Rozdział V: Wybranek Lucyfera
Urodziłem się w arystokratycznej, wiktoriańskiej rodzinie. Dlatego spędzałem z moimi wiecznie zajętymi rodzicami bardzo mało czasu. Towarzystwa dotrzymywała mi tylko guwernantka. Nie miałem przyjaciół. Zawsze siedziałem przy książkach, by osiągać coraz to lepsze wyniki tylko po to, by zwrócić uwagę ojca.
Tak było przez kilkanaście lat. Dzień w dzień. Tylko nauka.
Dopiero gdy skończyłem piętnaście lat, coś się zmieniło. Zacząłem miewać częste, przeszywające bóle głowy, później pojawiły się zawroty. Zdarzały się też omdlenia. To złe samopoczucie zrzucałem na barki przemęczenia nauką i nie pozwalałem służbie mówić czegokolwiek rodzicom. W końcu jednak nauczycielka doniosła ojcu, że po raz kolejny straciłem przytomność. Wtedy rodzic zmusił mnie, bym poszedł do lekarza, który i tak nie stwierdził niczego konkretnego. Jedynie kazał się oszczędzać. Żeby nie denerwować matki, całe dnie spędzałem na świeżym powietrzu, książki omijając szerokim łukiem.
Niestety moje lenistwo nie przyniosło pożądanych skutków. Nawet leki przypisane przez odwiedzającego mnie codziennie doktora nic nie dały. Byłem coraz słabszy. Czułem, że niedługo umrę. Prawie całe dnie przesypiałem.
Pomimo tego pewnej nocy postanowiłem przejść się na spacer do lasku za rezydencją. W ciągu dnia nawet pomimo mojego niemalże nieustannego snu, pielęgniarka nie odstępowała mnie na krok. Potrzebowałem samotności, czystego powietrza i odrobiny ruchu.
Gdy dotarłem do granicy lasu, musiałem usiąść pod drzewem. Wtedy już przejście kilkudziesięciu metrów było wyzwaniem prawie ponad moje siły. Nagle moje rozkoszowanie się ciszą przerwało zmaterlizowanie się po mojej prawej stronie jakiejś świetlistej postaci. Po lewej także ktoś się pojawił, ale nie promieniował takim blaskiem. Dla mnie, człowieka nauki, zjawiska nadprzyrodzone nie istniały. "To pewnie jakieś cholerne halucynacje"- pomyślałem pewien swojej teorii.
Postać po prawej okazała się być kobietą-aniołem, a po lewej mężczyzną z nietoperzymi skrzydłami. Oczy robiły mi się coraz większe. Czułem, że podniosła mi się gorączka. Dodatkowo zacząłem odczuwać irracjonalny lęk przed wytworem własnej wyobraźni. Nagle kobieta przemówiła, zwracając sie do mężczyzny:
-Dawno się nie widzieliśmy, Mephisto. Ile to już wieków?
-Na pewno pełne trzy- odparł mężczyzna.- I tym razem nie dam się pokonać- dodał, podnosząc do góry ręce, z których wystrzeliła struga czerwonego światła. "To niemożliwe"- pomyślałem, przecierając oczy. "Co za cholerstwo się do mnie przyplątało?". Nieprzygotowana na atak kobieta upadła ciężko na ziemię. Zaraz jednak się podniosła i także zaatakowała przeciwnika. Mężczyzna jednak zręcznie ominął pocisk i odwdzięczył sie tym samym. Tym razem jednak kobieta po upadku nie podniosła się, tylko powiedziała cicho:
-Pożałujesz tego, Mephisto- po tym odwróciła głowę w moją stronę i dodała- wrócę po ciebie, Yvesie Lankford.
Wtedy halucynacje stały sie zbyt rzeczywiste. Kobieta rozpłynęła sie w powietrzu, a mężczyzna podszedł do mnie. Ukucnął, położył ręce na moich ramionach, pochylił się i wyszeptał do ucha:
-Zostałeś wybrany, Yvesie, na sługę Lucyfera.
-O... o czym pan mówi?- udało mi się wydukać.
-Jaki pan?- odsunął się ode mnie na wyciągnięcie ręki i uśmiechnął złowrogo.- Mów mi Mephisto. Jestem posłańcem Lucyfera.
Nie miałem siły już o nic pytać. Byłem bliski utraty przytomności. Ledwo zarejestrowałem, że położył mnie na ziemi i pochylił się nad moją szyją. Na sekundę otrzeźwił mnie ostry ból. Potem zapadła ciemność.
Obudziłem się ścierpnięty, w niewygodnej pozycji, i ogromnie niewyspany. Dodatkowo na plecach ciążyły mi czarne skrzydła. "Zaraz- jakie skrzydła?" pomyślałem z przerażeniem.
-No nareszcie się obudziłeś, małolacie. Już myślałem, że cię zabiłem- usłyszałem jakiś znajomy głos. Należał on do mężczyzny, którego pamiętałem z nocy. Zadałem pierwsze pytanie, które przyszło mi do głowy:
-Kim ty tak właściwie jesteś?
-Czyżbyś mnie wczoraj nie słuchał, małolacie? Niewychowane stworzenie z ciebie. Jestem Mephisto, posłaniec Lucyfera. A ty jego wybranek i sługa. A ta co ją wczoraj pokonałem, to anielica Gaja. Chciała, byś stał sie aniołem. Niewdzięczna robota. Ale jako demon- Mephisto podniósł się z ziemi i podszedł do mnie- będziesz czerpał z życia pełnymi garściami.
-Jestem demonem?- zapytałem głupio.
-Tak. Już to mówiłem, do cholery!- Mephisto wyraźnie się zirytował, ale po chwili na powrót spokojny, wyjął z kieszeni i podał mi czarny obsydian i powiedział:
-To jest twój talizman. Zrobi wszystko, co mu każesz. A teraz- korzystaj z życia!- po tych słowach zniknął, zostawiając mnie samego.
Bez problemu zastosowałem się do rady Mephisto. Zostawiłem przeszłość za sobą. Żyłem jako człowiek na zasadach demona. Korzystałem bez umiaru ze wszystkich ziemskich przyjemności. Czasem sielankę przerywało pojawienie się Mephisto, który przybywał, gdy był w lepszym humorze, opowiedzieć mi o Piekle, ale najczęściej, by przekazać wiadomość od naszego pana, Lucyfera, że mam zabić tego, czy tamtego. Chleb powszedni dla demona. Po to istniejemy. Dodatkowo technika morderstwa była dowolna. Ja jednak preferowałem wyssanie krwi lub po prostu zabicie złotym sztyletem, pokonującym nawet anioły. Jednak pomimo mojego przeznaczenia nie zabijałem dla własnego "widzi mi się". Tylko jeśli otrzymałem rozkaz.
Raz otrzymałem wyjątkowe zadanie. Było to 10 lat temu. Miałem zabić członka rodziny nowo wybranego anioła. Oczywiście wykonałem polecenie. Rok później okazało się, że popełniłem ogromny błąd. Śmierć ojca chłopaka zakłóciła jego swobodną przemianę. Jego serce nie było tak czyste jak powinno. W ramach okrutnej zemsty anioły dokonały zemsty i zaatakowały w najmniej spodziewanym momencie.
Wracałem spokojnie do domu po kolejnej pomyślnie wykonanej misji. Nagle na mojej drodze stanęła Gaja, anielica, którą pokonał Mephisto.
-O, witam wysłanniczkę Nieba. Cóż cię sprowadza na Ziemię? Czyżbym coś przeskrobał?- zapytałem z miną niewiniątka.
-Ależ tak- odpowiedziała matowym głosem- przygotuj się na śmierć- wtedy zaatakowała. Byłem bez szans. Ostatnie, co pamiętam, to Mephisto biorący mnie na ręce.
Gdy się obudziłem, leżałem na ogromnym lózku. "To pewnie Piekło"- z trudem pozbierałem myśli. Nie mogłem się ruszyć. Bolało mnie całe ciało. Obok mnie siedział Lucyfer. Rozpoznałem go dzięki historiom opowiadanym przez Mephisto. Gdy mój pan spostrzegł, że się obudziłem, uśmiechnął się i powiedział:
-To już osiem lat, gdy spałeś, mój wybranku.
-Wybranku?- udało mi się powiedzieć, po czym przyszedł ból. Ledwo słyszałem.
-Tak. Jesteś wyjątkowym demonem. Chociaż już nietypowym.
-Nietypowym?- kolejna fala bólu. Wzrok mi się zamglił.
-Aleksandrze!- do mojego zaćmionego umysłu przedarł sie krzyk Lucyfera.- Posadź go. Nie może znów zasnąć.
-Oczywiście, panie.- Poczułem jak ktoś podnosi mnie na łóżku. Ból... ból... ból... i nagle jakiś słodki zapach. Zauważyłem, że Lucyfer naciął sobie nadgarstek. Pociekła krew. Teraz tylko ona się liczyła. Mój pan przyłożył mi rękę do ust. Nie mogłem się powstrzymać i wpiłem się w niego kłami. Ból przeszedł do przeszłości. Smak szkarłatnej cieczy był niepowtarzalny. Był jak najszlachetniejsza ambrozja. Gdy już nie mogłem pić więcej, Lucyfer delikatnie zabrał rękę.
-Teraz go połóż, Aleksandrze.- Poczułem pod głową miękkość poduszki.- Teraz będzie tylko lepiej, Yvesie. Tylko lepiej.- Znów zapadła kojąca ciemność.
Obudziłem się silny i wypoczęty. Obok mnie siedział Mephisto i jakiś czarnoskrzydły anioł. Zdziwiony zapytałem:
-Na co się tak gapicie? I co to za koleś?
-No, widzę, że już z tobą lepiej, Yvesie- zauważył z przekąsem Mephisto.- A to- wskazał na anioła- twój kamerdyner. To on zajmował sie tobą, gdy byłeś we śnie
Nagle wspomnienia wróciły z ogromna silą. Anioły... ciemność... ból... krew Lucyfera... ciemność.
-Już pamiętam. Aleksander, tak?
-Do usług, paniczu- wstał i ukłonił się głęboko. Na jego szyi błysnął czarny obsydian z niebieską łezką.
-Jesteś upadłym aniołem?- zapytałem z niedowierzaniem. Pierwszy raz jakiegoś spotkałem.
-Tak paniczu. I już od dawna twoim wiernym sługą.
-No dobra- odezwał się Mephisto.- Do rzeczy. Spędzisz w Piekle jeszcze pól roku, a potem powrócisz na Ziemię. Jako wampir.
-Wampir?!- wytrzeszczyłem na nich oczy.-To już nie jestem demonem?!
-Ależ jest panicz- odpowiedział mi mój kamerdyner.- Spotkało panicza wyróżnienie. Jest teraz panicz inny. Lepszy. Doskonalszy. Jest panicz Najszlachetniejszym z Wampirów.
-Dziękuję za wyjaśnienie, Aleksandrze- wtrącił się ponownie Mephisto.- A teraz przepraszam, ale obowiązki wzywają. Wiecie, pan każe, Wysłannik musi- uśmiechnął się szaleńczo i zniknął w strumieniu czerwonego światła.
Tak jak było zaplanowane, byłem rekonwalescentem jeszcze przez pół roku. Przed wczorajszym dniem dostałem też nowy talizman, talizman wampira. Czarny obsydian z czerwoną łezką. Po tym, wraz z Mephisto i Aleksandrem, pierwszy raz po dziewięciu latach powróciłem na Ziemię, do świata ludzi.
-Cóż za doskonale wyciągnięte wnioski, Gajo. Tak, masz rację. Jestem wampirem. Wybrankiem, pomagierem i służącym Lucyfera. Ale muszę cię zasmucić. Mój pan na razie, z naciskiem na "na razie", nic nie planuje. Jestem tu tylko zwiadowcą, czy przypadkiem nie ma tu, na Ziemi, zbyt dużo szczęśliwych serc. A z tego co widzę- Yves rozparł się wygodnie na fotelu, niezachwianie pewny siebie- będę miał dla niego wyjątkowo dobre wieści.
-Jak twoje serce, Lankfordzie, mogło stać się tak zimne? Co mój wuj z tobą zrobił?
-Sprawił, że moje życie spotkało się z moim przeznaczeniem, córko Michała Archanioła- odpowiedział z pełną swobodną.
-Pamiętaj tylko o jednym- raz cię pokonaliśmy. I jeśli będzie trzeba, bez wahania zrobimy to po raz drugi- powiedziawszy to, rozpłynęła się w powietrzu.
-Już nie mogę się doczekać- odezwał się z zamyśleniem Yves, snując misterny plan zemsty, choć gdzieś głęboko w jego wnętrzu, krył się lęk.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro