Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~3~

Spojrzały się na siebie.

- Nie ma sensu go gonić – stwierdziła Teresa. Westchnęła ciężko, kręcąc głową z rezygnacją.

- To co, wracamy do sali? – zapytała Beata.

- Tak, trzeba zabrać plecaki... - odparła, na co jej towarzyszka pokiwała, wyrażając zgodę. – Tylko pójdźmy naokoło. Nie mam ochoty pałętać się pod nogami funkcjonariuszy...

- Pewnie wszyscy zdążyli skorzystać z okazji i zwiać do domu – powiedziała Beata z lekkim uśmieszkiem na twarzy, kiedy już wyszły na zewnątrz.

- Na pewno! Ciekawe, czy na dźwięk karetki w ogóle o nas pomyśleli.

- Raczej nie. Nawet się o nas specjalnie nie martwili, że tak długo nas nie było. Może uznali, że same dowiedziałyśmy się o skróconych lekcjach i zwiałyśmy?

- Może, ale czemu zostawiłybyśmy swoje rzeczy w sali? I jaki interes miałybyśmy w tym, żeby nic im nie mówić? Bez sensu.

- Wątpię, żeby ktokolwiek zastanawiał się nad jakimkolwiek sensem. Uczeń w szkole kieruje się zwierzęcym instynktem i troszczy się tylko o siebie. Jak słyszysz karetkę, to nie myślisz, do kogo jedzie, tylko, że jest zamieszanie i masz szansę zwiać niezauważony.

- Racja – przyznała Teresa, uśmiechając się kwaśno. – To taka gorzka prawda. Dobrze, że my mamy inne odruchy.

- Albo potrafimy tłumić te zwierzęce. – dodała Beata, zatrzymując się nagle, tuż obok drugiego wejścia do budynku, na parkingu. – Ten, kto je tak brutalnie potraktował zupełnie się nie hamował. To mimo wszystko trochę przerażające, że taka osoba mogła nas minąć dzisiaj na korytarzu.

- Zaraz... Sądzisz, że to naprawdę jeden z nauczycieli?

- Lub uczniów – sprecyzowała Beata. – Wiem, że cały czas masz przed oczami nasz szablon tej zbrodni, jednak co, jeśli przesłoni on nam prawdziwe rozwiązanie tej zagadki? Musimy brać poprawkę na to, że nasza wyobraźnia, to tylko wyobraźnia, a nie rzeczywistość.

- A jak wyjaśnisz to, że zgadza się aż tyle detali? Wytypowane ofiary, narzędzie zbrodni i jej miejsce... Czy to naprawdę zwykły zbieg okoliczności?

Beata zamilkła na chwilę, kalkulując takie prawdopodobieństwo. Matma była jednak specjalnością Tereski, więc dziewczyna zaraz wypaliła, nie dając towarzyszce solidnie się zastanowić.

- Jeden na milion.

- Co? – zapytała Beata.

- Prawdopodobieństwo zaistnienia takiej sytuacji to jeden na milion. Może, że się walnęłam w obliczeniach...

- Czytasz mi w myślach? – zapytała przestraszona Beata.

- Wierz mi, chciałabym. Po prostu widziałam konsternację na Twojej twarzy, a zawsze masz taki wyraz, jak tylko Twoje myśli mają związek z matmą. Innej opcji nie było.

- A już myślałam, że w moich oczach jawiły się liczby i symbole matematyczne – zaśmiała się.

- Obiecuję, że następnym razem bardziej się przyjrzę – odparła uśmiechnięta Teresa.

Ich luźną pogawędkę przerwało zamaszyste otwarcie głównego wejścia. Drzwi z impetem uderzyły o kamienny róg ściany. Nie obędzie się bez rysy na białym plastiku.

Z środka wybiegli ratownicy, ciągnąc dwie sylwetki na noszach. Czyżby nadal mieli nadzieję, że je odratują? Jeśli nie miały krążenia, mogli próbować jedynie RKO...

Dziewczyny chyba naprawdę częściowo dzieliły ze sobą umysły, gdyż najpewniej w tym samym momencie przez głowy przeleciała im właśnie ta myśl. Musiało tak być, ponieważ wstrząsnął nimi paskudnie zimny dreszcz, kiedy wraz z ratownikami wybiegł pan Rybnicki w czarnej marynarce. Spojrzały się na siebie z oczami rozszerzonymi ze zdumienia.

Czy jeśli on jest mordercą, narażałby się na ujawnienie, lawirując wśród funkcjonariuszy i 'starając się' pomóc?

- Ty, co on kombinuje? – zapytała Teresa, patrząc na Beatę z przerażeniem.

- Nie mam pojęcia. Aż nie mogę uwierzyć, że akurat naprawdę był w szkole... Może... może miałyśmy rację? – zapytała, po czym obie ponownie skierowały swój wzrok na karetkę i wsiadające do niej osoby. Wśród nich był również Rybnicki. Wsiadł jako ostatni. Kiedy tylko stanął w środku, zanim zasunął drzwi, spojrzał ponuro w kierunku dziewczyn, co było zupełnie niespodziewane.

Kiedy tylko to, co zrobił, dotarło do ich świadomości, odwróciły się na pięcie i wbiegły do szkoły, jakby ktoś je gonił. Tak się właściwie czuły. Jakby Rybnicki miał zaraz wyskoczyć z karetki i po jej odjeździe wrócić do szkoły, aby zabić jedyne osoby, które mogą go o coś podejrzewać.

Nie uciekły daleko. Musiały mieć pewność, że tego nie zrobi, a te absurdalne wymysły ich wyobraźni są niemożliwe. Zatrzasnęły więc tylko za sobą drzwi, po czym osunęły się na ziemię, blokując komukolwiek wejście. Dyszały, jednak nie ze zmęczenia, a z nadmiaru adrenaliny.

- Pojechał już? – zapytała Beata, na co Teresa powoli podniosła się, unosząc głowę tylko na tyle, żeby widzieć, co jest na zewnątrz.

- Odjechali – powiedziała, jednak to nie przysporzyło im ulgi. – Jasna cholera. Mogłyśmy minąć moment, kiedy wyskakuje z pojazdu.

- Wynośmy się stąd – zarządziła stanowczo Beata, która, tak jak jej kumpela, miała dosyć wrażeń na dziś.

- W porządku – przytaknęła Teresa, po czym obie pognały do sali od niemieckiego z prędkością światła, jednak tuż przed docelowym pomieszczeniem Beata zatrzymała towarzyszkę gwałtownie.

- Stój! – szepnęła stanowczo.

- Co jest? – odparła zaniepokojona i zniecierpliwiona Teresa. Jeszcze nigdy nie chciała tak bardzo znaleźć się już w domu.

- Kiedy wbiegałyśmy, słyszałam jakieś głosy. Myślę, że oni nadal są w klasie.

- Jak to? Przecież teraz jest cicho, jak makiem zasiał, a jesteśmy już na piętrze – zapytała Teresa, której krew szumiała w uszach tak głośno, że nic innego się nie liczyło.

- Nie wiesz, jak to działa? Biegłyśmy. Może sami czekają na kogokolwiek, kto im wyjaśni, co się dzieje? Dlatego umilkli.

- Ok, to... co im powiemy? – pytanie Teresy wprawiło Beatę w zadumę.

- Na pewno nie to, że nie żyją. W końcu może mogli je jeszcze odratować. I nic o brutalności. Powiemy im, że...

- Poczekaj! – urwała jej towarzyszka. – A co, jeśli te głosy, które słyszałaś, należały tak naprawdę do mordercy lub nawet, jeśli uczniów, to zarzynanych?! – Beata już zaprzeczała ruchem głowy, kiedy drzwi do sali otworzyły się raptownie.

- Jezu, gdzie Wy byłyście tyle czasu?! – w drzwiach stała Ula, lustrując je wzrokiem. Widać, że niepokoiła się o to, co miało miejsce w szkole. Złapała dziewczyny za ubrania i wciągnęła do środka, po czym delikatnie zamknęła drzwi.

Wszyscy siedzieli cicho, co było wręcz niesamowite. Większość siedziała po turecku na podłodze, w naprawdę dziwnej figurze geometrycznej, która w żadnym stopniu nie przypominała okręgu.

- I co, znalazłyście ją? Co tam się działo? Skąd ta karetka? – Ula zalała je gradem uzasadnionych pytań. Dziewczyny spojrzały po sobie, mając obawy co do tego, jak powinny ująć to w słowa. A wszyscy patrzyli na nie z wyczekiwaniem.

- No... Więc ten... - jąkała się Teresa.

- Znalazłyśmy ją. Była w pokoju nauczycielskim.

- I co? Pobiłyście ją, bo nie chciała puścić nas do domu? – zapytał zgryźliwie Marek, z chytrym uśmieszkiem na twarzy. Obie zgromiły go wzrokiem. – Może mnie też chcecie pobić? Wariatki! Ulka, powiedz coś!

Ula tylko pokręciła głową, zrezygnowana.

- Nie słuchajcie go. Plecie farmazony. Ale fakt faktem może wiecie coś na temat tej karetki?

- Tak. Gdyby Marek dał mi dokończyć nie byłoby takiego nieporozumienia. Najpewniej zasłabła, bo pokój był otwarty, a ona leżała na podłodze, więc zadzwoniłyśmy po karetkę – Ula uniosła brew w geście zdziwienia.

- Nie lepiej było sprawdzić, czy same możecie jej jakoś pomóc? Przecież uczyliśmy się o tym, jak radzić sobie z zasłabnięciem na lekcjach u Rybnickiego. – na te słowa obie dziewczyny przeszył dreszcz, jednak próbowały się opanować. Spojrzały na siebie niepewnie.

- Bałyśmy się, że nie damy sobie rady. Nigdy nie używałyśmy tych informacji w praktyce. Lepiej wezwać fachowców, niż zrobić coś niewłaściwego – stwierdziła rozsądnie Beata.

- Tym bardziej, że wołałyśmy do nich, a one ani drgnęły. Czułyśmy, że to może być coś poważnego... - dodała Teresa. Ku jej zdziwieniu Ula spojrzała na nie jeszcze bardziej skonsternowana.

- One? To było ich więcej?

~Szlag by to~ pomyślała Teresa, przygryzając wargę ze zdenerwowania.

- Sorki, przejęzyczyłam się...

- No, bo była też tam pani Fijałkowska.

Oba te zdania dziewczyny wypowiedziały jednocześnie, ku ich przerażeniu.

- No nie, one coś kręcą! Mam już dość! Zbiorowe omdlenie? Dobre mi sobie! Pewnie polałyście je jakimś kwasem, żeby mieć labę do końca roku! Wariatki! Ja wychodzę! – wykrzykiwał Marek, po czym zerwał się na równe nogi, zabrał swoją bluzę i plecak i wypadł, trzaskając drzwiami. Reszta uczniów siedziała chwilę zdezorientowana, po czym wszyscy powoli wstali, zabrali swoje rzeczy i również opuścili salę od niemieckiego. Została tylko Ula i nasze bohaterki.

Ula pokręciła głową z niedowierzaniem.

- Nie wiem, co tam się stało, ale nie wierzę, że zrobiłyście im coś złego. Jednak to nie wystarczy. Mam nadzieję, że powiecie wszystkim całą prawdę i będzie po problemie. A teraz módlcie się, żeby nauczycielki wydobrzały jak najszybciej i same potwierdziły, że mówicie prawdę. Na razie – skończyła, po czym również się ulotniła.

Dziewczyny stały tak w ciszy pośrodku sali, jakby zupełnie nie wierząc, jak się to wszystko potoczyło.

- Wdepnęłyśmy w gówno.

- Lepiej bym tego nie ujęła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro