Czas o nas nie pamięta [Kilka krajów]
[3250 słów]
Inspiracją było rozmyślanie o tym jak świat wygląda oczami osoby nieśmiertelnej.
Ostrzeżenie o treści: dużo wiedzy historycznej, przypisy, dużo filozofowania i pseudo-mądre stwierdzenia.
Czas istnieje, ale o nas zapomina.
- Powiedz mi jak to jest? Jak jest wiedzieć, że nigdy nie nadejdzie koniec?
- Koniec zawsze jest. Nadchodzi, ale dla nas droga do niego jest dłuższa i przemierzamy ją na ślepo - odparł ze smutnym uśmiechem.
- Ale przez stulecia czas stoi dla was w miejscu?
W odpowiedzi mężczyzna się roześmiał kpiąco.
- Czas nie stoi dla nas w miejscu. To my jesteśmy dla niego nie warci uwagi.
- Jak możesz tak mówić? Przecież twoje imię będzie wiecznie w historii.
- Masz rację będą pamiętać moje imię, ale co mi z tego. Osądzą mnie bez dowodów. Oskarżą bez zbrodni. Nazwą egoistą bez znajomości motywów. Tym jest pamięć. Pamięć jest niesprawiedliwa.
- Niesprawiedliwa... To idiotyczne.
- To idiotyczne i właśnie dlatego jest prawdziwe. Pomyśl, kogo lepiej pamięta świat: dobrego władcę, który zrobił dla swojego kraju wszystko, ale nigdy nikogo nie zaatakował czy tyrana, najeżdżającego inne państwa? Oczywiście, że tyrana. O kim częściej słyszysz o Hitlerze czy o innym kanclerzu, który rządził dziesięciolecia temu? Czyje nazwisko wśród rosyjskich dyktatorów pada najczęściej; czyż nie Stalina? Czy w ogóle znasz innego władcy Kambodży niż Pol Pota? Proszę powiedz.
- Podajesz okropne przykłady nie sądzisz? Wymieniasz samych tyranów.
- Bo to właśnie oni odcisnęli największe piętno. To ich pamiętamy. To oni męczą w koszmarach.
- Wy, kraje, to ich najlepiej pamiętacie?
- Czas jest dla nas okrutny. Wszystko mija zbyt szybko. Zbyt często dostajemy bolesne ciosy. Rany goją się szybko, ale nigdy nie znikają blizny. Dobre osoby, które chciały uleczyć rany nie zostawiły po sobie śladów wśród milionów innych, za to istny diabeł, który posypywał rany solą, stał się dla nas godny do zapamiętania. To jego twarz budzi w nocy podczas koszmarów.
- To właśnie pamiętacie najlepiej? To co najgorsze?
- Tak. Wreszcie rozumiesz. My, żyjąc tysiąclecia, nie zauważamy już czasu. Jest on tłem. Nie zauważamy ludzi. Ich żywoty są dla nas tylko chwilą. Twój też. Zauważamy tylko zło. To, które nas dotknęło. I to pamiętamy do końca.
* * *
Według Yao Wanga technologia rozwija się szybko. Zbyt szybko. Kiedy żyje się tak długo jak on, lata są sekundami. A wszystko zaciera się w pamięci. Dla niego ten świat był niezrozumiały.
On sam mając ponad cztery tysiące lat, nie rozumiał tego. Jak w ciągu stulecia automobile zmieniły się w samochody i motory? Jak w pół wieku komputery z wielkich jak dom pudeł *1* stały się laptopami i notebookami? Jak telefony stacjonarne ewolułowały w smartfony?
Chiny często łapał się za głowę, myśląc o tym jak czas zmienia wszystko. Sam dawno przestał rozumieć technologię. Kiedyś prosił Koreę by mu wytłumaczył, ale chłopak miał za mało czasu by objaśnić mu to wszystko.
Yao nie lubił zmian, był na to za stary. Często przyłapywał się na tym, że mylił niektóre fakty. Na przykład na spotkaniu międzynarodowym zwrócił się do Rosji per ZSRR. Nie zauważył kiedy minęło prawie trzydzieści lat.
Chiny nie lubił upływu czasu. Kiedyś jego życie było spokojniejsze. A teraz ludzie się zmieniają.
Może zawsze się zmieniali, a on tego nie dostrzegał.
Yao miał to do siebie, że ze swojej przeszłości chciał wymazać wszystko co złe. Wang udawał, że nigdy nie było wojen. Twierdzil, że nie było tego zła jakiego doświadczył przez lata. Uważał że teraz jest najgorzej. Kiedyś było lepiej, a w przyszłości będzie najlepiej. Tylko nie wiedział jak daleko do tej przyszłości.
Yao Wang był za stary na to by pamiętać to co złe. Unikał myślenia o krzywdach jakich doświadczył. Mówił, że gdyby przejmował się każdą drobnostką oszalały by. Ignorował więc zło i wybaczał je. Ale nie umiał i tak żyć w tym świecie.
* * *
Dla niektórych zły sen jest czymś normalnym. Dla Ivana Braginsky'ego nigdy nie był. Szczególnie nie ten.
Rosja obudził się przerażony. Znowu to samo. Braginsky szybko wstał z łóżka. Musiał coś sprawdzić.
Chyba nikt oprócz niego nie wyszedł by z domu tylko w pidżamie, kozakach i płaszczu w nocy, podczas gdy na zewnątrz było pół metra śniegu i temperatura minus trzydzieści. Ale on musiał sprawdzić.
Dźwięki ze snu mieszały się w jego głowie. Głos Stalina, wrzaski jego ludzi. Ivan nie zwracał uwagi, że śnieg sięga mu prawie do pasa. Chciał zobaczyć.
Idąc dalej Rosja dziękował losowi, że jest jasno i dobrze widać. Choć właściwie tam Braginsky trafiłby i na ślepo.
Chyba to musiał być wspaniały żart z strony jego władcy. Gułag *2* kilkanaście kilometrów od jego domu.
Przemierzając śnieg było widać ślady jakby ktoś tędy szedł niedano. Ivan zastanawiał się czyje to ślady: strażnika, więźnia czy jego samego?
Rosja wiedział, że często tak chodzi. Ale po prostu bał się. Cholernie się bał, w takich chwilach na prawdę nie wiedział, który jest rok.
Ivan po kilku godzinach dotarł na miejsce. Nic tam nie było, żadnych zabudowań, żadnych ludzi. Nikogo. Niczego. Dobrze.
Powrót do domu zawsze był gorszy, wtedy dopiero docierało do Rosjanina, że jest strasznie zimno, a jego ubranie jest całkiem przemoczone.
Ale pocieszało go, że nic tam nie było.
Ivan nie umiał zaakceptować przeszłości. Bał się jej. Nie ufał wcale teraźniejszości, rozmyślał czasami czy nie żyje w ciągłym kłamstwie. A przyszłość napawała go lękiem. Wydawała się być równie beznadziejna jak dawne dzieje. Miewał czasem wrażenie, że nic dobrego już właściwie nie będzie.
Ivan Braginsky przeżył zbyt wiele by pamiętać czym jest są dobre wspomnienia. Chciał by wybaczono mu błędy, ale sam nie potrafił sobie wybaczyć. Przez to nie potrafił żyć w tym świcie.
* * *
Feliks Łukasiewicz pewnym krokiem zmierzał do budynku po bilet. Nadal były tłumy, każdy traktował to jak atrakcje. Blondyn chciał krzyknąć na młodzież, która śmiała się z czegoś na telefonie. Powinni chociaż to miejsce uszanować. I to niby przyszłość tego kraju!?
Polska razem z grupą innych ludzi szedł zwiedzać. Obiecał sobie, że dziś da radę.
O ironio mówił to zawsze, teraz będzie już siedemdziesiąty drugi raz.
Nigdy nie wytrzymał całej wycieczki. Zawsze uciekał, zawsze potem cały dzień siedział i płakał.
Zawsze znosił zwiedzanie baraków, za każdym razem miał przed oczami ludzi stłoczonych na łóżkach.
Kolejny punkt zwiedzania, łazienki. Feliks rozglądał się uważnie ignorując przewodniczkę. Bał się, że wyleci gaz z rur *3*. Ale nie, tak się nie stało.
Przecież tylko zwiedza.
To piekło jest nieczynne od siedemdziesięciu lat.
Potem komory gazowe. Tam Łukasiewicz nie wszedł. Pominął tą część. (Jak zawsze.)
Tchórz - wolał jego umysł. To nie jego wina, bał się, że one nagle zaczną działać, że nagle zamknął się drzwi, a tlen przestanie tam być. Co jeśli nagle wyleciałby cyklon B, a całą wycieczka by się zatruła...
Polska wrócił do domu po zwiedzaniu. Znowu się nie udało. Znowu się bał.
Feliks nie potrafił pokonać swojej przeszłości, ignorował ją. Ale często miał dość, chciałby być kimkolwiek innym byle nie sobą. Teraźniejszość była dla niego kłamstwem, pełnym sztucznych uśmiechów i lizania butów polityków. No i przyszłość. Jaka mogła niby być, gdy każdy wypominał mu, że dziura budżetowa coraz większą, ruscy coraz bardziej uzbrojeni?
Feliks Łukasiewicz przetrwał wszystko co złe, pokonał to co niemożliwe. Jednak mimo tego co mówił kościół*4* on nie potrafił wybaczyć. Chciał by jego oprawcy poczuli to co on. Chyba dlatego nie potrafił żyć w tym świcie.
* * *
Ludwik Beilschmidt z uśmiechem na ustach stal u boku pani kanclerz Merkel. Słuchał planów kobiety na kolejny rok i to, że znowu mają problem uchodźców.
Kobieta chciała ich wpuścić. Niemcy nie chciał. Ataki zaczynały go martwić, na dodatek czuł strach swoich ludzi.
Nie chciał ich. Nie chciał kolejnych uchodźców. Co to za pomysł z tym pierdolonym multikulturalizmem!?
Dlaczego oni - lepsza rasa mieli się użerać z tymi...
Ludwik znowu się przyłapał na tego typu myślach. Nienawidził się za nie. Nie znosił świadomości o tym, że do dziś pamiętał te wspaniałe wystąpienia. Pamiętał jego *5* słowa.
Czy to źle, że czasem Niemcy miał ochotę na powrót do czasów bycia Trzecią Rzeszą?
Tak to było złe.
Musi zapłacić za stare błędy. Z uśmiechem na ustach zgadza się z panią kanclerz w sprawie uchodźców.
Choć cały jego umysł krzyczał głosem jego byłego przywódcy: nie!
Niemcy nie pogodził się nigdy z przeszłością, nie zniósł tego, że przegrał. Często traktował niektórych z ukrywaną pogardą nazywając ich w myślach Untermensch*6*. Teraźniejszość była dla niego zła, nudny ciąg nawiązań do dawnej wspaniałości i błędów. Przyszłość wydawała mu się niepewna i zła.
Ludwik Beilschmidt popełnił wiele błędów, zrobił wiele okrutnych rzeczy. Ale nie żałował ich. Żałował tylko tego, że dawny wspaniały plan nie został zrealizowany. Może przez widmo przeszłości nie potrafił żyć w tym świecie.
* * *
Gilbert Beilschmidt dumnym krokiem szedł po zamku w Malborku. Przyglądał się wielkim murom, wieżą i wielkim komnatom. Resztą zwiedzających co chwilę robiła zdjęcia i zachwycała się budowlą.
On tylko uśmiechał się dumnie. W końcu to jego dom. Prusy dotknął ściany w głowie pojawiła mu się scena jak powstawała twierdza.
Był dumny z tego co powstało, w końcu to jego dzieło.
Gilbert wyglądał na szczęśliwego, ale nie był.
To miejsce niosło że sobą dumę, ale i smutek. Przecież wszystko to już stracił. Gilbert przypominał sobie tu jak był dzieckiem i biegał po zamku, pamiętał wtedy czasy gdy był potęgą.
A został gigantem na glinianych nogach. Upadł.
Dla Prus przeszłość była wspaniała. Pamiętał swoje sukcesy (porażki zapominał). Teraźniejszość była dla niego pasmem upokorzeń. Był krajem bez ziemi i bez ludzi. Nie istniał. A przyszłość rysowała przed nim tylko jeden obraz - trumnę.
Gilbert Beilschmidt nigdy nie chciał znać słowa pokora. Jednak poznał je w najgorszy dla siebie sposób, w czterdziestym siódmym*7*. Nigdy nie umiał zaakceptować swoich słabości. To chyba przez to nie potrafił żyć w tym świcie.
* * *
Francis Bonnefoy siedział w swoim bogatym domu, napawał się zapachem róż i smakiem wina.
Każdy kolejny łyk był wspaniały. Był jak zamknięte piękno.
A Francja kochał piękno.
Jego państwo było piękne. Jego stolica była piękna i jego historia... Nie. Historia nie była piękna.
Obracając w dłoni kieliszek z winem Francis stwierdził, że ta czerwień jest bardzo podobna do barwy krwi. Albo jednego z kolorów jego flagi.
Francja pamiętał wspaniałych władców. Pamiętał Ludwika XIV. Pamiętał Napoleona. Ich uwielbiał najbardziej. To oni wznieśli go na szczyt.
A Francja kochał być na szczycie, ponad wszystkimi.
Tylko często przesadzał z wiarą w siebie.
Zrozumiał to pierwszy raz, gdy usłyszał wieść o jej śmierci, spłonęła za to, że była jego nadzieją *8*.
Zrozumiał to drugi raz, gdy głowa jego władcy spadła odcięta gilotyną *9*.
Po raz trzeci dotarło to do niego, gdy Napoleon przegrał i nie zajął Moskwy.
I po raz ostatni musiało to do niego dotrzeć, gdy skapitulował podczas Drugiej Wojny Światowej.
Francja postrzegał wszystko spod pryzmatu piękna. Przeszłość była piękna, szkoda tylko, że miała kolor czerwieni, krwistej czerwieni. Teraźniejszość wydawała mu się granatem, niebem pokrytym ciemnymi chmurami. No i biel - przyszłość. Niczym nie shańbiona, ale zupełnie nie znana.
Francis Bonnefoy był próżny, chciał zawsze więcej niż mógł. Nie potrafił wybaczyć innym, a siebie nie winił nigdy. Przeszłość była dla niego źle zapisana w pamięci. Przez to, że nie umiał wyciągać wnioski nie potrafił żyć w tym świcie.
* * *
Arthur Kirkland przemierzał pewnym krokiem swój ukochany Londyn.
Przez stulecia Anglia uwielbiał wiele miast.
Były lata, gdy nie był wcale w swojej stolicy. Cały rok pływał wtedy od portu do portu. Arthur lubił wiele miejsc.
Pamiętał Nowy York, gdzie zawsze opowiadał, małemu chłopcu siedzącemu mu na kolanach, o podróżach. Ale potem Ameryka został niepodległy.
Pamiętał Toronto, gdzie przybywał i z dumą patrzył na pokaz kultury i dobrych manier. Ale potem Kanada stał się niepodległy.
Pamiętał Channai*10*, gdzie wszystko było pełne przepychu, wśród tego chłopak opowiadający mu wspaniałe legendy. Ale potem Indie stał się niepodległy.
Arthur żałował błędów. Ale nie potrafił ich naprawić. Nie dostrzegał ich puki ktoś nie uderzył go nimi w twarz. Przez to stracił wszystko.
Przez to Imperium Brytyjskie zniknęło. A on nawet tego nie zauważył.
A tym faktem uraczono go w najbrutalniejszy sposób jaki się dało*11*.
Anglia nie wiedział co myśleć o przeszłości. Wtedy był kimś, ale co z tego jeśli wszystko spieprzył, jak to określał w myślach. Teraźniejszość była dla niego dziwnie szara jakby ktoś ukradł kolory z świata. A za to przyszłość niosła nędzną ilość nadziei.
Arthur Kirkland wiedział o swoich błędach, ale nie potrafił zrobić nic by uniknąć ich w przyszłości. Przez to właśnie stał się upadłą potęga. I przez to nie potrafił żyć w tym świcie.
* * *
Kiku Honda czytał książkę obserwujac kątem oka powolny wschód słońca.
Japonię nazywano Krajem Wschodzącego Słońca. Kiku zastanawiał się często czy to określenie nie jest durne.
Słońce wschodzi wszędzie. Więc jaki jest cel tej nazwy.
Gdy był dzieckiem lubił ją, wydawała mu się powodem do dumy.
A teraz irytowała go. Podobnie jak większość wspomnień z przeszłości.
Japonia nie chciał wracać do przeszłości. Gdyby to zrobił oszalałby. Od myśli o wszyskich ludziach, którzy nie żyli przez jego kraj.
Nie, Kiku nie żałował innych. Nie czuł wcale odpowiedzialności za martwych Chińczyków, Koreańczyków, Rosjan czy Amerykanów. Nie obchodzili go.
Honda przejmował się swoimi ludźmi, którzy zginęli w imię bezsensownej wojny.
Najbardziej żałował bomb atomowych. Zabiły tyłu jego ludzi.
Kraje zawsze czują straty w swoich ludziach. Dla nich każdy ich obywatel był ważny, za to straty innych narodów były pustymi liczbami.
Japonia uważał przeszłość za nie wartą uwagi, przecież i tak nie ma na nią wpływu. Teraźniejszość wydawała mu się dobra. A przyszłość rysowała się dla niego pod każdym względem wspaniale. Nie, on nie był optymistą, był realistą patrzącym na rozwój swojego państwa.
Kiku Honda tkwił w swojej własnej grze, wiedział komu należy pokazywać pokorę. Nigdy nie czuł wyrzutów sumienia, tylko je udawał. Jednak i on miał swoje słabości, przez które nie potrafił żyć w tym świecie.
* * *
Toris*12* Laurinaitis stał przed lustrem w łazience i przeczesywał swojej mokre włosy.
Litwa zobaczył kątem oka blizny, które sięgały aż do jego żeber. Zawsze wolał unikać ich widoku. Były po prostu pamiątką po czymś złym. Podobnie było z blizną na klatce piersiowej*13*.
Tyle, że ta bolała jeszcze bardziej, bo zrobiła ją osoba, której ufał.
Toris chciał zaakceptować przeszłość, ale to nie jego wina, że czasem blizny zdawały się płonąć nieludzkim bólem, gdy widział osoby odpowiedzialne, za stworzenie ich.
Litwa dawno temu był inny, ale stulecie życia w strachu przed Rosją go zmieniło. Tamte lata zapamięta do końca. Wtedy poczuł, że nieśmiertelność nie jest darem.
To przekleństwo. Pieprzona kara nałożona na niego. Tylko za co?
Toris miał wrażenie, że życie kpi sobie z niego. Nie mógł umrzeć, pamiętał jak leżał na wpół przytomny w kałuży własnej krwi. A Rosja siedział obok i wpatrując się w niego powtarzał jak szaleniec, że nawet śmierć nie chcę ich.
Miał rację, nad nimi państwami nie ulituje się nawet śmierć.
Litwa nie wiedział co myśleć o przeszłości, była dziwną mieszanką przeplatającą szczęście i ból; dumę i poniżenie; bycie potęga i bycie nikim. Teraźniejszość była powrotem do smutnych rozmyślań. A przyszłości nie potrafił widzieć dobrze. Wszystko stało za pryzmatem przeszłości.
Toris Laurinaitis tkwił w przeszłości, która była koszmarem. Jakkolwiek nie pragnął by wybaczyć, nie umiał. Rany odcisnęły na nim zbyt duże piętno. Przez to właśnie nie potrafił żyć w tym świecie.
* * *
- Wydaje mi się, że podałem już dość przykładów - odparł mężczyzna.
- Twoje przykłady na to, że czas wam nie sprzyja, są durne. W końcu nie wymieniłeś wszystkich.
- Z resztą jest tak samo. Oni nie potrafią żyć w tym świecie. My nie potrafimy. Wiedzieliśmy zbyt dużo. Znieśliśmy widoki miliona ciał. Byliśmy świadkami jak ludzie, których kochamy umierali. A my nigdy nie mieliśmy prawa na łaskę jaką jest śmierć. Po czymś takim nikt nie jest normalny. Jesteśmy wariatami, szaleńcami, którzy nie wiedzą nawet jaki jest rok.
- Przecież musi być ktoś z was kto nie oszalał.
- Jest jeden przykład, ale o osoba zbyt młoda by znać ten świat tak jak my.
* * *
Alfred Johns szedł z uśmiechem na ustach na kolejny szczyt narodów zjednoczonych.
Ameryka uśmiechał się szczerze, jego głowy nie zaśmiecały problemy. Cieszył się z tego, że znów spotka ich wszystkich. W końcu nie ważne co oni czasem mówili i tak było przyjaciółmi.
Wszyscy czekali już tylko na niego, a on samozwańczy Bohater wchodził do sali. Zignorował przekleństwa Anglii, narzekania Francji. Usiadł i zaczął mówić o kolejnym swoim mało logicznym planie. Uśmiechał się przy tym tak promiennie, dodatkowo z całej sali tylko on to robił szczerze. Nigdy nie udawał radości.
Alfred był jak małe dziecko, puki był w centrum uwagi czuł szczęście. Chciał być otoczony wiecznie ludźmi. Często nie obchodziło go z kim spędzał czas. Mógł każdemu wypalać swoje sekrety, nie patrzył nawet kto to. On po prostu uwielbiał gdy inni słuchali go.
Podczas podejmowania decyzji inni się nie liczyli. Był zdaniem wielu egoistą, ale on najzwyczajniej w świecie biegł za głosem swojego serca. A serce miał wielkie.
Był w końcu Bohaterem, przez duże B! Co z tego, że czasem jego pomoc była wręcz wpychana na siłę. Ten chłopak z dumą wpychał się w czyjeś prywatne życie.
Ameryka uznawał przeszłość za nudą. Pamiętał tylko swoje osiągnięcia, nie interesowało go co się działo na świecie wtedy. Teraźniejszość za to traktował jak szansę by stać się dla wszystkich wzorem, niestety często robił to nieudolnie. A przyszłość była dla niego świetna. Wtedy w końcu mogą spełnić się marzenia.
Alfred Johns był dziecinny, trochę próżny i wyjątkowo upierdliwy. Dodatkowo darował błędy wręcz ze ślepą naiwnością. Jak to możliwe więc, że to właśnie ten nieodpowiedzialny dzieciak, jako jedyny potrafił żyć w tym świecie?
* * *
- Dlaczego tylko on...?
- Bo jest młody i naiwny. Możesz mi wierzyć lub nie, ale im dłużej się żyje tym trudniej jest być szczęśliwym. Każdy rok otwiera nas na świadomość zła. Przez lata odkrywamy, że to co było niewinne w dzieciństwie wcale takie nie jest w dorosłości. Więc pomyśl, ile zła my już odkryliśmy? Czas jest mimo wszystko łaskawy, bo ogranicza zło jakie zauważamy.
*1* Pierwszy komputer ważył 30 ton i miał wymiary 15 na 9 metrów. Od razu przyznaję się, że przepisane z Wikipedii, bo nie znam się na historii mechaniki. Wolę czytać o dyktatorach.
*2* Gułagi inaczej łagry.
*3* W obozie Auschwitz, często gazowano ludzi w łazienkach, byli wtedy nieświadomi tego co ich czeka.
*4* Wiara chrześcijańska nakłania do wybaczania swoim oprawcom. Jak wiadomo w naszym kraju religia jest bardzo ważna. Feliks też został przedstawiony jako postać wierząca.
*5* Chodzi o Adolfa Hitlera.
*6* Tak określało się osoby "gorzej rasy" w nazistowskich Niemczech.
*7* 1947 roku zdecydowano o zlikwidowaniu Prus.
*8* Chodzi o Joannę d'Arc, bohaterkę narodową Francji. Dzięki niej wygrali oni wojnę stuletnią. A ona sama skończyła na stosie.
*9* Podczas rewolucji francuskiej ścięto wiele osób, wśród nich króla - Ludwika XVI.
*10* Największy port w Indiach.
*11* Podczas spotkania w Jałcie, gospodarz (Stalin) otrzymał podarunki od pozostałych. Od Churchilla dostał włócznię św Jerzego - symbol Imperium. Stalin rzucił ów prezentem pokazując, że dla niego Brytania nie jest Imperium.
*12* Nie wiem jakie imię Litwy jest na prawdę kanoniczne. Na polskiej wiki jest Tolys lub Taurys, a za na angielskiej stronie pada imię Toris. Też jest ono częściej używane w opowiadaniach.
*13* Nie wiem skąd, ale w moim wyobrażeniu niektóre wydarzenia historyczne zostawiają po sobie znaki na ciele krajów. Blizna Litwy jest pozostałością po tym jak zostało mu odebrane Wilno. A tego dokonali Polacy. Mimo wszystko my też mamy źle strony swojej historii.
Dobrze oto koniec tej historii, swoją drogą powstała ona w zaledwie dwa dni.
Myślę, że taki typ opowiadań jest dobry do pisania. Ja prywatnie bardzo lubię takie szaleństwo postaci. Ogółem psychologia zawsze jest dla mnie fascynująca. Uwielbiam analizować rozpad ludzkiej psychiki.
A i niedługo (nie wiem kiedy) pojawi się kolejna część Małej Tragedii.
Nie wiem jak waszym zdaniem wypadł ten tekst, był on bardzo spontaniczny. Taki trochę odpoczynkowy dla mnie po Dzieciach Rewolucji.
No i jest dla was małym wynagrodzeniem, że na tamto opowiadanie czekaliście tak długo.
Dobrze oto koniec. Jeśli ktoś chciałby przeprowadzić ze mną dyskusję o psychologii niektórych postaci to zapraszam. Ostrzegam tylko, że w wiadomościach rozpisuję się równie jak w tekstach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro