dłoń przyciągnęła go do siebie.
— Role się odwróciły. — Demon syknął mu prosto w twarz. Paszcza zamknęła się tuż przed nosem króla, który już wiedział, że przegrał walkę. — Boisz się, bracie?
Kenobar patrzył w czarne, bezdenne oczy i widział w nich śmierć; szpony zacisnęły się nagle na jego krtani, powoli mu ją miażdżąc.
— Zabiję cię. Wyrwę ci serce, zniszczę.
Des słyszał syk bestii, która kłapała pyskiem, a rozsadzająca wściekłość spoiła ich w jedną istotę. Nie miał duszy, a jego serce zostało zabite i to przez niego, więc nie musiał się już hamować. Chciał walczyć i zniszczyć brata.
Kiedy krtań trzasnęła nagle, a Kenobar krzyknął, próbując wyrwać się jeszcze w ostatnim odruchu, Des wbił szpony w klatkę brata, a ten zawył, złapał go za nadgarstek i próbował się wyrwać, ale nic nie mogło oderwać od niego tej krwiożerczej bestii. W końcu Kenobar dowiedział się, jak to jest, kiedy ktoś jest silniejszy, kiedy jest się bezbronnym wobec potężnej sile i furii.
Czarna posoka trysnęła, obryzgując pysk i klatkę piersiową bestii, ale nie zatrzymała się i wsuwała pazury dalej, aż zatrzymała się na czymś, co kiedyś było sercem.
Potwór szarpnął ramieniem i wyrwał serce, wciąż patrząc w gasnące oczy Kenobara, a jego rozdzierający krzyk zamilkł tak nagle, jak się rozległ. Odrzucił truchło na bok, a zaraz potem trup zaczął wiotczeć, marszczyć się i szarzeć, aż pozostała po nim szara skorupa. I tak zakończyło się dwieście lat terroru.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro