Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~8~

Ich humory zdecydowanie nie były najlepsze po wyjściu z sali od matematyki. Teresa pomyślała, że wyjątkowo wolałaby inny ku temu powód, choćby słabą ocenę z kartkówki. Ba, nawet ze sprawdzianu lub odpowiedzi! Wszystko wydawało się lepsze niż prawdziwa przyczyna zepsutego humoru.

Przygnębienie było mocno odczuwalne, jaskrawo wręcz kontrastując z porannymi motywacją i zapałem, z jakimi dziewczyny kierowały się w stronę szkoły. Beata nie mogła uwierzyć, jak drastycznie zmieniła się ich sytuacja w ciągu tych kilku godzin. Nieprawdopodobny plan okazał się strzałem w dziesiątkę. Szkoda tylko, że odnalezienie narzędzia zbrodni oznaczało jednocześnie zrujnowanie planu prokuratora Milczyńskiego...

Ach, gdyby tak człowiek potrafił czytać ludziom w myślach! Teresa uważała za nonsens obwiniać je o przeszkadzanie w policyjnej akcji, jeśli nie zostały w nią uprzednio wtajemniczone, ale Becia czuła się winna. Jeśli tak dobrze podobno idzie im dedukcja, to powinny były przewidzieć, co planuje pan prokurator. Tymczasem one popełniły podstawowy błąd logiczny, kąpiąc się w blasku swojego domniemanego geniuszu, zupełnie lekceważąc umysły niewielkiej policyjnej grupy dochodzeniowej.

Teraz już w niczym się nie kąpały (to znaczy nie dosłownie - higiena osobista nadal była dla nich ważna). Blask chwały zgasł tak szybko, jak się zapalił, za sprawą celnych uwag pani policjant i pana prokuratora. Czuły się beznadziejnie głupie, mimo tak dobrej akcji dedukcyjnej. Jeśli nikt jej nie docenił, to zaraz w ich oczach straciła na wartości. Szczególnie w oczach Teresy, która od początku najmocniej wkręciła się w rozwiązywanie zagadki kryminalnej.

Zrezygnowane, w zupełnej ciszy opuszczały budynek szkoły. Beata co jakiś czas spoglądała na przyjaciółkę, bojąc się o jej stan, ale ta szła ze wzrokiem wbitym w szkolną posadzkę i nic innego nie potrafiło wzbudzić jej uwagi.

Aż do głównego wyjścia. Tam bowiem usłyszały znajomy głos.

Gdy tylko je zauważył, oderwał się od ściany, o którą się opierał, i powolnym krokiem, imitującym luźny i pełen przeświadczenia o kontroli sytuacji, skierował się w stronę dziewczyn.

– Zabójca zawsze wraca na miejsce zbrodni... – zaczął Adrian w udawanym zamyśleniu, specjalnie dawkując i akcentując słowa. A akcentować potrafił świetnie, bo nie raz prowadził szkolne wydarzenia. Mimo to Teresa nie mogła już neutralnie słuchać jego głosu. Stał się dla niej nieprzyjemny, mimo swojej teoretycznie delikatnej barwy i przyjemnej dykcji. W tym momencie działał na nią gorzej niż piszcząca podczas pisania na tablicy kreda. – Wy potwierdzacie tę tezę. Nawet z nawiązką, bo siedziałyście tam nadzwyczaj długo. Co, przypominałyście sobie krok po kroku, jak je zabijałyście, czy odmawiałyście modły za ich znękane dusze?

Beata westchnęła. Nadal było jej przykro, że kolega z klasy nie wierzył w ich niewinność. Ba, był pierwszy przed Markiem, jeśli chodzi o pewność ich sprawstwa! Jedyny problem w tym, że nie miał na to żadnych dowodów, same domysły. Mimo to dziewczyny miały wrażenie, że część osób z ich szkoły dała im wiarę.

– Naprawdę nadal uważasz, że to my je zabiłyśmy? Czemu? – zapytała Beata.

– Wiem, co widziałem – wycedził, nadal świetnie maskując swoje poddenerwowanie. – A widziałem Was w pokoju nauczycielskim nad ich ciałami. Dotykałyście ich. Przyglądałyście się swojemu dziełu z żywą satysfakcją. A potem chciałyście zabić też mnie, bo Was na tym przyłapałem. Na pewno dzisiaj ludzie przychodziliby też na mój memoriał, gdyby nie to, że zdołałem Wam uciec.

Teresa przewróciła oczami. Dobrze pamiętała, że wcale by im nie uciekł. Dogoniły go, a tym, co przerwało ich konfrontację, było wkroczenie służb ratunkowych. Miała ochotę mu o tym przypomnieć z jadowitą satysfakcją, ale powstrzymała się widząc, jak Beacie musi zależeć na zwyczajnej, spokojnej rozmowie z tym człowiekiem. Pewnie czuła, że jeśli argumentami pokażą mu, iż są niewinne, to już wszyscy ich koledzy i koleżanki zostaną o tym przekonani. Obie były zmęczone nieufnością i niepewnością, jakie ostatnio otrzymywały.

– Byłyśmy w pokoju nauczycielskim, bo zostałyśmy wysłane po to, żeby odnaleźć panią Czupryńską.

– Same się zgłosiłyście – wszedł jej w słowo Adrian, dobrze doinformowany najpewniej przez Marka.

– Bo nam się nudziło! – skontrowała poirytowana Teresa, ale Becia uspokoiła ją gestem, bo nie uważała, że ich wymiana zdań doprowadzi do jakichś konkretów.

– Poważnie? Możecie dać mi dokończyć? Zachowujmy się jak dorośli. Dziękuję. Jak weszłyśmy do nauczycielskiego obie już leżały martwe. Możesz to podważać, ale naprawdę tak było. Gdybyśmy były sprawcami, po co miałybyśmy wzywać pogotowie? Żeby nas złapali?

– Żeby uznali, że to nie wy. Zrobiłyście coś, czego nie zrobiłby morderca, specjalnie, żeby pozbyć się podejrzeń.

Beata chciała coś jeszcze powiedzieć, wytłumaczyć, ale wiedziała, że nie ma twardych dowodów na swoją niewinność. Słowo przeciwko słowu, więc każdy jej argument mógł być tak w nieskończoność zbijany przez przekonanego o swojej racji Adriana. Z ulgą pomyślała, że na szczęście już przed sądem istnieje coś takiego jak domniemanie niewinności i to ktoś musiałby udowodnić ich winę, a nie one swoją niewinność.

– A moim zdaniem bardziej podejrzane jest to, że Ty tam byłeś – wyraziła swoje wątpliwości Teresa, chcąc wbić koledze przysłowiową szpilkę. Nie ukrywała, że z chęcią zobaczyłaby, jak się denerwuje. Bardzo zabawnie przy tym wyglądał. Miała nadzieję, że sama nie jest taka komiczna, gdy się wkurza.

Adrian spojrzał na nią, marszcząc brwi z niezadowoleniem. Co ona insynuuje?

– Jak słyszałeś my miałyśmy powód, aby być wtedy w szkole, a nawet konkretnie w pokoju nauczycielskim. Ale Ty? Szkoła prawie pusta, Wasza klasa na pewno skończyła już lekcje. Co tam robiłeś o tej porze, co? Może to Ty jesteś poszukiwanym mordercą, a nie my?

Chłopak prychnął ze zdenerwowania, próbując ukryć emocje krzywym uśmiechem. Nie da się wciągnąć w ich intrygi - co to, to nie!

– Nie wiem, co chcesz przez to osiągnąć, ale nie, nie jestem żadnym mordercą. Po lekcjach zostałem tylko dlatego, że chciałem zaliczyć przedterminowo RKO. Pan Rybnicki dał naszej klasie taką możliwość i wyznaczył ten termin. Beata Ci to potwierdzi – powiedział dobitnie, z pełnym przekonaniem, że Teresce zrzednie mina i jej zarzuty zaraz się ukrócą.

– To prawda. Rzeczywiście miało być wcześniejsze zaliczenie dla chętnych... – potwierdziła Beata, przypominając sobie jedną z poprzednich lekcji EDB. Była nieco zmieszana, że zupełnie o tym zapomniała. Trudno jednak pamiętać o tym, na co nie planowało się pójść. Zresztą większość klasy uznała, że woli dłużej się przygotować i zaliczyć w pierwszym terminie, zwyczajnie, w trakcie lekcji. – Ktoś na to przyszedł oprócz Ciebie? – zapytała z czystej ciekawości.

– Nie, byłem sam.

– Czy Rybnicki może potwierdzić, że ani razu nie wychodziłeś z sali? – zarzuciła pytanie Teresa, coraz mniej w celu rozdrażnienia kolegi, a coraz bardziej z zaintrygowania, bo to były elementy układanki, których do tej pory nie znały.

– Dla Ciebie pan Rybnicki. Trochę szacunku dla nauczyciela... I tak, może przyświadczyć. Oprócz momentów, kiedy sam był poza salą.

– Po co wychodził? – ciągnęła za język Teresa, bo ten fakt znów jakoś naprowadzał na możliwe sprawstwo nauczyciela od EDB. Beata również poczuła nieprzyjemny dreszcz na tą informację.

– A Ty co, książkę piszesz? – zapytał Adrian, trochę już poirytowany tym dziwnym przesłuchaniem. Przecież to on miał przyprzeć dziewczyny do muru swoimi błyskotliwymi spostrzeżeniami! W końcu jednak odpowiadał, dla świętego spokoju. Nie potrafił też jeszcze przyznać się do tego przed samym sobą, ale miał wrażenie, że coś tu nie gra i ciekawiło go, co dokładnie, a analiza tych zdarzeń mogła co nieco wyklarować. – Musiał przynieść manekina i wszystkie potrzebne rzeczy. Bagażnik mu się zaciął i miał z tym spory problem, dlatego chwilę mu zeszło...

– Przecież manekin powinien być w sali, w szafie! – zauważyła Teresa.

– Tak, w sali od EDB, ale my byliśmy wyjątkowo w sali od francuskiego. Nie wiem, czemu, może tak akurat się złożyło... – wyjawił Adrian, coraz bardziej niepewny, bo jednak ta zamiana nie miała żadnego logicznego wytłumaczenia. O tej porze nietrudno o dostęp do jakiejkolwiek sali w szkole. Jedyną zajętą była ta od niemieckiego... A sala od EDB znajdowała się akurat naprzeciwko pokoju nauczycielskiego.

– No dobrze, ale to nadal nie tłumaczy, czemu poszedł do samochodu po manekina, jeśli miał być w sali – trzeźwo zwróciła uwagę Beata. Rzeczywiście coś tu ewidentnie się nie zgadzało.

– Pan Rybnicki prowadził podobno jakieś kursy w zawodówce czy innej szkole... – ciągnął Adrian z coraz mniejszą pewnością. Czy tłumaczenia nauczyciela mogły być nieprawdziwe? Do tej pory nawet nie brał tego pod uwagę. Pan Rybnicki był dla niego wzorem pedagoga, pracowitego, kompetentnego człowieka. Wcześniej nawet przez myśl by mu nie przyszło, że mógłby...

– Aha, czyli po zaliczeniu szedłeś do głównego wyjścia i przy okazji nas zobaczyłeś? – pytała dalej Teresa, spokojniej, z nieukrywanym żalem. Jeśli było, jak mówiła, musi odpuścić to dogryzanie, bo Adrian jest jakby oczyszczony z podejrzeń. Łatwo poszło. One ze swoimi nadal muszą się patyczkować. Niesprawiedliwość świata nie zna granic...

– Nie. Poszedłem tam, bo pan Rybnicki prosił, żebym przyniósł mu dziennik... – sprostował chłopak, marszcząc brwi. W jego głowie pojawiły się niejasne przeczucia i czuł się co najmniej nieswojo. Przed chwilą zarzucał dziewczynom, że mogły w niestandardowy sposób ukrywać swoją zbrodnię, a teraz okazuje się, że nie tylko one miały taką możliwość. – Myślicie, że...

– Nic nie myślimy! – przerwała mu szybko Teresa. W jej głosie czuć było strach, choć próbowała imitować gniew. – Tak jest bezpieczniej – dodała szeptem. – Jeśli nie zdążyłeś zauważyć, to podejrzewamy Ciebie!

– Sprytnie jest zrzucać winę na kogoś innego, żeby nikt nie nabrał podejrzeń do Ciebie – podjęła Beata, mówiąc również nieco głośniej, w lot pojmując rozumowanie przyjaciółki. Rybnicki był obecny na memoriale i nie można było z całą pewnością wykluczyć jego obecności gdzieś na terenie szkoły.

Równie dobrze może stać gdzieś za winklem i przysłuchiwać się całej ich rozmowie. Narażanie się potencjalnemu zabójcy nie leżało w niczyim interesie.

– Adrian, nic nie jest pewne, ale wszystko jest możliwe. Jeśli coś w tym jest, to policja prędzej czy później złapie sprawcę. Nie powinniśmy się w to wtrącać – wyjaśniła Beata szeptem.

– My nic nie wiemy, ty nic nie wiesz. Zbiorowe otępienie umysłowe i panująca powszechnie skleroza – dodała Teresa.

Adrian spojrzał na nie z niedowierzaniem i częściowo niesmakiem.

– Nie powinniśmy porozmawiać o tym z policją? – zapytał nieco zaniepokojony.

– Głupiś - oni przecież wiedzą o wiele więcej niż my! Po prostu żeby kogoś zamknąć potrzeba twardych dowodów – poinformowała Teresa z miną fachowca, przypominając sobie różne seriale kryminalne, ale przede wszystkim słowa pana prokuratora.

– Wcale nie jestem głupi, idiotko! Owszem, wiedzą, ale zeznania to też dowody podobno, prawda?

– Prawda. A chcesz powiedzieć coś więcej o tym, co się stało czy tylko wspomnieć o przeczuciach? Bo jak coś sobie przypomniałeś, to ok, ale mam wrażenie, że mówisz o teoriach, a to im tak potrzebne, jak zającu dzwonek na polowaniu... – skontrowała z przekąsem Teresa.

Po reprymendzie od członków grupy dochodzeniowej dziewczynom zdecydowanie minął zapał do jakichkolwiek akcji. W porządku było sobie porozmawiać z kimś, kto mógł pomóc im poukładać sobie skrawki wydarzeń tamtego dnia, ale nic poza tym.

– Wy chyba oszalałyście! Coś ukrywacie i mieszacie! – zawołał Adrian, co nieco zdezorientowało dziewczyny. – Widziałyście ich ciała. Czym mógł je pozabijać? – zapytał konspiracyjnym szeptem, na co odetchnęły z ulgą, rozumiejąc, że dołączył się do ich metody na rozmowę w tak niekorzystnym miejscu. Obie ledwo powstrzymały się od uśmiechów.

Spojrzały na siebie, zastanawiając się, ile mogą mu wyjawić. W końcu Beata kiwnęła głową, na co Teresa również przytaknęła i podjęła:

– Nie pytaj, skąd to wiemy, ale siekierą pożarniczą.

Na tę wiadomość Adrian nerwowo westchnął. Zdawał sobie sprawę z tego, że taki przedmiot znajdował się na wyposażeniu szkoły, ale nie każdy wiedział, gdzie dokładnie. Jedną z osób wiedzących zdecydowanie był pan Rybnicki.

– Dobra, już za długo tu rozmawiamy... – wyszeptał, dyskretnie lustrując teren z wokół.

– Zawsze możemy przenieść się do herbaciarni... – zaproponowała niepewnie Teresa.

– Wykluczone! – zgromiła ją Beata, patrząc karcącym wzrokiem. Chętnie by się tam wybrała, ale nie w takich okolicznościach, bez pewności, czy ktoś ich nie obserwuje i nie śledzi!

Adrian również spojrzał się na koleżankę, jakby przestała myśleć. A ona po prostu tak ucieszyła się na to, że osoba, która najmocniej je obwiniała, wydawała się teraz wierzyć w ich niewinność, a przynajmniej poddawała swoje pierwotne założenie w wątpliwość, że miała ochotę zaprosić ją na coś dobrego do jedzenia, w ramach wdzięczności. Teraz, po reakcji towarzyszy, miała ochotę jedynie puknąć się w głowę za ten pomysł.

– Dobra, zgadamy się na Facebooku – wyszeptał nerwowo, po czym jakby przygotowywał się do roli, na chwilę spuścił wzrok, a gdy go podniósł, grał już zupełnie inne emocje. – Zobaczymy, co powiecie w sądzie! To zupełnie nie jest wiarygodne! Nara! – zawołał wzburzony, po czym oddalił się szybkim krokiem.

– Coś podobnego... – wyszeptała Beata. – Kto by się spodziewał, co?

– No. Jednak życie jest jak pudełko zapałek – stwierdziła z uśmiechem Teresa.

– Chyba czekoladek?

– Nie, zapałek. Nigdy nie wiesz, co akurat wypali.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro