Dlaczego nie ja? [Romano, Hiszpania]
[1377 słów]
Inspiracją był fakt, że mam problemy ze snem. I znowu nie miałam co robić do czwartej nad ranem.
Ostrzeżenie o treści: śmierć, choroby, trochę powiązania z religią.
AU:
Antonio zachorował na nieuleczalną chorobę, jego jedyną szansą był przeszczep, który się nie udał.
Aparatura szpitalna wydawała z siebie bez przerwy ten irytujący dla wielu dźwięk. Ale nigdy nie był zły dla osób siedzących obok łóżka pacjenta.
Te dźwięki były jedynym symbolem tego, że mężczyzna leżący na szpitalnym łóżku żył. Wszystko zdawało się zaprzeczać temu. Począwszy od stanu chorego, po stan osoby siedzącej na krześle obok.
Gość płakał patrząc na Antonia. To było niemożliwe.
Dlaczego do cholery ze wszyskich ludzi na tej planecie to Hiszpan musiał zachorować?
Dlaczego dobrzy ludzie mogli liczyć tylko na nieszczęście?
Skoro taka jest sprawiedliwość to po co im moralność?
Po co dobro?
Lovino wyklinał wszystko. Począwszy na lekarzach, na Bogu kończąc. Rozumiał, że w niebie brakowało aniołów, ale i tak było ich sporo, a on miał tylko jednego. Czemu mu go zabrano?
Włoch zamknął oczy, odchylając głowę w tył, zagryzał wargi by nie krzyczeć z bólu jaki czuł.
Teraz już nie ma nadzieji. Wreszcie usłyszał prawdę po roku kłamstw.
Ta choroba to nic poważnego, przejdzie - to mówił Antonio trzynaście miesięcy temu. Choroba była poważna.
Prawdopodobieństwo zachorowania jest małe - mówił lekarz rodzinny, dwanaście miesięcy temu. Nie było aż tak małe by być niemożliwym.
Nie ma powodów do obaw - mówiły pielęgniarki dziesięć miesięcy temu. Obawy nadeszły.
Na razie choroba nie rozwija się - mówił lekarz osiem miesięcy temu. Rozwinęła się szybko.
Zostało mu dziesięć lat życia - mówił onkolog pół roku temu. Nie będzie dziesięciu lat.
Musimy zaczął terapię to uratujemy go - mówili doktorzy pięć miesięcy temu. Terapia nie pomogła.
Został rok - mówił lekarz cztery miesiące temu. Roku nie będzie.
Terapia nie pomaga, ale może nie ma przerzutów - mówił hirurg trzy miesiące temu. Terapia nie pomogła, przerzuty były.
Zostało pięć miesięcy - mówili doktorzy dwa miesiące temu. Nawet pięciu miesięcy nie będzie.
Jedyna nadzieja to przeszczep - powtarzał jak mantrę lekarz miesiąc temu. Przeszczep nic nie dał.
A teraz przynajmniej są szczerzy. Antonio nie ma szans dożyć następnego miesiąca. Nie przywita lipca. A dziś jest dwudziesty ósmy czerwca.
Wszyscy są bezsilni, na to, że mężczyzna umierał.
Każdy pogodził się z tym. Tylko nie Lovino. W końcu to jego karmiono kłamstwami cały czas. Dopiero po nieudanym przeszczepie Hiszpan wyznał mi, że szanse na przyjęcie nigdy nie wynosiły pięćdziesięciu procent. To zawsze było pięć.
Włoch nie umiał zaakceptować faktu, że najbliższa mu osoba na świcie ma przed sobą tylko najwyżej kilka dni. To było dla niego niemożliwe.
Przecież uważał obecność Antonia w swoim życiu za coś oczywistego. Więc czemu nagle jego słońce nie może wstać na horyzont.
Lovino patrzył na bladą, nieprzytomną twarz Hiszpana.
Włoch nie opuszczał przyjaciela w szpitalu od prawie tygodnia. Do domu wracał tylko wziąść prysznic i przebrać się. W domu i tak by nie zasnął, a tak przynajmniej był pewien, że nie straci żadnej chwili z Antonio.
Vargas mało kiedy rozmawiał z kimkolwiek innym, wszyscy mu współczuli i z żalu unikali go. Z resztą dla wielu wizja widoku Antonia na wpół wykończonego była nie do pomyślenia.
Lovino chciał zrobić wszystko byleby tylko jego jedyny przyjaciel przeżył, więc wyjątkowo w zamkniętej sali uklęknął przed łóżkiem Hiszpana i pochylił głowę. Zaczął się modlić, nie wierzył, że coś innego od cudu ma szanse pomóc.
- Boże - zaczął Vargas cicho połykając własne łzy. - Wiem, że nie zasługuję na cud. Wiem, że nie zrobiłem nic by mieć prawo o cokolwiek cię prosić. Nie zasługuje na to. Ale on zasługuje. Antonio jest najlepszym człowiekiem na ziemi, nikt nie jest tak dobry jak on. Ma cierpliwość, dobroć, łaskawość i umie wybaczać. Jest wspaniałym człowiekiem. Więc czemu to jego chcesz zabić?
Włoch nawet nie wycierał łez, które szybko spadały na posadzkę w pomieszczeniu. Wziął głęboki oddech i kontynuował:
- Czemu zabierasz najlepszych ludzi w męczarniach? Skoro jesteś wspaniały to oszczędź mu bólu. On cierpi, a na to nie zasługuje. Cierpieć powinni źli ludzie. Dlaczego znęcasz się nad dobrymi? Co on ci takiego zrobił? Błagam zabierz mu tą chorobę i daj komuś złemu.
Lovino czuł jak łzy się nasilają. To tak cholernie boli. Chyba pierwszy raz od dawna mówił szczerze. A jego słowa były i tak nic nie warte. Ale mimo to chciał dokończyć, aby Bóg choć trochę darował Antonio.
- Daj tą chorobę komuś gorszemu. Możesz dać ją mi. Ja zasługuje na nią. Jestem okropny. Niecierpliwy. Chamski. Egoistyczny. Zarozumiały. Nie doceniam ludzi. Nie umiem powiedzieć nikomu dobrego słowa. Wszystkich umiem tylko krzywdzić. Jestem beznadziejnym bratem, wnukiem, a nawet przyjacielem. Nie umiem nic. Więc zabij mnie, za mną nikt nie zapłacze. A za Antonio... - głos Vargasa się załamał, a on zatrząsł się z psychicznego bólu. - Wiesz ilu ludzi będzie smutnych?
W głowie Włoch sam zaczął ich liczyć. Gilbert, Francis, Bella nie będą zapewne przestawać płakać. Jego brat na pewno będzie płakał. Roderich też za to co było kiedyś. Nawet zawzięci wrogowie Antonia go żałowali. Lovino słyszał jak William przeprasza nieprzytomnego Hiszpana za wszystko. Arthur za to ukradkiem ocierał oczy patrząc na mężczyznę. Wyliczał dalej w myślach. Nawet ten durny kartofel miał szklane oczy. Młodszy brat Belli. Elizabeth, która mimo nienawiści do Francisa i Gilberta płakała słysząc o wynikach.
No i on. On też będzie płakał. O ile do tamtego czasu wystarczy mu łez. Ale ich chyba była nieskończona ilość.
- Boże - zaczął Lovino ponownie. - Sam wiesz, że dużo osób będzie płakać. A pomyśl, gdy ja umrę nie będzie tak. Czemu chcesz sprawić im przykrość? Zabij mnie. Będzie lepiej. A jemu daj spokój. On powinien żyć jak król, za swoją dobroć. Nie sądzisz? On wycierpiał i tak dużo. W końcu dałeś mu mnie do opieki. Nie uważasz, że to jest wystarczająco zła na całe życie? Ja uważam.
Włoch nie wiedział co mówić, ale chciał coś jeszcze dodać, w końcu to jego jedyną nadzieja.
- Ja za to nie cierpiałem wystarczająco. Na prawdę może mi się stać każda zła rzecz na świcie. Zniosę ją. Upokarzaj mnie ile dusza zapragnie. Zrób wszystko co chcesz. Oślep mnie, ogłusz, spraw, że skończę na wózku, zabierz mi mowę i dumę. Poniżaj mnie ile chcesz. Znęcaj się ile tylko potrafisz. Ale błagam niech Antonio żyje.
Po ostatnim zdaniu, które padło prawie szeptem Lovino przyłożył głowę do zimnych płytek, wyglądałby jak figura zastygła w pokłonie, gdyby nie drżenie od płaczu. Jego oczy były czerwone i podpuchnięte. A wargi drżały.
Tkwiły w tej pozycji dłużej gdyby nie poczuł czegoś na swojej głowie. Więc powoli podniósł głowę i zobaczył szczupłą dłoń.
Vargas wstał delikatnie z klęczek i spojrzał na Antonia, który swoimi zamglonym i oczami mu się przygląda.
- Lovino - szepcze cicho Hiszpan patrząc na chłopaka.
Mężczyzna usłyszał większość wypowiedzi i czuł coś na pograniczu smutku i szczęścia. Nigdy nie posądził by Włocha o takie słowa.
- Słyszałeś - oznajmił chłopak.
- Tak. To było piękne...
- Nie było - zaczął Lovino. - To byłoby sprawiedliwie, gdybym ja leżał na twoim miejscu.
Antonio westchnął i przymknął oczy. Czuł, że był zmęczony mimo tego, że spał naprawdę długo.
- Ktoś inny to wybrał.
- Twój Bóg? Skoro tak zdecydował to musiał być sadystą?
- Lovino mówiłeś, że nikt by za tobą nie płakał. Ale kłamałeś. Ja bym płakał, nie mniej niż ty teraz. Wiesz, myślę, że błagał bym Boga tak jak ty. Może tak kiedyś było. Może, gdzieś w innym świecie udało mi się wybrać go o zmianę historii.
Po tym Hiszpan zaczął kaszleć i musiał odpocząć od słów.
- Jeśli byś to zrobił to jesteś kretynem.
- Jestem nim. Często mi to mówiłeś.
Lovino spojrzał na niego smutno.
- Przepraszam za każde słowo. Wiesz, nie zasługiwałem na dar jakim jesteś.
- Zasługiwałeś. A to co mówiłeś wcześniej jest tego dowodem.
Antonio znów przymknął oczy, dla niego nawet taka rozmowa była męcząca. Powoli zasypiał ponownie.
Lovino patrzył na niego ścierając ciągle spływające łzy. I rzucił szybko:
- Widzisz Boże? Na prawdę jego skazałeś na cierpienie?
Włoch siedział przy przyjacielu kolejne godziny, ale Antonio się nie obudził, za to gdy Vargas pojechał na chwilę do domu zmienić ubrania kardiogram przestał wydawać jakiekolwiek dźwięki.
Chyba do ostatniej chwili Hiszpan nie chciał zasmucić Lovino.
Oficjalnie stwierdzam, że spontaniczne teksty piszę mi się najlepiej. Te planowane dziwnym trafem nie chcą się ruszać z miejsca.
Nie lubię tego tekstu.
Ale myślę, że jest dobrym zakończeniem ferii. Przez ostatni tydzień dodałam naprawdę dużo jak na mnie.
Więc tym oto kończę okres mojej wzmożonej aktywności. Następny będzie na wakacjach. Chyba...
Do kolejnego opowiadania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro