Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zawsze byłeś [DenNor]

[Słów 2397]

Inspiracją było czytanie artykułów o ludzkiej psychice. No i fakt, że w tygodniu, w którym zaczęłam to pisać, miałam dwa sprawdziany i trzy kartkówki. Więc czemu by nie napisać opowiadania?

Ostrzeżenie o treści: na początku z lekka fluff, ale to tylko pozory. Reszty wyjątkowo nie podam, bo nie da się tego zrobić bez spojlerów.

Czas i miejsce akcji:
Norwegia, teraźniejszość.

W tym AU:
Lukas jest według siebie samego zwyczajnym chłopakiem. Niezwyczajny jest za to jego przyjaciel. Opowiadanie jest w formie słów skierowanych do tego przyjaciela.

PS: Myślę, że główny bohater jest trochę, bardzo, cholernie niekanoniczny.

Pamiętam, jak pierwszy raz się spotkaliśmy, mieliśmy pięć lat i zero wiedzy o świecie.

Lepiłem z zapałem bałwana tamtego dnia. Chciałem by wyglądał pięknie. Inni patrzyli jak ja — mały, głupi bachor lata po dworze z durną czapką z pomponem.

Wtedy pojawiłeś się ty. Jak na zawołanie postanowiłeś mi pomóc. Nie miałeś ubranej czapki, nikt cię nie zmusił do tego. Twoje oczy błyszczały, miały barwę, jakiej nigdy nie ujrzy się na niebie. Były zbyt piękne dla zachmurzonego nieboskłonu.

Po godzinie powstał bałwan. Trzy kule ułożone na sobie i marchewkowy nos. Zamiast oczu były dwa węgle, a ręką stała się miotła. Chciałem cię przedstawić mamie i tacie, pokazać im nasze wspólne dzieło, ale ty musiałeś już iść.

Wtedy bałem się, że już nie wrócisz.

Ale ty wróciłeś.

Zawsze wracałeś.

Pamiętam, że stałeś się jedyną stałą w moim życiu, mieliśmy sześć lat i byliśmy głusi na zakazy.

Byłem wtedy małym gówniarzem, którego rodzice wzięli rozwód. Mieszkałem z matką i braciszkiem. Tylko on liczył się dla mnie prócz ciebie.

Pewnego dnia chciałem was z sobą zapoznać. Kazałem ci nie uciekać przed innymi. Mój braciszek patrzył na ciebie dziwnie. Był wstydliwy, dlatego nie potrafił spojrzeć ci na twarz.

Mówił mi, że powinienem mieć więcej przyjaciół niż tylko ciebie. Mnie wystarczałeś.

Tylko ty i twój uśmiech.

Moja mama dowiedziała się od Emila o tobie. Chyba cię nie polubiła, bo zakazała nam rozmawiać. Ale kto by tego przestrzegał. Rozmawialiśmy rzadziej.

Bałem się, że pewnego dnia nie padnie między nami ani jedno słowo.

Ale tak się nie stało, bo ty nie lubiłeś milczeć.

Zawsze mówiłeś.

Pamiętam, jak tylko ty chciałeś się z mną bawić, mieliśmy siedem lat i znienawidziłem szkołę.

Lekcje były katorgą, dookoła ludzie, których nienawidziłem. A ty nie chodziłeś ze mną do szkoły. Ludzie patrzyli na mnie dziwnie.

Sam do tego doprowadziłem.

Ignorowałem ich, nie odpowiadałem na powitania ani na żadne pytanie. Byłem dla nich dziwakiem.

Mama zmuszała mnie, bym tam chodził. Codziennie pakowała mi kanapkę i herbatę w termosie.

Zamiast bawić się, wolałem siedzieć i rysować. Lubiłem używać błękitnej kredki.

Ona była prawie taka jak twoje oczy. Może odrobinę brzydsza.

Nie zdobyłem w szkole przyjaciół. Myślałem tylko by spotkać ciebie.

Bałem się, że pewnego dnia nie zechcesz przyjść.

Ale tak się nie stało nigdy. Byliśmy przyjaciółmi. Najlepszymi na świecie.

Zawsze przychodziłeś.

Pamiętam jak uciekliśmy przed innymi, chodząc po polach, mieliśmy osiem lat i nieskrępowaną potrzebę spędzania z sobą czasu.

Nasze wspólne spacery były wspaniałe, tylko ty i ja. Nie chcieliśmy nic więcej. Tu z dala od ludzi byliśmy na prawdę sobą. Czasem mówiłeś głupie rzeczy, a ja udawałem urażonego tym. Ciebie to nie interesowało, bo w końcu tylko ty mnie znałeś tak dobrze.

Moja mama nie chciała chyba trzymać mnie w domu, po prostu dawała mi herbatę w termosie na spacery z tobą. Nigdy jej nie wypijałem, a żeby mamie nie było przykro - wylewałem napój.

Najlepsze były spacery po rozległych polach. Widziałem straszne psy, ale nigdy nic mi nie zrobiły, bo ty byłeś obok.

Z nikim nie chciałem spędzać czasu tak bardzo, jak z tobą. Po co mi byli inni, skoro miałem twoje towarzystwo?

Bałem się, że pewnego dnia ty będziesz chodzić na spacery z kimś innym.

Nie chodziłeś.

Zawsze to byłem tylko ja.

Pamiętam, jak pomagałeś mi z problemami, mieliśmy dziewięć lat i byliśmy niezrozumieni przez wszystkich.

Nikt nie potrafił mnie zrozumieć. Dzieci na przerwach wytykały mnie palcami, mówiąc coś szeptem. Nauczyciele rzucali dziwne spojrzenia. A dyrektorka nader często pytała mnie o samopoczucie.

Nie rozumiałem tego. Ja po prostu nie chciałem nikogo. Prócz ciebie.

Nie byłem problematycznym dzieckiem. Wystarczał mi zeszyt i błękitna kredka, którą chciałem odwzorować twoje spojrzenie.

Kiedyś kilka osób powiedział, że nie ma dla mnie miejsca w szkole. Wtedy nie wiedziałem, o co chodzi. Zrozumiałem później. Ale nie wtedy, gdy oni mnie uderzyli.

Nie mogłem się bronić.

Mogłem tylko powiedzieć to tobie. Nikt inny by nie zareagował. Siedząc w pokoju, opowiadałem ci, jak bardzo chciałbym być tylko z tobą.

Bałem się, że pewnego dnia mnie wyśmiejesz.

Nie wyśmiałeś.

Zawsze brałeś na poważnie każdy mój problem.

Pamiętam, jak siedzieliśmy godzinami, razem w domku na drzewie, mieliśmy dziesięć lat i ufaliśmy tylko sobie.

Domek zbudowany na starym dębie był wspaniały. Nie ze względu na wygląd.

Ze względu na ciebie. Bo tam rodzice nie wchodzili. Był tylko mój braciszek. Chciałem, by cię polubił tak jak ja. Ale on, zamiast tego zaczął mnie unikać. Nie chciał chodzić nigdzie ze mną i z tobą. Chyba cię nie lubił.

Ale ten domek wspominam świetnie. Spędziliśmy tam kilkadziesiąt godzin, pełnych rozmów i mojego wyżalania się z problemów. Ty nie mówiłeś, gdy o to pytałem, twierdziłeś, że ich nie masz, dlatego tak lubisz pomagać mi w moich. Chętnie pozowałeś, a ja godzinami szukałem tego błękitu wśród farb i kredek.

Nie musieliśmy zawsze rozmawiać, ale ty wolałeś, gdy było głośno. Więc ciągle mówiłeś o różnych rzeczach.

Moja rodzina była ode mnie daleko, skoro nie potrafili akceptować ciebie, to i ja nie chciałem akceptować ich.

Bałem się, że kiedyś to ty nie zaakceptujesz mnie.

Nigdy to się nie stało.

Zawsze to tylko ty mnie akceptowałeś.

Pamiętam, jak zacząłeś przychodzić do mojej szkoły na przerwach, by mi powiedzieć miłe słowa, mieliśmy jedenaście lat i nie zwracaliśmy uwagi na innych.

Szkoła była dla mnie piekłem pełnym ohydnych istot. Mój brat za to lubił ją, może była jakaś różnica w fakcie, że chodziliśmy do dwóch różnych.

W każdym razie ludzie często mówili w stosunku do mnie złe słowa. Nazywali mnie dziwakiem. Nie rozumiem, co według nich „dziwnego” było w fakcie niechęci do innych. Wolałem siedzieć nad kartką, rysując ciebie. Tylko to robiłem na przerwach. Nie chciałem nawet pić ani jeść w szkole, wśród ludzi.

Wszystko się zmieniło, gdy zacząłeś mnie odwiedzać na przerwach. Przychodziłeś i mówiłeś, bym się nie przejmował. Twój uśmiech był piękny, a ja mimo to nie potrafiłem go odwzajemnić.

Inni za to się przyglądali, patrzyli i marszczyła brwi. Musiało ich dziwić, że ktoś taki jak ja ma tak wspaniałego przyjaciela. Ty byłeś gotów dla mnie przyjść do mojej ohydnej szkoły.

Bałem się, że któregoś dnia nie będziesz chciał przyjść.

Nie zostawiłeś mnie nigdy.

Zawsze odwiedzałeś mnie w szkole.

Pamiętam jak złamałem nogę, tylko ty byłeś w szpitalu zawsze obok mnie, mieliśmy dwanaście lat i nasze splecione dłonie, gdy zasypiałem w jednej z sal.

Kiedyś, gdy cię nie było obok zobaczyłem dużego, strasznego psa. Nie potrafiłem się przed nim obronić. Zacząłem uciekać i się wywaliłem. Nie wiem jak to możliwe, że złamałem nogę.

To się jednak stało, a mnie czekał miesiąc wolny od szkoły. Bałem się, że umrę tam z nudów, ale tak się nie stało. Często dużo osób przychodziło. Moja mama, mój tata i braciszek.

No i najważniejsze ty.

Tylko ty byłeś prawie zawsze, gdy budziłem się siedziałeś obok łóżka. Tak samo było gdy zasypiałem.

Mówiłeś piękne rzeczy, chciałeś, bym nie miał w tej smutnej sali złego snu. Martwiłeś się o mnie.

Byłeś moim obrońcą od zła. Trzymałeś moją dłoń bez przerwy. Zostawiłeś mnie tylko, gdy przychodziła rodzina i lekarze.

Po za tym byłeś zawsze.

Bałem się, że będą mnie prześladować koszary.

Tak się nie stało, ty mnie chroniłeś przed nimi.

Zawsze byłeś obrońcą od zła.

Pamiętam jak mnie przytulałeś zawsze gdy było mi źle, mieliśmy trzynaście lat i chodziliśmy do jednej szkoły, dzieląc z sobą każdą sekundę.

Ludzie czasem głupio mówią o tym, że są ze sobą zawsze. My byliśmy wiecznie razem. Zacząłeś chodzić do mojej szkoły.

Inni uczniowie nie chcieli się z tobą zadawać, bo byłeś przyjacielem tego dziwaka. Czyli mnie. Nikt nie zwracał uwagi na nasze długie ciche rozmowy.

Po prostu patrzyli dziwnie. Nie rozumieli chyba tego, że jesteśmy tak wspaniałymi przyjaciółmi. Nauczyciele zerkali na mnie krzywo. Taka była cena twojego towarzystwa.

Niska cena. Za ciebie mógłbym dać wszystko co istnieje.

Czasem to jednak bolało. Szczególnie, gdy mój braciszek powiedział, że nie chcę ze mną rozmawiać nigdy. Może był zazdrosny o nas?

Wyżaliłem ci się, a ty przytulałeś mnie głaszcząc po włosach.

Bałem się, że kiedyś nie zechcesz mnie pocieszyć.

Ale ty nigdy nie zostawił byś łez na moich policzkach.

Zawsze je ocierałeś.

Pamiętam jak mnie pocałowałeś, zmieniłeś cały mój świat na najpiękniejszy błękit, mieliśmy czternaście lat i najlepszą rzecz na świecie - naszą relację.

Tylko z tobą potrafiłem czuć szczęście. Nie umiałem nawet uśmiechać się do kogoś innego niż ty.

To ty byłeś dla mnie najważniejszy.

Zawsze każda piękna rzecz była równoznaczna z tobą.

Byliśmy prawie zawsze razem od rana do wieczora. Nie musiałem jeść, ani pić. Ty byłeś moim narkotykiem. Ale dla usprawiedliwienia po prostu karmiłem moim jedzeniem zwierzęta. Mama patrzyła na mnie krzywo, chcąc zmusić mnie do posiłków i wyjścia z kimś innym niż ty. Na szczęście dużo pracowała i nie znała prawdy.

Przyjaźń z tobą była zaszczytem. To co się stało później mogłem nazwać darem lub cudem.

Pewnego dnia byliśmy razem w moim pokoju, oglądając głupi film zaproponowany przez ciebie.

Nawet nie zauważyłem, kiedy twoje usta zbliżyły się do moich. To była najpiękniejsza chwila na świcie.

Tylko my dwoje, a przed mną najpiękniejszy błękit.

Bałem się, że kiedyś nie ujrzę tego błękitu.

Nigdy nie pozwoliłeś mi zapomnieć o swoich oczach.

One były ze mną zawsze.

Pamiętam jak moi rodzice chcieli nas rozdzielić, mieliśmy piętnaście lat i ja musiałem iść do psychologa.

Wszystko się zmieniło, kiedy przyjechał mój ojciec. Rzadko kiedy go widziałem od rozwodu. A wtedy on pojawił się i zaczął kłócić się z matką. Nie wiem czemu, ale co chwilę padało moje imię. Chciałem wyjść z tobą by ich nie słuchać. Nie chciałem słyszeć w domu o tym, że jestem dziwakiem.

Przed wyjściem rodzice mnie zatrzymali kazali mi wsiąść do samochodu, gdy mój braciszek to widział oświadczył, że na reszcie zajmą się moim problemem.

Po chwili siedziałem u psychologa na miękkiej kanapie. Doktor wydawał się  niemiły. Zaczął zadawać wiele pytań. Moja mama mówiła, że leki nie pomagają. Nie wiedziałem o co chodziło.

Potem psycholog zaczął mi wyjaśniać, mówił, że jestem chory i muszą zastosować terapię. Nie wiedziałem wtedy z czym to się wiąże.

Bałem się, że oni sprawią, że zapomnę o tobie.

Ale ja nigdy nie wymazałem cię z pamięci.

Zawsze w niej byłeś.

Pamiętam jak wszyscy wmawiali mi, że ciebie nie ma, mieliśmy szesnaście lat, a mnie zakazano mówić do ciebie.

Chodziłem często do psychologa, mówił mi, że ty nie istniejesz. To wydawało mi się kłamstwem.

Wszyscy zaczęli mi tłumaczyć, że ty jesteś moim wymysłem. Mówili mi, że od dzieciństwa cierpię na shizofrenię. Powtarzali, że stworzyłem cię przez stres i strach. Psycholog twierdził, że przez brak przyjaciół stworzyłem ciebie.

Rodzice mówili, że ty pojawiłeś się przez stres związany z ich rozwodem.

Czemu oni chcą mi zabrać jednym co jest dobre w moim życiu?

Czemu nagle przestałeś przychodzić, gdy zamknięto mnie w moim pokoju?

Bałem się, że pewnego dnia uwierzę w ich kłamstwo.

Ale nie zgodziłem się z tym, że ty nie istniejesz.

Dla mnie ty musiałeś być prawdziwy.

Pamiętam jak faszerowali mnie lekami, mieliśmy siedemnaście lat, a ja nie mogłem ujrzeć twojej twarzy.

Od początku terapii minęło wiele czasu, a ja upadałem coraz niżej. Codziennie dawano mi dziesiątki tabletek, a ja spędzałem czas z psychologami. Miałem dość takiego życia.

Oni wszyscy traktowali mnie jak eksperyment. Lekarze słuchając o tobie przecierali oczy, dziwiąc się wynikami i tym, że mimo wszystko wciąż w ciebie wierzyłem.

Zapierałem się, że ty musisz istnieć. Wszyscy mówili, że jesteś kłamstwem.

Wtedy robiłem wszystko by nie stracić wiary w ciebie. W nocy płakałem z tęsknoty za tobą.

Bez ciebie nie potrafiłem żyć. Nikt inny mnie nie rozumiał.

Po za nocami nie pozwalałem sobie na emocje. Chciałem je ukryć z nadzieją, że oni przestaną mnie karmić lekami i pozwolą wyjść na zewnątrz.

Bałem się wtedy, że do końca swoich dnie nie będę miał nic miłego w życiu.

Nie było tak, spotkało mnie jeszcze szczęście.

Zawsze na ludzi czeka coś dobrego.

Pamiętam jak bolała mnie samotność, mieliśmy osiemnaście lat, a ja płakałem nocami, szukając czegokolwiek co było substytutem ciebie.

Miałem się coraz gorzej. Psycholog nie zmniejszył dawki wręcz przeciwnie. Czułem się jakby za każdym razem leków było więcej.

Było wtedy coraz gorzej w nocy śniły mi się straszne psy, takie jak wtedy na polach. Ale teraz ty nie mogłeś mnie przed nimi obronić. Wstawałem w nocy i rysowałem.

Moja mama krzyczała na mnie gdy cały mój pokój oblałem błękitną farbą. Była podoba do twoich oczu. A mnie nie obchodziło, że brudne od niej były meble i książki.

Ważne było tylko to, że czułem namiastkę ciebie.

Wtedy bałem się, że terapia może zacząć działać.

Ale na szczęście byłem na nią odporny.

Nigdy nie było jej skutków.

Pamiętam jak zdesperowany byłem by ujrzeć cię raz jeszcze, mieliśmy dziewiętnaście lat i teraz dzięki jednej decyzji znów możemy być razem.

Pewnego dnia wiedziałem co robić. W środku nocy wybiegłem z pokoju w samej pidżamie. Wyskoczyłem przez okno z parteru i wybiegłem bosymi stopami na zewnątrz. Uciekłem naszą drogą. Siedziałem w naszym ulubionym miejscu cały następny dzień.

Rodzice mnie szukają. Tego jestem pewien. Ale nie obchodzi mnie to. Bo wieczorem pojawiasz się ty.

Płacząc rzucam się na twoją szyję, jakby była jednym co piękne w życiu.

Tkwię w twoich objęciach długo. Na prawdę nie mam pojęcia ile czasu.

Razem poszliśmy do naszego starego domku na drzewie. Jest zarośnięty, pełen zbędnych gałęzi. Patrzę w twoje cudowne oczy jak narkoman. Teraz rozumiem, że są zbyt piękne by były prawdziwe.

Oni nie kłamali. Ja okłamywałem siebie.

Wyciągam z starej konstrukcji gruby sznur, przywiązując go do najwyższej gałęzi dziękuję ci za to, że byłeś jednym moim szczęściem.

Wiem co to szczęście.

Szczęściem jest ostatni oddech zrobiony podczas patrzenia w twoje nierealne oczy, mój nieistniejący aniele.

Mam nadzieję, że się podobało. Opowiadanie w innym klimacie niż zazwyczaj. Zachęcam do przeczytania tekstu dwa razy. W kolejnej próbie zauważy się więcej szczegółów i lepiej się zrozumie niektóre fragmenty.

Przy okazji pracuje ostatnio nad pewnym większym opowiadaniem.

I jeśli ktoś ma pytania odnośnie tekstu z chęcią służę pomocą, bo wiem, że nie wszystkie wątki wyjaśniłam, a z chęcią odpowiem na pytania.

Przypominam autorzy nie gryzą za komentarz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro