Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VI: Misja

  Gdy przeszedł pierwszy szok, Lijo spojrzał na tarczę kościelnego zegara, wyłaniającą się spośród budynków. "Żesz! Matka na pewno już dawno czeka na obiad. Co mi w ogóle strzeliło do głowy, żeby go śledzić!? Przecież to nieetyczne. I jeszcze ten pośpiech..."- wyrzucał sobie, niezadowolony z własnych pomysłów, podążając szybko do domu.
W końcu do niego dotarł. Do małego, parterowego, trzypokojowego domku, z szarą, niezadbaną elewacją. Drzwi nigdy nie zamykał na klucz. Jednak tym razem, gdy jak zwykle z impetem naparł na wejście, napotkał poważny opór, nabijając sobie przy okazji na czole guza. "Co jest do..." przed oczami stanęło mu milion najmniej prawdopodobnych i najbardziej makabrycznych scenariuszy. Jedną ręką zaczął rozcierać obolałą głowę, a drugą naciskał dzwonek. Po chwili usłyszał kroki, szczęknął zamek i w drzwiach pojawiła się jakaś kobieta. Przez moment jej nie rozpoznawał, ale w końcu zauważył podobieństwo do swojej...
-Ciocia?!- nie wierzył własnym oczom.- C-co ciocia tu robi?!
-Jak to co? Chyba mam prawo czasem odwiedzić swoją młodszą siostrę i ukochanego siostrzeńca-powiedziała z szerokim uśmiechem.- No, ale nie stójmy w progu, wchodź, wchodź.
W przedpokoju powitał go zapach, którego już dawno nie czuł. Zapach prawdziwego, domowego obiadu. Nogi same poniosły go do kuchni. Tam zastał matkę w pełnym dziennym stroju, pięknie uczesaną i umalowaną.
-Mama?!- jego zdziwienie sięgnęło zenitu.-Ciociu! Jak ciocia to zrobiła? Mama wygląda, o tak, jest taki bogaty obiad... ziemniaki, kotlety, surówka, sos...
-Ano, musiałam się w końcu wami zająć. A teraz, Lijo, przestań się kręcić jak bączek i daj się sobie przyjrzeć- kobieta przytrzymała go za ramiona, przyjrzała mu się i stwierdziła:
-Wyrosłeś, zmężniałeś, ale schudłeś. Nie martw się, na mojej diecie ten kaloryferek, oczywiście przy odrobinie ćwiczeń będzie musiał uwidocznić się jeszcze bardziej- poklepała siostrzeńca po brzuchu i roześmiała się szczerze. Zakłopotany Lijo spojrzał błagalnie na matkę.
-Daj mu spokój, Auroro. I uważaj na kotlety, bo ci się przypalą- zauważyła łagodnie kobieta.
-Ojej, masz rację, Sally. Gdzie ja mam głowę! Siadaj, Lijo, już wykładam jedzenie- zakręciła się obok kuchenki i po chwili potrawa wylądowała na talerzach.- Smacznego!
Przez moment słychać było tylko tylko brzęk sztućców. Nagle anioł zauważył, że na szyi Aurory zabłysnął jakiś naszyjnik. Gdy przyjrzał mu się dokładniej, stwierdził, że to czarny obsydian z niebieską łezką. "Upadku anioł..? Hahahahaha, nie, niemożliwe żeby moja ciotka była upadłym aniołem... chociaż..."
-Ciociu, skąd masz ten naszyjnik?
-Ten?- wzięła do ręki kamień- kupiłam niedawno na bazarze. Śliczny, prawda? A... czy ty nie masz podobnego?
-Tak, taki sam tylko biały- chłopak uśmiechnął się z ulgą.- Dostałem w prezencie od przyjaciela. A teraz przepraszam panie, ale muszę iść do pokoju odrobić lekcje.
-Jasne, młody. W końcu szkoła jest najważniejsza- puściła do niego oko i zwróciła się do siostry:
-Ja tutaj posprzątam z Sally, prawda?
-Tak. Idź, kochanie.-"Kochanie- jak dawno tak do mnie nie mówiła"- pomyślał ciepło.
Z lekcjami jak zawsze uporał się niezwykle szybko. Dzisiaj w planach miał jedynie Dom Dziecka. Wybiegł szybko z pokoju, rzucając tylko zdawkowo, nieprzyzwyczajony do tłumaczenia się:
-Wrócę na kolację!- i już go nie było. Usłyszał jeszcze tylko za sobą, zanim całkowicie zamknął drzwi, głos ciotki:
-Uważaj na siebie!-"To takie dziwne, że ktoś się o mnie tak troszczy, że nie jestem sam..."

   -Pan Lijo!- na chłopaka, gdy tylko wszedł do budynku, wpadła jakaś mała istotka. Kiedy spojrzał w dół, okazało się, że to mały, uśmiechnięty od ucha do ucha, Gabriel.
-Gabryś!- anioł podniósł malca i zrobił mu "samolocik".- Co tam u ciebie, szkrabie?- zapytał, gdy już odstawił chłopca ponownie na ziemię.
-Patrz, co mam!- z dumą wskazał na swoją koszulkę, na której połyskiwał biały talizman.
-Zostałeś aniołem?- zdziwił się Lijo.-A który anioł cię odwiedził?- zapytał z prawdziwą ciekawością.
-Anioł Uriel- oświadczył Gabriel.
-No widzisz, gratuluję- połaskotał chłopca w brzuszek, na co on zaczął chichotać. Po chwili mały pociągnął Lijo do gromadki innych dzieci. Dzisiaj popularne były klocki LEGO. Jednak nim pochłonął go wir zabawy, pomyślał, co teraz dzieje się z Dove, lecz po chwili całą uwagę poświęcił dzieciom.

   Lijo przyszedł do domu nieziemsko wręcz zmęczony. Mama i ciotka dawno już spały. "Dzieci, kiedy nie ma Dove, naprawdę potrafią dać w kość"- pomyślał z przekąsem, ale nie mogąc przestać się uśmiechać.
Jednak zanim się położył, postanowił zrobić jeszcze jedną rzecz. Usiadł na lózku, westchnął głęboko i położył rękę na obsydianie, mówiąc cicho:
-Gajo, Boża posłanniczko, jeżeli mnie słyszysz, przybądź do mnie.- Po namyśle dodał- błagam. I wtedy w jego maleńkim pokoiku pojawiła się majestatyczna postać anielicy, która wyraźnie ucieszyła się na jego widok:
-Lijo Redhearcie! Myślałam, że o mnie zapomniałeś!- powiedziała z promiennym uśmiechem.- Czy coś się stało?- dodała niepewnie, widząc minę pobratymca. "Żebyś Gajo wiedziała, żebyś wiedziała"- pomyślał zdenerwowany, ale starał się mówić spokojnie:
-Mam do ciebie jedno pytanie, posłanniczko.
-Czyli jednak coś się stało. Mów aniołku- usiadła obok chłopaka i objęła go ramieniem. Wokół niej rozlały się fałdy długiej sukni.
-Czy... Znaczy mam pewne podejrzenia... Wydaje mi się... Może wiesz czy...- nie wiedział jak zacząć. "Uh, czemu to pytanie jest aż takie trudne?". Gaja cierpliwie czekała, aż Lijo w pełni wyrazi swoje wątpliwości, chociaż miała już pewne podejrzenia.
-Dobra. Czy Yves jest wampirem, który ma zabijać ludzi?- wyrzucił z siebie jednym tchem.
-Tak, Lijo. Yves Lankford jest podwładnym Lucyfera.
-Czyli dlatego jest do mnie tak wrogo nastawiony- myślał na głos.- I co ja mam teraz zrobić? Nie ma tak dobrze wyszkolonych aniołów, by stanąć z nim do walki.
-Ty go po prostu zabijesz.
-Że co!?- anioł aż zachłysnął się powietrzem.
-Wiem, że może ci sie wydać to dziwne albo nawet nienormalne. I to był mój błąd- Gaja przygryzła wargę zirytowana własnym brakiem zapobiegliwości.- Każdy anioł w rok po przemianie powinien zabić swojego pierwszego demona. Każdy. Ciebie do tego nie zmuszałam, ponieważ uratowałam cię z rodziny ogarniętej przemocą. Ale teraz najwidoczniej przyszedł na ciebie czas.

    -Zabij go- Yves usłyszał za plecami spokojny, stanowczy głos.
Wiedział do kogo należy, jeszcze zanim się odwrócił. Wiedział też na kim ma popełnić morderstwo. Przeraził się, ale nie dał tego po sobie poznać.
-Dlaczego akurat ja?- zapytał z pozorną swobodą i dalej spokojnie zdejmował glany.
-Lucyfer cię wybrał- odpowiedział obojętnie Mephisto, przyglądając się zdjętemu z szyi talizmanowi Yvesa.-Nie powinieneś go zdejmować.
-Daj mi go- wyrwał obsydian z ręki wysłannika i ponownie zawiesił go na szyi.- A to o wybranku Lucyfera już gdzieś słyszałem- zirytował się. "Zabijanie ludzi zabijaniem ludzi, ale zabić anioła..."- przeszedł go dreszcz na wspomnienie ataku Gai.
-Słuchaj no, małolacie- Mephisto jednym szybkim ruchem chwycił Yvesa za kołnierzyk koszuli.- To rozkaz naszego pana, a nie jego uprzejma prośba. Więc radzę ci go wypełnić- puścił chłopaka i zniknął.
Skołowany wampir postanowił ostatecznie nie przejmować się Mephisto. "I tak nic mi nie zrobi bez zgody Lucyfera, więc to ja zrobię, co zechcę. A przynajmniej na to liczę- mimo wątpliwości roześmiał się złowrogo i po chwili spokojnie poszedł spać, nawet nie myśląc o przyszłości.

  - Ale ja nie umiem zabijać demonów, a co dopiero wampirów...- Lijo z trudem składał zdania, ale nadal próbował się bronić przed morderstwem, nawet na wybranku Lucyfera.
-Wiem to. I dlatego wyślę do ciebie archanioła Rafaela, by nauczył cię walczyć. A w tym czasie nawiąż kontakt z Yvesem. Gdy zobaczysz, jak bardzo przesiąknięty jest złem, będzie ci łatwiej to unicestwić- Gaja nie widziała żadnego problemu.
-Ale...- Lijo próbował coś jeszcze powiedzieć, ale anielica stanowczo mu przerwała:
-Nie ma żadnego ale, aniołku. Twój los właśnie został przesądzony. A teraz wybacz, obowiązki wzywają. Spodziewaj się Rafaela w sobotę, według waszego kalendarza. Do zobaczenia- uśmiechnęła się po raz ostatni i rozpłynęła się w powietrzu.
Wyczerpany anioł nie miał już siły o niczym myśleć. Umył się i padł na lóżko, zasypiając w lot.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro