Mała tragedia: To ty nie jesteś człowiekiem [Chiny]
[16218 słów]
Opowiadanie jest kolejną częścią cyklu, w którego skład na razie wchodzą:
Dzieci rewolucji [Rosja]
To ty nie jesteś człowiekiem [Chiny]
Mała tragedia jest to seria poświęcona dzieciom podczas konfliktów. Części nie są publikowane regularnie ani nie są ze sobą powiązane.
Inspiracją była chęć uświadomienia ludzi w tym, że istnieją na świecie rzeczy niepojęte, w swoim okrucieństwie.
Ostrzeżenie o treści: śmierć, brutalność, gwałt, morderstwa, tortury, zbrodnie wojenne. I długość tego tekstu.
W tym AU:
Yao Wang dwunastoletni mieszkaniec Nankinu podczas tak zwanej Rzeźni Nankinu.
Przed tekstem chciałabym przytoczyć podłoże historyczne. Bo zdaję sobie sprawę, że zapewne większość ludzi nie ma pojęcia, czym był Gwałt Nankiński (określany również mianem Rzeźni Nankinu).
W okresie drugiej wojny światowej Chiny zostały najechane przez Japonię. Nankin był dla Japończyków ogromnym zwycięstwem, w końcu to była w 1937 roku stolica zamieszkana przez milion ludzi. Ze względu na to, jak blisko miasto było położone wobec linii frontu, rząd postanowił przenieść stolicę. Ludność miała uciec na własną rękę, ostatecznie tylko połowie mieszkańców się to udało.
W sierpniu (lub wrześniu różne źródła inaczej podają) zaczynają się naloty na miasto oraz bombardowania, a 13 grudnia oficjalnie Japończycy zdobywają miasto. Mieszkańcy wtedy jeszcze nie wiedzą, że zostaną ofiarami najbrutalniejszego oblężenia tego okresu. Wiem, że nie jest to dokładny opis. Ale resztę mam nadzieję, że ukazałam w tekście i przypisach. Naprawdę polecam je czytać, nawet jeśli mogą wydawać się irytujące.
Chiny, Nankin, 1937 rok, grudzień.
Pochyl głowę przed ich nieludzkim okrucieństwem. Giń, wrzeszcząc z nieludzkiego bólu. Najlepiej patrz wtedy w oczy nieludzkich katów, choć mimo wszystko to oni nie wierzą w twoje człowieczeństwo.
Równe kroki, idealnie równe. Setki ludzi w szeregach szło przed siebie jednym tempem. Zgrani co do sekundy. Przypominali bardziej maszynę niż jednostki. Choć może właśnie tym byli - maszyną, stworzoną przez chorego twórcę*1*.
Yao patrzył na nich z przerażeniem. Cofnął się o krok i odwrócił głowę. Widział przez okno, jak wielka armia przekracza mury miasta. Czuł na ramieniu dłoń swojej matki.
- Może nie będzie źle. Obiecali, że jeśli nasza armia podda się, nie zrobią nam krzywdy.
Chłopiec spojrzał na idących żołnierzy. Chyba tylko naiwni wierzyli w szczerość obietnic wypisanych na ulotkach zachęcających do poddania się. Przywódcy jednak okazali się naiwni.
- W końcu nasz rząd nas zostawił*2*, nasi dowódcy uciekli*3*. Może będzie lepiej - mówiła.
Yao chciał pocieszyć matkę, wiedział, że kobieta przeżywa śmierć ojca na froncie. Ale nie chciał kłamać, w odróżnieniu od wszystkich na około.
- Może powinniśmy wyjść jak ci ludzi, by ich powitać? - zapytała pani Wang.
Jej syn rzucił tylko krzywe spojrzenie na ludzi stojących pod budynkami, by powitać żołnierzy. Poniżające było, że zostało im tylko błagać Japończyków o łaskę.
- Wybacz mamo, ale myślę, że lepiej poczekać tu na razie.
Kobieta pokiwała głową i ucałowała skroń swojego dziecka.
Nie trzeba było długo czekać, na to, by zrozumieć, że Japończycy nie spełnią żadnej obietnicy. W ciągu kilku minut można było zacząć słyszeć strzały. Yao otworzył ze zdumienia oczy. Nic nie widział, ale uderzyła go brutalna świadomość, że krzyki i wystrzały pistoletów nie są dobrym znakiem.
Pani Wang była przerażona. Chyba w tamtej chwili wypuściła z dłoni piękną ulotkę z hasłem: „Ufajcie Naszej Japońskiej Armii - ona was obroni i nakarmi"*5*.
Jej syn odwrócił głowę. Czy w tej chwili ktoś umiera? - pytał się w myślach. Krzyki ucichły, strzały też.
Będzie źle - podpowiadała mu z kpiną świadomość.
Yao nie miał pojęcia co robić, nie warto ryzykować zostania tutaj. Jedyną szansą jest Strefa Neutralna*6*, ale chyba Japończycy nie będą zbyt chętni, by ktokolwiek przedostał się do niej.
- Błagam - wyszeptała kobieta z łzami w oczach. - Niech to nie będzie prawdą.
Jej syn tylko położył dłoń na matczynym ramieniu. Nawet Bogowie nie pomogą. Właśnie zostaliście skazani na łaskę ludzi - największych potworów, jakie chodziły po ziemi.
Kobieta otarła dłonią łzy i oparła się o ścianę, po której po chwili zsunęła się na podłogę. Yao domyślił się, o co matce chodziło i postanowił dać jej chwilę dla siebie. On sam w tym czasie poszedł do innego pomieszczenia i wodą z wiadra przemył twarz. W jego głowie wciąż rozbrzmiewał odgłos strzałów.
W tym czasie kobieta błagała los. W odróżnieniu od syna słyszała o tym, jak okrutna jest wojna.
- Wiem, że aby żyć, trzeba cierpieć*7*. Ale oszczędźcie moje dziecko. On jest dobrym człowiekiem, niech karma*8* uchroni go od zła, jakie do nas zmierza...
Chłopak w tym czasie zaczął rozpalać ogień w piecu i ustawił na wierzchu mały garnek z ryżem. Sprawdził przy tym kilkukrotnie czy drzwi na pewno zostały zabarykadowane. Nie miał pojęcia co może się dziać, w końcu została im tylko wiara w kłamliwe obietnice lub próba ucieczki do Strefy.
Jednak ta druga opcja mogła być trudna, Yao westchnął. Mama miała problem z nogą od pewnego bombardowania. Gruz przywalił wtedy stopę i łydkę kobiety, przez co ta poruszała się wolno i o lasce. W Nankinie nie było lekarzy, który mogliby coś zrobić z czymś takim, a amputacja nie wchodziła w grę. Pieniędzy, by kogoś przekupić, też nie mieli. Od śmierci ojca chłopaka było tylko gorzej, rząd nie udzielał żadnej pomocy, a oszczędności szybko znikały.
Wang dłonią przeczesał swoje przydługie włosy. Nie chciał ich ścinać. W końcu tylko one w połączeniu z jego wręcz kobiecą urodą uratowały go do wcielenia do wojska. Urzędników nie obchodziło czy żołnierze mają dwadzieścia, czy dwanaście lat. Nikt nie patrzył na to, że nie potrafili obsługiwać broni. Ważne, żeby ktoś walczył, szkoda tylko, że przez ucieczkę generała nikt nie spróbował.
Yao zastanawiał się, co spotka jeńców, słyszał obrzydliwe historie od ludzi z północy. Mówili o masowym mordowaniu żołnierzy i cywili. Martwił się o ludzi, których znał. Chłopak chciał nie wierzyć w te pogłoski. Ale jak cień w jego umyśle rzucały się na wszystko dzisiejsze wydarzenia.
Nie miał pewności czy dobrze zrozumiał, to co usłyszał. Chciał nie wierzyć w przypuszczenia.
Ale jeśli naprawdę doszło do strzelaniny? Co, jeśli ktoś zginął?
Skoro życie cywili było warte jednego strzału, to nikt nie przejmował się moralnością. Ta cena była zbyt niska, a każdy Japoński żołnierz ją zapłaci. Tylko po co?
Po chwili w pomieszczeniu rozbrzmiał typowy dźwięk uderzającej o posadzkę laski.
- Co tak ślicznie pachnie? - zapytała go matka, patrząc na garnek.
Yao szybko podał jej skład dzisiejszego mało wykwintnego dania, nakładając obiad, udawał, że nie widzi, tego, jak zaczerwienione od płaczu były matczyne oczy.
Po kolacji kobieta poszła rozłożyć koce, od kiedy w mieście przestał być dostarczany prąd, rodzina doszła do wniosku, że najlepiej spać w jedynym pomieszczeniu bez okien. Było tam po prostu najcieplej.
Syn jeszcze raz upewnił się, że drzwi były zamknięte i ułożył głowę na miękkim materiale.
Mijały godziny, a on nie mógł spać, z irytacją wpatrywał się w sufit. Jego matka drzemała z nogą ułożoną na niskim taborecie. Yao w myślach stwierdził, że jutro trzeba zdobyć coś do picia, bo kończą się zapasy wody. Przerwał mu głośny krzyk.
Był z zewnątrz. Ale równie szybko, jak rozbrzmiał, tak szybko umilkł i zniknął. Chłopak wstał z posłania i ruszył do pomieszczenia z oknem skierowanym na ulicę. Odsłonił pomarańczową zasłonę, chcąc znaleźć źródło tego krzyku. Trwał na tyle krótko, że nie obudził jego matki, a zarazem na tyle długo by wydać się podejrzanym.
Wang wychylił się przez okno. Pełnia sprawiała, że mimo później pory wszystko było aż nader wyraźne. Lepiej by było, gdyby ten obraz na zawsze pozostał w mroku, z dala od spojrzenia innych.
Chłopiec nie potrafił zrozumieć sceny, która rozgrywała się na środku ulicy, zaledwie kilka metrów przed budynkiem, w którym mieszkał. Mundury o barwie jasnego khaki były oczywistym symbolem, tego, kim są osoby będące tu. Między kilkoma żołnierzami był jednak ktoś jeszcze. Yao niepewnie przytrzymując się ramy okna, wyjrzał przez nie. Ciekawość jest silniejsza od rozsądku.
Wang spostrzegł leżące obok postaci ubrania, qipao*9* w barwie fioletu zostało rzucone na brukową drogę. Jego posiadaczka klęczała na kamieniach. Jej nagie ciało telepało się ze strachu i poniżenia. Chłopakowi dłuższą chwilę zajęło spostrzeżenie związku między klęczącą kobietą a japońskimi żołnierzami.
W pełni zrozumiał, co się dzieje w chwili, gdy jeden z mężczyzn przycisnął głowę dziewczyny do swojego krocza. Z czwartego piętra chłopiec nie widział dokładnie tego, ale i tak czuł się okropnie.
Widok uderzanej w twarz Chinki, którą zmuszano do stosunku oralnego z żołnierzami, był na tyle okropny, że nie można było patrzeć, ale również nie dało się oderwać wzroku. Strach i obrzydzenie wręcz przytrzymywały osoby widzące to, tak by nie mogły one odwrócić głowy.
W końcu kobieta wylądowała na ziemi plecami, a przeraźliwy akt trwał. W o wiele gorszej formie. Tym razem wyraźnie rozbrzmiewał jej płacz i błagania.
Yao czuł się ohydnie nie pamiętał chwili kiedy upadł na podłogę w pokoju. Zagryzał wargi, by nie krzyczeć lub wymiotować. Nie miał pojęcia, dlaczego z jego głowy nie znikał ten widok. Niczym film odtwarzały mu się sceny, których został świadkiem.
Fakt, że nadal słyszał śmiech żołnierzy oraz błagania kobiety nie pomagał. Dziecko przymknęło oczy, telepiąc się i usilnie powstrzymując reakcje wymiotne. Zakrył usta dłonią.
Dlaczego nikt nic nie zrobił? Przecież wydarzenie na pewno słyszeli mieszkańcy pobliskich budynków. Ktoś musiał być świadkiem, jak tę kobietę Japończycy zaciągnęli na ulicę i... I... Yao nie chciał w myślach kończyć tego zdania. Telepał się w konwulsjach i łkał, zagryzając materiał swojej szaty.
Dlaczego on nic nie zrobił? Chłopiec zadał sobie to pytanie i na próżno szukał odpowiedzi. Chciał znaleźć sensowne wyjaśnienie tego, ale nie potrafił.
- Jestem cholernym tchórzem - wyszeptał, ocierając mokre od łez policzki.
Siedział dalej blisko okna, nie potrafił wstać. Słuchał, co się dzieje na zewnątrz. Obrzydliwy akt nadal trwał. Był tego pewien, słysząc sapanie mężczyzn i kobiecy płacz (błaganie ucichło).
Yao nie wiedział, ile to trwało, bał się ruszyć, strach paraliżował go. A czas zdawał się nie istnieć. Aż do chwili, gdy na dworze zrobiło się zbyt cicho. Potem nastał krótki krzyk, który szybko ucichł. I cisza, w akompaniamencie marszu idealnie równych kroków.
Chłopiec nie spał tej nocy wcale, bał się poznać prawdę, o tym, jak zakończyło się to wydarzenie. Spędził kilka godzin, siedząc na podłodze. Miał nadzieję, że usłyszy kroki kobiety, która odejdzie z tego miejsca. Na dworze trwała niestety tylko cisza. Najgorsza, jaką można zaznać.
Rano poszedł do pomieszczenia, w którym spała jego matka. Chłopak miał nadzieję, że kobieta nic nie słyszała. On sam czuł, że nie przełknie ani kęsu jedzenia. Ale dla mamy przygotował porcję ryżu.
W trakcie gotowania pani Wang się obudziła i z delikatnym uśmiechem podeszła do dziecka:
- Skarbie, nie najlepiej wyglądasz. Źle spałeś?
Yao przygryzł wargę. Nie ma sensu męczyć matkę czymś takim, w końcu jest wojna, a ona nie wszystko powinna wiedzieć. I tak jest z nią źle. Ze wszystkimi jest źle.
- Nie mogłem spać. Była pełnia i trudno mi było zasnąć.
Chłopak podał matce jedzenie i sam usiadł z nią przy stole.
- Nie jesz?
- Nie mam apetytu. Boli mnie brzuch.
Według własnej moralności chłopaka kłamstwo w takiej sytuacji nie było czymś złym. W końcu czasem lepiej nie mówić nic.
- Pójdę po wodę - oświadczył Yao.
Od kiedy wysadzono wodociąg, rutyną stały się wyprawy do studni po wodę. Chłopak do nich przywykł i nawet je lubił. Pamiętał, jak przed miesiącami z kolegami z klasy, starali się zawsze oblać dziewczyny. To zadanie wymagało precyzji i umiejętności wypatrzenia ich matek. W końcu co innego zmoczyć strój koleżanki, gdy ta jest sama, a co innego, gdy jest z osobą dorosłą.
Ale zabawy przy studni się skończyły. Wtedy, gdy zmuszono większość chłopców do zostania żołnierzami. Potem nawet starsze, wiecznie niezadowolone panie mówiły, że jest zbyt cicho. Dla chłopca też było.
- Może iść z tobą? - zapytała syna.
Wang pokręcił głową. W jego głowie wciąż tkwił widok z wczoraj, ale przecież coś takiego nie może nastąpić w biały dzień. Więc po chwili chłopiec dodał:
- Nie wiem mamo, jak ty wolisz.
- To pójdę z tobą. Dawno tam nie byłam, a pani Han raczyła mnie niezbyt miłymi opowieściami. O tym, co tam się dzieje.
Yao w myślach stwierdził, że ten stary babsztyl zawsze na kabluje na wszystkich. Pamiętał, że przed miesiącami z kolegami życzyli kobiecie śmierci, po tym, jak ta opowiedziała o tym, że próbowali podglądać dziewczynki ze szkoły dla panien*9*.
Dostał po tym od ojca solidne lanie, a następnie usłyszał radę, że niech na drugi raz nie da się przyłapać.
- Nie musisz iść. I nie wierz pani Hun.
Mama roześmiała się w głos i chwyciła swoją laskę, jej syn za to złapał za rączkę wiadra i szybkim krokiem ruszył przed siebie.
Klatka schodowa jak zwykle pachniała spalenizną. Ktoś przypalił jedzenie? Yao szedł przodem i otworzył wejściowe drzwi do budynku. Chciał skręcić w lewo znaną sobie drogą, ale zauważył coś na ulicy.
Nagie ciało. Przykryte fioletowym qipao. Nawet nie zostało całkowicie zakryte. Nagie piersi, pokryte siniakami i bagnet, wbity w brzuch kobiety.
Chłopiec otworzył szeroko oczy, kilka chwil wystarczyło, by klęcząc na brukowej ulicy, wymiotował. Jego załzawione oczy skupiły się na jednym punkcie, bał się unieść wzrok.
Pani Wang wpatrywała się w to z szokiem, jakby nie dowierzała, że to się dzieje naprawdę. W biały dzień na ulicy leżały zmaltretowane zwłoki.
Yao wpatrywał się w brukową drogę, na której wczoraj doszło do tego aktu. Gdyby ktokolwiek coś zrobił ta kobieta by żyła. Chłopaka owładnęło poczucie winy i obrzydzenia do siebie samego.
- Skarbie? - pytanie matki przywróciło mu chwilowo utraconą świadomość.
- Tak?
- Może lepiej idź do domu...
- Nie! - przerwał jej szybko. - Wszystko dobrze. Naprawdę mogę iść. Jest dobrze. Jest dobrze.
Chłopiec powtarzał sobie w głowie ostatnie słowa jak modlitwę. Aż nagle przez jego umysł przeszła okrutna wizja. Co, jeśli mamę spotakłby taki los jak tę kobietę?
- Ja pójdę - zaczął Yao. - Ty może lepiej zostań w domu. Poradzę sobie, daję słowo. A ty lepiej nie nadwyrężają nogi.
Kobieta wpatrywała się w syna, po chwili zaczęła mówić:
- Ale jeśli coś ci się stanie?
- Mi nic nie zrobią. Raczej ty powinnaś uważać. Dlatego pójdę sam.
Chłopiec nie czekając na odpowiedź matki, pobiegł dobrze znaną ulicą w kierunku studni. Nie musiał uważać na samochody, w końcu każdy, kto miał samochód, już nim uciekł.
Yao zauważył, że kobieta w fioletowym qipao nie była jedyną. Widział kilka ciał na ulicach. Jedno szczególnie zapadło w pamięć chłopaka. Wyglądało bardzo młodo. A w jej pochwie tkwiła butelka po sake. Całą twarz miała poranioną. Musiała krzyczeć, rany wyglądały na strasznie bolesne. Jej krzyki chyba były nieme, bo nikt nie zareagował.
Dwunastolatek naprawdę nie chciał tego widzieć. Ale ciał nikt nie ukrywał, tkwiły na środkach ulic.
Yao szedł dalej przed siebie, był blisko studni. Widział je w odległości zaledwie kilkudziesięciu metrów. Jak zwykle stała tam spora kolejka ludzi. Ale nie to było niepokojące. Niepokojący byli Japońscy żołnierze, wpatrujący się w idące tu osoby. Oceniali.
Wang wziął głęboki oddech. Nie rozumiał celu tego. Po co żołnierze przyglądali się cywilom? Yao stanął w długiej kolejce do studni. Przed nim były same starsze kobiety. Ich mężowie i synowie byli w armii. Chłopak zastanawiał się, czy jest im dobrze w obozach jenieckich. Nikt już nie każe im walczyć*10*.
Ustawił przed sobą wiadro i patrzył na pobliskie budynki. Flagi Japonii brzydziły bardziej niż kiedykolwiek. Dwunastolatek odwrócił głowę, żołnierze kogoś zmusili do zatrzymania się. Yao wytrzeszczył oczy, gdy zauważył, kim jest ta osoba.
Trãn Chung Lien! Jedna z dziewczyn z pobliskiej szkoły. Była śliczna. A przy tym zupełnie nieinteresująca się swoim wyglądem. Włosy spięła w niedbały kucyk, a jej zielona szata była zaplamiona.
Wang wpatrywała się w nią, podobnie jak żołnierze, którzy kazali dziewczynie się odwrócić. Chłopiec myślał, że Lien zaraz do niego dołączy w kolejce i jak za dawnych czasów pogadają o Kung Fu lub innej nieistotnej kwestii.
Tak jednak nie było. Któryś z mężczyzn złapał dziewczynę za biodra i przyciągnął ją do siebie. Yao zaniemówił.
To nie może nastąpić, prawda?
Dookoła byli ludzie, był biały dzień. Dlaczego spodnie dziewczyny spadły na ziemię? Czemu ona sama po chwili leżała półnago*11* na bruku, a żołnierz dociskał jej drobne ciało do kamieni?
Kilka osób tak jak on przypatrywało się sytuacji. Nikt jednak nie reagował. Starsze kobiety odwróciły ze wstydem głowy. Nie chciały tego widzieć.
Dwunastolatek poczuł obrzydzenie i gniew. Nie wybaczy sobie, jeśli znowu nic nie zrobi. Nie pozwoli, by doszło do czegoś takiego. Musi zrobić cokolwiek. Wiedział, że myślał egoistycznie, bo bardziej niż o dziewczynę chodziło o jego sumienie. Nie zniesie świadomości, że był na to obojętny.
Wang pochylił się i chwycił w dłoń kamyk z drogi. Wystarczy, że trafi w żołnierza, który dociska Trãn do ziemi. To proste. Cel jest prawie nieruchomy.
Chłopiec w myślach starał się sobie wyobrażać, że nie celuje w człowieka. Wolał przywołać wspomnienie, gdy z kolegami płoszyli kaczki znad stawów. Teraz jest łatwiej, prawda?
To tylko kilka metrów - powtarzał w głowie, ściskając kamyk. Przymknął oczy i wycelował. Wszystko stało się w kilka sekund. Kamień szybko poleciał, uderzył tylko w wierzch czapki mężczyzny, która spadła. Nie zranił go, ale przestraszył. Żołnierz w szoku przestał trzymać mocno Lien, co ta wykorzystała, kopiąc go w krocze.
Po chwili dziewczyna podciągnęła spodnie i zaczęła uciekać. Yao pomyślał, że lepiej zrobić to samo i szybko wbiegł w gąszcz ulic. Słyszał głosy Japończyków, te jednak milkły z minuty na minutę.
Wang przystanął przy kontenerze na śmieci i zacząć sapać ze zmęczenia. Bieg był krótki, ale przy tym bardzo intensywny. Chłopak uśmiechnął się. Udało się!
Dwunastolatek przypomniał sobie po chwili, że przy studniach zostawił wiadro, a raczej nie może tam teraz wrócić. Przeklął w myślach, ale po chwili stwierdził, że przecież i tak zrobił coś ważniejszego. Trudno. Może do jutra starczy wody, a to, co trzeba zrobić, wymyśli później.
Wesołym krokiem ruszył okrężną drogą w kierunku domu. Jego humor szybko się zepsuł, gdy tylko ujrzał na jednej ulicy kilkanaście zwłok. Leżały pod ścianą odrapanej kamienicy, na której dla kpiny chyba wisiał plakat zachęcający do poddania się.
- Zaufajcie naszej Japońskiej armii, ona was obroni i nakarmi - przeczytał na głos chłopiec.
Rzucił krzywe spojrzenie na plakat, a potem na zwłoki. Skrzywił się i z niezbyt wesołą miną ruszył dalej przed siebie.
Północy wiatr rozwiewał mu włosy i niósł ze sobą dziwną woń. Chłopak nie był w stanie określić, co to za zapach, ale wydawał się okropnie nieprzyjemny. Jakby spalenizna, tylko jeszcze bardziej obrzydzająca. Wanga nurtowało czy z pobliskiego wzgórza docierała ta woń*12*. Szybko jednak przestało go to interesować.
Dotarł do budynku, w którym mieszkał z matką. I ignorując ciało, owinięte w fioletowe ubranie wszedł po schodach.
Zapukał w drzwi, a po chwili pani Wang otworzyła mu drzwi.
- Przepraszam mamo, ale zostawiłem wiadro...
Kobieta przerwała mu szybko ruchem dłoni, a chłopiec był pewny, że ma przechlapane.
Miał zamiar, zacząć tłumaczyć co zaszło, ale przerwało mu zobaczenie kogoś w drzwiach pomieszczenia.
- Trãn - mruknął zaskoczony.
Dziewczyna kiwnęła mu głową i wydawała się czuć niezręcznie.
- Ta urocza panienka opowiedziała mi w dużym skrócie, co zaszło.
Dwunastolatek pokiwał niepewnie głową, nadal nie był pewien czego się spodziewać. Lien patrzyła na swoje dłonie i bardzo cicho mruknęła pod nosem:
- Dziękuję.
Yao nie dosłyszał na początku, ale po chwili zrozumiał przekaz. Czerwieniąc się, dodał:
- To nic wielkiego.
Dziewczyna chyba chciała jak najszybciej się ulotnić z miejsca i zapewne chwila dzieliła jej od wyjścia, ale przerwał jej głos pani Wang.
- Może zostaniesz na obiad? Robię go dziś o wiele szybciej.
Trãn niepewnie pokiwała głową i ruszyła za kobietą do jadalni, a chłopiec nadal stał w szoku przy drzwiach. Jednak po refleksji również ruszył za dziewczyną.
Chwycił w dłoń garnek, chcąc wziąć się za robienie posiłku, ale usłyszał tylko matczyny komentarz:
- Siadajcie, ja się zajmę jedzeniem.
Chłopak przeklął w myślach ten fakt, wolał unikać dziewczyny, dla niej pewnie też sytuacja nie była komfortowa. A niezręczność panującą między nimi wzrastała z sekundy na sekundę. Oboje patrzyli wszędzie, byleby nie na siebie. Lien obserwowała wykładzinę zdobiącą podłogę, a Yao z fascynacją liczył pęknięcia na suficie.
- Co u was tak sztywno? - rzuciła kobieta, wchodząc z miskami ryżowego zhōu*13*.
Zgodnie nie odpowiedzieli, więc pani Wang uznała, że powinna ich zachęcić.
- Jesteście w tym samym wieku. Znacie się?
Dwunastolatek uznał, że nie warto wspominać o ich pierwszym spotkaniu. W końcu historia o tym, jak przypadkowo jego koledzy pomylili go z Lien i zaczęli do niej krzyczeć coś pokroju: „w Jinling*14* zorganizowali naukę pływania, choć popatrzeć!". Jak się okazało chłopcy prawie zamarli na widok Yao, gdyż byli pewni, że właśnie do niego kierowali to zdanie. I przez to się poznali. Jak się z resztą później okazało się, ojciec Trãn był nauczycielem Kung Fu, co szybko sprawiło, że ta uzyskała ogromny respekt wśród chłopaków. Była też jedyną dziewczyną z immunitetem na oblewanie wodą.
W końcu nikt nie chciał problemów z córką byłego mistrza Kung Fu! No może odrobinkę, ale przecież głupawe ukłony nie były obraźliwe.
- Tak - odparła dziewczyna.
Dwunastolatek podziękował jej w myślach za oszczędzenie jego męskiej dumy. Nie potrzebował kolejnego powtórzenia, tego, że ma babski wygląd - jak to ujmował jego najlepszy przyjaciel Yong.
Ciekawe co dzieje się u tego nieudanego eksperymentu, sprawdzającego cierpliwość? - zapytał się w myślach Yao, pieszczotliwie określając pół Koreańczyka.
- A kim są twoi rodzice? - pytała pani Wang, na co jej syn tylko ze znudzeniem przewrócił oczami.
- Tata miał szkołę sztuk walki.
Yao w myślach przypomniał sobie te lekcje, rozbijanie desek. Jedna została rozbita głową kolegi z klasy. Sensei jednak tylko stwierdził, że nich nie próbują, bo echo w ich pustych łbach rozsadzi im czaszki.
- A mama?
- Ona nie żyje.
Wang zetknął niepewnie na Trãn, wiedział, że wychowywanie się z jednym rodzicem jest ciężkie.
- Przepraszam - dopowiedziała szybko pani Wang. - A twój ojciec nie uciekł z tobą do Strefy?
- Tata mocno się zranił podczas ostatniego bombardowania.
Dwunastolatek jadł powoli ciepłe zhōu i słuchał z zainteresowaniem.
- O współczuję. Wiesz, ja mam podobny problem, jak twój ojciec. Mam czasem wrażenie, że powinnam pozwolić Yao samemu próbować dostać się do strefy.
- Nie ma mowy! - wtrącił się szybko chłopak. - Przecież nic złego się nie dzieje! Przeżyjemy, a ja nie zostawię cię jak durny tchórz!
- Z resztą i tak prawie nie ma się szans dostania do strefy każdy, kto próbuje uciec ginie - dodała dziewczyna.
Nikt nic nie dodał. Skończyli jeść w milczeniu, a zaraz po tym Lien podziękowała za posiłek i wychodząc, kiwnęła na Yao, który rozumiejąc aluzję, wyszedł z nią.
- Słuchaj, lepiej się gdzieś ukryj ze swoją mamą - mówiła dziewczyna.
Na jej słowa Wang zmarszczył brwi.
- Źle się dzieje w mieście. Przy rzece podobno rozstrzelano wiele osób. W jeziorach pływają góry zwłoki. Lepiej się ukryć.
- A ty niby skąd to wiesz?
- Do mojego ojca przychodzą różni ludzie, dużo mówią. Nie wiem, czy to prawda, ale przez to, co się dzieje trudno zaprzeczyć, że to możliwe.
- Dzięki za radę.
Chłopak nie wiedział co o tym myśleć. Patrzył, jak dziewczyna odchodzi i zaczął analizować jej słowa. To muszą być kłamstwa. Japończycy byli źli, ale nie aż tak. Nikt nie mógł.
Łatwiej jest nie wierzyć.
Ten dzień wraz z matką Yao spędził tylko i wyłącznie w domu. Wolał nie wychodzić po porannym incydencie. Chłopak ze znudzeniem wpatrywał się w prawie puste ulice, na których jeszcze przed miesiącami panował wieczny ruch.
Dwunastolatek zauważył, że ciało kobiety zniknęło, może ktoś pochował ją? Wang zaczął w myślach snuć plan tego, że najlepiej będzie pójść po wodę pod wieczór. Wtedy żołnierze powinni się rozejść, a ludzi będzie mniej.
Jego mama w tym czasie malowała na płótnie. Kobieta chciała uspokoić emocje towarzyszące jej od rana. Męczyło ją złe przeczucie. Czuła wewnętrznie, że coś ma nadejść. Wraz z delikatnymi ruchami nadgarstka próbowała wmówić sobie, że jej instynkt podpowiadał jej sytuację z dzisiejszego poranka.
Już nic złego nie może nastąpić - powtarzała w myślach, chcąc się skupić tylko i wyłącznie na obrazie. Malowanie dziś nie szło po jej myśli. Ostatnimi czasy nic nie szło.
Yao, zauważył, że słońce zbliża się do linii widnokręgu. W myśl swojego planu postanowił oznajmić matce, że weźmie naczynie i pójdzie po wodę.
- Nie zgadzam się - odparła stanowczo kobieta. - Nie puszczę cię nigdzie samego, nie kiedy dochodzi do takich rzeczy.
- Mamo... - westchnął chłopak z nutką irytacji.
- Zrozum, nie zamierzam pozwolić ci na tak nieodpowiedzialną rzecz. Ja pójdę jutro po wodę.
- A jak jutro będzie tylko gorzej? Oni są tu dwa dni, a jest źle.
Kobieta przewróciła oczami, łapiąc ramię syna i powiedziała do niego:
- Skarbie, zrozum, martwię się o Ciebie...
- I co nam to da? - rzucił, marszcząc brwi w wyrazie zirytowania. - Nie mamy wody, jedzenie się kończy, pieniądze też. Nie mamy nic. Musimy coś zrobić.
Matka patrzyła na niego ze smutkiem.
- Nie chcę, aby ci się coś stało...
Yao przewrócił oczami.
- Nic mi nie będzie.
Chłopak sam nie wierzył w swoje bezpieczeństwo. Jednak wolał przemilczeć to wszystko. Przeczesał dłonią włosy.
- Nie jestem dzieckiem.
Kobieta spojrzała na niego. Jej syn dorównywał jej wzrostem i patrzył na nią bystrymi oczami. Nie był bezradnym pięciolatkiem. Dziś uratował dziewczynę.
- Nie jesteś według wielu. Dla mnie zawsze będziesz dzieckiem.
Yao prychnął w głos. Matka próbowała go pocałować w czoło, ale chłopka uniknął tego, odsuwając się szybko.
- Mamo - prychnął. - Jestem dorosły... Prawie. Ale na razie muszę iść. Dobrze?
Kobieta westchnęła, martwiła się o swojego syna.
- Dobrze. Obiecaj, że wrócisz.
Yao zmarszczył brwi w podobny sposób jak jego matka. Ta prośba wydała mu się głupia.
- Nic mi się nie stanie.
- Obiecaj - zarządała.
- Obiecuję. Lepiej ci?
Pani Wang kiwnęła głową. Wcale nie było lepiej. Nie czuła się dobrze.
- Idę wrócę za pół godziny.
Chłopak roześmiał się i ucałował policzek matki. Chwycił w rękę wieczko wiaderka i wyszedł z mieszkania z dumną miną.
Wyszedł z kamienicy i zerknął przed siebie. Ulice były puste. Nikogo nie było. Żywego ducha. Martwych też nie. Yao w myślach zastanowił się, czy ktoś pochował zabitych*15*. Ktoś usunął ciała.
Słońce zbliżało się do linii widnokręgu. Chłopak uważnie przysłuchiwał się, bał się natrafić na żołnierzy. Tylko że nie było co słychać, było za cicho. Brak dźwięku w tak wielkim mieście był podejrzany.
Wang dotarł w dziesięć minut do studni. Zdziwiło go, że nikogo nie było. Pociągnął kołowrotek studni, z łatwością opuszczając wiadro na dół.
Z większym trudem wciągnął je na górę. Pełne było o wiele cięższe i z trudem wyciągnął je. Wziął głęboki oddech i ruszył w kierunku kamienicy.
Droga była o wiele cięższa z wiadrem. Chłopak szedł w kierunku mieszkania.
Cisza była niepokojąca, ale nie bardziej niż nagłe krzyki. Wang szybko zbiegł, ukrywając się za śmietnikiem w jeden z bocznych uliczek.
Chłopak ze strachem zareagował na to, że nie jest tak sam. W zaułku ktoś leżał. Yao poczuł przerażenie. Ułożył wiadro z wodą obok kontenerów. Podszedł niepewnie do tej osoby i szeptem zapytał:
- Przepraszam. Nic się... Nie stało?
Ów osoba nie odpowiadała. Więc chłopiec dźgnął ją palcem. Nadal leżała na podłożu, twarzą do ziemi. Wang uklęknął i postanowił spróbować ocucić tego człowieka, przewrócił z trudem tę osobę na plecy. Dwunastolatek z uśmiechem złapał głębszy oddech i spojrzał na twarz nieznajomego.
W uliczce rozległ się krzyk. Serce chłopaka biło w niesamowitym tempie. A on sam zasłonił sobie usta ręką. Czuł, że jego ciałem wstrząsnęło nieziemskie obrzydzenie. Miał ochotę wymiotować.
Osoba przed nim była na pewno martwa. Mężczyzna (zapewne żołnierz, który chciał się ukryć wśród cywilów*16*) miał wyjęte na wierzch wnętrzności. Jego brzuch był jedną wielką dziurą. Twarz była w niektórych miejscach pogryziona do kości. A odstająca rozerwana skóra zwisała płatami*17*.
Wang telepał się ze strachu i obrzydzenia. Z trudem stał na nogach, chciał wybiec stąd jak najszybciej. I wmówić sobie, że nigdy tego nie widział, że to tylko jego wyobraźnia.
Musiał jednak przerwać plan w chwili, gdy usłyszał Japończyków. Skąd łatwo ich było poznać? Mówili głośno, wyraźnie i dodawali specyficzne końcówki do wielu słów. A ich język różnił się od tego, który słyszy się tu na co dzień.
Chłopak pomyślał o tym, że jego krzyk mógł kogoś zwabić. Yao rozejrzał się po tym miejscu, był tu tylko niewielki śmietnik i ciało.
Równe kroki rozbrzmiewały w jego uszach, strach przepełnił go całkowicie. Żołnierze musieli iść w jego kierunku, swoim nienagannie równym krokiem. Wang poczuł, że cały się telepie. Serce uderzało jego zdaniem zbyt głośno.
Chłopak w myślach rozważył szybko wszystkie scenariusze. Japończycy, jeśli usłyszeli krzyk, będą się spodziewać, że spróbuje się ukryć. Więc otworzą niewielki kubeł na śmieci, w którym mógł się ukryć.
Ale jest szansa, że uznają, że uciekł. Yao położył się na ziemi, twarzą do dołu obok ciała. Chłopak powstrzymywał relacje wymiotne, gdy leżał w kałuży zaschłej krwi. Teraz jego ciało przykrywała warstwa obrzydliwej trupiej woni. Dwunastolatek zbladł i miał ochotę uciec stąd, nie zważając na nic.
Wang zamknął oczy i modlił się. Błagał los, by to zadziałało. Niech Japończycy zerknął i odejdą. Niech nie podchodzą.
Kroki były coraz bliżej. Jednak mężczyźni nie weszli do zaułka. Tylko przeszli obojętnie, a do uszu Yao doszedł dźwięk tłuczonego szkła. Chłopiec zauważył, że kroki znów były coraz cichsze. Minęło sporo czasu, nim wstał z miejsca.
Wtedy upadł ponownie na ziemię i zwymiotował, jego ciało nie wytrzymało. Wang czuł od siebie smród ciała. Chciał pójść nad rzekę. Woda Jangcy*18* nie jest aż tak zimna. Chłopak rozważył w głowie czy warto ryzykować i iść tam. By zmyć z siebie ten zapach.
Spojrzał na swoją brudną szatę i poczuł ponownie ten zapach.
Próbował jakkolwiek zapewnić się o swoim bezpieczeństwa. Powtarzał w głowie, że jak na razie widział tylko ciała kobiet i żołnierzy. Głupie uspokojenie? W jego głowie miało ono niezwykły sens. Trzymał się go desperacko.
Postanowił przejść do rzeki, która była w odległości zaledwie kilometra od studni, małymi uliczkami. Nie chciał wejść na główną ulicę. Niepewnie chwycił rączkę wiaderka w drżącą dłoń.
Resztka jego świadomości mu podpowiadała, by unikać centrum miasta i głównych dróg obok dużych budynków. Szedł chwiejnym krokiem. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Dziś dwa razy zwrócił zawartość żołądka. Zjadł bardzo mało. A jego głowa nie wytrzymywała presji.
Widok rzeki okazał się wręcz zbawienny. Chłopak tuż przy brzegu uklęknął i nabrał wody w dłoń. Przemył twarz i wpatrywał się, w to jak Jangcy zmienia delikatnie bieg. Otacza miasto niczym obrona fossa.
Choć teraz jest bardziej jak więzienny mur. Odcina mieszkańców od ucieczki. Wyznacza linię, tego co chcą widzieć ludzie z zewnątrz.
Wang spojrzał na wodę. Za jego wczesnego dzieciństwa wydawała się czystsza. Teraz całość była mętna. Yao zmarszczył brwi, nawet miesiąc temu woda była czystsza. Co się z nią stało?
Chłopak podłożył dłonie pod nos i niepewnie je powąchał. Śmierdziały spalenizną i czymś obrzydliwym. Dwunastolatek zbladł, rozpoznając drugi zapach. Był zbyt podobny do woni jego szat po leżeniu w zaschłej krwi.
W myślach zaprzeczał swoim domysłom. Stwierdził, że po prostu zapach nie zszedł z jego rąk. A nie nasilił się przez wodę. Mimo wszystko jednak nie miał ochoty wejść do wody. Po prostu ubierze coś innego, a innym razem upierze szatę.
Wstał pośpiesznie i chwycił uchwyt wiadra z wodą. Chciał iść do domu i uznać, że tego dnia nigdy nie było.
Zmęczenie dopadało go i chłopak co chwilę robił postoje. Rozglądał się przy tym uważnie na wszystkie strony. Martwiła go ta cisza.
Nankin zawsze był hałaśliwy sam w sobie. Ogromne miasto żyło przyzwyczajone do swego hałasu. Gdzie się podział szum tysięcy samochodów, głośne dyskusje ludzi w każdym wieku, wrzeszczący sprzedawcy czy nawet zwykły gwar? Miasto bez tego wszystkiego było dziwne. Wręcz odpychające.
Dwunastolatek szedł powoli w kierunku swojej ulicy. Swojej?
Czy cokolwiek jest naprawdę moje? - zapytał się w myślach, patrząc na wszystko, co stało się obce w zaledwie dwa dni.
Pustka była przerażająca, między tym, co się działo w przeciągu ostatniej doby a tym, co było wcześniej, istniała kolosalna wyrwa. Wielka przepaść, której nie dało się przekroczyć.
Przecież jeszcze niedawno było inaczej. Z kolegami wypatrywał okazji do podglądania dziewczyn, rzucał kamykami do kaczek, a nawet wymyślał z Yongiem głupie plany. Choćby ten, gdy chcieli odkopać martwego od pół roku kota sąsiadów. Czy podkraść rodzicom alkohol. Jak to możliwe, że było to zaledwie miesiąc temu? A potem jego najlepszy przyjaciel został powołany do wojska.
Yao zamyślił się, dawniej nie widział opcji, by jego wiecznie uśmiechnięty znajomy nie wrócił z wojny. W końcu śmierć takiej osoby była w jego mniemaniu nierealna.
Jak ten durny wieczny dzieciak z milionem głupich pomysłów na minutę miałby nie przeżyć? Życie, jeśli jest choć minimalnie sprawiedliwe nie powinno zabierać takich ludzi. Świat jest wystarczająco szary, a te osoby są jedynym kolorem.
Dwunastolatek w myślach obiecał sobie, że jak tylko wojna się skończy, a Yong wróci, to zgodzi się na każdy jego głupi pomysł.
Wang w myślach odbiegał od dzisiejszego dnia. Ze znudzeniem przemierzał ulice i rozmyślał, o tym co zrobi, gdy tylko to wszystko się skończy. Chciał uniknąć powrotu myśli, do tego co było dzisiaj. Przyszłość zdawał się lepszą wizją.
Poczuł się nieswojo, gdy usłyszał nagle jakąś rozmowę. Był zaledwie ulicę od domu i w myślach oceniał swoje szanse na dotarcie tam.
Odgłosy idealnie równych kroków były niepokojące. Yao przebiegł szybko najbliższy zakręt i był kilka budynków od swojej kamienicy, gdy spostrzegł przed sobą żołnierzy. Byli kilkanaście metrów dalej i stali do niego tyłem. Chłopak rozejrzał się i wbiegł do pobliskiego budynku.
Stojąc na palcach, obserwował przez okno czy ci już poszli, jednak Japończycy dalej dyskutowali przed jego blokiem. Jeden z nich trzymał w dłoni butelkę i dwunastolatek w myślach stwierdził, że zapewne mężczyźni nie są zbyt trzeźwi.
Zdziwiło go, jak żołnierze śmiali się, kładąc butelkę na ziemi i kręcąc nią. Przypominało to dziecięcą zabawę, ale było w tym coś niepokojącego. Chłopiec zmarszczył brwi, nie rozumiejąc pobliskiej sceny. Rozmowa po japońsku była dla niego skrajnie niezrozumiała podobnie jak zachowanie tych ludzi.
Yao patrzył, jak butelka się zatrzymuje szyjką skierowaną w stronę jego kamienicy. Po tym pięciu żołnierzy ruszyło w stronę wejścia do budynku. A jeden z nich z uśmiechem na ustach wyciągnął broń.
Dwunastolatek otworzył szeroko oczy. Nie miał pojęcia, co się działo. Sam fakt, że słońce zachodziło, nie pomagał mu, w obserwowaniu tego wszystkiego. Któryś z żołnierzy wyszedł po zaledwie kilku minutach. A jednak różnica w widzeniu była kolosalna. Stał się konturem, a nie wyraźną postacią.
Po fakcie, że było już praktycznie całkowicie ciemno, chłopak ustalił, że dochodziła siedemnasta*19*. Widoczność była słaba, bo księżyc jeszcze nie zaczął oświetlać miasta. A słońce już schowało się za horyzont.
Wang obserwował dalej przez okno, zastygł w jednej pozie, jakby nie mógł się ruszyć. Słyszał gwar i to go martwiło. W końcu od zdobycia miasta większość osób zachowała ciszę. A taka głośna rozmowa była niepokojąca.
Wojna odwraca normalność - mawiał ojciec chłopaka. Yao dopiero teraz pojął sens tych słów. Kiedyś cisza była niepokojąca, a teraz dźwięki. One przerażały niczym potwory w dziecięcej wyobraźni.
Dwunastolatek marszczył brwi, zauważył, że z budynku wyszli już inni żołnierze, a ten jeden wrócił z pochodnią. Niespodziewanie rzucił ją do wejścia do kamienicy.
Młodego obserwatora zamurowało, gdy drewniana kondygnacja stanęła w płomieniach. Wejście do budynku płonęło, a ogień oświetlał roześmiane twarze żołnierzy.
Czemu nikt nie próbuje uciec? - zapytał się w myślach Yao. To było w końcu dziwne. Przecież mieszkańcy parteru czy pierwszego piętra powinni próbować uciec. A nikt nic nie robił.
Wang patrzył w okno w mieszkaniu jego i matki. Trzecie piętro nie jest bezpieczne do skoków, ale ogień był coraz wyżej. Jego mama powinna coś robić. Przecież pożar czuć.
Chłopak nie rozumiał tego. Słyszał wyraźnie ludzi. Czemu nikt nie chce się uratować? Pożar sięgał coraz wyżej, szedł drewnianymi stropami piętro po piętrze. Niszczył wszystko, ale nigdzie nie było widać ofiar ognia.
Yao spoglądał na budynek ze zdumieniem. Ogień był już na czwartym piętrze. A dalej nikogo nie widać. Chłopiec zerkał raz po raz na budynek i na Japończyków. Coś mu w tym wszystkim nie pasowało.
Martwił się o matkę, ale nie miał pojęcia, co się dzieje. Przecież kobieta równie dobrze mogła wyjść bocznym wyjściem. O to w myślach błagał chłopak.
Ta scena była przerażająca w swojej niezrozumiałości. Ogień niszczył kolejne piętra, aż dotarł do ostatniego - szóstego. Wtedy na dachu postacie stały się wyraźne. Yao przetarł oczy i patrzył zdumiony na to wszytko. Na samej górze stali ludzie.
Wang przyłożył dłoń do ust. Ogień zbliżał się coraz bardziej do osób na górze. A ci zbliżali się coraz bardziej do krawędzi dachu. W końcu przerażeni ludzie zaczęli się taranować byle by tylko utrzymać się z dala od ognia. Pierwsza ze zgromadzonych osób spadła, a jej upadek był przerażający. Krzyk ucichł w chwili, jak plecy postaci dotknęły ziemi. Kwestią czasu było, to kiedy pozostali wykonają ten krok w ucieczce przed ogniem. *21*
Chłopak patrzył na to ze strachem, a jego ciało zdrętwiało. Oczy miał szeroko otwarte w wyrazie czystego szoku. Do świadomości dotarła mu myśl, że gdzieś tam na górze wśród płomieni jest jego mama.
Rozsądek wyparował w jednej chwili. Wybiegł z budynku, nie myśląc o niczym. W szaleńczym tempie wbiegł na ulicę, zatrzymał się dopiero, gdy dostrzegł niecałe kilka metrów przed sobą Japończyków. A oni dostrzegli jego. Jeden z nich przyłożył dłoń do pasa, szukając pistoletu, ale drugi żołnierz powiedział coś i tamten przestał. Patrzyli na chłopaka jak na dodatkową atrakcję tego wszystkiego.
Yao uniósł głowę, płomienie były niebezpiecznie blisko ludzi. Chłopiec spojrzał na ciało leżące na ziemi. Osiemdziesięcioletni mężczyzna mieszkający na parterze. Wang przestraszył się i odskoczył natychmiastowo od ciała. Sam zaczął telepać się z dziwnej mieszaniny strachu, obrzydzenia i odwagi.
Przed nim spadło kolejne ciało, tym razem było to dziecko. Jego wrzaski przerażały. Wang cofnął się. Oczy rozszerzyły się ze strachu. Padł na kolana i zagryzł wargę do krwi. Pochylił głowę jakby w pokłonie i zacisnął mocno powieki. Bał się ujrzeć ciało matki.
Skulił się jeszcze bardziej, słysząc kolejne krzyki i odłowy wydawane przez ciała spadające na ziemię. Bał się, cholernie się bał, otworzyć oczy. Nie mógł nic zrobić i chyba ta bezsilność była najgorsza.
Krzyki były tłem wrzasku jego własnej głowy. Tkwił w tej zbliżonej do pokłonu pozycji, dopóki nie usłyszał głosu matki, jej krzyk.
Chłopak natychmiast poderwał się z miejsca i załzawionymi oczami widział, jak kobieta spada z budynku. Wszystko, co w przypadku innych ludzi trwało sekundy, w jego głowie zmieniło się w godziny. Jej głos, niewielkie ruchy ciała, zaciskające się ze strachu pięści, nienaturalna pozycja. Aż w końcu upadek. Artysta porównałby to do upadku anioła, któremu wyrwano skrzydła. Ale w Nankinie nie było już artystów, więc kobieta po prostu spadła i została kolejną ofiarą wojny. Stała się częścią liczby, którą z roku na rok coraz bardziej będzie się przybliżać.
Chłopiec rozwarł usta, z jego oczu płynęły łzy, to wszystko zdawało się zbyt nierealne. Podbiegł do ciała kobiety i chwycił jej dłoń, szybko powtarzał:
- Mamo, obudź się. Wstań. Proszę...
Klęczał obok jej ciała i gładził kciukiem jej dłoń. Wtulił głowę w zagłębienie jej szyi, telepał się, bał się unieść głowę ze strachem, że zobaczy coś strasznego. Słowa traciły sens, zlewały się w bełkot. Wszystko na około ucichło, jakby gwar, krzyki i śmiech żołnierzy nie istniały.
- Nic ci nie jest to tylko sen. Śnię. Prawda?
Jego pytanie zostało bez odpowiedzi, szloch wyrwał mu się z gardła. Złapał dłoń kobiety i mocniej zacisnął powieki, spod których wylewały się łzy. Zagryzł wargę, ponownie zdzierając skórę do krwi, która skapywała mu z podbródka.
- Miałem obiecać. Wróciłem. Przepraszam, że się spóźniłem. Przepraszam. Obudź się. Proszę.
Wtulił się mocniej w jej ciało. Sam chłopak drżał z plątaniny strachu i smutku.
- Czemu ty mi nie obiecałaś, że będzie dobrze? - zapytał, co chwilę przerywając tekst szlochem. - Czemu?
Nie wiedział, ile czasu minęło od tego pytania. Po prostu tkwił w takiej samej pozycji, czując, jak ciało matki stygnie. Nie słyszał dźwięku jej serca. Choć właściwie nie słyszał w tej chwili nic. Nie obchodziło go nic, co się działo obok. Otworzył oczy i uniósł nieznacznie głowę. Jego mama miała otwarte oczy i delikatnie rozchylone usta, jej głowę otaczała kałuża krwi. Ranna noga była dziwnie ustawiona wygięta nienaturalnie.
To wszystko było przerażające, niemożliwe do wyobrażenia, a zarazem tak nierealistyczne. Yao przymknął oczy, chciał wierzyć, że to nieprawda. To nie mogło się zdarzyć. Jakkolwiek brutalnie to zabrzmi, to śmierć obcych jest akceptowalna. Zrozumiała. W końcu ludzie rodzą się, żyją i umierają. Jedni szybko i nagle inni dożywają sędziwego wieku, powoli zanikają i słabną. Każdy to wie. Inaczej jest, gdy tragedia uderzy bezpośrednio. Ta osoba nie jest wtedy kolejną oczywistością. Nie wyobraźmy sobie w swoim ludzkim egoizmie, że ktoś na kim nam zależy, jest martwy. Żyjemy w dziwnym poczuciu „nieśmiertelności".
- Mamo wstań. Proszę. Obudź mnie z tego koszmaru. Błagam - mamrotał chłopiec, starając się przestać płakać.
Wszystko na około znów ogarniała czerń. Budynek spalił się całkowicie. Stare drewniane stropy zawaliły się, a z sześciu pięter został gruz i popiół. Na około było coraz ciemniej. Dopiero ten fakt dotarł do dwunastolatka jako symbol upływu czasu. Niepewnie obrócił głowę, leżące naokoło ciała przerażały, były wręcz rozrzucone dookoła budynku. Jak wiele nie różniłoby nas od zwierząt tak jedno pozostało - strach przed niszczącym wszystko ogniem.
Yao rozejrzał się, niektóre ciała miały dodatkowo ślady po kulach. Najwyraźniej upadek z takiej wysokości w nielicznych przypadkach nie okazywał się śmiertelny. Ludzie, którzy przeżyli, w większości leżeli na boku, spadli na nogi. Część z nich zapewne przeraźliwie cierpiała. Chłopiec nadal trzymając w dłoni rękę matki, podniósł głowę i zerknął za siebie.
Żołnierze śmiali się, patrzyli prosto na niego. Jeden z nich trzymał przy ustach butelkę z alkoholem. Wanga zatkało, w myślach zaczął szykować się na kulę, czuł, że tak musi być. Przymknął zaczerwienione od płaczu oczy i czekał. Rozważał, czy tak nie będzie lepiej. Oczywiście, że bał się śmierci, ale po tym jego strach odszedł na drugi plan, smutek przysłaniał obraz rzeczywistości. Czekał na kulę.
Nic się jednak nie działo. W jego głowie te minuty były jak długie godziny. Niepewnie otworzył jedno oko, tuż przed nim stał jeden z żołnierzy. Chłopiec drgnął z zaskoczenia. Czuł, jak dłoń mężczyzny zbliża się do jego gardła. Yao przymknął powieki, a z oczu poleciały łzy. Strach przed śmiercią wrócił, w chwili, gdy silna dłoń zacisnęła się na jego szyi.
Trójka pozostałych żołnierzy obserwowała tę scenę z zainteresowaniem, sącząc alkohol z butelki, żałowali jedynie, że stanęli za chłopcem i nie widzieli jego twarzy. Był tylko rozrywką, która kosztowała życie ludzkie. To duża cena czy mała?
Yao puścił dłoń matki i próbował się wyrwać. Uderzał rękami w przypadkowe punkty i starał się kopnąć żołnierza. Jednak powoli jego upór stawał się tylko pozorny. Ciało zaczęło odmawiać mu posłuszeństwa. Poczuł, jak wszystkie siły odchodzą. Miał wrażenie, że spada w ciemną otchłań, ale w ostatniej chwili przed utratą przytomności, dłoń puściła.
Za to ktoś inny złapał go za rękę i zaczął ciągnąć w swoją stronę. Chłopak na wpółprzytomnym wzrokiem zerknął na małą dłoń zaciśniętą na jego skórze. Zawroty głowy sprawiały, że każdy krok był o wiele trudniejszy. Wziął kilka głębokich oddechów, nim zaczęły docierać do niego fakty. Ręka ciągnęła go w gąszcz ulic, a żołnierz, który go dusił, leżał na ziemi w niewielkiej kałuży krwi, która szybko płynęła z jego głowy, obok była roztrzaskana butelka i duże odłamy szkła. Pozostali Japończycy, ci, którzy zostali w tyle, patrzyli na niego ze zdumieniem i zaczęli chyba wyciągać pistolety, wtedy właśnie usłyszał głos, którego nie potrafił zidentyfikować:
- Biegnij, cholera!
Uścisk dłoni zacisnął się, a on sam postanowił podążać za tym. Usłyszał dźwięk przeładowania broni, a potem usłyszał strzały, przerażała go myśl, że kule lecą w ich stronę.
- Biegnij! Nie zwracaj na nich uwagi są zbyt pijani, by trafić. A my zaraz będziemy poza ich zasięgiem.
Yao kiwnął głową, z trudem zmusił ciało do biegu, a gdy tylko przekroczył skrzyżowanie ulicy i byli we względnie bezpiecznym miejscu, upadł na ziemię i irytujące zawroty głowy ustały. Została tylko czerń.
Kolejnym co poczuł była woda, która wylała się na jego twarz. Z trudem otworzył oczy i zauważył nad sobą postać. Rozmazywały mu się szczegóły twarzy tej osoby, ale głos wydał mu się dziwnie znajomy:
- Żyjesz?
Sens pytania dotarł do niego z opóźnieniem. Niepewnie kiwnął głową, czując, że znowu ma zawroty.
- Oddychaj.
Yao spełnił rozkaz i powoli jego wzrok się wyostrzał. Twarz stała się wyraźniejsza, a rysy bardziej czytelne.
- Trãn?
Dziewczyna spojrzała na niego i wstała z ziemi. Oceniała jego stan. Cóż Yao wyglądał źle. Był umazany w nieswojej krwi, śmierdział zapachem ciał, a jego szyja była sina.
- Jesteśmy kwita.
Chłopak kiwnął głową, ze zdumieniem stwierdził, że uratował dziewczynę rano. To ciągle ten sam dzień. Zbyt długi dzień. Rozejrzał się, ale zaraz pożałował nagłego ruchu i złapał się za głowę. Wiedział, że jest w jakimś budynku.
- Tak kwita - mruknął niepewnie.
Czuł się, jakby był nietrzeźwy. Tak wygląda ten stan? Nie wiedział. Po prostu przymknął powieki.
- Słuchaj. Możesz mieć problemy z chodzeniem. Lepiej zostań tu parę dni. Nikt tu nie powinien przyjść.
Yao zerknął na miejsce, w którym przebywał. Wyglądało na maleńką chatę. Jedna izba i wejście zasłonięte materiałem. Widać, że jeszcze niedawno ktoś tu mieszkał.
- To jeden z opustoszałych domów. Kilka godzin temu żołnierze zrobili sobie zawody. I cała ta część slumsów*21* została oczyszczona z ludzi. Nikt nie powinien tu zaglądać przez kilka najbliższych dni.
Wang zmarszczył brwi. Z trudem rejestrował słowa Trãn. Powoli docierał do niego ich sens. Oparł się niepewnie o ścianę chatki i chciał zapytać o coś dziewczynę, ale zauważył, że ta już wychodziła.
- Przyjdę jutro. Nie ruszaj się stąd.
Yao nie odpowiedział. Czuł się okropnie, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Zerknął na niewielką przestrzeń. Pewnie mieszkała tu jakaś biedna rodzina. Chłopak położył dłoń i poczuł pod palcami ubitą ziemię. Nie było tu nawet podłogi, tylko klepisko. On sam leżał na dywanie.
Dwunastolatek przymknął oczy. Mieszkańcy tych części miasta mieli najgorzej. Nikt nie dał im szansy uciec. W końcu nawet Strefa Bezpieczeństwa była bardzo daleko od tego miejsca. Choć teraz nawet najmniejsze odległości rosną do niebywałych rozmiarów.
Chłopak zaczął się zastanawiać, co by było, gdyby ojciec nie został zmuszony do służby. Czy wtedy pieniądze z pracy mężczyzny wystarczyłyby do opłacenia ucieczki? Pan Wang przed atakiem Japończyków pracował jako szef kuchni w jednej z restauracji. Za to jego żona sprzedawała swoje obrazy. Dzięki temu zachowywali dobry standard życia. A potem to uległo zmianie.
Yao westchnął, to wszystko było zbyt ciężkie. Nie potrafił pogodzić się z dzisiejszym dniem. Chciał już się obudzić z tego koszmaru. Naprawdę chciał, by było tak jak dawniej. Zamknął oczy i ziewnął. Nie spał wczoraj, a dziś wykorzystał wszelkie siły, jakie miał. Sen przyszedł więc łatwo.
Równie łatwo odszedł. Chłopak obudził się przez koszmar, widział ponownie ciało matki, wszystkich mieszkańców jego kamienicy, kobiety w fioletowym qipao, a nawet mężczyzny, którego widział w zaułku. Wszyscy na niego patrzyli martwymi oczami. Yao rozejrzał się po chatce. Przyłożył dłoń do gardła i poczuł ból.
Obudził się, ale nadal tkwił w koszmarze.
Chłopiec zwinął się w kłębek i objął kolana ramionami.
Do wschodu słońca zasypiał i budził się kilkukrotnie. Z czasem bał się zasnąć, gdyż sen go przerażał. Nie chciał oglądać raz za razem ciał zmarłych.
Prócz tego jego ciało reagowało lepiej na ruch. Zawroty głowy osłabły, a mógł nawet wykonywać niewielkie ruchy szyją. Wang oparł się o ścianę chatki i patrzył na sufit okryty strzechą. Na około było strasznie cicho.
Chłopak, próbując odciągnąć myśli od matki, zaczął się zastanawiać, na czym polegały "zawody”, które zorganizowali żołnierze, te wspomniane wczoraj przez Trãn.
Yao stwierdził, że nie może być tak źle z nim, jak wspominała dziewczyna, więc spróbował wstać. Zaraz pożałował sprzeciwiania się jej decyzji, gdyż poczuł bolesne pulsowanie w skroniach. Schylił się natychmiast po odczuciu tego. Każdy ruch był cholernie ciężki, głowa zdawała mu się rozpadać na drobne kawałeczki.
Położył się z powrotem na ziemi i westchnął. Łatwiej się zapomina, gdy skupi do myśli na czymś innym. Postanowił poszukać jakiegoś miłego wspomnienia. Najlepiej niezwiązanego z rodziną i domem.
Zaczął rozmyślać o osobach, które zna. Pierwszą, jaka przyszła mu na myśl, był Yong. Wang w myślach stwierdził, że jeśli chłopak został wzięty do obozu jenieckiego, to pewnie zagadał już kilku strażników na śmierć.
- Yao - głos wyrwał go z zamyślenia.
Trãn trzymała w dłoni koszyk. Po chwili usiadła na klepisku i położyła, to co przyniosła na ziemi. Wyciągnęła jego zawartość i podała chłopakowi.
- Czemu nadal mi pomagasz? - zapytał Wang podejrzliwie.
- Bo ty pomogłeś mi.
Dwunastolatek podrapał się po głowie i zmarszczył brwi.
- Spłaciłaś swój dług. Sama mówiłaś, że jesteśmy kwita.
Trãn przewróciła oczami i westchnęła. Cisza między nimi była nienaturalna. Wang złapał w dłoń pudełeczko z dim sum*22*. Pierogi z ryżem były pyszne. Chłopak wziął szybko kilka dużych gruzów, gdy poczuł ponownie przeraźliwy ból głowy. Skulił się i przeżuwał o wiele wolniej.
- Jak widzę, twój stan nie poprawił się za bardzo.
Wang przemilczał to pytanie i skupił się na jedzeniu.
- Słuchaj. Wiem, że może ci być ciężko po tym wszystkim...
Yao szybko jej przerwał:
- Nic nie wiesz.
- Wiem. Moja mama nie żyje. Rozumiem, że bardzo cierpisz, ale tkwimy w najgorszym możliwym miejscu na świcie na żałobę. Musimy uciec z miasta.
Wang prychnął i odłożył pojemnik z jedzeniem.
- Ty rób, co chcesz.
Tym razem Trãn się zirytowała i zmarszczyła gniewnie brwi. Zacisnęła pięści i powiedziała:
- Nic nie rozumiesz! Jeśli tu zostaniesz, to umrzesz. Myślisz, że raz ci się udało uratować mnie i przeżyłeś tamto, a los będzie ci dalej sprzyjał? Nie! Oni wybiją nas wszystkich jak robaki! Bo to nie jest kwestia rozkazów, to kwestia żołnierzy. Oni nas nie oszczędzą. To nie są osoby, które mogą zachować się po ludzku.
Yao westchnął i oparł głowę na dłoni, zerknął niepewnie na dziewczynę i rzucił:
- Skąd niby wiesz, że chcą zabić wszystkich?
- Stąd do cholery, że to nie wygląda normalnie. Ty w ogóle wiesz, co się dzieje? W biały dzień na środkach ulica dochodzi do gwałtów. Setki ludzi giną dla rozrywki. A wiesz, co dziś widziałam?
Wang niepewnie pokręcił głową.
- Jak szłam do ciebie... Albo raczej dla ciebie. Przez połowę miasta widziałam, jak jakiś żołnierz zgwałcił małą dziewczynkę. Nie wiem nawet, czy miała sześć lat. A potem jakby to nie było wystarczającą zbrodnią, wziął karabin i powtórzył, to co zrobił wcześniej, ale przy pomocy lufy.
Chłopak zaniemówił. Otworzył szeroko oczy z przerażenia, nie będąc w stanie nic powiedzieć. Patrzył ze strachem na swoje dłonie, bał się podnieść wzrok na Trãn.
- A z resztą, po co ci to mówię!? Wy nic nie rozumiecie. Jak to mówią "okazja czyni złodzieja"? Wystarczy dać wam niekaralność!
Yao zmarszczył brwi i gniewnym tonem odparł:
- Nie porównuj mnie do nich. Nikogo nie można porównać do nich.
- Każdego można porównać! Jesteśmy tym samym pieprzonym gatunkiem. A wiesz, co dzieli nas od tych żołnierzy? Bezkarność. Tak właśnie wygląd nasz gatunek, gdy ściągnie się z niego zakazy.
Dziewczyna prychnęła. I odwróciła się do niego plecami. Po czym wstała i wybiegła z chaty. Wang patrzył ze zdumieniem na znikającą sylwetkę dziewczyny. I nie zważając na nic, sam zerwał się na równe nogi.
Przeraźliwy ból opanował jego ciało, a on sam z uporem maniaka chciał ją dogonić. Nie przejmował się faktem, że czuł, jakby ziemia się kręciła. Widział tylko rysujący się kontur dziewczyny. Po stu metrach biegu i zauważeniu, że dalej kręcą się żołnierze, Yao zawrócił.
Ten pozornie niewielki wysiłek dużo go kosztował. Upadł na ubitą ziemię w chatce i z trudem łapał oddech. Objął głowę rękami i patrzył na koszyk, który zostawiła dziewczyna.
W ciągu następnych godzin spędzonych w namiocie rozmyślał nad słowami Trãn. Czy normalni ludzie są zdolni do czegoś podobnego?
- A kim kiedyś byli żołnierze, jak nie normalnymi ludźmi? - wyszeptał chłopak, opierając głowę o ścianę chaty.
Wang spędził większość dnia, starając się odpocząć, na tyle na ile mógł. Chciał zrehabilitować siły, bo miał dość tej chaty i miał dość tej okropnej ciszy, która go otaczała. Sprawdził zawartość koszyka, który przyniosła Trãn i trochę zjadł. Ze zdumieniem zauważył też, że jest tam woda, co przyjął z entuzjazmem.
Przez resztę dnia nie ruszał się z miejsca. Długo zastanawiał nad tym wszystkim i rozmyślał, czy gdyby nie było ograniczeń prawnych, ludzie naprawdę byliby tacy?
Z tą myślą położył się spać.
Przez cały dzień unikał wspominania matki, w nocy za to bez przerwy ją widział. Budził się z łzami w oczach i z irytacją uderzył dłonią w klepisko.
Ten sam sen z ciałem jego mamy powtarzał się. Widział jej zwłoki, słyszał jej głos, gdy spadała i ta wizja była przerażająca.
Rano postanowił sprawdzić, czy jego stan się poprawił. Niepewnie wstał z miejsca i obrócił powoli głowę. Ból się zmniejszył. Chłopak poczuł się pełen dumy, po czym sięgnął do koszyka przyniesionego wczoraj przez Trãn.
Zerknął na materiał zasłaniający wejście i złapał w dłoń koszyk. Wiedział, gdzie mieszka Lien, więc postanowił jej odnieść. Stwierdził, że skoro jego stan się poprawił, to może coś takiego zrobić.
Rozważał też ucieczkę do strefy, ale nie potrafił sobie tego wyobrazić. Nie widział siebie w tym miejscu. Wiedział, że to jedyna szansa na przeżycie, ale wcale mu nie zależało. Wręcz w głowie stwierdził, że miejsce w Strefie bardziej należy się komuś, kto wykorzysta szansę na dobrą przyszłość.
On miał dwanaście lat i prawdopodobnie skończyłby w najlepszym wypadku jako bezdomny dzieciak. Wang przymknął oczy. Nie miał ochoty wybierać się tam.
Przemierzał ciemne uliczki Nankinu, chcąc dostać się do domu Trãn. Powie jej co myśli, a jeśli ona zechce uratować siebie, on spróbuje pomóc jej dostać się do strefy. Taki stworzył plan w swojej głowie.
Yao rozglądał się naokoło. Wszędzie leżały ciała. W większość nagie kobiece z wystającymi z pochwy przedmiotami. Zwłoki dzieci, a nawet niemowląt. Chłopak zauważył nawet najwyraźniej ciało kobiety w ciąży z rozciętym brzuchem. To wszystko tworzyło obrzydliwą mieszankę, dowodzącą słowa Lien. Ludzie wyjęci spod prawa stają się zwierzętami.
Wang zerknął przed siebie i zauważył powieszone na płocie zwłoki, które najwyraźniej wisiały na gwoździu wbitym w język ofiary.
Ludzie nie są jak zwierzęta - pomyślał chłopak. - Zwierzę się nie znęca.
Chłopak szedł znanymi uliczkami, z premedytacją ominął gruzy swojej kamienicy. Bał się ujrzeć jej ciało.
Yao szedł żwawym krokiem przez miasto, bez przerwy wypatrując japońskich żołnierzy. Starał się nie być w zasięgu wzroku żadnego z nich. Źle mu się robiło na świadomość spotkania ich. Kierował się na wschód, powoli zbliżał się do domu dziewczyny. Rozejrzał się, był pewien, że z tej ulicy do jodo, nad którym mieszkała Lien, zostało ledwie pół kilometra.
Wang szedł powoli chodnikiem przy samych budynkach, miał za kilkanaście metry skręcić, ale zauważył kogoś na horyzoncie. Uśmiechał się na widok sylwetki Trãn na rogu ulicy. Natychmiast pobiegł w jej kierunku i zawołał:
- Trãn! Jak się cieszę, że...
Dopiero gdy był w wystarczająco bliskiej odległości, zauważył niepokojący szczegół. Ktoś trzymał rękę dziewczyny, a ona sama drżała ze strachu i kręciła głową. Yao zatrzymał się i rozszerzył oczy ze zdumienia. Zerknął na wycelowany w niego karabin i już miał pewność, że będzie źle.
Pięciu żołnierzy, którzy patrzyli na niego, tylko utwierdziło go w tym przekonaniu.
- Ty idioto - warknęła Lien w jego stronę. - Mogłeś uciekać, a nie biec jak...
Dziewczyna nie dokończyła zdania, gdyż została uderzona w twarz kolbą karabinu. Zachwiała się i zapewne upadłaby na ziemię, gdyby nie ręce zaciśnięte na jej nadgarstkach. Jeden z żołnierzy powiedział coś, a pozostali zawtórowali mu śmiechem. Yao zacisnął dłonie w pięści. I pochylił głowę.
Został rzucony na ziemię, jeden z żołnierzy przycisnął jego twarz do brukowej drogi butem. Wang przymknął oczy, ale natychmiast otworzył je, gdy tylko poczuł mocne kopnięcie w okolicę żeber. A następnie poczuł, jak ktoś staje na jego dłoni. Wrzasnął z bólu, starając się za wszelką cenę wyrwać dłoń. Czuł, jak kości jego palców są miażdżone i wyginają się w nienaturalny sposób, przebijając skórę.
Krzyczał tak głośno, jak tylko mógł. Słowa jakie formułował, z wołania o pomoc przekształciły się w bełkotliwe prośby. Chciał przestać czuć ten ból, choć na chwilę. Choć podświadomie miał pewność, że jego krzyki były dla mieszkańców nieme i tak w głowie wyobrażał sobie, że ktoś ich uratuje. Albo, chociaż obudzi w normalnej rzeczywiści.
Wang, gdy tylko na chwilę noga minimalnie zmniejszyła nacisk, podniósł głowę. Chciał wiedzieć co się dzieje z Trãn. Pożałował tego.
Dziewczyna leżała na wpół nago i była gwałcona przez żołnierza*23*. Jej krzyki były głośne i pełne ogromnej rozpaczy. Próbowała się wyrwać, ale nic to nie dawało. Była jedynie mocno bita w twarz. Z jej oczy lały się łzy, które najwyraźniej nie robiły wrażenia na żołnierzach. Za to chłopak czuł się mentalnie jeszcze gorzej. Nie rozumiał, jak ten mężczyzna mógł robić jej coś takiego. Jaką trzeba być istotą, by patrzeć na tę pełna cierpienia twarz i mimo wszystko robić dalej jej krzywdę?
Wang przygryzł drżącą wargę i sam poczuł, że ma mokre policzki. Z zamyślenia wyrwał go fakt, że został odwrócony na ziemi, tak by leżał na plecach. Otworzył z przerażeniem oczy i ze strachu bał się spojrzeć, w jakim stanie jest jego dłoń. Czuł tylko przeraźliwy ból w tej części ciała. Zaraz po tym kolejny impuls dotarł do jego świadomości, tuż przy jego szyi był bagnet. Zatkało go całkowicie ze strachu.
Myślał, że nadejdzie ostateczny cios, ale ten uderzył w jego brzuch. Chłopak wręcz w zwolnionym tempie rejestrował, jak dłoń Japończyka zaciska się na rękojeści, jak bagnet leci w dół i jak ostrze przecina jego ciało. W pierwszej chwili adrenalina zrobiła swoje i Yao nic nie poczuł. Patrzył z przrażającą świadomością na, to jak materiał jego szaty zostaje przecięty, a wraz z nim skóra. Obserwował to, jak ostrze Zagłębia się w jego ciele, jak powstaje szeroka i głęboka rana. Widział dokładnie chwilę, w której jego wnętrzności zaczęły być widoczne. Zarejestrował nawet moment, gdy jego krew spływała po ciemnozielonej szacie i skapywała w przerażającym tempie na brukową drogę.
Dopiero potem nastała świadomość. I ból. Nigdy w życiu nie doświadczył czegoś takiego. Poprzednie odczucie łamanych kości przy tym zdawało się niczym, a on sam wrzeszczał, wił się z bólu i telepał się, nieświadomie pogłębiając ranę. Na kilka niemożliwych do określenia chwil nie wiedział, nie słyszał i nie widział nic. Jego umysł wypełniał tylko ból.
Obraz i tak po tym był rozmyty. Wang ze zdumieniem patrzył na powiększającą się plamę czerwieni. Słyszał w tle głos Trãn, może śmiech żołnierzy. Po jego policzkach płynęły bez przerwy łzy. Jego świadomość skupiła się tylko na ranie.
Nie widział więc, że pustą od dawna drogą właśnie jechał samochód terenowy. Kierowca gwałtownie zahamował zaledwie kilka metrów przed nimi. Wybiegł z auta i jego ciężkie buty uderzały w kamyczki, wydając głośne dźwięki stukotu. Mężczyzna w podeszłym już wieku, ubrany w szary płacz bieg w kierunku żołnierzy, po drodze ściągnął z ramienia krwiście czerwoną opaskę.
To był jedyny odnotowany przez Yao szczegół z tego. Symbol na opasce. Wang pomyślał przez chwilę, że umarł i widzi jakieś bóstwo hindusów. W końcu symbolem była swastyka*24*.
Mężczyzna ze wściekłością wręcz wymachiwał opaską tuż przed oczami Japończyków. Mówił coś gniewnym tonem i krzyczał do żołnierzy swoim nienaturalnie grubym głosem. Wypowiedział parę niezrozumiałych słów i Japończycy odeszli. *25*
Trãn, gdy tylko żołnierz, który dociskał jej ciało do ziemi, odszedł ona natychmiast wstała z miejsca, spróbowała się zasłonić szatą i z niepokojem patrzyła na Yao.
- Nic ci nie jest? - zapytał mężczyzna już łagodniejszym tonem.
- M-mi nic... - Lien z trudem utrzymywała się na nogach, cała telepała się i ze łzami w oczach spoglądała na chłopaka.
Mężczyzna widział chłopaka i na widok jego stanu już był pewien, że sprawa jest poważna, podszedł do niego i przyłożył mu dłoń do sinej szyi.
- Złap jego nogi - polecił mężczyzna dziewczynie. - Położymy go w moim samochodzie i zawiozę go do Wilsona*26*, on nie takich już ludzi składał w całość.
Trãn pokiwała głową i uklęknęła przy Yao, zacisnęła powieki i złapała za jego łydki. Dziewczyna wiedziała, że sama jest w nie najlepszym stanie, ale nie w takim jak chłopak. Mężczyzna ułożył ręce pod plecami Wanga, zauważył przy okazji stan dłoni chłopaka. Z tego co widział tylko na pierwszy rzut oka, kości palców były zmiażdżone, w niektórych miejscach doszło do złamania otwartego.
Razem podnieśli chłopaka, a mężczyzna otworzył drzwi w swoim samochodzie i położył Yao na tylnym siedzeniu, po czym kiwnął na Lien. Ta domykając się, o co chodzi zajęła miejsce pasażera na przodzie pojazdu.
Mężczyzna wziął w dłoń apteczkę, którą z oczywistych względów woził, że sobą. Opatrunek gazowy i okrył nią ranę. Widział, ze najgorszą rzeczą, jaką mógłby zrobić, byłoby dotykanie rany lub próba wsunięcia wnętrzności wgłąb brzucha. Następnie zakrył ranę folią i owinął białym materiałem. Z irytacją zauważył, że po raz kolejny będzie musiał na nowo zaopatrzyć apteczkę. Trzeci raz od zdobycia miasta. To chyba trochę zbyt dużo jak na ledwie cztery dni.
Wsiadł do samochodu i zajął miejsce kierowcy, przekręcił kluczyk i zerknął niepewnie na dziewczynę (dziewczynkę?), jej stan też nie był dobry. Choć oczywiste jest, że zapewne jej stan psychiczny jest o wiele gorszy.
- Wybacz, że nie przedstawiłem się. Jestem John Rabe*27*.
Trãn kiwnęła głową i zerknął niepewnie na Yao.
- Czy on...
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze - mówił, skręcając mechanicznie w stronę szpitala.
Dziewczyna opuściła głowę. Czuła nadal dłonie tego żołnierza na skórze. To tak bardzo bolało. Tak bardzo się bała, w końcu powinna to zrobić z mężem*28*, a nie w taki sposób. Zaczęła łkać. Z czasem próbowała się uspokoić, patrząc ze znużeniem na drogę. Nagle zauważyła, że się zatrzymują.
Z przerażeniem rozglądała się po okolicy, dookoła szpitala było bardzo wielu japońskich żołnierzy. Mężczyzna na ich widok zmarszczył brwi i zauważył, że nad szpitalem wisiała flaga ONZ i III Rzeszy. Z oczywistych względów było wiadomo, że flagi Chin nikt by nie uszanował.
- Lepiej, choć ze mną - powiedział po chwili zastanowienia i poprawił swastykę na swoim ramieniu.
Lien czuła na sobie spojrzenia żołnierzy, jej szata była lekko rozerwana u dołu, odsłaniała jej uda, ale na szczęście rozdarcia nie sięgały zbyt wysoko. Podeszła do tylnych drzwi samochodu i zerknął na Yao. Był przeraźliwie blady i miał zamknięte oczy. Fotele, na których leżał, były zakrwawione. Dziewczyna ze strachem zerknął na mężczyznę, który przesunął Wanga bardziej w jej stronę.
- Złap jego nogi i delikatnie wyciągnij go z samochodu, ja zaraz podniosę jego ręce.
Trãn kiwnęła głową i niepewnie starała się wyciągnąć chłopaka z samochodu. Pan Rabe zaraz zgodnie ze słowami przytrzymał go za ramiona i podniósł. Niosąc chłopaka, weszli do szpitala.
Lien była przerażona myślą, że jest tu tak wielu żołnierzy. Przecież oni mogą zrobić coś złego. Po wejściu do środka dziewczyna zamarła. Nigdy w życiu nie widziała tylu rannych ludzi. Na korytarzach siedziały osoby w różnym wieku. Mieli bandaże, białe materiały zawinięte wokół różnych części ciała. Niektórym najwyraźniej amputowano kończyny. Panował tu przeraźliwy ścisk. Dziewczyna z trudem stąpała po ziemi, bojąc się, że niechcący nadepnie komuś na rękę, bądź nogę.
Zauważyła napis sala operacyjna, a mężczyzna wytłumaczył jej, że muszą położyć chłopaka. Trãn kiwnęła głową i czekała. Czuła się strasznie niezręcznie w otoczeniu tylu osób. W tym czasie mężczyzna zapukał w drzwi i usłyszał:
- Za dwie minuty wyjdzie lekarz, na razie trwa poważna operacja.
Dziewczyna zmarszczyła brwi, a po chwili powiedział:
- To przerażające ile osób zranili żołnierze.
Mężczyzna przytaknął, poziom okrucieństwa Japończyków przekroczył granicę ludzkiego pojmowania.
- Sam nie wierzyłem, w to jak to wygląda. Miałem nadzieję, że okupacja będzie łagodna. Cholernie się przeliczyłem. Dobrze, że udało się stworzyć Strefę. Choć i tak Japończycy nie szanują jej granic.
- Jak pan ich przepędził? - zapytała Lien niepewnie.
To pytanie nurtowało ją. W końcu zaskakujący był fakt, że ktoś mógł się im przeciwstawić.
- Widzisz ten symbol na moim ramieniu? To znak kraju, z którego pochodzę. Ma on zawarty sojusz z Japonią. Zwykła kwestia szacunku, a ja wykorzystałem ten fakt. Ja i kilku innych członków nazistowskiej partii.
Dziewczyna otworzyła ze zdziwieniem oczy. Nie rozumiała, jak jakiekolwiek państwo mogło zawrzeć sojusz z Japończykami.
- A skąd pan pochodzi?
- Z Europy środkowej, a konkretnie z Niemiec. Choć teraz bardziej wypada powiedzieć Trzecia Rzesza. Jak tylko będzie spokojniej, chciałbym pojechać do mojego kraju. Może jeśli porozmawiam z przywódcą, uda mi się zmienić coś w postępowaniu Japończyków. Chciałbym, żeby tak się stało.
Trãn pokiwała głową. Postępowanie tego człowieka wydawało jej się bardzo szlachetne.
- Jeśli wszyscy ludzie w pana kraju są tacy mili, jak pan to mogło by to pomóc.
Mężczyzna westchnął, ta dziewczynka nie ma pojęcia, co się dzieje w Europie. Co ta oznacza jego mundur. Słyszał wiele, o tym co planuje Hitler i zdecydowanie pomoc Chinom będzie ostatnią rzeczą jaką, by zrobił. Ale warto próbować.
Gorzej i tak nie może być - pomyślał mężczyzna. Jeśli cokolwiek może pomóc ludziom, tu zrobi to. Oby jego wysiłki nie były daremne.
- Z polityką niestety jest inaczej. Wśród polityków nie ma miłych ludzi. Zresztą Nankin się o tym przekonał.
Trãn przytaknęła mężczyźnie i opuściła głowę. Gdyby politycy byli uczciwi i dobrzy nie dopuściliby do tego. Przenieśliby ludność. A może nawet nie musieliby gdyby generał poprowadził stutysięczną armię.
Ale politycy byli egoistami. A generał tchórzem.
Po chwili milczenia drzwi do sali operacyjnej się otworzyły, a zza nich wyszedł siwy mężczyzna ubrany w lekarski fartuch. Biały materiał był pełen czerwonych plam, jedne były wciąż świeże, a inne przybrały już kolor rdzy. Doktor miał cienie pod oczami i ziewał, patrząc na pomieszczenie.
- Wilson - zaczął pan Rabe, podchodząc do chirurga. - Mamy ciężki przypadek rany brzucha, obejrzyj to i operuj.
Lekarz zmarszczył brwi i przykucnął przy Yao. Ściągnął biały materiał zakrywający ranę i dokładnie się jej przyjrzał.
- Dwójka osób z mojego zespołu się tym zajmie. Rana jest płytka i nie naruszono organów. To łatwy przypadek.
Niemiec otworzył ze zdziwieniem oczy. Ta rana wydawała mu się strasznie poważna, a Wilson twierdził, że była niegroźna. Sam fakt, że operacją miała się zająć, tylko dwójka osób go dziwił.
- A jak twoim zdaniem wygląda ciężki przypadek?
Lekarz zawahał się z odpowiedzią i patrzył przez chwilę w skupieniu, jak jeden z pracowników szpitala niesie dzieciaka z raną brzucha na salę.
- W normalnych okolicznościach to byłaby ciężka rana. Ale to nie są normalne okoliczności. Mój zespół przeprowadził w ciągu czterech dni blisko trzysta operacji. Ty masz pojęcie, ile to jest? Dziś rano operowałem kobietę, której prawie odcięto głowę. Przerżnęli większość mięśni, ale cudem nie rozcięli rdzenia. Kobietą doczołgała się do szpitala z głową trzymającą się na kilku mięśniach*29*. To ciężki przypadek. Rana brzucha to nic. Operowałbym ją z zamkniętymi oczami. Mój zespół da radę, a ja idę odsypiać noc.
Rabe spojrzał na doktora i w myślach przyznał, że ten wyglądał tragicznie. Ale co się dziwić, on sam też nie wygląda lepiej po całonocnym pilnowaniu strefy.
- Dużo było ludzi w nocy do operowania?
- Żadnych. Głównie ty mi ich dostarczasz. Japończycy, jeśli kogoś zostawią żywego to tylko przez przypadek.
Lekarz westchnął i rozejrzał się po korytarzach. Więc osób szukało bezpiecznego miejsca niż pomocy medycznej.
- To, czemu nie spałeś?
- Z tego samego powodu, co ty nie śpisz - rzucił Wilson z irytacją w głosie. - Pilnowałem. Sam widzisz ile żołnierzy się tu kręci. Dwa dni temu wpadli tu z bronią i wyciągnęli kilkanaście kobiet. Grozili moim ludziom, że ich rozstrzelają, jak nie pozwolą im wziąć tego, co należy do nich.
Rabe spojrzał na chirurga ze zdumieniem. A po chwili domyślił się, że to było powodem wywieszenia flagi Rzeszy. Lekarze robili, co mogli by ratować pacjentów. Szkoda, że w takich warunkach to było ciężkie.
- Gdzie wzięli te kobiety?
- Do budynku ONZ. Zorganizowali sobie tam burdel*30*.
Rabe zacisnął pięści z irytacji i bezsilności. Japończycy nie mieli wstydu, dosłownie pluli im w twarz.
- Nawet nie próbuj - przerwał mu doktor, nim zdążył coś powiedzieć. - Jak tam wejdziesz, to nawet swastyka cię nie uratuje. Nawet gdyby sam Hitler tam wszedł to i tak by go zabili. Gdy są w takim miejscu i mają ogromną przewagę, gówno ich obchodzi czy jest się Niemcem, Amerykaninem czy Chińczykiem. Zabiliby każdego. I tak masz szczęście na razie. Twojego kolegę z partii prawie zabili.
Niemiec zaniemówił. Czuł się tak okropnie bezsilny. Chciał jak najszybciej zrobić cokolwiek, ale wiedział, że musi dbać o strefę. W końcu nie chodziło tylko o jego życie, chodziło o życie trzystu tysięcy ludzi, których egzystencja zależy od tego, czy Japończycy nie przekroczą granic ziemi neutralnej. A dziwnym trafem zbyt często przekraczali, gdy go nie było.
- Co mu zrobili?
- Zepchnęli ze schodów, połamał sobie kilka kości. A teraz nie zawracaj mi głowy.
Rabe kiwnął głową i zerknął na dziewczynę, która przysłuchiwała się rozmowie. Niepewnie otwierała i zamykała usta, nie wiedząc co powiedzieć. Niemiec zauważył to i chcąc ją zachęcić, rzucił:
- Coś się stało?
Trãn westchnęła niepewnie i pokazała białą wstążkę, która trzymała w dłoni.
- Czy jeśli operacja pójdzie pomyślnie, mógłby pan to przekazać, rozumiem, jeśli nie ma pan czasu - mówiła przestraszonym tonem w stronę lekarza. - Ale bardzo proszę.
Mężczyzna uśmiechnął się i wziął w dłoń materiał:
- Nie martw się, z twoim przyjacielem będzie na pewno dobrze, przekaże mu.
Lien zaczęła dziękować doktorowi i nisko się pochyliła w podzięce, aż pan Rabe przerwał jej potok podziękowań.
- Dobrze, nie będziemy już przeszkadzać lekarzowi. Odwiozę cię do strefy i może przy okazji wezmę jeszcze parę osób. Dla ich bezpieczeństwo. Nie martw się, twojemu przyjacielowi nic nie będzie. Jest w dobrych rękach.
Trãn zgodziła się i z Niemcem wyszła z budynku. Tym razem kierowali się w bezpieczne miejsce, a mężczyzna co chwilę wypatrywał ludzi, którzy potrzebowaliby pomocy.
Doktor Wilson za to, po chwili od wyjazdu dziewczynki i Rabe wszedł na salę operacyjną. I nie patrząc na nic, obwiązał materiał wokół nadgarstka chłopca.
- Niech to przyniesie ci szczęście podczas operacji.
Zmęczony lekarz poszedł odpocząć.
* * *
Yao poczuł dziwny ból w okolicach brzucha. To było pierwszym, co poczuł po przebudzeniu się. Następnie z wielkim trudem otworzył oczy i zauważył, że leżał na kocu. Przez chwilę myślał, że spotkanie z żołnierzami było złym senem. Po tym zauważył, że jego brzuch okrywał bandaż.
Wang niepewnie uniósł dłoń i ułożył ją na bandażu. Bolało. Zauważył, że coś ma na ręce. Zerknął na biały materiał spod przymrużonych powiek. Nie rozumiał tego.
Skoro umarł to, czemu miał na sobie bandaż. I skąd u licha ta wstążka?
Zmarszczył brwi i z trudem uniósł się przy pomocy rąk, rozejrzał się i zauważył sporo osób na około. To wyglądało na podejrzanie normalne miejsce.
- Gdzie ja jestem? - zapytał sam siebie.
- W szpitalu - odpowiedział mu jakiś mężczyzna z bandażem wokół głowy.
Yao zaniemówił. Nie rozumiał kompletnie nic. Przecież pamiętał Trãn, ulicę, żołnierzy. I bagnet, który zaniżał się w jego ciele. A potem była tylko swastyka. I nic więcej. Choć w tej chwili najbardziej interesowało go, gdzie jest jedyna osoba, która mogłaby mu wytłumaczyć tę chorą sytuację. Postanowił zapytać się otaczających go ludzi, więc ponowie podniósł się przy pomocy rąk i spojrzał na człowieka obok:
- Czy jest tutaj dziewczyna, mniej więcej mojego wzrostu. Z włosami do łopatek? Ma na sobie zieloną szatę? Trafiła tu ze mną?
Mężczyzna obok zerknął na niego ze zdziwieniem:
- Nie wiem. Jestem tu od kilku godzin.
Wang zmarszczył brwi. Nic nie rozumiał. I zastanawiał się, gdzie jest Lien. Martwił się o dziewczynę, bo ostatnie co pamiętał, to scena, gdy była ona gwałcona.
Chłopak spróbował wstać i natychmiast zakrył sobie usta dłonią. Cholernie bolało. Ale bardziej go interesowało, gdzie jest Trãn. Więc zacisnął zęby i wstał z miejsca. Jego brzuch niemiłosiernie bolał. A on w powolnym tempie wyszedł z pomieszczenia, w którym się znajdował. Opierał się o ścianę i zauważył, że był teraz na korytarzu, na podłodze siedziało wiele osób. Więc chłopak niepewnie puścił się ściany i starał się iść przed siebie.
Nie miał pojęcia, czego oczekiwał. Chyba wewnętrznie miał nadzieję, że spotka dziewczynę całą i zdrową. Jednak jej tutaj nie było. Rozglądał się na około, nie wiedząc co robić. Nagle usłyszał czyjś głos:
- Lepiej idź się położyć, jesteś świeżo po operacji i uważaj na zbyt gwałtowne ruchy.
Yao otworzył szeroko oczy.
- Jakiej operacji?
Lekarz przed nim westchnął.
- Operacji brzucha. Miałeś ranę otwartą i to sporą.
Chłopak pamiętał, że został ranny, ale nie wiedział nic prócz tego. Postanowił więc skorzystać z faktu, że ten człowiek przed nim coś wie.
- A jak tu trafiłem? Była ze mną taka dziewczyna?
- Szef mówił, że Rabe cię przywiózł, a dziewczynę pewnie wziął do strefy.
Yao odetchnął z ulgą. Trãn jest bezpieczna, to dobrze. Oby ktoś tam jej pomógł, bo zapewne bardzo przeżywa, to co się stało. Kto by mógł znieść tego coś takiego normalnie?
- Kto to Rabe?
- Niemiec, który stworzył strefę i broni ją przed Japońcami. Tylko jego się boją.
Wang pokiwał głową. Nadal niewiele rozumiał z tej sytuacji, ale ta wiedza mu wystarczała. Lien jest bezpieczna. Czego więcej mógłby chcieć?
Po tym grzecznie wrócił do sali i położył się na kocu. Zerknął na wstążkę na nadgarstku i zastanawiał się, skąd ona jest. Była największą zagadką. Rozmyślał nad jej sensem.
Była biała. To kolor żałoby. Ale kto mógłby mieć żałobę. Dwunastolatek odwiązał ją z nadgarstka i obejrzał z bliska. Zwykła biała wstążka. A zresztą czego się spodziewał, że ktoś się na niej podpisał? Wang westchnął, patrząc ponuro w sufit. Powinien czuć radość, cudem przeżył. Jednak nie było to dla niego w żadnym stopniu dobre.
Nie czuł potrzeby, by żyć. Yao zirytował się sam na siebie i zacisnął dłonie. Był kurewskim egoistą. Szczęście podano mu na złotej tacy, a on nim gardził. Setki ludzi, jak nie tysiące, w tej chwili oddałoby wszystko za bezpieczeństwo, które on dostał.
Wang westchnął, brzydził się sobą. Chciał uderzyć się w twarz, za to, co myślał. Przymknął powieki i zasłonił twarz dłońmi.
Czemu to wszystko tak bardzo boli? Czemu jest takie bezsensowne? - pytał się w myślach. - Moja każda decyzja jest błędem, przynoszę pecha. Czemu nadal żyję?
Chłopak poczuł, jak z oczu wypływają mu łzy, ciągle trzymał ręce, tak by nic nie było widać. Miał dość. Tak cholernie miał dość tego wszystkiego.
Uspokoił się powoli i zdjął dłonie. Patrzył na brudny materiał swojej szaty. W tak wielu miejscach był on pełen czerwonych plam. W większość krew nie była jego. Chłopak przejechał palcem po bandażu i syknął.
Za oknem panował pół mrok. Słońce, patrząc na cienie, zachodziło. Yao nie miał pojęcia, ile czasu minęło od spotkania z żołnierzami. Kilka godzin czy więcej. A czy to w ogóle miało znaczenie?
Pozostali ludzie wraz ze zmierzchem zaczęli zasypiać. On za to patrzył w sufit, rozważając wiele rzeczy. Myślał, o tym co mógłby zrobić. O ludziach, jacy nie wrócą.
Z każdą chwilą coraz bardziej wątpił w to, że cokolwiek będzie dobrze. Wszystko, na czym mu zależało, zostało zniszczone przez wojnę. Ludzie, na których mu zależało, nie wrócą. Utkwili, gdzieś w miejscu skąd nie ma drogi powrotnej. Nie w takiej formie i nie w takim życiu.
Chłopak złapał w dłoń białą wstążkę i patrzył na nią, choć wszystko na około było równie niewyraźne. Stwierdził, że tylko jedna osoba mogłaby mu dać coś takiego. Trãn. W myślach jej podziękował.
A po chwili zaraz przeprosił, bo był pewny, jaką podjął decyzję.
Cicho wstał z miejsca, a biały materiał przywiązał na dwa guzy do nadgarstka. Zerknął niepewnie na tylne wejście do szpitala, którego obecnie nikt nie pilnował. Wstał i zacisnął pięść. Rozglądał się uważnie, ze strachem wypatrując lekarzy. Sporo ludzi, którzy jeszcze nie spali wpatrywali się w niego, gdy zbliżał się do wyjścia. Nikt nie próbował go zatrzymać.
Przekręcił kluczyk w drzwiach i je otworzył. Rozejrzał się, choć niewiele to dało. Księżyc słabo świecił, a w całym mieście nikt nie ryzykował zapalenia światła. Zerknął jeszcze raz za siebie. Kilka osób patrzyło na niego ze zdumieniem. Yao zignorował ich reakcję i wyszedł, delikatnie zamykając drzwi.
Chłopak z trudem szedł przed siebie, nie wiedząc nawet, gdzie zmierzał. Nie znał tej części miasta. Była dla niego cholernie obca i jakkolwiek by się nie starał, nie pamiętał niczego, co mogłoby mu pomóc w lokalizacji. Spojrzał uważnie na zakręt i zauważył żołnierzy, siedzących na końcu następnej ulicy. Niewielka łapka oświetlała ich sylwetki.
Yao zamknął oczy. Skoro nie zależało mu na życiu, to czemu boi się podejść do żołnierzy? Oni w tym mieście rozdawali śmierć. Mimo wszystko z jakiegoś względu nie potrafił pójść w ich kierunku.
Nie bał się śmierci. Bał się bólu, jaki ci ludzie mogą mu zadać. Chłopak przyłożył niepewnie dłoń do szyi. Nie chciał cierpieć znowu. Tak strasznie przerażała go myśl o ranach, jakie zadadzą mu żołnierze. Wang odwrócił się i odszedł z dala od żołnierzy. Z irytacją pytał się w myślach, czego chce.
Chłopak szedł długimi ulicami w poszukiwaniu czegoś znajomego. Nie miał pojęcia, czego szuka, gdzie jest i w jakim celu. Nie wiedział nic. Po prostu powoli zmierzał przed siebie, badając wzrokiem miasto. Ignorował ciała na około i zmierzał niestrudzenie przed siebie. Brzuch go bolał niemiłosiernie.
Nie widział nic znajomego, za to zobaczył, że ilość ciał na około jest większa. Stwierdził, że zapewne zabito mieszkańców ty okolic, co oznacza, że Japończycy nie mają teoretycznie powodu wracać tu. Było to dla chłopca wręcz dowodem, że jest tu bezpiecznie na razie.
Chłopak wszedł do raczej średniozamożnego domu i rozejrzał się czy aby na pewno nikogo tam nie było.
Przeszukiwał powoli szafki, szukając czegokolwiek do jedzenia i picia. Nie było tego zbyt wiele, ale zawsze lepiej jest znaleźć cokolwiek niż nie znaleźć nic. Dla bezpieczeństwa zniósł zbiornik z wodą i trochę ryżu do piwnicy domu. Usiadł na dywanie i oparł głowę o ścianę. Odpiął guziki szaty i zauważył bandaż oplatający jego brzuch. Dotknął dłonią miejsca, gdzie była rana i syknął z bólu. Materiał, w niektórych miejscach miał barwę zaschłej krwi.
Chłopak ułożył głowę na podłodze. Tak bardzo to wszystko bolało. Miał dość. Najzwyczajniej miał dość. Zacisnął powieki. I wziął głęboki oddech. Nie docierało do niego to wszystko. To nie mogło być prawdziwe. Przecież, to co się dzieje w Nankinie, wykracza poza ludzkie pojmowanie.
Jednak niestety czasem rzeczywistość jest o wiele bardziej nierealna od fikcji.
Chłopiec wstał niepewnie z miejsca i poszedł na górę szukać czegokolwiek, co mogło zapewnić mu ciepło. Powoli otwierał szafki, starając się zachować ciszę. Mimo ciemności znalazł koc, którym natychmiast się otulił i zszedł do piwnicy. Ułożył się na dywanie i przykrył kocem.
Nie wiedział, czy będzie w ogóle spał. Po prostu patrzył na otaczającą go ciemność. A jego oczy domagały się odpoczynku. On sam nie był pewien czy tego chciał. Nie chciał znowu mieć tych koszmarów, bał się widzieć twarz matki, gdy spadała lub Trãn, gdy była gwałcona.
W końcu nie wytrzymał i zasnął. Tak jak się obawiał, drzemka tylko pogorszyła jego stan, bo to wszyscy stało się wyraźniejsze. Chłopiec wziął głęboki oddech. Tej nocy przespał ledwo pół godziny.
Przez ranek i południe nie ruszał się z miejsca. Wolał być we względnie bezpiecznej piwnicy. Spędził ten czas, rozmyślając nad wieloma rzeczami.
Myślał, co powinien zrobić i niechętnie wracał do myśli pod tytułem, co by było gdyby... Chciał, by to wszystko nagle okazało się fikcją. Ale już dawno stracił wiarę, e tak może się stać. Zostało mu myśleć, nad tym co się dzieje naprawdę.
To wszytko zmierzało tylko ku destrukcji. Ludzie na około ginęli, a śmierć stała się normą. Chłopak leżąc, zadał sobie nurtujące go pytanie: "jaka będzie różnica między tym, czy zginie teraz, czy później". Śmierć jest stałą. Zrozumiał to.
Bał się jej, ale nie była tak przerażająca, jak życie.
Yao wstał z miejsca. Powoli wszedł po schodach na parter i z obojętną twarzą wyszedł z budynku. Nie zwracał uwagi na nic dookoła, szedł przed siebie, a światło zachodzącego słońca rzucało wielkie cienie na wszystko dokoła.
Chłopak stwierdził, że szczęście z niego kpi. Tak cholernie kpi. Uratowało mu życie, ale po co? Po to, by dalej pluć mu w twarz, by dalej pokazywać mu, że nie ma dna, na które może upaść? Najwyraźniej tak. Bo wszystko, co ważne dla niego już nie istniało.
Prawie wszystko. Wang nie czuł żadnego przywiązania do swojej egzystencji. Ale był tchórzliwym człowiekiem, który bał się i życia i śmierci. I końca i cierpienia. Był desperatem, który biegł za czymkolwiek, co obroni jego samego w swojej własnej opinii.
Nie wiedział dokładnie, w jakiej jest części miasta. Właściwie teraz wszytko wyglądało podobnie. Przedmieścia, centrum, pobliskie domy. Wszystko łączył wspólny mianownik - zniszczczenie. Miasto będące dumą Chin stało się gruzowiskiem, gdzie wszędzie leżały ciała.
Człowiek jest istotą, która umie przyzwyczaić się do pewnych warunków. Yao jednak i tak czuł obrzydzenie do siebie na myśl, że zwłoki nawet w najobrzydliwsze stanie już go nie ruszały. Tak jakby to było normalne.
Chłopak spoglądał na drogę przed sobą i zmasakrowane zwłoki. Naga kobieta z rozciętym brzuchem, rozpołowione niemowlę, starszy mężczyzna, który został pozbawiony głowy. Brzmi okrutnie. Czemu stało się „typowe” na tle tego wszystkiego?
Zauważył, że był w okolicy stawu. W Nankinie były dwa. Zwykle stanowiły atrakcję dla wszystkich, szczególnie w upalne dni. Wang rozszerzył oczy ze zdumienia. Woda była czerwona, a zamiast ryb pływały fragmenty wnętrzności. Chłopak odwrócił szybko wzrok. Oni zawsze go zaskoczą. Kiedy myślał, że widział wszytko, nagle oni swoimi czynami udowadniają mu, że mogą go ponownie przerazić.
Niewiele rzeczy jest nieskończonych. Wszystko ma gdzieś swój kres. Z wyjątkiem okrucieństwa.
Dwunastolatek zatrząsł się ze strachu. Tak bardzo nie chciał tu być.
Zacisnął pięści i szedł przed siebie. Powtarzał w głowie, że to tylko jego wyobraźnia. Woda nie mogła być czerwona, wewnątrz nie mogło być fragmentów ciał. Zaprzeczał temu wszystkiemu na około. Tak bardzo chciał w to wierzyć. Tak dużo by dał, by być ślepym.
Kierował się w stronę swojej dawnej kamienicy. Gdy zrozumiał położenie, ruszył w odpowiednią stronę i dziwiło go, że nie spotkał żadnego żołnierza dotychczas. Szczęście?
Przemierzał małe uliczki, szedł tuż przy samych budynkach i starał się omijać liczne ciała. Zerknął na swoją ulicę, która teraz była obca. Większość budynków spalono, a inne zwyczajnie opustoszały.
Chłopiec widział ruiny swojego domu i powstrzymywał się z trudem przed tym, by nie zawrócić. Zauważył ciała leżące tak jak wcześniej. Rozrzucone zwłoki przyciągały muchy i insekty. Jakieś bezdomne zwierzęta nadgryzły wyraźnie je w niektórych miejscach.
Człowiek się przyzwyczaja do każdych warunków. Yao mniej odczuwał obrzydzenie tym zapachem niż zaledwie kilka dni temu.
Poszedł w kierunku ciała matki i spojrzał na jej twarz. Szeroko otwarte szkliste oczy. Zaschła kałuża krwi.
Usiadł na bruku obok niej i złapał jej rękę.
- Tak bardzo chciałbym, żeby tego wszystkiego nie było - wyszeptał cicho.
W ciągu kilku ostatnich dni był świadkiem dwóch gwałtów. Widział zbrodnie na własne oczy i widział ich konsekwencje. Czy po tym w ogóle ma szansę, by zapomnieć?
Spojrzał na dłoń z białą wstążką. Odwiązał ją i przywiązał do nadgarstka matki. Na jego twarz wpłynął smutny uśmiech.
- Teraz ty będziesz miała żałobę. Wybacz.
Wstał z miejsca i ruszył w stronę centrum miasta. To chore, ale wiedział, że musi skończyć, to co los zaczął. Miał ochotę śmiać się histerycznie, przeżyłby umrzeć.
Szedł szybko i trzymał się za brzuch. Bolało, tak strasznie bolało. A w głowie pocieszał się myślą, że nadejdzie niedługo koniec bólu.
Spojrzał przed siebie, widział kilka wysokich budynków, ale on szukał jednego. Zauważył go po chwili. Zwykły wysoki blok. Co było w nim wyjątkowego? Tu mieszkał jego przyjaciel. Ten sam, który miał miliony głupich pomysłów i ten sam, który został nazwany żołnierzem i wrzucony w wir wojny.
Yao szedł po schodach pożarowych, wypatrywał czy na około nie ma żołnierzy, widział same trupy. Chciał ich nie poznawać. Ale przecież wiedział, że wśród zwłok leży mama Yonga, wredna sąsiadka, która zawsze donosiła na ich pomysły, starszy pan, który opowiadał im o dawnych czasach, dwudziestoletnia dziewczyna uzależniona od opium...
Wang ich wszystkich znał. A teraz leżeli na ziemi, ze śladami po kulach, cięciach bagnetu, nie raz męczeni przed śmiercią i torturowani. Chłopiec bał się przyglądać im się dokładniej. Nie chciał zauważyć więcej szczegółów. I tak chyba widział za dużo w ciągu ostatnich dni.
Wszedł na dach i spojrzał na niezabezpieczoną krawędź. Pamiętał, jak siedział tu z przyjacielem. I rozmyślali, o tym co zrobią, jak będą dorośli. Ta myśl go zirytowała i zmarszczył brwi.
Stanął w odległości kilku kroków od końca dachu i wziął głęboki oddech. Stanął w miejscu i zdał sobie sprawę, z tego jak bardzo się bał.
Czuł, jakby nogi przyrosły mu do posadzki. Był wciąż dzieckiem, tchórzliwym dwunastolatkiem, który nie rozumiał tak wielu rzeczy. Zacisnął pięści.
Jak małe dziecko, które wyliczanką wybiera, kto szuka w chowanym, tak on wyliczał, za co zrobi, krok w tył ku schodom lub w przód - do krawędzi.
- Dla świata.
Krok ku krawędzi. Bo świat zdecydował za nich wszystkich. Zabrał im szansę. Wszystko, co było kiedyś, zostało im już zabrane, a świat patrzy na nich zza Jangcy z pozornie smutną miną.
- Dla losu.
Coraz bliżej przepaści. Los jest dzieckiem ze szkłem powiększającym, którym podpala mrówki. Nie patrząc na nic i nie wiedząc nic, kończy ich życie dla własnej radości.
- Dla historii.
Krok ku krawędzi. Bo zapiszą się w historii jako liczby, które w zależności od potrzeby zostaną zwiększone lub zmniejszone. Nikt nie będzie myślał o nich jak o ludziach. A ich tragedia stanie się ciekawostką.
- Dla mamy.
Kolejny krok w przód. Słyszał w głowie jej przerażający krzyk.
- Dla taty.
Jeszcze bliżej krawędzi. Śmierć ojca była, tym czego nie mógł długi czas zaakceptować. To wydarzenie rzuciło cień na wszystko dookoła. Czy jakby on żył mieliby szansę uciec?
- Dla Yonga.
Stanął na chwilę w miejscu, nie wiedząc co robić. Zawiedzie przyjaciela? Ale z drugiej strony, jeśli tak traktuje się cywilów, to jak wygląda traktowanie jeńców wojennych? Czy ma w ogóle jeszcze kogo zawodzić?
- Dla Trãn.
Pierwszy raz zrobił krok w tył. Dziewczyna go raz uratowała, teraz pewnie przebywała w strefie. Ona żyła.
- Dla sprawiedliwości.
Krok w stronę końca dachu. Bo sprawiedliwości nie ma. Bo wydano na nich wszystkich z góry wyrok śmierci. Nie są już ludźmi, są liczbami, tymi, których politycy nie zechcą oszacować.
Spojrzał przed siebie, od końca dachu dzielił go jeden krok. Z góry miasto wyglądało inaczej. Tu wszystko zdawało się zatrzymane. Ciała przypominały żywych ludzi, którzy po prostu stali w miejscu. Wszystko zdawało się zwyczajne. Jak wcześniej.
Pamiętał, jak siedząc tu obserwował miasto z Yongiem. Zacisnął powieki, czuł, jak łzy spływają mu po policzkach.
Świat dawał mu iluzje tego, że ma przed sobą setki otwartych drzwi. Mógł robić tak wiele różnych rzeczy. Mógł... A przynajmniej tak myślał. To wszystko jest cholernie pozorne. Bo często nie ma się żadnego wyboru.
Tak jak on tkwi się nad przepaścią, gdzie nie ma dobrej i złej opcji. Jest zła i gorsza, ale nie wiadomo nawet, która jest którą.
- Dla mnie - głos drżał mu, kiedy wypowiadał te słowa.
Jak wiadomo, człowiek jest egoistyczną istotą. Nawet gdy twierdzi, że robi coś dla innych, ma zwykle ukryty motyw lub cel.
Yao uniósł nogę i chciał zrobić krok w przód. Ku wiadomemu końcu, bo przed nim nie było już nic. Jednak zatrzymał się w połowie, cofnął nogę i uklęknął na betonie, chowając twarz w dłonie. Tak bardzo się bał, tak bardzo nie potrafił tego zrobić.
Nie miał pojęcia, co będzie dalej. Nie miał pojęcia czy zrobił dobrze. Wybrał gorszą opcję? Objął kolana ramionami i spoglądał przed siebie. Patrzył na śliczne niebo i na kontrastującą z nim ziemię, która była usłana ciałami.
Czemu wybrał to drugie?
Wstał i ruszył powolnym krokiem w stronę schodów, chcąc zejść z tego budynku. Nie miał pojęcia co będzie dalej. Może spróbuję dotrzeć jakimś cudem do strefy albo poszuka dobrej kryjówki.
Schodził ze schodów pożarowych i przyłożył ręce do brzucha. Strasznie bolało. Zamknął oczy. Może się uda.
Chciał skręcić w jedną z pobliskich ulic, ale zauważył wycelowaną w niego lufę karabinu.
Zaczął śmiać się jak wariat. Chyba naprawdę był wariatem, bo uwierzył po raz kolejny w iluzję otwartych dla wszystkich drzwi.
Los nie był jednak dzieckiem z lupą, był sadystą, który czeka, by wykończyć nas wtedy, gdy zaczynamy wierzyć, że może nam się udać.
Yao Wang został częścią liczby, był kolejną ofiarą na bardzo długiej liście, której imię zostało zapomniane.
Trãn Chung Lien również stała się częścią kolejnej pozbawionej imion listy. Była jedną z wielu kobiet, które wolały zginąć, niż przenieść na świat dowód tego, co je spotkało.
Nankin nie był legendarną krainą, nie był przestrzegającą baśnią. Był tragedią, o której zapomniano. Nikt nie wie, jakie były historie ludzi uwięzionych zza wtedy czerwoną wodą Jangcy.
W końcu umarli nie złożą zeznań.
* * *
C
zarny kot przebiegł przez zatłoczoną ulicę. W pyszczku trzymał rolkę kliszy do aparatu. Zwierzak co chwila zatrzymywał się, kręcąc głową na boki i zerkając na zapracowanych ludzi swoimi brązowymi oczami. Wyglądał, jakby kogoś wypatrywał, bo gdy tylko na swoim horyzoncie ujrzał wyróżniającą się z tłumu jasnowłosą czuprynę, zaczął ponownie biec. Nadal z kliszą fotograficzną w zębach. Cholernie drogą i niejadalną kliszą.
Zwierzak jakby czuł, że ta osoba za nim podąża, więc niestrudzenie szedł przed siebie. Młody fotograf za to gnał jak szalony za wstrętnym sierściuchem, który wyrwał mu z rąk tak ważny przedmiot.
Wreszcie po prawie dwudziestu minutach kot zatrzymał się i obejrzał się na boki. Tu miasto się kończyło. Ludzie tu nie przychodzili. Był tylko zwierzak i fotograf chcący odzyskać kliszę.
- Ty cholerny... - zaczął fotograf, ale przerwał, widząc dziwne zachowanie sierściucha.
Kot rzucił swoją zdobycz i zaczął kopać w ziemi. Z dołu zaczął coś wyciągać. Mężczyzna przyglądał się ze zdumieniem zwierzęciu, to rzeczywiście wykopało coś i podeszło, do niego mając w pysku, podobnie jak wcześniej kliszę.
Zwierzak rzucił przed siebie ów przedmiot i usiadł dumnie w nienagannej pozycji. Patrzył na fotografa swoimi nienaturalnie świdrującymi oczami i czekał.
Mężczyzna pochylił się i ze zdumieniem stwierdził, że to tylko stara zabrudzona wstążka tu i tam zabarwiona przez ziemię, w której musiała długo spoczywać. Z trudem można było odgadnąć, że kiedyś była biała.
Fotograf zmarszczył brwi, idąc po kliszę. Pochylił się po nią i zerknął przypadkowo w dół wykopany przez zwierzaka. Tam coś było.
Mężczyzna uklęknął obok i zaczął dłońmi rozkopywać ziemię. Kot patrzył na niego z wręcz niemą aprobatą.
Tego dnia przypadek sprawił, że znaleziono dowody dawno zapomnianej przez wszystkich zbrodni Nankińskiej.
Podczas całego procesu dokumentowania znaleziska w okolicy kręcił się czarny kot, trzymając w pyszczku starą wstążkę.
W związku z tym wszystkim padały różne pytania, ale jedno jest najbardziej frustrujące z nich wszystkich.
Czy to był przypadek?
Jednak na to pytanie nie odpowiedziała nauka. Odpowiedź na to mógłby znać tylko ów kot.
Jaka szkoda, że on w odróżnieniu od wszystkich milczał. Milczał tak jak ciała znalezione w ziemi.
*1* Japońska ideologia tamtego okresu wręcz nie dopuszczała do indywidualności. Każdy miał być idealnie stworzonym trybikiem do wielkiej państwowej maszyny.
*2* Chiński rząd opuścił dawną stolicę skazując 500 tysięcy ludzi na łaskę Japończyków. Każdy kto miał pieniądze uciekł, zostali tylko ludzie biedni, chorzy i słabi. Przed wojną Nankin zamieszkiwało około milion osób, różnica między tymi dwoma liczbami to ludzie, którym udało się uciec.
*3* Generał mający dowodzić obroną Nankinu uciekł. Zostawił prawie sto tysięcy ludzi samych sobie. Bez planu nie mogli wygrać, więc doszło do masowego poddania się. Mimo przewagi (Japończyków było pięćdziesiąt siedem tysięcy) ucieczka dowódców przekreśliła wszystkie szanse.
*4* Ludność, która chciała się przypodobać Japończykom wyszła im na powitanie, a w oknach wywiesiła flagę okupantów. Właśnie te osoby poszły na pierwszy ogień i były początkiem długiej listy ofiar.
*5* 11 grudnia tuż przed kapitulacją armii Chińskiej samoloty wroga zrzuciły ulotki z właśnie tak brzmiącym komunikatem. Mieszkańcy i żołnierze w nie uwierzyli.
*6* Strefa Bezpieczeństwa inaczej Obszar Neutralny, teren miasta uznany za przestrzeń wolną od żołnierzy. Powstała za pomocą ONZ, zajmowała niewielki teren. Jej szefem był John Rabe nazista, który był nazywany żywym Buddą. Teoretycznie żołnierze nie mogli tam wchodzić, w praktyce jednak obszar musiał być pod ciągłym nadzorem.
*7* Jest to "Szlachetna Prawda" buddyzmu.
*8* Karma jest to część religii polegająca na tym, że za dobry czyn czeka nas nagroda, a za zły - kara.
*9* Qipao - popularny chiński strój.
*10* Żołnierze Chińscy nie zostali jeńcami. Mimo obietnic każdy mężczyzna w Nankinie został zabity. Stotysięczna armia w całości została wystrzelana, zabito również dorosłych cywili płci męskiej.
*11* W latach trzydziestych w Chinach kobiety nie nosiły bielizny. Zwykle ich spodnie trzymały się na zawiązanych sznurkach. Jedną z japońskich rozrywek było rozcinanie kobietom tych sznurków i ocenianie ich. Zwykle robili to w biały dzień na ulicach.
*12* Na wzgórzu za Nankinem palono zwłoki żołnierzy. Podobno było ich tak wiele, że zabrakło benzyny by spalić wszystkie. Przez co nadwęglone ciała wrzucano do rzeki Jangcy.
*13* Tradycyjne śniadanie w Chinach składa się często z zhōu, czyli gęstej zupy zrobionej z ryżu lub kaszy.
*14* Jinling - szkoła dla kobiet, w czasie okupacji Nankinu starano się utworzyć tam azyl, dla narażonych na gwałty Chinek. Niestety Japońscy żołnierze nie respektowali faktu, że jest to teren, do którego nie mają prawa wstępu. Amerykanka - założycielka tego miejsca po zakończeniu okupacji, wracając do swojego kraju popełniła samobójstwo, nigdy nie pogodziła się z tym co działo się w Nankinie.
*15* W Nankinie obowiązywał zakaz pochówku. Do kwietnia, czyli przez ponad pięć miesięcy, nie można było zakopywać ciał. Sami zwizualizujcie sobie jaki był zapach tej góry ciał. Składowano je na obrzeżach miasta.
*16* Kiedy jasne się stało, że Japończycy podbiją Nankin wielu żołnierzy chciało ukryć się wśród ludności cywilnej. W tym celu ubierali zwykłe stroje zamiast mundurów. Japończycy znaleźli sposób na zdobycie pewności, że wyłapią wszystkich żołnierzy. A mianowicie postanowili zabić wszystkich mężczyzn.
*17* Jedną z metod mordowania stosowanych przez Japończyków było zakopanie osoby od pasa w dół i poszczucie jej psami. Najczęściej była ona częściowo zjadana żywcem.
*18* Rzeka Jangcy stanowi naturalną zaporę Nankinu. Otacza miasto z dwóch stron, gdyż w jego okolicach rzeka zawraca. To położenie geograficzne niestety odcięło wielu ludziom drogę ucieczki z miasta.
*19* Przypominam, że akcja rozgrywa się w Chinach w grudniu. Według źródeł, do których dotarłam wtedy słońce zachodzi o takiej porze.
*20* Jedną z "rozrywek" Japońskich żołnierzy było podpalanie budynków po uprzednim zamknięciu mieszkańców na dachu. Robili tak rzecz jasna tylko w przypadku wysokich budowli. W razie, gdyby ktoś przeżył dobijali go. Metodę tą stosowali również naziści.
*21* Slumsy - dzielnice nędzy. W Nankinie mieszkali tam głównie rolnicy, którzy opuścili wsie lub robotnicy. W skrajnych przypadkach ubóstwa mieszkańcy żyli tam nawet w lepiankach.
*22* Dim sum - chiński rodzaj jedzenia. Tą nazwą można określić właściwie każde lekkie danie. Charakterystyczną cechą jest fakt, że zwykle są to niewielkie lecz pożywne potrawy. Specyficzne dla popołudniowej pory dnia.
*23* W Nankinie w ciągu trzech tygodni doszło do gwałtu na ponad 80 tysiącach kobiet. Jest to druga największa liczba w historii. Pierwsze miejsce zajmuje zbrodnia w Bengalu, gdzie doszło do 200 tysięcy gwałtów, ale w przeciągu dziewięciu miesięcy.
*24* W hinduziźmie swastyka była i jest symbolem szczęścia.
*25* Jako że III Rzesza i Japonia były sojusznikami symbole krajów były respektowane przez drugie państwo. Swastyka według wielu ludzi z tamtego okresu najlepiej odstraszała japońskich żołnierzy, a ci na jej widok nabierali pokory. Niestety nie we wszystkich przypadkach była skuteczna.
*26* Właściwie doktor Robert O. Wilson z pochodzenia Amerykanin, był jednym z niewielu bogatych ludzi, którzy nie opuścili Nankinu. W ciągu trzech tygodni najkrwawszego oblężenia mężczyzna i jego zespół pracowali kilkanaście godzin dziennie by ratować ludzi. Zasłynął z niesamowitych przypadków i tego, że operował każdego, kto potrzebiwal pomocy. Był nazywany "jedynym chirurgiem Nankinu".
*27* John Rabe - osoba o historii tak ciekawej jak tylko się da. Chyba najbardziej wyraźny przykład szarości historii na jaki można się podołać. Nazista i bohater Chin nazywany "żywym Buddą". Ten mężczyzna stworzył, prowadził i doglądał Strefy Neutralnej. Uratował dzięki temu ponad trzysta tysięcy osób. Ten Niemiec prowadzący nazistowską partię na terenie Nankinu po ewakuacji władz postanowił przy pomocy ONZ stworzyć teren, na który żołnierze nie mieli mieć prawa wstępu. Jego historia jest jednak niewesoła, gdyż podczas podróży do Niemiec, gdzie chciał rozmawiać z samym Hitlerem o zbrodniach Japonii, został aresztowany. Po wojnie mieszkał w Berlinie, gdzie ze względu na fakt, że był nazistą jego rodzina cierpiała biedę. Gdy do Nankinu dotarła wieść, że ich bohater żyje w ubóstwie, zorganizowano zbiórkę pieniędzy i żywności. Do Berlina wysłano wtedy od darczyńców ponad pięć ton rzeczy pierwszej potrzeby i kilkanaście tysięcy dolarów (jak na tamte czasy był to ogromny majątek). Niestety mężczyzna został zapomniany przez historię. A dopiero uświadomiono sobie o jego czynach po jego śmierci w 1996 roku, gdy jego syn z pomocą Iris Chang wydali jego pamiętniki.
*28* W kulturze Azjatyckiej cnota jest czymś bardzo ważnym. Odgrywa ona wielką rolę, przez co zachowanie dziewictwa dla kobiet w tym rejonie jest wręcz priorytetem. Po gwałtach jakich dopuścili się Japończycy wiele młodych dziewczyn popełniło samobójstwo. Powszechne było też zabijanie dzieci, które były efektem wykorzystania.
*29* Taki przypadek naprawdę istniał. Został opisany w książce "Rzeź Nankinu". Był jednym z wielu niewiarygodnych "cudów" medycznych zespołu doktora Wilsona.
*30* Japończycy by pokazać jak ich obchodzi wpływ ONZ w budynku instytucji po zdobyciu miasta więzili młode kobiety. Tam też były one gwałcone, katowane i mordowane. Porwane stawały się niewolnicami seksualnymi żołnierzy. Były często gwałcone nawet trzydzieści razy dziennie. Większość z nich umierała po zaledwie kilku dniach. Tylko jednej kobiecie udało się uciec stamtąd. Porwanych było za to tysiące.
*31* Biały to w Chinach kolor żałoby.
Źródła, z których korzystałam pisząc:
- głównym źródłem była książka "Rzeź Nankinu" Chang Iris,
- film "Miasto życia i śmierci"
-
liczne artykuły, które mogę podlinkować zainteresowanym. Nie są wyodrębnione tu, gdyż ich ilość jest duża
- dziesiątki pozornie nieistotnych artykułów i stron o najdziwniejszych rzeczach jakich potrzebowałam. Czyli wszystko od budowy studni po robienie opatrunku na ranie otwartej brzucha.
W tym miejscu chcę zaznaczyć jak mało mówi się o tragedii Chin podczas wojny. Z czystej ciekawości sprawdziłam swój podręcznik szkolny w kontekście, tego co wspomina o wojnie Japońsko-Chińskiej. W tym celu zajrzałam w spis treści, odszukałam dział o drugiej wojny światowej, otworzyłam podekscytowana temat o wojnie poza Europą i zawiodłam się. O ruchach Japonii w Azji jest jedna czwarta strony. Z czego połowa tego tekstu nie dotyczy bezpośrednio państw Azji tylko kolonii Europejskich i konfliktów z Holendrami, Anglikami i Amerykanami. Dokładniej wspomniano tylko Filipiny i ośmiu tysięcy zamordowanych tam brutalnie żołnierzy amerykańskich i filipińskich. Nie padła tam nazwa żadnego państwa Azji. Dwadzieścia milionów ofiar w samych Chinach było zdaniem autora jak widać nie warte wspomnienia.
Może przesadzam, ale nie umiem zaakceptować tego zapominania o takiej ilości ludzi. Po tym w pełni zrozumiałam czemu książka o zbrodniach Japońskich w Chinach była opatrzona podtytułem: "Historia zapomnianego ludobójstwa".
Notka po tekstowa (wolno mi, bo widzicie jak długi jest sam tekst). Wy macie co czytać ja mogę się porozpisywać. Lubię ten układ. Przy okazji ostatni raz w mojej egzystencji piszę One Shota na tyle słów. To najdłuższe w tej książce i nie zostanie nigdy pobity ten wynik. Obiecuję, że nie rozpiszę się aż tak. Obym tylko nie złamała tej obietnicy.
Pragnę zaznaczyć, że opowiadanie pojawia się tak późno dlatego, że więcej wymaga ode mnie pisanie tekstów historycznych. Tekst współczesny nie musi przecież być oparty na realiach epoki. A tu musiałam dowiedzieć się nawet pozornie niestotych dla tematyki rzeczy pokroju: żałoby w Chinach, zasad Buddyzmu, tego jak wyglądała budowa studni. No i rzecz jasna to jak wyglądał Nankin podczas okupacji.
Poprzedni tekst Mała Tragedia był cholernie olewczy w stosunku do detali. Nie żeby ten był moim zdaniem dobry, ale jest po prostu bardziej szczegółowy i co najważniejsze zwraca uwagę na to, że miejsce wydarzeń to nie nasz kraj, to nie nasza epoka. To lata trzydzieste w Chinach! Mam nadzieję, że tekst odzwierciedla to. Bo chcę potrafić ukazać coś takiego.
Po tym opowiadaniu mam prawo się wypowiedzieć. Szczerze mówiąc czytając to zrozumiałam, że nie istnieje coś takiego jak szczyt okrucieństwa. Dawniej myślałam, że był nim Holocaust. Dziś wiem, że zbrodnia zbrodni nie równa i żadna nie może być nazwana najgorszą.
Dziękuję za przeczytanie.
Jako autor przyznam, że ten tekst był trudny do napisania pisząc go myślałam, że stworzę coś wzniosłego. Teraz widząc efekt końcowy nie czuję tego. Mam wrażenie, że moje słowa zniszczyły sens historii jaka powstawała w mojej głowie.
W ramach zakończenia od siebie pragnę dodać, że dawno nie pisałam typowego opowiadania z fabułą.
I pragnę jeszcze podziękować Wam wszystkim za to, że czytacie moje prace. Nie wiarygodne ile wyświetleń i gwiazdek mają. Naprawdę ciężko mi uwierzyć w to wszystko. I jako, że wyjątkowo nie wiem co dodać, mogę tylko jeszcze raz podziękować. Dziękuję Wam że to, że jesteście.
Zapraszam również zainteresowanych do mojej nowej pseudo książki "Twój uśmiech".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro