Współcześni wariaci [Rosja]
[1212 słów]
Inspiracją było rozmyślanie nad psychiką państwa. No i wewnętrzna potrzeba napisania czegoś po raz pierwszy od prawie pół roku z perspektywy pierwszoosobowej.
Ostrzeżenie o treści: psychologia, filozofowanie.
- Gdzie pan się widzi za dziesięć lat?
Banalne pytanie.
- W podobnym gabinecie, u innego psychologa.
Dziesięć lat. Dla ludzi to tak dużo. W tym czasie można dorosnąć, wziąć ślub, mieć dziecko. Można też zachorować na śmiertelną chorobę i umrzeć. A ja? Czy ma być dla mnie dziesięć lat? Nie wiem nawet, jaki jest dziś miesiąc. Nie jestem pewny co do roku, waham się między dwa tysiące siódmym a siedemnastym. Chyba coś z siódemką. Przynajmniej tak myślę.
O proszę, tym jest dla mnie dziesięć lat. Liczbą, której nie pamiętam.
- Nie widzi pan siebie jako męża, ojca?
Jestem krajem. To wyklucza drugą opcję. Jestem sobą. To wyklucza pierwszą.
- Szczerze nie - odpowiadam ze sztucznym uśmiechem i chęcią do wyjścia stąd.
Szef kazał mi tu przyjść. Ma to mi teoretycznie pomóc. Teorią jest fakt, że każdy lekarz ma inną metodę. Praktyką jest za to szczegół, że byłem u czterdziestu trzech psychologów. Jestem tylko bardziej szalony.
- A może co pan robił dziesięć lat temu?
Siedziałem u innego idioty, który myślał, że mi pomoże. Nie powiem tego głośno. W dowodzie mam napisane, że mam dwadzieścia cztery lata. Co mogłem robić, mając czternaście? Gdy byłem dzieckiem, wiem, że często przebywałem w zamku, oglądałem egzekucje zdrajców. Widziałem bitwy, których nie da się ujrzeć w koszmarach. To chyba zła odpowiedź.
- Byłem równie nienormalny co teraz.
Kłamstwo. Jestem wariatem, którego ktoś powinien zamknąć w kaftan. Mój stan pogorszył się. Właściwie będąc dzieckiem, byłem normalny. Przynajmniej tak myślę. W końcu mało kto rodzi się szaleńcem. To życie cię w niego zmienia.
Ziemia jest pełna wariatów, składa się może tylko z nich. Ale ciężko ich zauważyć, bo niektórzy zbyt dobrze udają normalność.
- Panie Braginsky - mówi lekarz monotonnym głosem, który przypomina mi Chruszczowa. - Zgadza się pan na zrobienie testu Rorschacha?
Kiwam głową. Zaraz mężczyzna wyciągnie plamy z atramentem, które mają mi się z czymś kojarzyć. Pierwsze skojarzenia są najlepsze, ale nie w moim wypadku. Dobre odpowiedzi dla własnego dobra znam na pamięć.
Pierwsza kartka. Plama powinna mi przypominać motyla lub nietoperza. Ja widzę przerażającego stwora. A może to kot? Ma wbite w głowę dwa ostrza. Tak ja to widzę. Wykrzywiona w bólu zwierzęca twarz. Pysk złamany od uderzeń. Biedne zwierzę.
- Motyl.
Utrzymuję na twarzy ciągle uśmiech i bagatelizujący ton. Po co to robię? Wiem, że kiedyś to miało cel.
Słyszę w głowie wrzaski mówiące o tym, że mam się uśmiechać. Kto był ich autorem? Zapewne jest z siebie dumny. Zdechnę z tym uśmiechem przyklejonym do twarzy.
Kolejna kartka. Kolejna odpowiedź, której wyuczyłem się na pamięć.
- Para ludzi.
Leżącą na ziemi we własnej krwi. Toną w swoich wnętrznościach, błagają w myślach o śmierć, na widok wygłodniałych psów. Carskie sanie już odjechały, zostawiając rzędy ludzi takich jak oni. Wbici w ziemię ze zmielonymi na papkę żebrami i rozlewającymi się flakami. Obok sań na koniu jest mały bachor, który zbyt boi się odwrócić, a zarazem nie ma odwagi podążać dalej za władcą.
Doktor coś zapisuje.
Po co w ogóle jest ten test? Ma on sens? Nie ma definicji szaleństwa. Wariaci są różni. Jeden będzie ukręcał karki służącym w świetle dnia, by powiesić ich ciała na murach. A inny w mroku porwie człowieka, by znęcać się nad nim przez dziesięciolecia.
Czy to nie chore, że każdy człowiek może być szalony? W końcu co by było jakbyś w szafie najlepszego przyjaciela znalazł zwłoki? Nie wiemy nic o ludziach, dopóki prawda nie strzeli nas w twarz. Przy okazji również wydłubie wiarę i błogą nieświadomość.
Kolejne moje odpowiedzi są mechaniczne.
- Uśmiechnięte twarze.
Wychudzonych ludzi, dla których nadzieją była tylko śmierć. Właśnie do nich przyszła, bo są tacy weseli. Ich niewola się skończyła.
- Zwierzę chyba skorupiak.
Na tle Leningradu. Widzę za nim ciała, setki ciał.
Dlaczego to wszystko przypomina mi przeszłość?
Nie umiem uciec, od tego co było kiedyś, a zarazem nie mam pojęcia, jaka dokładnie była moja przeszłość.
Mam tysiąc lat i setki wspomnień, których chcę się pozbyć. Nie umiem żyć normalnie. A największym moim przekleństwem jest to, że nie mogę umrzeć. Nie mogę zniknąć, rozpłynąć się. Muszę trwać i patrzeć jak czas przemija.
Dawno temu zależało mi nawet na ludziach. Pamiętam, jak przejmowałem się ich kruchymi żywotami. To tak bolało, gdy widziałem, jak giną.
Wszyscy umierając, mają taki sam wzrok. Królowie, dyktatorzy, bogacze i żebracy. Zrówna was śmierć. Memento Memori - pamiętaj, że umrzesz. Barok. Śliczne kościoły, nowe bronie i wszechobecna śmierć.
Dziś nikt tego nie pamięta. Wszyscy myślą, że będą żyć wiecznie. A wystarczy chwila, by zniknęli i rozpłynęli się na karcie historii. Im jesteś bliżej śmierci, tym bardziej doceniasz życie.
Dlatego ja nie szanuję życia. Bo jestem tu zbyt długo. Słyszałem zbyt wiele prawdy. Widziałem zbyt okrutne rzeczy.
Gdybym wierzył w Boga, modliłbym się o lepszy świat. Jednak nie wierzę. Skoro jesteś wszędzie Boże to czy byłeś z ludźmi w łagrach? Stałeś w Stalingradzie między żołnierzami? Patrzyłeś na więźniów obozów koncentracyjnych? Czy umierałeś w Leningradzie? Skoro jesteś wszechmogący, to dlaczego istniało coś takiego? Dlaczego muszę żyć ze świadomością, że pamiętam każdy szczegół tego okrucieństwa?
To, co prowadzę, to nie jest życie. To egzystencja. Cholerny niesprawiedliwy wyrok, który dał mi okrutny sędzia. Odsiedziałem już go. Chcę być wolny. A wolnością jest tylko śmierć.
Zastanawiam się czasem, za co otrzymałem ten wyrok. Co zrobiłemby przeżyć to wszystko?
Pierwsze co pamiętam to moja matka, która odchodzi i znika. Nie wiem o niej nic. W głowie mam tylko błękitny płaszcz i szybkie kroki. Tyle mi po niej zostało.
Wiem, że później było coś bardzo złego. Do czternastego wieku moje wspomnienia są urywkami. Wtedy właśnie słyszałem krzyki o tym, że powinien się uśmiechać. Jestem pewien, że wtedy stało się coś, co nie powinno nastąpić. Słyszę w głowie śmiech, który mnie przeraża. Do kogo należał?
Później wszechobecna biel i brąz. Obudziłem się na wpół zakopany w zamarzniętej ziemi. Byłem dzieckiem, które nic nie pamiętało. Może po prostu nie chciało? Zaprzeczałem sam sobie? Wymazywałem wspomnienia? Udało mi się zrobić tak dobrze, że nie wiem o tym okresie praktycznie nic?
Moje siostry były dla mnie ważne, mam tego świadomość. Jednak one również odeszły.
Przeszłość widzę przez mgłę. One też w niej są. Pamiętam, że Ukraina dała mi szalik. Reszta wspomnień z mojego dzieciństwa nie istnieje.
Z siostrami nie widziałem się później przez stulecia.
Ten okres jest dla mnie nie jasny, właściwie, opisanie go stanowiło by dla mnie problem. Ułożenie wspomnień jest dla mnie ciężkie. Nie wiem często, kto mówił dane słowa.
Car Piotr czy Lenin? Caryca Katarzyna czy Stalin?
Nie umiem uporządkować w głowie tego.
Psycholog zerkał na mnie z zaciekawieniem.
- Z testu wynika, że jest pan zdrowy - mówił niepewnie, patrząc na wyniki, jakby ze zdumieniem.
Z uśmiechem na ustach wstaję z fotela i żegnam się z nim. Mam świadomość, że nie wrócę tu. A jednak niedługo, ktoś wyśle mnie do kolejnego lekarza. W nadzieję, że mi to pomoże.
Poprawiam szalik, zasłania on szpetną bliznę. Ide przed siebie, udając, że nie widzę oczywistych wad mojego systemu.
Jestem krajem, jestem szalony. Choć te słowa nie są równo znaczne?
Czy jako tysiącletnie państwo w ogóle mogę być normalny?
Stary tekst, który postanowiłam dokończyć. Jakościowo nie powala, ale wypada coś opublikować prócz wyzwania dwudziestodniowego.
Ogółem ostatnio ciągle tkwię w klimatach Azji. I mam wenę na pisanie o Chinach. Mam już pięć tysięcy słów!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro