Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ VII: KOREPETYCJE

"Hmmmmmm... co to za piękny zapach..?"- To on obudził Lijo rankiem następnego dnia. "Hej! Chwileczkę! Tosty?" błyskawicznie wyskoczył z łóżka i spojrzał na zegar. Dziesięć minut do budzika. "Co jest?"-nagle chłopak doznał olśnienia. Uderzył się ręką w czoło i zaśmiał sam do siebie. "No tak. Zapomniałem. Ciocia Aurora przyjechała!"
Rutynowe czynności tym razem wykonywał jak na skrzydłach. Prysznic, wyłączenie budzika, ubranie. I już biegł na dół po schodach na pyszne śniadanie. Po drodze powziął postanowienie, aby nie przejmować się swoją misją. Mus to mus.
-Dzień dobry ciociu!- zawołał od progu z szerokim uśmiechem na twarzy.-O! Cześć mamo!- podszedł do kobiety i ucałował ją w policzek.
-Cześć młody! Siadaj, już nakładam ci na talerz tosty- Aurora jak zwykle była w świetnym humorze.
-Jak spałaś, mamo?- anioł z apetytem zabrał się za jedzenie.
-Dobrze, dziękuję kochanie- kobieta była w lepszym humorze niż zwykle, co Lijo odnotował, jako jeden z lepszych wpływów Aurory.
-Lijo! Nie jedz tak szybko, bo się zakrztusisz!
-Przepraszam, ale to jest takie dobre, że nie mogę się powstrzymać- powiedział ze śmiechem chłopak.
Kiedy skończył, grzecznie podziękował za śniadanie, porwał z podłogi plecak, rzucił szybkie "papa" i już miał wyjść, gdy w drzwiach powstrzymał go głos cioci:
-Czekaj, Lijo!
-Tak?- spieszył sie do szkoły, ale zatrzymał się posłusznie.
-Trzymaj, przydadzą ci się- Aurora wcisnęła mu do kieszonki na piersi banknot o dość sporym nominale.
-Ale ja nie mogę..!- chłopak chciał oddać kobiecie pieniądze, jednak ta nie chciała dać się przekonać.
-Możesz, możesz. Siedź cicho. Masz wrócić do domu z nowymi rzeczami. Jasne?-zapytała z udawanie surową miną.
-Jasne- zrezygnowany Lijo przyjął prezent. "Na pewno przydadzą mi się ciemne rzeczy do treningu z Rafaelem"-pomyślał właściwie zadowolony z zaistniałego obrotu sprawy.
-No, to leć już, bo się spóźnisz, pa!
-Do widzenia, ciociu! Pa mamo!
"No dobra. Plan na dzisiaj: szkoła, zakupy, obiad, chór, schronisko i spać"- pierwszy raz od dłuższego czasu miał tak dobry humor. Dodatkowo poprawiało go świecące jasno słońce, rozkwitające pąki kwiatów i śpiew ptaków. W końcu był już koniec kwietnia.
Lijo wszedł do szkoły równo z dzwonkiem. Pod swoją klasą zauważył Dove.
-Hej, mała, jak się czujesz?- zaczął miękko.
-Hej, Lijo- anielica wtuliła się w chłopaka.- Lepiej, choć nadal trudno mi w to uwierzyć w śmierć Glorii. Całą noc nie spałam i zastanawiałam się nad tą sprawą.
-Widać, że zarwałaś tą noc- pod oczami dziewczyny rysowały się cienie, a skóra miała popielaty odcień.
-Miły jesteś.
-Przepraszam. Nie smuć się już- anioł uśmiechnął się i wysłał Dove wsparcie obsydianu.
-Dziękuję ci- zdobyła się na nikły uśmiech.- A, właśnie. Mam zastępstwo z twoją klasą, bo mojej nauczycielki nie ma- Dove miała dodatkowe zajęcia ze śpiewu.
-No to super!- "I jeszcze lepiej, bo Yves nie przyszedł. Dzień mi sprzyja"- myślał zadowolony.- Em... Czy mógłbym mieć do ciebie prośbę?
-Jasne.
-Czy poszłabyś ze mną na zakupy?- jak każdy mężczyzna, nie lubił kupować nowych ubrań.
-Na zakupy?- oczy anielicy natychmiast rozbłysły tym niezdrowym, "shoppingowym" blaskiem, typowym tylko dla dziewczyn.
-Muszę. Wczoraj przyjechała do mnie ciocia Aurora, dała pieniądze i nie pozwoliła wracać do domu bez nowych ciuchów. W sumie to przydadzą mi się, bo muszę iść na trening z Rafaelem, więc coś ciemniejszego się przyda- wolał nic nie mówić o swojej misji. Po co ją denerwować?
-Jasne, jasne. Zaraz po szkole, tak?- natychmiast sie ożywiła.
-Tak. Potraktuj to jako terapię- uśmiechnął się figlarnie.Dwie pieczenie na jednym ogniu". Na tym musieli skończyć swoją rozmowę, ponieważ do klasy przyszedł nauczyciel.

  Lijo czekał na Dove przed drzwiami szkoły. Cieszył się słońcem, wiosną i całodniową nieobecnością Yvesa. W końcu wypatrzył dziewczynę w tłumie.
Anielica uznała, że zwykły sklep z używaną odzieżą powinien wystarczyć. I miała rację. Zakupy okazały się na tyle owocne, że po kupnie jego pierwszego zestawu czarnych rzeczy, czyli luźnej koszulki, bojówek i bluzy, starczyło mu pieniędzy na trampki typu converse.
-Hmmmmmm...- odezwała się nagle Dove.- Zostało ci jeszcze jakieś parę groszy, prawda?- zapytała z szelmowskim uśmiechem.
-Taaaaaaaaaaak..?- "Co ona znowu wymyśliła?"- pomyślał z powątpiewaniem.
-No to przyda ci się wreszcie dostęp do jakiejś muzyki... albo telefon. Idziemy do lombardu- jak powiedziała, tak zrobiła. Po chwili Lijo był dumnym posiadaczem używanej mp3, ponieważ komórki okazały się za drogie, i pary dousznych słuchawek.
-Zadowolony z zakupów?- zapytała Dove ze szczerym, ale zmęczonym uśmiechem.
-Nawet bardzo-odpowiedział i pożegnał się, szybko, bo dotarli już pod jego dom.

"Nie... Już nigdy więcej... Pierwszy i ostatni raz tyle wypiłem..."- pomyślał Yves.
-Aleksandrze!
-Już idę, idę- do sypialni wampira wszedł kamerdyner z kolejną szklanką wody sodowej.
Prawdą było, że upił się wczoraj niemalże do nieprzytomności w pobliskim barze. I w rezultacie cały dzień spędził w łóżku, cierpiąc na potwory ból głowy.
-Jak? Lepiej się panicz czuje?- zapytał z troską Aleksander.
-Nie. Kto to w ogóle do cholery widział, żeby wampir mógł się tak wstawić?!- zapytał ze złością.
-Najwidoczniej ziemskie trunki są dla panicza szkodliwe- odpowiedział spokojnie kamerdyner.
-Najwidoczniej- odparł, zapatrzony w ciemne zasłony odgraniczające go od boleśnie działającego słońca.- Od jutra zacznie się ciężką praca. Będę cię potrzebował, Aleksandrze- powiedział do kamerdynera, który natychmiast delikatnie zarumienił się pod intensywnym spojrzeniem wampira. Po chwili jednak zreflektował się i głęboko ukłonił.
-Zawsze do usług, paniczu Yves.
-Na to liczę...- powiedział już nieco niewyraźnie, zapadając w kolejną płytką drzemkę.

    Lijo w końcu wyrwał się z krzyżowego ognia pytań ciotki i z ulgą zatrzasnął za sobą drzwi pokoju. "Ah, ta Aurora! Nic tylko by gadała!"- pomyślał z rozbawieniem. "Tylko dzięki niej zrobiło się w domu tak radośnie i beztrosko..."
Kiedy odwrócił się w stronę okna, na parapecie zobaczył kopertę ze swoim imieniem. Zaciekawiony otworzył ją z odrobiną wahania. Na szczęście nie miał się czego obawiać. W środku znalazł krótką, ale pięknie wykaligrafowaną wiadomość od Rafaela. Prosił on, aby anioł zjawił się o 10:00 w sobotę w kryjówce Lijo. Nic więcej nie musiał dodawać. "Zostały trzy dni- w chłopaku znów pojawił się niepokój.

         Następnego dnia Lijo zaraz po wejściu do szkoły skierował się do tablicy ogłoszeń, by przywiesić swoje. Nauka z Rafaelem, nauką z Rafaelem, ale to nie rozwiąże problemów finansowych jego i matki. Ciotka w końcu nie będzie mieszkała z nimi wiecznie.
-Ko-re-pe-ty-cje-przesylabizował Yves, także podchodząc do tablicy.- Czyżby brakowało prawiczkowi pieniędzy?- zapytał z ironią.
-No cóż, nie każdy opływa w bogactwa jak ty- odparował zdenerwowany obecnością wampira chłopak.
-Spokojnie, spokojnie- właśnie wpadł na świetny pomysł. Anioła można zabić tylko złotym sztyletem, ale trzeba się do niego bardzo zbliżyć. Więc może by tak...- W sumie, jakby się nad tym zastanowić, niedawno przyszedłem do tej szkoły, potrzebuję wprowadzenia. A ty pieniędzy- chytry uśmieszek nie znikał z twarzy wampira. "Nie mam wyjścia, muszę dorabiać. A tak załatwię dwie rzeczy za jednym zamachem"- kalkulował.
-Tik- tak, tik- tak- czas ucieka. Decyzja, panie przewodniczący.
-Niestety będę musiał przystać na twoją propozycję, Yvesie- przyznał z niechęcią.-Ale dopiero w poniedziałek- zastrzegł, nie mając zamiaru ryzykować bez lekcji z archaniołem. Pomimo swojej nieśmiertelności, bał się buntownika.
-Świetnie. Już nie mogę się doczekać- uśmiechnął się złowrogo, przyprawiając Lijo o dreszcze, i odszedł w kierunku klasy. "W co ja się znowu wpakowałem..?" Bał się. A właściwie był przerażony. Ale chcąc nie chcąc, powlókł się za Yvesem na lekcje.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro