Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ból jest człowieczeństwem [Francja, Anglia]

[ 1220 słów]

Inspiracją z tego co pamiętam była jakaś scena bombardowania w jakimś filmie. Niestety notka o pomyśle na ten tekst tkwiła na tyle długo w moich notatkach, że nie wiem jaki to w ogóle był film.

.

Francis nucił delikatnie melodię. Jego szczupła dłoń była zaciśnięta na palcach Anglii. W ciemnej piwnicy było strasznie. I nawet Francja, mimo braku powiązaniu z tym wszystkim, raz po raz panicznie drgał na dźwięk bomb.

Kolejna i kolejna.

Raz po raz docierały, jedne uderzały w drugą stronę miasta, kolejne niszczyły pobliskie dzielnice. Cholera wie jak daleko były, ale sufit raz po raz drżał.

Jutro będzie lepiej. Te słowa powiedział wczorajszej nocy uspokajając Arthura. Dziś spadło więcej bomb niż kiedykolwiek. Raz po raz powietrze przedzierały dźwięki wybuchów.

Starał się udawać, że to nim nie wstrząsa. Chciał być wsparciem. Naprawdę chciał, bo Anglia mimo bycia sukinsynem pocieszał go po kapitulacji, pomógł uciec z zajętej przez Rzeszę ziemi. I pomagał mu z tym okrutnym paskudnym poczuciem winy, które go niszczyło. Uczuciem, które codziennie zrównywało go z ziemią, bo był pieprzonym tchórzem, który nie mógł nawet podzielić losu swoich ludzi.

- Ci... - szepnął, drugą dłonią głaszcząc blond włosy swojego wroga.

A przynajmniej tak się tytułowali zawsze. Słowo sojusznicy dziwnie nie potrafiło żadnemu z nich po stuleciach przejść przez usta. A teraz wspierali się tylko ze względu na czyjąś inną agresję. Ktoś zakłócił ich grę, wtrącił się do ich prywatnej sprzeczki, nie rozumiejąc, że oni nie walczą, by się skrzywdzić.

Nienawidził słyszeć jak Arthur poniewierany bólem płacze. A ten zapewne nienawidził robić to przy Francisie.

Francja więc udając, że nie widział łez, odwracał wzrok i drgał pod wpływem kolejnej bomby. Była cholernie blisko. Może dwa-trzy budynki dalej. Może ulicę dalej. Nie wiedział, nie on był duchem tego miejsca.

Nie mógł jednak znieść patrzenia na pełne pęknięć piwniczne ściany, zawsze dusił się wtedy niemalże z lęku, więc patrzył na zapłakaną twarz. Jeśli spadnie na nich sufit i tak będą żyć. Jeśli będzie boleć woli czuć kogoś obok. Wspólne cierpienie mniej boli?

Arthur zaciskał powieki, zagryzał usta do krwi, drżał i był rozgorączkowany. Z trudem, jeśli w ogóle łapał oddech. Drgał, co chwilę, bo każda pojedyncza bomba nim wstrząsała. Pot spływał mu po czole i zapewne po każdej przestrzeni skóry. Jego koszula była mokra i przywierała do śmiertelnie bladej skóry.

Francis nienawidził Rzeszy za to. Inaczej jest walczyć dla podszczypywania. Inaczej jest kpić. Ale to był cios, to było zadawanie bólu. A przecież oni — państwa wiedzieli najlepiej, co boli. Jak mogli być wzajemnie tak okrutni?

Nie było między nimi nic seksualnego, nie było żadnego podniecenia, gdy Francja ściągał z drżących ramion mokrą koszulę i przykrył nieświadomego niczego Arthura kocem.

Francis ocierał po prostu swoją czerwoną chusteczką cudze łzy. Anglia zaś nadal jedynie drgał wstrząsany konwulsjami. Nie był nawet w stanie mówić.

Aż nagle krzyknął, a blada skóra przybrała różową barwę.

Oparzenia - pomyślał Francis, nie śmiejąc powiedzieć nic na głos. Ból ludu jest ich bólem. Cierpienie ich ziemi jest ich cierpieniem. Powinni śmiać się, gdy ich ludzie się śmieją, powinni cierpieć, gdy ludzie cierpią.

Powinni być, wtedy gdy są potrzebni. Zagryzł delikatnie wargę, on sam uciekł i nie czuł nic.

A Londyn płonął i ranił, bo nie był możliwy do natychmiastowego ugaszenia*.

Czerwone plamy łączyły się w towarzystwie agonalnego bólu. A Francja jedynie ścierał cudze łzy i starał się tak szybko, jak tylko mógł robić zimne okłady w miejscu oparzeń.

Choć wiedział, że to nic nie da, bo to nie Arthur cierpiał przez ogień, a jego stolica, jego ukochane miasto. To okrutne, ale może tak powinno być? Może ból innych daje im człowieczeństwo?

Francis odgonił okrutne myśli i pocałował rozgorączkowane czoło. Modlił się, aby ta piekielna noc wreszcie się skończyła.

Anglia milczał do rana, bo nie był w stanie wypowiedzieć żadnego słowa. Wraz z tym, jak bomby przestały spadać, podniósł się ze wstydem. Miał rumiane policzki i drżały mu nadal usta. Jakby za chwilę znowu musiał pogrążyć się w tym współcierpieniu. Ale tak nie było. A przynajmniej nie w tamtej chwili.

Rany nie goiły się szybko, jak wypadało w przypadku na wpół nieśmiertelnej istoty.

Bo to nie są jego rany — Francja po raz kolejny pomyślał, coś, co uświadomiło go we własnym tchórzostwie — ich własne rany są niczym, rany ludzi, ich ludzi są istotne. Oni są tylko duchami tego wszystkiego, nie są uczestnikami, nic nie znaczą. Są, tylko i aż są. A przynajmniej powinni chociaż być.

- Sto tysięcy** - szepnął bladymi ustami i wstrząsał nim dreszcz.

Francja więc jedynie nadal trzymał dłoń Arthura i wiedział, że lepiej będzie, jeśli ten jeden raz sam zamilknie. Naprawdę nie potrafił powiedzieć nic pocieszającego. A może tu nie było w ogóle pocieszenia?

Nie potrafił przyznać się, że niedługo będzie musiał stąd zniknąć, bo jego własne sumienie go niszczyło.

Nie jest ze swoimi ludźmi, nie dzieli ich losu. Uciekł jak tchórz, a powinien z nimi cierpieć. Wiedział, że tutaj jest potrzebny. Ale to nie jego wina, przecież był tylko nic nie znaczącą jednostką, która dzierżyła rolę państwa. Był Francisem Bonnefoy'em. Ale przede wszystkim był Francją.

Dlatego tym razem to Francis był tchórzem, nie mówiąc Arthurowi o planie wyjazdu z Londynu.

A może Arthur od początku widział, ale sam bał się powiedzieć to na głos, bo wtedy to się stałoby to się bardziej realne.

Ale tego dnia jeszcze grają. Tak jak gra Anglia i Francja.

Ubrał na swoje drżące ramiona koszulę i zapiął wszystkie guziki, choć materiał ocierał się boleśnie o oparzenia.

- Nienawidzę cię - Anglia szepnął ich własne wyznanie miłości.

Francja odpowiedział tym samym. I przez chwilę uśmiechnął się. Jakby znów to była ich przepychanka.

Następnego dnia Francis zniknął po cichu w środku nocy i oddał się w ręce Rzeszy, tak jak oddano Francję, nie tę Francję, która cierpiała w Londynie.

Francis zaś nie czuł wstydu we własnym kraju, gdzie sumienie zagłuszyły dźwięki ludzi.

* * *

Arthur wiedział, że nie ma nic równie okrutnego, jak bombardowania. Właśnie dlatego z okrutnym błyskiem szczęścia w oczach, zaśmiał się na wieść, że bombardowane będą niemieckie miasta.

- Niech Berlin płonie — powiedział Anglia, siedząc samotnie w piwnicy, dawnym miejscu swojej męki.

A jego własne rany po oparzeniach nadal nieziemsko bolały.

Ludzie byli okrutni, tak jak kraje. A może to kraje były tak okrutne, jak ludzie?

.

*Noc z 29 na 30 grudnia 1940 roku jest często określana mianem drugiego pożaru Londynu, przez liczę strat w budynkach i ludziach, którzy poświęcali życie dla uratowania płonącej stolicy.

** Właśnie około tylu wszelakich bomb spadło tej nocy na Londyn.

.

Tekst powstał spontanicznie i miał być powiązany tylko z odczuciem bombardowania. Chyba dostałam inspiracji po jakimś filmie, ale nie pamiętam nawet jakim, bo przez tygodnie leżał w folderze pomysłów, gdzie nie lubię zaglądać.

Później napisałam go jakiś tydzień temu, ale wyszedł krótki i płytki. Dziś go zredagowałam i dodałam blisko 1/3 obecnej objętości.

Właściwie jest  filozoficzne depresyjny. Ale w jakiś sposób wydaje mi się pasować do dawnego stylu tej książki. Więc mam nadzieję, że wam się spodoba.

Wiem, że brzmię jak naganiacz stada zwierząt. Ale serdecznie zapraszam do mojego obecnie najważniejszego projektu „Byłem człowiekiem".

Wiecie co tamta książka ma, a ta nie ma? Regularne aktualizacje. No dobra regularne to mocne słowa, ale blisko 5 tysięcy słów miesięcznie co najmniej jest.

Dziękuję za przeczytanie tekstu, mam nadzieję, że nie był zawodem. I do zobaczenia niebawem. A w „Byłem człowiekiem” jeszcze szybciej.

Dobra dość tej autoreklamy. Miłego dnia lub nocy.

Pozdrawiam serdecznie, szczególnie tych, którzy z niepojętego dla mnie powodu doczytali do końca tej notki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro