Nasze winy: Naiwność [GerIta]
[1084 słów]
Więc oto zaczynam kolejną mini serie, wiem, że nie skończyłam Małej Tragedii. Napiszę coś do niej jak będę mieć chęci.
A ta seria całkowicie została zainspirowana czytaniem bajek Krasickiego, podkreślają one nader oczywiste ludzkie wady. Ja również chcę to zrobić w swoich tekstach.
Na pierwszy ogień idzie Feliano i Ludwik.
Ostrzeżenie o treści: manipulacja, brutalność, relacje męsko-męskie, homoseksualizm. I najważniejsze mimo, że to GerIta, nie jest to fluff, nie ma co liczyć na coś uroczego.
Kilka słów może sprawić, że ktoś ci uwierzy.
Wystarczy wpleść emocje do swoich kłamstw.
Jak niewiele trzeba by przejrzeć na wylot czyjeś wady i zalety. A wśród nich najprościej wypatrzyć ją. Naiwność.
Gdy Ludwik pierwszy raz spotkał Włochy szybko odkrył w nim tą cechę. Błyszczała niczym cholerny klejnot pośród lenistwa, łatwowierności i delikatności.
Niemcy na początku nie czuł potrzeby by grać z chłopakiem w jakąkolwiek grę. Był niewarty dla niego kłamstw. Feliciano w jego oczach został wtedy zdegradowany do idioty, który nie chce uciekać mimo tego, że gdzieś tam ma lepiej.
Właściwie, wtedy myśli Beilschmidta zaprzątała tylko chęć, tego by ten głupi dzieciak raz na zawsze dał mu spokój. Nie czuł żadnej najmiejszej chęci by zbliżyć się i poznać go. Mimo tego, że naiwność zdawała się emanować z brązowych oczu, Niemcy nie czuł potrzeby by jej wykorzystać.
Inaczej sprawy się miały gdy usłyszał słowa brzmiąc niczym okrutny wyrok.
Sojusznicy. Tym mieli się stać, a każda myśl o ponownym spotkaniu tego beznadziejnego bachora napawała Ludwika niechęcią. Miał ochotę zaprzeczyć wszystkiemu co mówił Führer, mimo, że ten zdawał się być wiecznie nieomylny, te słowa musiały być błędem.
Podczas uroczystego uściśnięcia sobie dłoni Niemcy nie poczuł nic. Widział tylko brązowe oczy patrzące na niego z niemym zachwytem. Włochy był nawet znośny, gdy milczał.
Niestety powinni rozmawiać. Musieli podzielić się planami. Jak się okazało Feliciano szybko sprawił, że zeszli z tematu. Wydawał się być wcale nie zainteresowany wojną i bitwami.
W chwili gdy chłopak zaproponował przyjaźń, Ludwik stwierdził, że parę słów nie zaszkodzi. W końcu mają razem działać by wygrać. Sojusz wcale nie przekreślał szans na wykorzystanie słabości Vargasa. Wręcz przeciwnie.
Beilschmidt obiecał chłopakowi ściskając jego dłoń, że zawsze mu pomoże. Zaczął grę.
Nawet nie zauważył, kiedy jego kłamstwa przestały być kłamstwami.
Początkowo ratował Feliano (już nie leniwego idiotę) z chęci zagwarantowania go o prawdziwości obietnicy. Z czasem zauważył, że to wyciąganie tego nieporadnego chłopaka z opresji dawało mu dziwną satysfakcję.
Wszystko chyba szło według planu. A tak przynajmniej sobie wmawiał Niemcy. Prawda była taka, że planu zapomniał patrząc w brązowe oczy.
Nie potrafił zaakceptować, że wizyty chłopaka przynosiły mu prawdziwe szczęście. Twierdził, że po prostu manipulacja przebiegła idealnie.
Gdy Feliciano, pod przykrywką szkolenia wojskowego, zamieszkał z nim sam na sam, Ludwik nadal twierdził, że tylko manipuluje chłopakiem.
W końcu zapewniał mu sztuczne poczucie bezpieczeństwa. Uzależnił Włochy od siebie, sprawił, że tamten wierny niczym pies nigdy mu się nie sprzeciwi. Tego był pewny.
Niemcy miał ochotę pluć sobie w brodę za każdym razem, gdy przyłapywał się na wpatrywaniu się w chłopaka. Ten jednak nic nie robił z tym, Beilschmidt uznawał to za swój sukces. W końcu udało mu się sprawić, że Feliciano mu ufał bezgranicznie. I dzięki temu przecież może zrobić z niego swoją marionetkę.
Ludwik był pewien tego, że ma władzę i kontrolę nad wszystkim.
A gdy Włochy coś wymyślał, a Niemcy na to się zgadzał bez mrugnięcia okiem i tak Beilschmidt twierdził, że to część ich gry. Tej w której to on wygrywa.
Był tego pewien. Nawet wtedy, gdy Vargas wszedł pod kołdrę w jego łóżku tłumacząc się, z jest mu zimno. Ludwik był wtedy ślepy na fakt, że w łóżku Feliciano była taka sama temperatura jak w jego. Był też głuchy na to co słyszał od Führera.
Objął delikatne ciało chłopaka i napawał się widokiem jego kasztanowych włosów. Włochy za to z ufnością wtulał się w ciepłe ramiona Niemiec.
Beilschmidt wiedział, że chłopak w ogóle nie pasuje do lepszej rasy. Był również pewien, że każdy kto nie jest aryjczykiem musi zginąć. Ale nie umiał powiedzieć w prost, że Feliciano był podczłowiekiem, który musi przestać istnieć. Włochy po prostu nie pasował do wszystkich, których Niemy tak określał.
Ludwik nie potrafił tego wyjaśnić, ale nie umiał wyobrazić sobie, że coś złego mógł by spotkać Feliciano. Każdego innego podczłowieka umiał by samodzielnie zabić. Oczami wyobraźni Beilschmidt marzył o śmierci niektórych.
Nie wiedział dlaczego mimo, że bracia Vargas byli podobni do siebie w każdym calu wyglądu. To Ludwik potrafił by zamknąć Lovino w komorze gazowej i napawać się jak traci oddech i umiera na jego oczach. Za to Feliciano... Jego śmierć była dla Niemiec nierealna. Miał być jego własnym wyjątkiem od wspaniałych zasad Führera.
Niemcy wiedział, że dwójka mężczyzn nie może robić czegoś takiego. Ale to nie jego wina, że gdy patrzy w brązowe oczy Włoch, nagle samoistnie ich usta się do siebie zbliżają.
To nie jest dobre - wrzeszczał umysł Ludwika, ta część rozsądku jakiej nie zatopił w spojrzeniu Vargasa. Jednak te krzyki pozostawały nieme. Niemcy był na nie głuchy, w odróżnieniu od słodkich słów Feliciano.
Beilschmidt nadal twierdził, że to część gry. Prawda była taka, że nie potrafił realizować planu. Chciał uzależnić Włochy od siebie. Ale sam nie mógł żyć bez tego chłopaka.
Wiedział, że robi źle. Był pewien, że gdyby ktokolwiek wiedział o tym co robi zostały by zabity. Ale Niemcy miał gdzieś wołanie rozsądku. Wolał słuchać bladoróżowych ust, które szeptały mu do ucha coraz odważniejsze słowa.
Ludwik nie potrafił patrzeć na symbol na swoim ramieniu, gdy tą samą ręką nim oznaczoną rozbierał Feliano z munduru.
Dlatego czerwony materiał skończył rozerwany na podłodze, a Włochy dalej leżał na wpół nago na jego łóżku.
Gdy Beilschmidt napawał się rozkosznym dotykiem skóry Vargasa, zaczął wątpić we własną ideologię. Skoro cud leżący pod nim był niby gorszej rasy to lepsza nie mogła istnieć.
Niemcy uzależnił się od wszystkiego co niosło ze sobą towarzystwo tego chłopaka. Ale to nadal spojrzenie było najważniejsze. Oczy - zwierciadło duszy. Ludwik patrząc w nie widział naiwność, słabość, żądzę i zatracenie się. Wtedy jeszcze nie wiedział, że brązowe źrenice były po prostu lustrem.
Zanim to zrozumiał musiał przegrać wojnę, zatracić ideologię i przepraszać setki razy za swoje winy.
Wtedy dopiero przyszło do niego smutne zrozumienie tego, że tak na prawdę to nie on sterował grą. I to wcale nie Włochy był naiwny.
Mam nadzieję, że się podoba.
Tekst powstał pod wpływem impulsu w dwa dni.
I nie wiem sama co o nim myśleć. Mimo wszystko zawsze lubię przedstawienie ciemniejszej strony zachowania Feliciano.
Więc przypominam jeszcze raz autorzy nie gryzą za komentarz. I do następnego tekstu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro