Błysk w oczach [Francja, Niemcy]
[1799 słów]
Tekst chcę opublikować dzisiaj przez kaprys, bo chcę godnie powrócić!
Błędy sprawdzę i poprawię jutro, no i dziś z resztą Wattpad odmawia mi posłuszeństwa. A jeśli moja autokorekta coś źle zrobiła możecie mi to zaznaczyć.
Zaś na razie zapraszam!
.
.
Ja: nigdy nie będę wracać do Hetali! Nie chcę pisać o tym fanfików!
Mój kolega: Wiesz zacząłem oglądać to anime o którym kiedyś mówiłaś...
Yatta: Mamy na stronie nową Hetalię po polsku!
Empik w mojej okolicy: Spójrz na półkę tam stoi nowa Hetalia!
Ja *pisząc fanfika do Hetali, czytając mangę*: Pieprzcie się wszyscy.
Francis był dumny i wyniosły. Nie kłaniał się byle komu, nie płaszczył się i nie błagał.
A takie przynajmniej stwarzał pozory. Ludwig, gdy jego czołgi przekroczyły granicę Belgii i Francji, tak postrzegał mężczyznę, który kiedyś był potęgą.
Pamiętał z opowieści brata historię o Wielkim Napoleonie, który zniewolił pół Europy, a później zabiła go duma. Młody Beilschmidt nigdy by tego nie wyznał, ale to mu imponowało. Uwielbiał te opowieści jakimi raczył o Gilbert, a Napoelona wręcz z dziecięcą fascynacją wielbił.
Może to przez fakt, że Prusy rzadko nazywał władców innych krajów wybitnymi. Nigdy nie chwalił innych armii, nie przedstawiał postaci jako niezmiernie potężnych. Ego nie pozwalało tego robić Gilbertowi. Chyba jednym z niewielu wyjątków był Napoleon.
I choć Ludwig wiedział, że problemy ze zjednoczeniem jego ziem były spowodowane przez Francję, nie przejął się tym. Po prostu fascynował go kraj, który prawie podbił całą Europę.
Widział zawsze Francisa jako kogoś potężnego, silnego, nieustraszonego, który może i przegrał z Rosją, ale walczył.
Podczas pierwszej wojny światowej nie stracił przekonania o tym, że Francis był dumny i arogancki (jak jego własny brat). W końcu Bonnefoy walczył zaciekle i do samego końca.
Jednak stracił to przekonanie widząc jak Francja kapituluje. Wtedy Ludwig nieświadomie stracił szacunek do postaci, na jaką wykreował sobie mężczyznę we własnej głowie.
W pewien sadystyczny sposób zawiódł się. O wiele bardziej ciekawy był widok zakrwawionego ciała Francisa, który wspiera swoich żołnierzy ciepłym słowem na polu walki. Tak jak podczas bitwy pod Verdun. Pamiętał to jak te jasne loki brudne od krwi i ziemi otaczały czerwoną twarz. Pamiętał też oczy, które wówczas były przepełnione cierpieniem i szaleństwem. Kusiły do dalszej walki, nie były nagrodą, ale zachętą.
Zaś w chwili, gdy przez Paryż przeszło jego wojsko oczy Francji były puste. Jak u laleczki. Nie było szaleństwa, nie było dumny i nie było niczego innego. Po prostu puste spojrzenie. Był ubrany w piękne szaty, miał na sobie drogi garnitur, jego włosy były niezwykle gładkie i czyste, a na twarzy próżno szukać jakiś brudów.
Ludwig pamiętał jak jego dłoń oparła się o ramię Francji. Czuł drżenie wściekłości. Biedny, bezradny Francja.
Niemcy wówczas nie mógł odnaleźć w osobie przed nim ani zdobywcy Europy ani szaleńca spod Verdun.
- Upadłeś.
Powiedział najbardziej oczywistą rzecz na świecie. A zaraz po tym wprowadził Francisa do pociągu, który miał ich zawieść do Berlina. Francja się nie odezwał wcale. Uparcie milczał ukrywając za obojętnością własną wściekłość.
Zaś Ludwig z dnia na dzień pozwalał sobie na więcej. Początku dotykał materiału ubrań, później włosów i na końcu twarzy Bonnefoya.
Cały czas przy tym kpił. Nazywał Francję laleczką, przegranym, pionkiem w polityce. Z czasem te kpiny ewoluowały w wyzwiska i okrutne poniżające obelgi, ale wówczas była do tego daleka droga.
Niemcy nigdy nie był tak roześmiany jak w chwili, gdy w jego własnym domu urządzono więzienie dla Francisa. Zamknięto go w piwnicy w ciemnym pomieszczeniu bez okien, jedynie z materacem, wiadrem z wodą i jednym pustym.
Bonnefoy przeżyłby bez jedzenia (był krajem, który nie potrzebował ludzkich warunków), ale mimo wszytsko widok zirytowanej, wściekłej twarzy Francji, gdy Ludwig przychodził pod pretekstem nakarmienia go sprawiał, że każdego dnia Beilschmidt miał ochotę to robić. Uwielbiał jak te blade wargi zaciskały z irytacją na widok pięknych dań. Francis czuł się wtedy jak laleczka. Wolałby przemoc fizyczną od udawanego miłosierdzia.
Ale jednak milczał. Aż do pewnego wieczoru.
- Wiesz, że kiedyś uważałem cię za potęgę? - rzucił Niemcy, trzymając dłoń zaciśniętą na jasnych włosach. - Myślałem, że jesteś genialny w walce, że bronisz się do końca. Widziłem cię jako szaleńca umazanego własną krwią, który wciąż walczy. Okazałeś się żałosny.
Francis wtedy zaśmiał się i oparł głowę o ścianę, a jego grdyka drżała.
- Wojna to nie walczenie do końca - rzucił z kpiną. - To umiejętność podawania się, znajdowania sojuszników, wymyślania strategii i kurwienia się. W walce nie ma tylko bycia przegranym i wygranym. Jest dużo pomiędzy.
Ludwig z fascynacją słuchał tych słów. Jego dłoń przejechała po szorstkim od nieologonego zarostu policzku Bonnefoya.
- A ty kim jesteś?
Francis wzruszył ramionami. Ponowie oparł głowę o ścianę.
Ludwig wtedy z ciekawością patrzył na swojego więźnia.
Żadnego że zniewolonych krajów tak nie traktował. Nie miał do nich szacunku. Za to Bonnefoy był ciekawy. Był połączeniem jego dziecięcych marzeń i dojrzałych fantazji. To nie było dobre połączenie. Ale skąd mógłby o tym wiedzieć?
Minęły tygodnie nimi Niemcy zobaczył swojego więźnia ponownie. Przegrał bitwę o Anglię. Po raz pierwszy podczas tej wojny poniósł porażkę, a komentarz, jaki usłyszał, po powrocie i wejściu do piwnicy, gdzie wciąż przebywał Francja, wcale go nie ucieszył.
- Czyśbyś nie wygrał tej bitwy? - zapytał Bonnefoy z delikatnym błyskiem w tych pustych oczach.
Beilschmidt nie skomentował tego tylko zacisnął dłonie w pięści. Usiadł naprzeciwko Francji na śmierdzącym materacu i po chwili z kpiącym uśmiechem rzucił:
- To chyba dla ciebie poniżające? Nieprawdaż? W końcu to zwykle było twoim celem by być choć minimalnie lepszy od Anglii. A teraz on jest u siebie, a ty tutaj.
Francja roześmiał się.
- Nie ukrywam, że lubię wygrywać z Arthurem, ale teraz przegrałem tylko z tobą. Nie jesteś nikim na walce z kim by mi zależało.
Wtedy przez chwilę oczu Bonnefoya były żywe. Patrzyły na niego z kpiną i dumą jak w Wersalu. Zaraz po tym jednak światło w nich zgasło. Niemcy to zauważył i nie mógł tego nie skomentować.
- Smucisz się czymś Vichy*?
Francja nic nie odpowiedział, w jego własnej wojnie trwała okrutna bitwa między tym co dobre, a tym co słuszne. Miał wrażenie jakby jego własne ciało podzieliło się i tkwił w stanie paskudnej gorączki od wieku tygodniu. To bolało. Czuł też w pewien sposób to co jego ludzie. Miał w głowie i tych, którzy chcieli coś zrobić i tych, którzy kłaniali się Niemcom.
Miał wrażenie jakby rozpadał się. To było okropne uczucie. Oparł głowę o zimną ścianę. I objął kolana ramionami, czuł, że jego zarost był już stanowczo zbyt długi, jego włosy były brudne i klejące się, a skóra była obrzydliwa. Ale kogo to obchodziło?
Niemcy zaś z uśmiechem na ustach powiedział:
- I tak Londyn jest niczym. Mam inny plan. Zdobędę Moskwę.
Bonnefoy na sam dźwięk tej nazwy poczuł chłód - tak cudowny dla jego rozpalonej gorączką skóry. Ale wtedy to nie było cudowne. Pamiętał sine usta i odpadające palce. Pamiętał jak czuł głód - nie swój, ale ludzi. Pamiętał śmierci i stosy ciał. I padające zwierzęta, o których mięso bili się na wpół martwi żołnierze. Pamiętał zamarznięte rzeki. Pamiętał wszytsko. Ale najbardziej fiołkowe oczy, które zdawały się ciągnąć go dalej w mróz, te szalone oczy, których kolor był podobny do odmrożonych ran, tak paskudnych, że amputacja była jedynym wyjściem. Te oczy wciągnęły go do piekła. Zapłacił wysoką cenę by uciec z piekła.
- Jesteś idiotą - rzucił Francis, w po chwili w jego twarz uderzyła twarda pięść.
Niemcy był wściekły i chwytał się głupich opcji. Porażka boli i ciągnie jeszcze bardziej na kolejne dno. Francja uśmiechnął z kpiną i dotknął bolącego policzka.
To było chore, ale cieszył się z ciosu, wolał obrywać niż być traktowany jak nagroda.
To była ostatnia chwila jego brawury.
Później przez miesiące w samotności, gdzie jedynie jakiś żołnierz przynosił mu od czasu do czasu jedzienie stracił siłę do walki. Wiedział, że w jego głowie wygrali ludzie kłaniający się Trzeciej Rzeszy. Przez dni, których nie liczył nie słyszał ludzi, był sam w ciemności. A głosy, straszne kpiące głosy towarzyszyły mu w snach.
Budził się i był w ciszy. Nie wiedział nic o sytuacji na froncie, a jednak podświadomie czuł, że zbliża się zima. A zima, która zabiła pół miliona żołnierzy. Niemcy dał się zwodzić fioletowi. Tak przepełnionemu szaleństwem.
A jednak Beilschmidt wrócił i Francis nigdy nie ucieszył się tak bardzo. Wreszcie usłyszał głos nie ze swojej głowy. Widział prawdziwą postać i światło zapiekło jego oczy. A jego głowa pełna była obrazów obrzydliwej uległości jego ludzi w stosunku do esesmanów. Ale co w tym złego? Nie wiedział nawet co się działo, czemu ci ludzie ulegali władzy? Czemu jego rząd zgadzał się na to wszytsko?
Ale to było w tej chwili bez znaczenia. Nic go nie ucieszyło tak bardzo jak cios w twarz. Jego związane dłonie zadrżały. Tak bardzo chciał poczuć coś fizycznego. Wariował tutaj. Potrzebował ocucenia z tych chorych myśli, gdzie swastyka zawiorowała na fiolecie. Gdzie martwi mówili do niego, gdzie bezgłowy Ludwig XVI poczuczał do o polityce. Jego sny były chore, a on bał się, że nic nie ma prócz snów.
Jego radość zgasła jednak, gdy usłyszał te słowa:
- Zdobyłem Moskwę**. Nie jestem jak ty i Napoleon.
Moskwę. Zoeobył. Nie te słowa nie działy. Nie współgrały i nie miały ani koszty sensu. Niemcy nie mógłby? Prawda.
- W każdym radiu, w każdej przemowie. Wygrałem wojnę, ja wygrałem, a wy wszyscy upadniecie. Rosja prawie skapitulował. Ja wygrałem. Wygrałem. Mówił o tym Geobbels. Wygrywamy na wszytskich frontach wiesz.
Francis skinął głową. A jego jasne oczy błyszczały jak u szaleńca. Wreszcie kogoś widział. Kogoś na dłuższy czas. Wreszcie. Jego umysł pełen kolaborantów wreszcie się zamknął. Wreszcie było cicho. Wreszcie miał dowód, że to wszytsko nie było wytworem jego chorego umysłu. Nie liczyły się fakty, liczyło się to, że w tej ciemnej piwnicy ktokolwiek jest.
Niemcy zaś śmiał się, a jego lodowo zimne oczy lśniły. Mógł wierzyć w co chciał i nie podważano jego zdania. I w ciemnej piwnicy było tak ciepło.
Przeczesał dłonią brudne, tłuste włosy Francji z fascynacją. Nie zwrócił uwagi na to, że jego palce były fioletowe, a jego ciało zmrożone. Nie ważne, że czuł się jakby setki kul trafiało w jego ciało. Liczyło się to że w tej ciemnej piwnicy wygrywał.
To było ich własne szaleństwo, które trwało.
*Vichy - marionetkowe państwo utworzone na terenie Francji.
** Kłamstwo Niemiec, w które on jednak wierzy. Bo jego ludzie wierzą przez propagandę, a on sam zatracił świadomość.
Ten tekst jest dziwny. Jest szalony. Jest właściwie ciekawy i powstał w mniej niż 24 godziny. Ma też trochę dziwny styl, ale w sumie fajnie mi się go pisało.
Więc jestem nawet zadowolona.
Oficjalnie wracam do życia na Wattpadzie.
Ogółem zapraszam do mojego nowego opowiadania. Tym razem to nie fanfik! Tylko autorskie opowiadanie. Jeśli lubicie mój styl to zapraszam. A tym czasem ja czuję się tak cudownie pełna weny! Myślę, że ten tekst będzie w stylu opowiadań z Mrocznej Strony. No, ale świat będzie o wiele bardziej rozbudowany. Nawet piszę mitologię tego świata.
Więc zachęcam i bardzo chętnie poczytam wasze komentarze, co sądzicie na przykład o tym tekście, bo przyznam, że jest dziwny. Ale mnie cieszy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro