Czterech klechdarzy [Litwa]
[1284 słowa]
Inspiracją są koronowirususoferie. No i fakt, że odwołano mi olimpiadę historyczną, więc mam czas na pisanie.
Ostrzeżenia o treści: przemoc nieopisowa, krwawe opisy, prócz tego tekst wyjątkowo łagodny. Muszę zrobić coś brutalniejszego, bo ostatnio ta "książka" nader złagodniała.
Objaśnienie tytułu: Klechdarz - osoba opowiadająca baśnie.
.
- Toris! Toris! - rozległ się ten irytujący, wesoły i melodyjny głos.
Litwa mruknął coś nieskładnie i obrócił się na drugi bok, naciągając na siebie kołdrę.
- Licia - Feliksa dodał już bardziej smutnym tonem.
A sam Toris mógłby przysiąść, że chłopak właśnie przybrał te piekielnie wzbudzającą litość minkę.
Więc łaskawie podniósł się i zwrócił wzrok na Polskę.
- Coś się stało?
Zerknął w te śliczne oczy, które jednak nie miały w sobie ani gramy smutku. Były rozbudzone i dziwnie radosne.
- Nie mogę spać - powiedział Feliks, uśmiechając się i złapał w dłoń rękę Litwy. - Więc opowiem ci bajkę na dobranoc.
Toris zmarszczył brwi, nie wierząc i zarazem w pełni rozumiejąc durną logikę Polski.
- Ale to nie ja mam problem ze snem, więc po co masz mi opowiadać bajkę?
Feliks uśmiechnął się jeszcze szerzej i przymknął oczy, wtulając głowę w ramię Litwy.
- Bo nie lubię mówić sam do siebie.
Toris prychnął głośno, a jednak objął chłopaka i nawet nie siląc się na niemiły ton, rzucił:
- Jesteś idiotą. Ale jak chcesz to mów.
Polska roześmiał się, wyswobodził z uścisku, mocniej uścisnął dłoń przyjaciela i nie przestając się uśmiechać, zaczął mówić. Później przez każdą kolejną noc aż do ich rozdzielenia w pomieszczeniu zawsze przed snem rozbrzmiewały wesołe baśnie.
* * *
Rosja był zimy, chłodny i okrutny. A przynajmniej zwykle taki bywał. Toris wolał jednak uderzenia bata niż dobry humor Ivana. Okrucieństwo było przecież bardziej zrozumiałe i zdawało się pasować do tego paskudnego państwa. A te krótkie ludzkie momenty wydawały się Litwie okropne, bo sprawiały, że nie ważne jakby próbował, nie mógł przez nie znienawidzić swojego kata.
Mężczyzna siedział rozłożony na swoim fotelu z butelką w dłoni i uśmiechał się łagodnie. Jakby wcale wczoraj nie sprawił Torisowi więcej bólu niż ktokolwiek inny.
- Usiądź.
Nie był to rozkaz, a tym bardziej się nim nie stał, gdy cichym tonem Rosja dodał:
- Proszę.
Litwa zajął miejsce na sofie naprzeciw fotela jedynie ze strachu. Nigdy z własnej woli nie chciałby spędzać czasu z tym diabłem w ludzkiej skórze.
Ivan uśmiechnął się mocniej, a mimo to jego oczy jak zawsze zostały bryłami lodu.
- Chcesz o czymś pomówić? - spytał zbyt słodkim tonem, by Toris uwierzył w szczerą chęć rozmowy ze strony Rosji.
Jedynie zmarszczył brwi i samemu nie siląc się, na jakkolwiek grzeczny ton odparł:
- Nie chcę o niczym z tobą rozmawiać.
Ivan zaśmiał się tak sztucznie, jak zawsze, wstał z fotela i ruszył w stronę Litwy.
- Gdyby dziś było jutro, ukarałbym cię za to. Ale ciesz się. Dziś nie chcę cię skrzywdzić.
Toris nie ufał tym słowom. Więc potulnie ucichł i nie zareagował, gdy Ivan usiadł tuż obok niego.
- Jeśli nie chcesz, to sam będę mówił - powiedział Rosja, łapiąc w swoją wielką zimną rękę dłoń Torisa.
Przez chwilę jakby rozważał, o czym może mówić. A Litwa zaś z obrzydzeniem znosił to, że był między narożnikiem a Ivanem. Zadrżał z irytacji.
- Zimo ci? - zapytał Rosja, patrząc na niego tym dziecięcym rozmarzonym wzrokiem. - Wiesz, co mnie zawsze ogrzewało?
- Wódka? - rzucił z kpiną Toris, zerkając w poszukiwaniu drogi ucieczki z tego miejsca.
Ivan pokręcił głową.
- Kiedy była zima, a na około w śnieżycy nie było nic widać, opowiadałem sobie bajki. Może to cię ociepli?
Rosja uśmiechnął się wyjątkowo szczerze, a może tylko tak się wydawało Litwie? Chłopak jednak nie ruszył się z miejsca i wsłuchał się w śliczną, barwną, ale i smutną baśń. Nawet przestała mu przeszkadzać lodowo zimna dłoń na jego ręce.
* * *
- Więc w tysiąc czterysta dziewiątym... - zaczął Łotwa, ale natychmiast przerwał mu Edgar.
- Dam głowę, że mówisz o tysiąc czterysta dziesiątym.
Ravis jedynie skinął głową polubownie. Nigdy nie miał pamięci do dat. Szczególnie teraz nie miał. Jego dłonie drżały piekielnie mocno, gdy z zawstydzenia własną niewiedzą przeczesywał swoje jasne włosy.
A jednak nikt nie zwrócił na to uwagi, a raczej nikt nie powiedział ani słowa na głos.
- Wtedy była bitwa pod Grunwaldem? Miło ją wspominasz?
Odpowiedzią było skinięcie głowy. A Estonia po chwili jedynie rzucił przerażone spojrzenie, jakby chciał skrytykować metodę dialogu Łotwy.
- Pamiętam, że później po jakiejś wojnie na chwilę nasze ziemie leżały w obrębach Rzeczypospolitej. Ciekawe czasy.
Kolejne skinięcie głowy.
I po raz kolejny dwójka państw nie wiedziała co mówić dalej. Zerknęli sobie nawzajem w oczy z odległości dzielącej trzy łóżka. Czuli się winni swojej bezradności.
- M-mo... Że, nje m-mowmy... - cichy, chropowaty głos, który ledwie rozbrzmiewał po pomieszczeniu, zwrócił natychmiast uwagę mężczyzn.
Autorowi zdania z kącika ust wypłynęła strużka śliny zmieszanej z krwią, gdy starał się powiedzieć cokolwiek.
- O Hyy... - kaszlnął krwią, którą natychmiast otarł szmatką Ravis. - Storrji.
Łotwa uniósł brwi w stronę Edgara, który jedynie nachylił się nad Litwą.
- Nie będziemy mówić o historii - powiedział, przeczesując sklejone zaschłą krwią włosy leżącego. - Co chcesz posłuchać?
Toris zamrugał kilkukrotnie z rzędu. Wyczerpał chyba limit słów, jaki dawała mu rozbita w drobny mak szczęka i skruszone zęby.
Zielone na wpół żywe oczy Litwy nie miały już w sobie nic żadnej siły. A jednak Estonia na swoje nieszczęście zgadywał już zbyt dobrze znaki tej pozbawionej uczuć twarzy. Powoli opanował sztukę rozumienia bez słów.
- Opowiem ci baśń. Jak zwykle będzie mieć dobre zakończenie.
Litwa leżał, w niemalże niezaprzestającej płynąć kałuży własnej krwi. Jego twarz była sina oraz obita do tego stadium, że zdawało się to być nierealne. Wszechobecne fioletowe, granatowe i czarne siniaki tworzyły mozaikę. Jego na wpół otwarte usta był wypełnione krwią. Na szyi miał wyraźny siniak w kształcie dwóch dużych dłoni.
W tej plamie czerwieni czerni i granatu wyróżniały się jedynie oczy. Przekrwione, lśniące zielone oczy. Te, które potrafiły być niebotycznie piękne, a dziś wydawały się jedynie być. Jakby dla kontrastu do barwy sinej skóry.
Toris na chwilkę ożył, lubił baśnie Edgara. Drgnął i może, nawet gdyby nie pogruchotana szczęka uśmiechnąłby się. Ale na pewno zacisnął mocniej palce na ręce Łotwy, która była jedynym, co trzymało go przy poczuciu istnienia.
Lubił baśnie. Bo w baśniach zawsze są dobre zakończenia, a on naprawdę chciał wierzyć, że w jego własnym życiu będzie kiedyś lepiej.
* * *
Alfred był jak dziecko w każdym calu.
Toris naprawdę lubił jego niewinność, niewiedzę i brak zrozumienia pewnych scen. Jakkolwiek dziwne to nie było. Litwa pokochał głupotę chłopca, u którego spędzał czas połowicznie jak pracę połowicznie jako wakacje. Po prostu uciekł od wszystkich. Uciekł od myślenia o bliźnich na plecach, uciekł od poczucia wstydu przed Łotwą i Estonią, uciekł od Polski, który go zranił.
Tu udawał, że nigdy nie było niczego złego.
- Toris! - usłyszał krzyk z pokoju obok, jego własne imię brzmiało tak dziwnie w ustach tego dzieciaka.
Litwa teoretycznie nie musiał iść do Ameryki, nie musiał siadać na jego łóżku i nie musiał pochylać się nad dzieciakiem z bezsensownym pytaniem „co się stało".
A jednak to robił.
- Miałem zły sen. Opowiesz mi coś?
Toris uśmiechnął się.
- Znowu bajki, lekko niepoważne? - zażartował, myśląc jak zacząć opowieść.
Alfred zarumienił się nieznacznie i skrzywił się ze wstydu.
- Arthur kiedyś mi je opowiadał no i lubię baśnie. A ty znasz ich ogrom i są świetne!
Litwa zmarszczył brwi i pochylił głowę. Nie będąc samemu pewny czy to wszystko jest dobrą umiejętnością.
- Po prostu usłyszałem ich wiele od wielu ciekawych ludzi.
Alfred roześmiał się, w jego niewinne błękitne oczy zalśniły i rozpromieniły się.
- Zazdroszczę ci tego, ile ich znasz.
Toris przymknął powieki i poczuł na raz mroźny dotyk, krew w ustach, a w uszach rozległ mu się wesoły śmiech.
- Nie masz czego - odparł Litwa. - A teraz lepiej słuchaj.
I złapawszy za ciepłą dłoń, zaczął kolejną baśń.
.
Dziękuję za przeczytanie. Mam nadzieję, że to przymusowe wolne minie wam dobrze i życzę wam wszystkim zdrowia, bo to bardzo się przyda w obecnych okolicznościach.
Pozdrawiam internetowo i bezzarazkowo, do zobaczenia niebawem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro