ROZDZIAŁ VII: KOREPETYCJE
"Hmmmmmm... co to za piękny zapach..?"- To on obudził Lijo rankiem następnego dnia. "Hej! Chwileczkę! Tosty?" błyskawicznie wyskoczył z łóżka i spojrzał na zegar. Dziesięć minut do budzika. "Co jest?"-nagle chłopak doznał olśnienia. Uderzył się ręką w czoło i zaśmiał sam do siebie. "No tak. Zapomniałem. Ciocia Aurora przyjechała!"
Rutynowe czynności tym razem wykonywał jak na skrzydłach. Prysznic, wyłączenie budzika, ubranie. I już biegł na dół po schodach na pyszne śniadanie. Po drodze powziął postanowienie, aby nie przejmować się swoją misją. Mus to mus.
-Dzień dobry ciociu!- zawołał od progu z szerokim uśmiechem na twarzy.-O! Cześć mamo!- podszedł do kobiety i ucałował ją w policzek.
-Cześć młody! Siadaj, już nakładam ci na talerz tosty- Aurora jak zwykle była w świetnym humorze.
-Jak spałaś, mamo?- anioł z apetytem zabrał się za jedzenie.
-Dobrze, dziękuję kochanie- kobieta była w lepszym humorze niż zwykle, co Lijo odnotował, jako jeden z lepszych wpływów Aurory.
-Lijo! Nie jedz tak szybko, bo się zakrztusisz!
-Przepraszam, ale to jest takie dobre, że nie mogę się powstrzymać- powiedział ze śmiechem chłopak.
Kiedy skończył, grzecznie podziękował za śniadanie, porwał z podłogi plecak, rzucił szybkie "papa" i już miał wyjść, gdy w drzwiach powstrzymał go głos cioci:
-Czekaj, Lijo!
-Tak?- spieszył sie do szkoły, ale zatrzymał się posłusznie.
-Trzymaj, przydadzą ci się- Aurora wcisnęła mu do kieszonki na piersi banknot o dość sporym nominale.
-Ale ja nie mogę..!- chłopak chciał oddać kobiecie pieniądze, jednak ta nie chciała dać się przekonać.
-Możesz, możesz. Siedź cicho. Masz wrócić do domu z nowymi rzeczami. Jasne?-zapytała z udawanie surową miną.
-Jasne- zrezygnowany Lijo przyjął prezent. "Na pewno przydadzą mi się ciemne rzeczy do treningu z Rafaelem"-pomyślał właściwie zadowolony z zaistniałego obrotu sprawy.
-No, to leć już, bo się spóźnisz, pa!
-Do widzenia, ciociu! Pa mamo!
"No dobra. Plan na dzisiaj: szkoła, zakupy, obiad, chór, schronisko i spać"- pierwszy raz od dłuższego czasu miał tak dobry humor. Dodatkowo poprawiało go świecące jasno słońce, rozkwitające pąki kwiatów i śpiew ptaków. W końcu był już koniec kwietnia.
Lijo wszedł do szkoły równo z dzwonkiem. Pod swoją klasą zauważył Dove.
-Hej, mała, jak się czujesz?- zaczął miękko.
-Hej, Lijo- anielica wtuliła się w chłopaka.- Lepiej, choć nadal trudno mi w to uwierzyć w śmierć Glorii. Całą noc nie spałam i zastanawiałam się nad tą sprawą.
-Widać, że zarwałaś tą noc- pod oczami dziewczyny rysowały się cienie, a skóra miała popielaty odcień.
-Miły jesteś.
-Przepraszam. Nie smuć się już- anioł uśmiechnął się i wysłał Dove wsparcie obsydianu.
-Dziękuję ci- zdobyła się na nikły uśmiech.- A, właśnie. Mam zastępstwo z twoją klasą, bo mojej nauczycielki nie ma- Dove miała dodatkowe zajęcia ze śpiewu.
-No to super!- "I jeszcze lepiej, bo Yves nie przyszedł. Dzień mi sprzyja"- myślał zadowolony.- Em... Czy mógłbym mieć do ciebie prośbę?
-Jasne.
-Czy poszłabyś ze mną na zakupy?- jak każdy mężczyzna, nie lubił kupować nowych ubrań.
-Na zakupy?- oczy anielicy natychmiast rozbłysły tym niezdrowym, "shoppingowym" blaskiem, typowym tylko dla dziewczyn.
-Muszę. Wczoraj przyjechała do mnie ciocia Aurora, dała pieniądze i nie pozwoliła wracać do domu bez nowych ciuchów. W sumie to przydadzą mi się, bo muszę iść na trening z Rafaelem, więc coś ciemniejszego się przyda- wolał nic nie mówić o swojej misji. Po co ją denerwować?
-Jasne, jasne. Zaraz po szkole, tak?- natychmiast sie ożywiła.
-Tak. Potraktuj to jako terapię- uśmiechnął się figlarnie.Dwie pieczenie na jednym ogniu". Na tym musieli skończyć swoją rozmowę, ponieważ do klasy przyszedł nauczyciel.
Lijo czekał na Dove przed drzwiami szkoły. Cieszył się słońcem, wiosną i całodniową nieobecnością Yvesa. W końcu wypatrzył dziewczynę w tłumie.
Anielica uznała, że zwykły sklep z używaną odzieżą powinien wystarczyć. I miała rację. Zakupy okazały się na tyle owocne, że po kupnie jego pierwszego zestawu czarnych rzeczy, czyli luźnej koszulki, bojówek i bluzy, starczyło mu pieniędzy na trampki typu converse.
-Hmmmmmm...- odezwała się nagle Dove.- Zostało ci jeszcze jakieś parę groszy, prawda?- zapytała z szelmowskim uśmiechem.
-Taaaaaaaaaaak..?- "Co ona znowu wymyśliła?"- pomyślał z powątpiewaniem.
-No to przyda ci się wreszcie dostęp do jakiejś muzyki... albo telefon. Idziemy do lombardu- jak powiedziała, tak zrobiła. Po chwili Lijo był dumnym posiadaczem używanej mp3, ponieważ komórki okazały się za drogie, i pary dousznych słuchawek.
-Zadowolony z zakupów?- zapytała Dove ze szczerym, ale zmęczonym uśmiechem.
-Nawet bardzo-odpowiedział i pożegnał się, szybko, bo dotarli już pod jego dom.
"Nie... Już nigdy więcej... Pierwszy i ostatni raz tyle wypiłem..."- pomyślał Yves.
-Aleksandrze!
-Już idę, idę- do sypialni wampira wszedł kamerdyner z kolejną szklanką wody sodowej.
Prawdą było, że upił się wczoraj niemalże do nieprzytomności w pobliskim barze. I w rezultacie cały dzień spędził w łóżku, cierpiąc na potwory ból głowy.
-Jak? Lepiej się panicz czuje?- zapytał z troską Aleksander.
-Nie. Kto to w ogóle do cholery widział, żeby wampir mógł się tak wstawić?!- zapytał ze złością.
-Najwidoczniej ziemskie trunki są dla panicza szkodliwe- odpowiedział spokojnie kamerdyner.
-Najwidoczniej- odparł, zapatrzony w ciemne zasłony odgraniczające go od boleśnie działającego słońca.- Od jutra zacznie się ciężką praca. Będę cię potrzebował, Aleksandrze- powiedział do kamerdynera, który natychmiast delikatnie zarumienił się pod intensywnym spojrzeniem wampira. Po chwili jednak zreflektował się i głęboko ukłonił.
-Zawsze do usług, paniczu Yves.
-Na to liczę...- powiedział już nieco niewyraźnie, zapadając w kolejną płytką drzemkę.
Lijo w końcu wyrwał się z krzyżowego ognia pytań ciotki i z ulgą zatrzasnął za sobą drzwi pokoju. "Ah, ta Aurora! Nic tylko by gadała!"- pomyślał z rozbawieniem. "Tylko dzięki niej zrobiło się w domu tak radośnie i beztrosko..."
Kiedy odwrócił się w stronę okna, na parapecie zobaczył kopertę ze swoim imieniem. Zaciekawiony otworzył ją z odrobiną wahania. Na szczęście nie miał się czego obawiać. W środku znalazł krótką, ale pięknie wykaligrafowaną wiadomość od Rafaela. Prosił on, aby anioł zjawił się o 10:00 w sobotę w kryjówce Lijo. Nic więcej nie musiał dodawać. "Zostały trzy dni- w chłopaku znów pojawił się niepokój.
Następnego dnia Lijo zaraz po wejściu do szkoły skierował się do tablicy ogłoszeń, by przywiesić swoje. Nauka z Rafaelem, nauką z Rafaelem, ale to nie rozwiąże problemów finansowych jego i matki. Ciotka w końcu nie będzie mieszkała z nimi wiecznie.
-Ko-re-pe-ty-cje-przesylabizował Yves, także podchodząc do tablicy.- Czyżby brakowało prawiczkowi pieniędzy?- zapytał z ironią.
-No cóż, nie każdy opływa w bogactwa jak ty- odparował zdenerwowany obecnością wampira chłopak.
-Spokojnie, spokojnie- właśnie wpadł na świetny pomysł. Anioła można zabić tylko złotym sztyletem, ale trzeba się do niego bardzo zbliżyć. Więc może by tak...- W sumie, jakby się nad tym zastanowić, niedawno przyszedłem do tej szkoły, potrzebuję wprowadzenia. A ty pieniędzy- chytry uśmieszek nie znikał z twarzy wampira. "Nie mam wyjścia, muszę dorabiać. A tak załatwię dwie rzeczy za jednym zamachem"- kalkulował.
-Tik- tak, tik- tak- czas ucieka. Decyzja, panie przewodniczący.
-Niestety będę musiał przystać na twoją propozycję, Yvesie- przyznał z niechęcią.-Ale dopiero w poniedziałek- zastrzegł, nie mając zamiaru ryzykować bez lekcji z archaniołem. Pomimo swojej nieśmiertelności, bał się buntownika.
-Świetnie. Już nie mogę się doczekać- uśmiechnął się złowrogo, przyprawiając Lijo o dreszcze, i odszedł w kierunku klasy. "W co ja się znowu wpakowałem..?" Bał się. A właściwie był przerażony. Ale chcąc nie chcąc, powlókł się za Yvesem na lekcje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro