Rework: Marionetki [Dania]
Tekst jest zmienioną, inaczej napisaną wersją mojej dwuletniej pracy o tym samym tytule.
Czas na przedstawienie!
Mam w dłoni sznurki sterujące marionetkami, dzierżę je z dumą, bo to moje przedstawienie! A więc laleczki do szeregu. Jedno pociągnięcie... Idźcie, jak wam każę!
Stworzyłem moją pierwszą laleczkę przypadkiem. Nieświadomie niemalże, gdy z fascynacją po raz pierwszy przejechałem dłońmi po ciele Lukasa. Zduszenie protestu było tak proste. Wystarczyło tylko mieć odrobinę siły, by trzymać mocno, te ciągle próbujące się oswobodzić nadgarstki. Po tym ubranie sznurków, na te sine ręce było idiotycznie proste.
To tak cudowne uczucie móc rządzić kimś!
Berward został moją marionetką przez politykę, w której to ja kontrolowałem wszystko. Zaskakująco łatwo przenieść kontrolę na inne aspekty życia, aż w końcu z dumą możesz stwierdzić, że patrzy na ciebie nie człowiek. Ale lalka.
Lalka, której możesz rozkazać wszystko.
A co sprawia, że ludzie chcą zrobić wszystko jeszcze mocniej? Miłość do kogoś i chęć ochrony.
Dziękuję ci Tino, za twoją obecność na scenie. Gdyby nie ty nigdy nie miałbym szans rządzić w pełni Berwaldem. Nie za tak niską cenę.
Dziękuję ci losie za Emila, którego Lukas przełożył nad swoją godność.
Może tkwijmy tutaj i udajmy, że umiemy żyć!
Siedząc przy stole, nie rozmawialiśmy, nie kiedy sobie tego nie życzyłem. Nikt nie patrzył na siebie. A Lukas nigdy nie unosił głowy znad talerza. Może było mu wstyd, a może nie chciał, by wszyscy widzieli ciemne sińce wokół jego czerwony, przekrwionych oczu.
Gdy władasz jednymi, drudzy nieświadomie wpadają w twoje pęta.
Nie wiem, czy założyłem sznurki na nadgarstki Tino. A jednak on robił to, co kazałem. I przez to stał się moją lalką. Lalką nieświadomą wszystkiego naokoło.
Ochrona to zabawna sprawa. Chęć ratowania kogoś jest tak idiotyczna.
- Nigdy go nie dotykaj - warknął Lukas, pierwszy raz od dawna patrząc mi w oczy.
Lubiłem jego spojrzenie. Było tak smutne i szkliste, w swoim pięknie. Mógłbym spędzić godziny, patrząc w te oderwane od świata oczy.
- A co mi dasz w zamian? - pytałem, dotykając jego ręki.
Wszystkie siniaki na nadgarstkach już zniknęły.
Lukas nie potrafił zmusić się, by odpowiedź była wyraźna. Dlatego płacząc i telepiąc się, po prostu oddał mi na własność swoje ciało.
Lalki są dziwne. Nie rozumiem ich. Naprawdę nie rozumiem - pomyślałem, przeczesując palcami mokre od potu włosy.
Ale nikt nie wymaga zrozumienia. Przedstawienie po prostu musi trwać!
Gdybym miał nazwać ich wszystkich na nowo, każde określenie byłoby pogardliwe. Bo patrząc z góry na spektakl, widzisz każdą jego wadę. Każdą głupotę i każdy idiotyzm.
Rozglądając się z uśmiechem na ustach, widziałem tak różne emocje.
Lukas byłby po prostu pustą lalką, marionetką o wzroku tak szklistym, że nazwanie go człowiekiem brzmi jak obraza. Naprawdę kiedyś miałeś dumę? Z dnia na dzień, z chwili na chwilę, gdy przestałeś choćby próbować walczyć, zmieniłeś się w moich oczach w przedmiot. A krzywdzenie bezuczuciowego przedmiotu nie było grzechem, nie było złe, dlatego kochałem każdy siniak, na twojej bladej skórze!
Patrząc na Berwalda, zastanawiałbym się dłużej. Gdyby kiedykolwiek mi się chciało, pewnie przechyliłbym w zamyśleniu głowę, przejechał dłońmi po brodzie i zmarszczyłbym brwi. Jak ktoś, kto tyle wiedział, mógł nic nie robić? Tkwisz tutaj, ale po co? Czy twoja moralność ci każe? Twoje minimum współczucia wie, że zostawienie tutaj Lukasa będzie czymś, czego nigdy sobie nie wybaczysz. Więc jesteś.
Nie rozumiałem cię, cicha marionetko.
Tino, był nieświadomy. Może nawet nie wiedział, że to, co się działo wokół to spektakl. Po prostu uśmiechał się i był na tyle głupi, że nie widział tego, że ma na rękach sznurki, za które ktoś pociąga. Byłeś dla mnie nieświadomą niczego laleczką.
Co do roli Emila sam nie miałeś pojęcia, bo gdy tylko choćby opierałem dłoń na jego ramieniu, wtedy czułem na sobie przeszywające spojrzenie.
Tylko wtedy moja pusta laleczka nie patrzyła w dół, tylko wtedy unosiła głowę i tylko wtedy śmiała mi się sprzeciwić. Jakby na chwilę ożywała.
Lecz gdy tylko moja dłoń znikała z jego braciszka, wszystko wracało do normy.
Bo przedstawienie trwa!
A ja jak co noc słyszałem te ciche powolne kroki, zwiastujące dla mnie puste spojrzenie, które uwielbiam.
Lukas nigdy nic nie mówił. Po prostu wślizgiwał się pod kołdrę i zamykał oczy. A potem niemo znosił wszystko.
Przed rankiem znikał, jak nocna mara, jednak każdy siniak był prawdziwy. Podobnie jak każda rana, która i tak u państw powinna się szybko goić. U niego było inaczej, bo z dnia na dzień wydawał się coraz mniej zdolny do oporu. Zarówno jako państwo, jak i istota ludzka.
Reszta moich lalek żyła własnym nudnym tempem. Właściwie nawet nie zwróciłem uwagi, na to jak szybko Berwald dogadał się z Tino. Jak szybko nauczyli się porozumiewania przez same krótkie spojrzenia i mruknięcia, nad cichym stołem.
Nie widziałem tego, choć powinienem, bo to był spektakl.
A dwie marionetki nie powinny posyłać sobie porozumiewawczych spojrzeń.
Przez ślepotę nie zrozumiałem.
I właśnie dlatego pewnego poranka zniknęli. Odeszli w śnieżycę. Lukas, który tego ranka, jak każdego innego, czekał w sali jadalnej, tylko spojrzał na mnie pusto.
- Odeszli? - spytał, a jego głos zdawał się drżeć.
Pamiętam, że kątem oka dostrzegłem siedzącego obok Emila.
- Wyjdź stąd! Już!
Gdy tylko drzwi za przerażonym dzieciakiem trzasnęły, szybko chwyciłem w dłoń szyję mojej pustej lalki, która patrzyła mi prosto w oczy.
- Co o tym wiesz!?
Wśród walki o oddech trudno wydusić sensowny przekaz.
- Nie... C-c-chcieli... Być twoimi niewolni...
Nigdy nie dokończył tego zdania. Nigdy więcej również nie spojrzał mi w oczy.
Tego dnia nie był w stanie nawet się poruszyć, tylko leżał na posadzce przez kilka godzin we własnej krwi zmieszanej ze spermą. Gdybym mógł cofnąć czas, przyprowadziłbym tam Emila (podziwiaj jaką kurwą jest twój brat!) I z pogardą zapytałbym Lukasa, czemu nie poszedł z Finlandią i Szwecją. Chciałbym widzieć, to jak telepiąc się, patrzy na swojego braciszka i udaje, że to wcale nie chęć ochrony ciągnie go na dno.
Mój spektakl nie rozpadł się, tak jak oni tego chcieli. W końcu nie zabrali wszystkich lalek!
Czasami zastanawiałem się, czy Berwald i Tino żyją? Leżąc w nocy w łóżku, myślałem sporo o paskudnej śnieżycy, która mogła ich pochłonąć. Ale szybko z kpiną odrzuciłem tę myśl.
Berwalda nie pokonałby byle śnieg. Czasem w nocy myślałem o dawnych czasach. O tym, jak jako dzieci siedzieliśmy na wielkim drakkarze, wyczekując odległych podróży z niebywałą niecierpliwością. Uwielbiałem dawne czasy i wiem, że chciałem, by były wieczne.
Z uśmiechem na ustach dotknąłem miejsca, gdzie dawno temu miałem zawsze przy sobie wisiorek z wizerunkiem młota, ku chwale religii. Racja już dawno go nie było. Z irytacją warknąłem. Muszę przestać i zadbać by przedstawienie trwało.
Bo ono musi być!
Nie potrafiłem założyć sznurków na dłonie Emila. Nie miałem innej lalki prócz Lukasa. To było tak nudne. Chciałem móc sterować kimś innym. Jeden aktor w spektaklu nie jest interesujący. Zdecydowałem sam wtedy wejść na scenę do moich lalek.
Bo przedstawienie trwa!
Moja pusta lalka kulejącym krokiem weszła do pokoju. Drżącymi dłońmi już w drodze Lukas zrzucił z siebie elegancką szatę i półnago usiadł na brzegu łóżka.
- Pamiętasz, jak byliśmy dziećmi i...? - rzuciłem z fałszywym uśmiechem na ustach, dotykając skóry Lukasa.
- Nie - odparł cicho, choć jego wzrok mówił co innego.
Dotykając jego szczupłych ud, mruknąłem mu do ucha:
- Kiedyś było tak cudownie.
Nic nie odpowiedział. Bardzo rzadko w ogóle mówił. Wychodząc jedynie rzucił, patrząc w odległy punkt pustym wzrokiem:
- To jest przeszłością, po co marnować na nią czas?
Moja jedyna laleczka była tak pusta.
W nocy myślałem o przeszłości, bo nie da się żyć, nie marnując czasu. Pamiętałem Lukasa inaczej. Pamiętałem jego piękne historie. Gdy mówił, niezwykle akcentował. Zmieniał tony głosu i barwę, jak śpiewak, gdy opowiadając baśnie, mówił jako najróżniejsze postacie.
Jednak głównie przypomniałem sobie jego oczy. Tak piękne, o tej chłodnej barwie, ale jednak lśniące jak śnieg w słoneczny dzień. Błyszczały tak cudownie, gdy jako dziecko z kpiną próbował zmusić swoich niewidzialnych przyjaciół do zepchnięcia mnie z okrętu. Były tak wspaniałe i pełne uczuć, jakich nie pokazywał mimiką.
Kochałem ten wzrok.
Kolejnej nocy, podczas stosunku uniosłem jego podbródek i widziałem przed sobą dwie błękitne przepaści, które nie miały w sobie nic żywego.
Te oczy były paskudne. Były straszne i nawet nie patrzyły na mnie tylko gdzieś daleko, jakby ktoś zatrzymał je w jakimś okropnym miejscu i nie pozwolił ruszyć dalej.
Nagle wtedy poczułem obrzydzenie. Zrzuciłem go z moich bioder, tak mocno, że Lukas wylądował na posadzce.
Przymknąłem oczy i poczułem coś strasznego. Żal. Moja laleczka sama wyrwała sobie człowieczeństwo.
Obrzydliwe.
Jak mogłem uważać je za piękne? Chyba zapomniałem, jak wyglądało prawdziwe piękno, które z nich uleciało.
Lukas wstał z ziemi na drżących nogach i pytająco pochylił głowę, nie wypowiadając nic.
- Wyjdź.
Tylko tyle powiedziałem, w chwili, gdy dręczyły mnie myśli o tym kontraście.
Drzwi zamknęły się minutę później, gdy ubrana lalka podpierając się, o ściany wyszła z pomieszczenia.
Telepiąc się z obrzydzenia, powtarzałem sobie jedno.
Przedstawienie trwa, a ja nie chciałem tak bardzo zostać sam.
Kolejne noce wolałem spędzać sam, nie chciałem, by Lukas tutaj przychodził. Nie chciałem widzieć tych oczu, tak różnych od tych, które były w moich snach.
W nocy myślałem o odległej przeszłości, gdy wszystko było banalne. Gdy nikt z nas nie patrzył na skutki, gdy po prostu wsiadaliśmy na łódź i jak dzieci szukaliśmy rozrywki. Może były to okrutne zabawy. Może robiliśmy straszne rzeczy, ale tak nas nauczono.
Nie mając siły, by myśleć o moich decyzjach, poza spektaklem patrzyłem ze smutkiem w sufit. Czy taki los był nam pisany? Byśmy stracili człowieczeństwo, nim nauczymy się chodzić?
Z rana jednak nigdy nie starałem się o tym myśleć, bo spektakl musiał trwać.
Tylko czasem zastanawiałem się po co? Ale chyba tak miało być.
Pewnej nocy śniłem o przeszłości i o delikatnych dłoniach, które opatrywały nabite podczas walk na drewniane miecze ranki. Lukas wtedy był tak cudowny. Martwił się o nas i nieważne co mówił, wiedziałem, że zrobiłby wszystko by nas chronić. Kiedyś był taki niezwykły i taki żywy.
Płacząc ze wstydu, pojąłem, że to ja zabrałem mu człowieczeństwo. To ja zabiłem, to co kochałem.
Ale nigdy nie przyznałem się to tego.
- Bo przedstawienie musi trwać - szeptałem, nie wiedząc czemu nie miałem władzy nad niczym w moim spektaklu.
Lukas odszedł kilkanaście lat później. Zabrał mi go kongres wiedeński. Po prostu wyszedł bez słowa, nie unosząc wzroku. Nawet nie spojrzał na Emila.
Nie spojrzał za siebie. Wyszedł tak, jakby nie było nic. Może po prostu tak zażyczył sobie ten, kto pociągał za sznurki?
Nigdy nie założyłem sznurków na dłonie brata Lukasa. Nigdy nie próbowałem.
A jednak spektakl trwał.
I mimo upływu lat tylko zmieniliśmy role.
Ja udawałem, że nigdy nic złego nie zrobiłem.
A oni udawali, że nigdy niczego złego nie doświadczyli.
Bo przecież przedstawienie musi trwać...
Opowiadanie jest specjałem na wyjątkową okazję. Dziś mija dwa lata od kiedy piszę na Wattpadzie.
I szczerze wow. To niesamowite ile ludzi tutaj poznałam, jak wiele się nauczyłam. I choć wiem, że Hetalia umiera jako fandom, to nadal czuję do niego ogrom miłości.
Dziękuję każdemu, kto kiedykolwiek czytał tę książkę, a serdecznie pozdrawiam moją pierwszą czytelniczkę, która właściwie wow była tu już dwa lata temu. Dziękuję tremtis.
Nie wiem jak wiele się zmieniło. Nie umiem ocenić tego czy mój styl się poprawił. Ale patrząc na oba teksty wiem jedno. Na pewno się zmienił.
Dziękuję za cudowne dwa lata. I mam nadzieję, że na świętach i feriach uda mi się poprawić moją aktywność. Można też jeśli chcecie ogarnąć jakieś QnA czy coś innego. Jestem właściwie otwarta na propozycje.
Całuje, Iza~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro