~7~
Dni pozostałe do memoriału wbrew pozorom bardzo się dłużyły. Lęk przed niepowodzeniem był słabszy od ekscytacji, która, zgodnie z prawem „im mocniej na coś czekasz, tym bardziej się to oddala", spowalniała mijający czas go granic możliwości.
Myśli dziewczyn fokusowały się na poszukiwaniu narzędzia zbrodni. Jeśli będzie tam, gdzie zakładają, to czy oznacza to, że są one niczym delficka wyrocznia? A może dedukują prawie tak dobrze, jak Sherlock Holmes? Odpowiedź nie była jasna, ale wizja chwały zdawała się pewna.
Wypełnione optymizmem myśli do tej pory skutecznie omijały możliwość sromotnej klęski i rozczarowanie, jakie może ona wywołać. Scenariusz odnalezienia mitycznego narzędzia zbrodni Raskolnikowa zresztą również był dziurawy bardziej niż cienki plaster ementalera. Snute wyobrażenia realnie kończyły się na triumfalnym otwarciu spłuczki z siekierą we wnętrzu. Wszelkie tego konsekwencje należały co najwyżej do odrealnionej części imaginacji i nie miały nic wspólnego z rzeczywistością.
Jednak bądź co bądź czas tak naprawdę płynął w swoim zwyczajnym tempie, niekoniecznie przejmując się tym, co kogo czeka, dlatego piątek w końcu nadszedł. Tym razem spotkały się przy kirkucie, żeby mieć dłuższą chwilę na ponowne omówienie planu. Zawisł nad nimi ponury klimat tego miejsca, związany z historią miasta, więc ich rozmowa przebiegała w poważnym tonie. Nadal czuły się po części odpowiedzialne za śmierć nauczycielek, ale przede wszystkim były przepełnione goryczą i gniewem skierowanym w stronę tajemniczego zabójcy. Kimkolwiek by nie był, Teresa miała ochotę go pobić według Becinych wskazówek z zakresu biologii.
– Załatwimy go drogą prawa. Nie będziemy zniżać się do użycia przemocy – oświadczyła Beata, chcąc ostudzić zapędy przyjaciółki. Co prawda nie byłoby jej zbytnio szkoda mordercy, ale nie miała pewności, czy Teresa wyszłaby cało z tej agresywnej konfrontacji, a jej zdrowie już ją obchodziło.
– Super! A on mógł się na nich wyżywać do woli... – odparła Teresa z gorzkim poczuciem niesprawiedliwości, westchnąwszy z rezygnacją.
– Uwierz w pana prokuratora – zachęciła Beata, mimo to obdarzając kumpelę wzrokiem pełnym zrozumienia. – Może pokazał się nam ze swojej spokojnej strony, ale mam wrażenie, że byłby w stanie o coś walczyć. Podobno to ważne w jego zawodzie.
– Obyś miała rację.
Gdy rozpoczęły omawianie planu działania, ukradkiem oglądały się na wszystkie strony, upewniając się, że nikt ich nie słyszy lub nie zwraca uwagi na to, co mówią. Mijane staruszki z naręczem zakupów na szczęście nie przejawiały zbytniego zainteresowania dwoma zwyczajnie wyglądającymi nastolatkami.
A plan zapowiadał się następująco: po wejściu do szkoły miały się kierować za tłumem w stronę sali gimnastycznej. Nie wiedziały, ile zajmie dyrektorska przemowa, ale w jej trakcie zamierzały odegrać scenę dramatycznego omdlenia. Dzięki temu, że Teresie mogłoby się coś takiego wydarzyć, bo często było jej duszno w zatłoczonych miejscach i wyglądała wtedy, jakby zaraz miała wyzionąć ducha, wybrany scenariusz nie będzie wzbudzał żadnych podejrzeń. Wtedy Beata dobrodusznie wyprowadzi swoją towarzyszkę, jednak zamiast iść na świeże powietrze, pójdą do toalety najbliżej pokoju nauczycielskiego. Dalsza część wydawała się być już z górki, bo bez żadnej audiencji należało jedynie poszukać spłuczki z odpowiednią zawartością. Miały tylko nadzieję, że nikt nie wpadnie na tak głupi pomysł, aby naprawdę mdleć w podobnym momencie lub wyjść akurat wtedy do łazienki.
– Bez przesady, pewnie każdy załatwił swoje potrzeby w domu. Jak porównać standardy, to zdecydowanie mniej krępujące. Ja nie przepadam za wizytami w szkolnej toalecie i domyślam się, że nie jestem wyjątkiem. Jeszcze jakbyśmy siedzieli w tej szkole z kilka godzin, ale to będzie pewnie góra kilkadziesiąt minut i to przy dobrych wiatrach!
– Pewnie tak, ale pamiętaj, że, jak to niektórzy mówią, uczucia im się skraplają.
– Już ja im dam skraplane uczucia... Jak ktoś mi wlezie wtedy do środka, to ukatrupię, jak boćka mego!
Beata już nie pytała, o jakiego bociana chodzi, bo z pewnością nie dosłyszałaby odpowiedzi. Właśnie zapaliło się zielone światło dla aut przecinających im drogę na jedynym skrzyżowaniu ze światłami w mieście. Ten wyjątkowy zaszczyt kopnął właśnie ich liceum, bo to jego teren znajdował się na rogu jakże wyróżnionych ulic.
Krótki odcinek drogi do szkolnej furtki minął im w ciszy. Każda zatonęła we własnych przemyśleniach, nadziejach i wątpliwościach, a choć kręciły się one wokół jednego tematu, zdecydowanie nie były tożsame. Beata kombinowała nad ewentualnymi opcjami planu w przypadku różnych nieprzewidzianych do tej pory okoliczności, zaś Teresa stresowała się tym, czy będzie potrafiła omdleć na zawołanie. Jej wątpliwości minęły jak ręką odjąć, gdy tylko weszły do wnętrza liceum. Nie było one ciasną klitką, jednak trzeba było przyznać, że panujący w nim ruch sprawiał wrażenie mniejszej przestrzeni.
Teresa miała poczucie, jakby ilość tlenu zmniejszała się wprost proporcjonalnie do ilości trącających ją coraz częściej łokci, pleców i bioder. Szła przed siebie raczej z przyzwyczajenia, po części płynąc z masą przechodzących obok osób. Beata zerkała na nią z niepokojem, mając nieprzyjemne wrażenie, że przyjaciółka może omdleć szybciej niż przewidywały. Taki scenariusz nie wchodził w grę, bo powinny wyjść dopiero, gdy wszyscy już zbiorą się na sali gimnastycznej i zacznie się przemowa. Wobec tego dziewczyna zebrała się w sobie i wyminęła Teresę, po drodze łapiąc ją stanowczo za rękę. Pociągnęła ją cierpliwie za sobą, mając nadzieję, że ten gest nieco ją ocucił.
Obecność Beaty odciągnęła uwagę kumpeli od tłumu i nieprzyjemnych doznań. Nie znaczyło to, że nagle wyparowały, ale stały się chociaż mniej dolegliwe. Uświadomiła sobie, że naprawdę niedobrze się poczuła i przypominając sobie o planie szła, biorąc głębokie oddechy, aby lepiej dotlenić organizm. Z ulgą odebrała fakt, że na tyłach sali gimnastycznej było jeszcze kilka wolnych krzeseł tuż przy chłodnej ścianie i schodach prowadzących na piętro, którymi później miały się wymknąć.
Przemówienie dyrektora, wbrew oczekiwaniom, było sensowne i niektórych nawet wzruszyło. Obserwując ludzkie reakcje i badając teren dziewczyny zauważyły wśród zebranych kilku nauczycieli, którzy nieco rozrzuceni po strategicznych punktach sali gimnastycznej pilnowali porządku. Reszta zapewne siedziała z przodu, jak przystało na pożegnanie swoich koleżanek z pracy. Wśród znajomych uczniów obie dostrzegały osoby ze swoich klas czy innych, młodszych i starszych roczników. Teresa mimowolnie poczuła ulgę, że wśród nich nie widzi osób, które pisały tak intensywnie na facebookowym czacie. Niekoniecznie miała ochotę na konfrontację z kimkolwiek.
Nagle poczuła, jak Beata mocno ściska ją za rękę. Odwróciła się w jej stronę i spostrzegła niepokój w jej oczach. Patrzyła intensywnie w konkretnym kierunku, więc przyjaciółka podążyła za jej wzrokiem, aby lepiej zrozumieć, o co może chodzić.
Okazało się, że stosunkowo niedaleko, w jednym ze strategicznych punktów przy drabinkach, stał Rybnicki. Z założonymi rękami i uwagą skupioną na dyrektorskiej sylwetce wyglądał niczym stanowczy ochroniarz.
– Dobrze, że nie stoi przy schodach – wyszeptała Teresa, schylając się w kierunku towarzyszki. Ta pokiwała twierdząco głową. Też cieszyła się, że stanowisko przy schodach przypadło panu od chemii. Jemu zdecydowanie łatwiej będzie wytłumaczyć, że muszą wyjść, bo jedna z nich źle się poczuła.
Minęło prawie pięć minut przemówienia. Z zegarkiem na ręku dziewczyny odliczały chwile do rozpoczęcia kolejnego etapu planu. Teresa czuła na całym ciele dreszcze stresu. Beata nieco się spięła, ale zachowała czujność i była gotowa na działanie.
I wtedy nagle usłyszały słowa dyrektora, które spadły na nie niczym kubeł lodowatej wody:
– A teraz przeniesiemy się na piętro, aby złożyć kwiaty na miejscu tej okropnej tragedii i uczcić pamięć pani Czupryńskiej i pani Fijałkowskiej. Tylko proszę o zachowanie powagi i spokoju. Bez pośpiechu i przepychanek. Każdy będzie miał okazję tam podejść, wystarczy chwilę poczekać – pouczył, swoim zwyczajem przestrzegając przed najgorszymi zachowaniami, jakie mógł sobie w danym momencie wyobrazić. – A tymczasem bardzo dziękuję wszystkim za obecność i widzimy się w poniedziałek na zwyczajnych już lekcjach.
Dziewczyny wytrzeszczyły oczy ze zdumienia. Tak krótkie wystąpienie dyrektora jeszcze nigdy się nie zdarzyło. Poza tym wobec wspaniałomyślnego pomysłu włodarza szkoły, co do sposobu uczczenia nauczycielek, ich plan aktualnie tracił swój pierwotny sens. Żadnego mdlenia, bo nikt już na to nie zwróci uwagi, wobec tłumu i tak zmierzającego w stronę punktu, do którego one też chciały się dostać. Jak teraz niby mają niepostrzeżenie udać się do tej przeklętej toalety, jeśli wszyscy z sali gimnastycznej przeniosą się nieopodal?
Sytuacja wydawała się co najmniej beznadziejna, aczkolwiek Beata nie miała zamiaru się poddawać. Jedną z wielu studiowanych przez nią opcji na niespodziewane sytuacje było klasyczne pozostanie do samego końca, aż wszyscy wyjdą i dopiero wtedy należało wcielić plan w życie. Nie zważając więc na zdezorientowaną i zrezygnowaną minę przyjaciółki, pokazała, że powinny iść za tłumem w stronę nauczycielskiego.
Wbrew poleceniu Beata wcale się nie spieszyła. Nie próbowała wśliznąć się między ludzi, aby jakoś wejść po schodach, tylko cierpliwie czekała, zachowując się tak, jakby powoli się zbierała, ale niekoniecznie jej zależało na szybkim opuszczeniu sali gimnastycznej, co bardzo kontrastowało z zachowaniem tłumu, w którym, choć trudno było się jakoś szybko poruszać, miarowe kroczki w dużej częstotliwości posuwały ludzi do przodu. Teresa na początku zupełnie tego nie rozumiała i starała się pokazać kumpeli, że chyba powinny się ruszyć, ale po chwili zastanowienia złapała myśl, która sprawiła, że podejrzewała, iż zrozumiała jej zachowanie. Uśmiechnęła się do niej z uznaniem i usiadła z powrotem na rozkładanym krzesełku, z anielską cierpliwością czekając na koniec ciągnącego się przez schody wężyka. Właściwie był to solidny wąż i to po zjedzeniu słonia, bo zajmował bez mała całą ich szerokość i wystawał groźnie z góry i dołu.
Teresie przeszło przez myśl, że nie sądziła, iż w ich szkole uczy się aż tyle osób. Kiedy tak jednak z Beatą czekały, wśród przechodzących obok nich sylwetek dostrzegała też ludzi zdecydowanie starszych niż licealiści. Najpewniej byli to absolwenci, znajomi zmarłych i ich bliscy, jedni mniej znani dziewczynom z widzenia, inni bardziej. Beata poznała w tłumie partnerkę pani Fijałkowskiej, o czym nie omieszkała powiedzieć przyjaciółce, zwracając jej uwagę szturchnięciem w rękę, za to Teresa przekazała jej informację o zauważonym panu Czupryńskim, którego zresztą obie już znały, bo uczył w ich poprzedniej szkole niemieckiego, jak jego żona.
Niestety wśród przechodzących mignęły im, oprócz miłych znajomych osób w postaci lubianych koleżanek i kolegów z klasy, także sylwetki Adriana czy Marka. Swoją drogą Beata nadal nie potrafiła się nadziwić, że to on wzniecał coraz większe afery na grupie wobec nich. Czy naprawdę tak mocno dotknęły go ich docinki, że teraz próbował się na nich zwycięsko odegrać?
Ostatecznie po jakimś czasie dołączyły się do sznureczka osób idących na końcu i powoli dreptały w stronę pokoju nauczycielskiego. U wylotu korytarza nadal kłębiło się zbyt dużo ludzi, aby podejść bliżej, jednak co chwilę z tłumu wyłaniał się ktoś, kto już zapewne był u celu, zrobił co chciał i uznał, że pora iść do domu, a przynajmniej opuścić zatłoczony teren szkoły. Minęło co najmniej piętnaście minut, zanim dziewczyny znalazły się dość blisko obieranego przez ludzi celu. Co prawda ich celem było inne pomieszczenie, ale z całej siły starały się tego nie zdradzać swoim zachowaniem.
Przed miejscem zbrodni, teraz zupełnie uprzątniętym, leżały naręcza kwiatów, a ludzie stali w zadumie, w większości starając się zachować ciszę, aby okazać swój szacunek oraz nabytą kulturę. Osoby przeszkadzające były zgodnie gromione wzrokiem i speszone szybciej opuszczały miejsce pamięci.
Teresa uznała, że teraz musi być ten moment, aby zadziałać. Cały czas obserwowała ukradkiem wejście do szkolnej toalety i nikt aktualnie nie siedział w jej wnętrzu, może, że wszedł tam przed ich przyjściem na korytarz. Uznała jednak, że warto zaryzykować. Tym bardziej, że siedząc aż do samego końca mogłyby wzbudzić podejrzenia i zostać zapamiętane przez panią wicedyrektor, która z powagą stała przy drzwiach nauczycielskiego i niby to leniwie wodziła po twarzach zebranych osób. Nie należała do podchodzącego i odchodzącego tłumu, a raczej musiała zostać wydelegowana do pilnowania porządku.
Scena omdlenia nie była zjawiskowa. Beata się jej nie spodziewała, choć na szczęście zareagowała bardzo szybko na inicjatywę towarzyszki. Obie jednak zrezygnowały ze specjalnej gry aktorskiej, kiedy zorientowały się, że właściwie nikt na nie nie patrzy, bo uwaga ludzi jest raczej skupiona na pokoju nauczycielskim, własnym telefonie lub drodze do wyjścia. Niewiele myśląc udały się więc spokojnym krokiem ku upragnionemu celowi.
Kiedy Beata zamknęła za sobą drzwi do łazienki, obie nie mogły uwierzyć w to, że realnie tam są. Otaczała ich cisza, mącona jedynie przez dźwięki dochodzące zza uchylonego okna. Chwilę stały w przejściu, jakby w oczekiwaniu na to, że coś będzie nie tak. Wszystko jednak było w porządku, co wywołało niepewne uśmiechy na ich twarzach. Spojrzały na siebie z euforią i poczuciem, że mają ochotę się roześmiać, ale dzielnie się od tego powstrzymywały.
W absolutnej ciszy zabrały się za wykonywanie planu. Beata miała sprawdzić pierwsze trzy kabiny, a Teresa kolejne, na zmianę stojąc na czatach. Kiedy pierwsza z nich weszła i zamknęła za sobą drzwi, jakby zwyczajnie szła do toalety, druga stanęła na wejściu do przedsionka, aby spowolnić ewentualnych nieproszonych gości. Próbowała nasłuchiwać głosy z korytarza, ale jej skupienie mąciła ciekawość tego, jak tam idą poszukiwania Beaty.
Ledwo słyszała, jak przyjaciółka zdejmowała, a potem z powrotem zakładała wieko spłuczki. Wychodziło na to, że nauka budowy tego mechanizmu na coś im się przydała, choć wydawała się tak abstrakcyjna bez praktyki. Miała nadzieję, że ona również podoła.
Dźwięk otwierania drzwi i Beata ukazała się przy ścianie pokrytej rzędem zlewów, ale tylko na chwilę. Zaraz zniknęła w kolejnej kabinie. Teresa wbrew pozorom nie poczuła rozczarowania, a pewnego rodzaju ulgę, mimo, że pusta spłuczka o niczym nie przesądzała, kiedy do sprawdzenia miały kilka kolejnych. Po prostu pozwoliła sobie na myśl, że siekiery wcale tam nie ma i nie uznała, iż będzie to koniec świata. Przewidywanie przeszłości, jak to z Beatą nazwały, owszem, było satysfakcjonujące, jednak nie było do końca tym, czym zajmowała się policja, bo nie posiadało jako takich namacalnych metod zdobywania śladów i wnioskowania. Wszystko było jedynie oparte na niejasnych przeczuciach i gdybaniu, a najpewniej to wcale nie będzie się liczyć.
Może Beata miała rację. Może warto po prostu zaufać organom ścigania.
– No nie wierzę... – usłyszała Teresa nieco przytłumiony i zniekształcony głos towarzyszki. Przeszedł ją dreszcz. Miała przeczucie, że jednak nastało coś przełomowego, choć pogodziła się z zupełnie inną opcją.
Nie myśląc o tym, co robi, opuściła swoje stanowisko i szybkim krokiem podeszła do kabiny. Już miała pociągnąć za klamkę, ale zauważyła czerwony symbol, więc wiedziała, że drzwi są zamknięte i bez sensu się z nimi szarpać.
– Otworzysz mi? – zapytała, ale nie otrzymała odpowiedzi. Dopiero po chwili usłyszała dźwięk otwieranego zamka. Lekko bojaźliwie złapała za klamkę i zorientowała się, że ręce jej się trzęsą. W środku stała Beata, jak zahipnotyzowana wpatrując się w otwartą spłuczkę. Wydawało jej się, że widzi coś na kształt ciemnego trzonka, ale musiała podejść bliżej, aby tę teorię potwierdzić lub obalić.
Odruchowo wchodząc do kabiny zamknęła za sobą drzwi na cztery spusty. Beata w końcu oderwała wzrok od tajemniczego znaleziska i spojrzała na nią mętnym wzrokiem. Nie było w nim triumfu, a powiew grozy. Teresa ostrożnie podeszła i zerknęła za plastikową krawędź otwartej spłuczki. Wewnątrz rzeczywiście znajdowała się siekiera. Może nie wyglądała tak, jak ją sobie wyobrażała, czyli dość wiekową, z podniszczonym, drewnianym trzonkiem, ale nadal była tym narzędziem, nie dało się temu zaprzeczyć. Bardziej przypominała siekierę pożarniczą, co nasunęło jej na myśl znów lekcje z edukacji dla bezpieczeństwa u Rybnickiego.
Beacie zrobiło się niedobrze. Co prawda makabryczna broń mordercy nie była już widocznie pokryta krwią, ale gdy dziewczyna wyobrażała sobie scenę zabójstwa, dopasowując ciosy do ran, które widziała, spadł na nią ciężar realizmu. Wiedziała, że nauczycielki musiały cierpieć, bać się oprawcy, a on uderzał je wiele razy, bez pohamowania. Miała wrażenie, że ona nie potrafiłaby nawet raz naciąć skóry kogokolwiek. Spojrzała na swoją towarzyszkę i wyobraziła sobie, że właśnie podnosi siekierę i robi zamach na jej odkrytą szyję. Nie, to zbyt brutalne i niewyobrażalnie niedelikatne.
Jej przyjaciółka, nieświadoma makabrycznych wyobrażeń Beaty, zastanawiała się, czy właśnie dzisiejszy dzień nie byłby, wcielając się w logikę mordercy, który zostawił swoją broń nieopodal miejsca zdarzenia, najbardziej dogodny, aby swoją własność odebrać. Chciała się podzielić swoją myślą, ale właśnie w tym momencie drzwi do łazienki stanowczo się otworzyły i zaraz za kimś zamknęły.
Zamarły. Teresie wręcz serce podchodziło do gardła na samą myśl, że właśnie jej wyobrażenie znowu się ziściło i to w najgorszy możliwy sposób. Były w pułapce. Nie dałyby rady przecisnąć się przez szczelinę do innej kabiny, poza tym wywołałyby tym spory hałas, który sprawiłby, że niespodziewany gość z ciekawości schyliłby się pewnie, aby sprawdzić, co się dzieje. Przejście górą również zupełnie odpadało, nie tylko przez mocne wychylenie się na widok, ale i niestabilne, delikatne ściany kabin, zresztą zbyt gładkie, aby obyło się bez podsadzenia.
Kroki brzmiały nieco niepewnie, jakby ktoś się wahał. A może bardziej skradał? Trwało to jednak tylko chwilę. Zaraz zastukał po płytkach pewniejszym chodem, zmierzając w głąb łazienki. Teresa modliła się, żeby to jednak była jakaś przypadkowa osoba, której właśnie skropliły się uczucia. Załatwi swoje fizjologiczne potrzeby, umyje ręce, wyjdzie i będzie po krzyku.
Z niepokojem jednak obie zauważyły solidne buty osoby, która zatrzymała się wprost przed ich kabiną. Jedyną zajętą w całej toalecie.
Teoretycznie mogłyby wyjść, jak gdyby nigdy nic i rzucić się w stronę korytarza, zanim morderca, jeśli z nim miały do czynienia, dobierze się do siekiery i pogna za nimi w pogoń. Nadal jednak cicho liczyły na to, że to jakiś przykry przypadek i zaraz ktoś wejdzie do którejkolwiek kabiny obok.
Żadna też nie odważyła się, aby wziąć do rąk siekierę i się na nią zamierzyć na właściciela solidnych butów. Chyba za dużo naoglądały się filmów, w których ktoś ginął od broni, używanej zbyt nieporadnie, aby była niebezpieczna dla przeciwnika, który zręcznie ją odbierał i zabijał jej właściciela. Z drugiej strony zdarzały się też przypadki, że broń w niedoświadczonych rękach przypadkowym trafem akurat kogoś pokonywała, ale dziewczyny zbyt bały się pierwszej opcji, aby to sprawdzić na własnej skórze.
Zamiast tego usłyszały mocne pukanie pięścią o drzwi ich miejsca ukrycia, aż nieco nimi wstrząsnęło (zarówno drzwiami, jak i bohaterkami). Beata przypomniała sobie wszystkie sceny z horrorów i zastanawiała się, która z opcji je czeka. Czy są właśnie tymi, którzy umierają dość szybko na własne życzenie lub przez głupotę?
– Otwierać, policja! – odezwał się mocny, kobiecy głos po drugiej stronie. – Wiem, że tam jesteście.
Ulga, jaką poczuły po tych słowach, była nie do opisania. Chociaż powinny się raczej bać wezwania przez panią sierżant, aktualnie były wniebowzięte, że to ona, a nie morderca. Może, że ona była mordercą, ale jakoś nie chciały przyjąć tej możliwości do wiadomości. Ochoczo, jakby nagle wróciła im werwa, otworzyły drzwi kabiny.
Sierżant Zdun jęknęła ze zgrozy. Stanisław Milczyński znów miał całkowitą rację, a ona nie mogła uwierzyć w to, że tak łatwo wpadł na to, co może zaprzepaścić ich plan. Szkoda tylko, że pomyślał o tym, kiedy już było za późno.
--------------------
*dosłownie kilka minut wcześniej*
Stanisław, tym razem wręcz w harmonii ze swoim nazwiskiem, uparcie milczał, przemierzając raz po raz salę od matematyki na drugim piętrze. Nie potrafił usiedzieć w miejscu, a myślenie w jego przypadku było bardziej efektywne podczas ruchu, kiedy się stresował. A dziś stresował się mocno. Mieli pierwszą, możliwe że niepowtarzalną szansę, aby zdobyć kluczowy, obciążający dowód w sprawie śmierci dwóch nauczycielek liceum im. Adama Mickiewicza.
To zdecydowanie przyspieszyłoby proces i nie pozwoliłoby mieć żadnych wątpliwości. Obrońcy mogą sobie łgać jak z nut, ale sąd będzie wiedział swoje. Nikt nie ma prawa wiedzieć o narzędziu zbrodni w szkolnej toalecie oprócz samego sprawcy.
~A co, jeśli jednak powiedział o niej komuś postronnemu, aby przyniósł ją dla niego?~ przemknęło przez myśl Milczyńskiemu, ale zaraz się zreflektował. Gdyby komuś powiedział, to by się przed tą osobą odsłonił. Do tej pory działał sam, więc czemu miałby ryzykować, iż ktoś się o jego postępku dowie? Żadne, nawet najlepsze wymówki nie potrafiłyby sprawić, że poproszona o pomoc osoba nie zaczęłaby mieć jakichkolwiek podejrzeń. Może, że byłaby nieprawdopodobnie naiwna.
– Musi się skusić na przyjście tutaj. Co stałoby mu na przeszkodzie? To ostatnia rzecz, jaką po sobie zostawił i będzie jej szukał – prokurator kontynuował na głos. Sam próbował się przekonać do tego, że to właśnie dziś, w pierwszy dzień, kiedy szkoła jest bez nadzoru otwarta dla wszystkich przychodzących, wśród nich pojawi się zabójca.
W końcu przystanął i oparł się o jedną z ławek. Patrzył w jej blat niczym w szklaną kulę, jakby usilnie próbował dostrzec w nim obraz z kamery, którą policjanci zainstalowali w toalecie na pierwszym piętrze. Przeklinał możliwości techniczne, jakimi na ten moment dysponowali. Co prawda udało się zdobyć niewielką kamerkę, ale za to jej pamięć zapisuje się na dysku zamontowanym pod parapetem w ostatniej kabinie, bo podejrzewali, że widoczny kabel ciągnący się przez całą długość pomieszczenia mógłby zwrócić uwagę czujnego zabójcy. Obraz będzie wyraźny, pamięć się nie zapcha, ale odtworzyć materiał będą mogli dopiero po całej akcji, zamiast oglądać go w trakcie, nad czym mocno ubolewał.
Przy dobrych wiatrach mogłoby nawet dojść do zatrzymania osoby podejrzewanej. Tymczasem Milczyński wraz z panią policjant zakamuflowali się po cywilnemu na drugim piętrze, aby nikt ich nie zauważył i nawet nie pomyślał, że są na miejscu. Oczywiście oprócz dyrektora i pani wicedyrektor, którzy byli we wszystko wtajemniczeni. Były to osoby, które jako pierwsze z kadry nauczycielskiej wykluczyli z kręgu podejrzanych. Podczas zabójstwa przebywali na szkoleniu w Warszawie, a ze swojej pensji raczej nie opłaciliby tak dobrego zabójcy. Poza tym gdyby mieli jakiś problem z jakimkolwiek nauczycielem, mogliby go zwyczajnie zwolnić, zamiast przyprawiać go o śmierć.
– Co prawda nie każdy sprawca wraca na miejsce zdarzenia, ale jest taka możliwość. Musimy mieć taką nadzieję. Nie... Musimy być na to gotowi. Po prostu – ciągnął dalej, a pani sierżant przypatrywała mu się w milczeniu. Było to milczenie tylko delikatnie związane ze zrozumieniem poddenerwowania mężczyzny. Tak naprawdę głównie wynikało ono z pewnego rodzaju wrażenia wyższości nad nim. Nie pojmowała, jak może łatwo dawać ponosić się emocjom, które potrafią zaburzyć percepcję i zdroworozsądkowe myślenie. Ona też liczyła na pojawienie się zabójcy, ale potrafiła się opanować. Nawet nie drgnęła jej powieka czy palec u stopy na myśl, że morderca może w tym momencie przebywać z nimi w jednym budynku.
Stanisław w końcu oderwał wzrok od ławki i po chwili spojrzał wprost na sierżant Zdun. Zdumiona zauważyła pewną jasność w tym chaosie, który wyzierał z jego czarnych jak noc źrenic.
– Jak myślisz, czy jeśli tutaj jest, pokusi się na zabranie broni? – zapytał bezpośrednio, dziwiąc się sam sobie. W nerwach zdecydowanie nie zwracał uwagi na formalności. – Przepraszam, pani sierżant, to znaczy co pani myśli, rzecz jasna.
– Monika. Mi też będzie łatwiej, jeśli przejdziemy na mniej oficjalny... – zaczęła, ale zauważyła, że Stanisław szybko odbiegł stąd myślami, bo jego oczy przybrały pusty wyraz, odwrócił powoli głowę, a jego twarz zaczęła wyrażać niepokój.
– Szlag by to! – wypowiedział ostrym, ale cichym głosem.
– Co się stało? – zapytała pani sierżant, domyślając się, że nie była to reakcja na jej imię. Zdecydowanie udzielił jej się niepokój Stanisława i rósł wobec gdybania, co może mieć na myśli. Nerwowo szukała w swojej głowie najczarniejszych scenariuszy. Czy istnieje duże ryzyko, że zabójca jeszcze raz zaatakuje, mając dostęp do broni? A może jednak jakimś cudem dyrekcja ma ze sobą romans i wróciła wcześniej z delegacji, nie mówiąc o tym nikomu? Na szczęście tę karuzelę podejrzeń urwało polecenie pana prokuratora.
– Zejdź na dół, jak najszybciej. Upewnij się, że Rzeczkowska i Kurpińska już opuściły memoriał. – Spojrzał na zegarek. – Jeśli są gdzieś w szkole, to mam dziwne przeczucie, że...
– Zrozumiałam! – przerwała mu Monika, w lot pojmując, o co chodzi. Pluła sobie w brodę, że ona wcześniej na to nie wpadła. Mogliby z wyprzedzeniem po prostu zabronić tym dwóm licealistkom pojawienia się na memoriale, pod pretekstem ochrony przed oceniającymi rówieśnikami. Teraz jednak pozostawało jej jedynie wierzyć w to, że jeszcze nie jest za późno.
-------------------
Opuściły toaletę osobno, aby nie zwracać zbytniej uwagi pozostałych na piętrze osób. Kiedy dołączyły do pani sierżant w sali od matematyki na drugim piętrze, zastały siedzącego tam już pana prokuratora. Nie zareagował na ich wejście od razu. Wyglądał raczej na pogrążonego w rozmyślaniach lub rozpaczy, bo głowę schował w dłoniach, ręce oparłszy stabilnie łokciami o blat ławki. Beata spojrzała na niego z zaciekawieniem, podejrzewając, że może usnął.
Co prawda nie spał, ale miał wrażenie, że wpadka, jaką według swojego mniemania zaliczył, zapominając o tak ważnym elemencie zawirowań, jakim były Beata i Teresa, przyprawiła go o koszmar na jawie. Nie był pewien, czy zabójca w ogóle pojawił się dzisiaj w toalecie na pierwszym piętrze, ale była możliwość, iż planował to, jednak zrezygnował, widząc wchodzące tam licealistki. Nie dla kozery Milczyński powiesił na ścianie przed toaletą kartkę ze strzałką i napisem: „TOALETA NA DRUGIM PIĘTRZE". Była to czysta sugestia i choć nie głosiła, że toaleta kilka kroków dalej jest nieczynna, ale sprawiała takie wrażenie. Mimo to nikt wchodzący do niej nie zwróciłby większej uwagi. Moment idealny dla czujnego zabójcy.
– Co ja mam z Wami zrobić? – zapytał Stanisław, w końcu podnosząc głowę, jakby zdecydował się stawić czoła temu, co zaszło.
~Oddać i osądzić~ pomyślała żartobliwie Teresa, ale nie miała odwagi powiedzieć tego na głos. Pan prokurator wyglądał na markotnego, więc nie chciała go jeszcze dobijać.
– Znalazłyśmy narzędzie zbrodni. To... źle? – podjęła niepewnie Beata, która nie pojmowała, jak można smucić się takim sukcesem. Gdyby policja od początku z nimi współpracowała, zamiast śledzić je podczas memoriału, pewnie doszliby do tego o wiele wcześniej.
– Broń użyta podczas przestępstwa jest przynętą, która ma zwabić sprawcę – oświecił je, mimowolnie przepełniając swoje słowa goryczą. – No, teraz może już „była", jeśli się spłoszył.
– Może nie planował pojawić się dzisiaj, a jeśli tak, to w innych godzinach. Jest szansa, że przyjdzie z powrotem już podczas zwyczajnego szkolnego tygodnia – kontrowała nagły sceptycyzm i rezygnację Stanisława pani policjant. Była zbyt uparta, aby teraz odpuścić.
Milczyński nie dał po sobie poznać, jak ucieszył się na jej słowa wykazujące determinację. Do tej pory miał wrażenie głównie bijącego od niej mechanicznego wykonywania decyzji, ewentualnie niemej kontry większości jego wypowiedzi, ale teraz przemówiła, jakby naprawdę zaangażowała się w sprawę zabójstwa.
– Wtedy będzie się pałętać pod nogami zbyt wielu niepotrzebnych świadków.
– Chyba, że pod koniec wszystkich lekcji, tak, jak to zrobił ostatnio – błyskotliwie zauważyła sierżant Zdun, na co prokurator w końcu lekko się uśmiechnął.
– Skąd wiedziałyście o skrytce w toalecie? – zwrócił się ponownie do licealistek.
– Wydedukowałyśmy to miejsce – powiedziała dumnie Teresa, z lekkim oburzeniem, jakby ten fakt był oczywistością.
– Zrobiłyśmy to na podstawie naszego poprzedniego wyobrażenia. Wyszłyśmy z założenia, że jeśli ono się sprawdziło, to możemy przewidzieć, co się stało później – elokwentnie dopowiedziała Beata czując, że słowa przyjaciółki mogą niewiele wyjaśnić. Teresa w zamyśleniu jej przytakiwała, ostatecznie dochodząc do wniosku, że w sumie powiedziała to samo, tylko krócej.
Milczyński jednak od razu domyślił się, co mogą mieć na myśli, nawet bez głębszych wyjaśnień. Ich specyficzny przypadek ziszczonych wydarzeń spędzał mu sen z powiek. I choć pierwszą sytuację dało się jeszcze jakoś racjonalnie wytłumaczyć, bo o swojej imaginacji mówiły na głos przy innych osobach, przed całym zdarzeniem, więc mogły dać komuś pomysł na zbrodnię, tak tym razem wyobraziły sobie coś, co zdążyło się już wydarzyć. Musiał przyznać, że świadomie lub nie, ale ta dedukcja im się udała. Westchnął głęboko, zamykając oczy w zamyśleniu.
– Jestem w stanie Wam w to uwierzyć, ale wątpię, aby sąd spojrzał na tę sprawę podobnie. Według wszelkiej logiki o narzędziu zbrodni może wiedzieć jedynie zabójca, ewentualnie osoba, której o nim powiedział. Żadna z tych opcji nie stawia Was w dobrym świetle...
Dziewczyny wstrzymały oddech. Czy naprawdę ktoś może zacząć je o coś podejrzewać? I trafią do więzienia przez swoją wybujałą wyobraźnię? Teresa już wyobraziła sobie, jak ktoś je pyta, za co siedzą, a one odpowiadają, że zbrodnia, którą wymyśliły, się sprawdziła, a wtedy wszyscy się oddalają od nich na najdalszą krawędź więziennej ławki. Beata czuła niesprawiedliwość całej sytuacji i nie mogła przetrawić tego, że ktoś je teraz straszy, że przez ich wspaniałą intuicję sąd, bez żadnych dowodów, po prostu wyśle ich do pierdla. Bez przesady!
– Tym razem przymkniemy oko, ale... – ciągnął Milczyński, istotnie mówiąc z lekko zamkniętymi powiekami.
– Z tej sytuacji powinna zostać sporządzona notatka. Następnym razem nie liczcie na taryfę ulgową – weszła mu brutalnie w słowo pani sierżant, budując momentalnie klimat nagany. Zapadła głucha cisza, a dziewczyny bały się jakkolwiek zaprotestować.
– Po prostu nie działajcie na własną rękę. Przydacie się bardzo podczas składania szczegółowych zeznań i to już niebawem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro