8. JEGO ZDZIWIENIE
Wyszliśmy przed dom. Pogoda jak zwykle nie rozpieszczała. Przeczuwałem, że jeszcze kilka dni i spadnie śnieg, bo w powietrzu dało się już wychwycić pierwsze oznaki na dobre nadciągającej zimy.
– Mogłeś sobie darować wchodzenie do środka – upomniałem Bernarda. Nigdy tego nie robił, wolał czekać na ganku i jarać szlugi. Poza tym wiedział, że tym razem nie byłem sam.
– Nie mogłem. Chciałem się upewnić, że to ta sama dziewczyna, którą namierzyłem. Chodźmy do auta – zasugerował. – Lepiej, żebyś siedział, kiedy będę ci opowiadał, czego się dowiedziałem.
Aż przystanąłem na moment.
– Przerażasz mnie.
– I dobrze. Powinieneś się bać. – Złapał za klamkę i zaczął pakować się do samochodu, więc poszedłem za nim. Jak tylko zająłem fotel pasażera, Berni od razu wcisnął mi do ręki brązową teczkę z dokumentami. – Czytaj.
Uchylił szybę, by móc zapalić papierosa. Też odpaliłem swojego, po czym otworzyłem aktówkę i zabrałem się za przeglądanie zebranych przez niego materiałów.
Na pierwszej stronie widniało zdjęcie mojej znajdy, chyba z dowodu tożsamości, ponieważ wyglądała na nim wyjątkowo poważnie. Obok znajdowały się jej dane osobowe: Kornelia Joanna Machulska, dwadzieścia trzy lata, studentka ostatniego roku filologii angielskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, niekarana.
Jak na razie nic alarmującego, ale sprawdzałem dalej.
Adres zamieszkania, kopie dyplomów, rozpiska wyników w nauce, bla, bla, bla, zatrudnienie – kelnerka w klubie nocnym Black and White, Kraków.
Otworzyłem szerzej oczy z niedowierzania i spojrzałem na Bernarda, wtedy ten wręczył mi kolejną teczkę. Ta zawierała wyniki ekspertyzy laboratoryjnej opaski zaciskowej, którą mu dałem poprzednim razem. Znalezione na niej odciski palców i DNA należały do dwójki doskonale znanych mi osób. To, kurwa, niemożliwe.
– Opcje są dwie – przemówił kumpel. – Albo ta twoja cizia miała największego pecha na świecie, dała się wciągnąć w jakieś gówno, chcieli ją za to zabić i teraz przed nimi ucieka, albo jej pojawienie się tutaj to celowe zagranie. – Zaciągnął się fajką. – Zależy, jak bardzo wierzysz w zbiegi okoliczności.
– Wcale – warknąłem, wpatrując się w papiery. To jakaś paranoja! – Tyle że nie widziałeś jej tamtego dnia, gdy tu przyszła. Była autentycznie przerażona, tego nie sposób udawać, a ona nie studiuje aktorstwa. – Zrobiło mi się gorąco. Ja pierdolę. – Poza tym skąd ktoś mógłby wiedzieć, gdzie mnie szukać? Idealnie zatarłem za sobą ślady. Sfingowałem wyjazd do Irlandii, nie korzystałem z kart kredytowych, na akcie własności domu jest twoje nazwisko, z kolei ja nie ruszyłem się stąd od prawie trzech lat. Jakim cudem zdołaliby mnie namierzyć?
– Nie mam pojęcia. – Wzruszył ramionami. – W każdym razie nie radzę ci jej wypuszczać. Nie zapominaj, że wydano na ciebie wyrok. Jeśli pójdzie do Romana i rozgada, że tu jesteś, będziesz miał przejebane.
– Wiem, kurwa! – ryknąłem. – Ale co miałbym z nią zrobić? Porwać? Przywiązać do krzesła? No pomyśl.
Bernard wciągnął powietrze ze świstem.
– Z takim podejściem to na pewno niewiele zdziałasz, młody – zawyrokował. – Po prostu poproś, by została – podsunął. – Jeżeli faktycznie przed nimi ucieka, przyjmie propozycję, potem ją wybadasz i wyciągniesz z niej prawdę. Użyj rozumu, nie mięśni.
– Oszalałeś. Nie zgodzi się. – Pokręciłem głową. – Patrzy na mnie z jakąś taką niechęcią, jakby się bała, że zamorduję ją we śnie. Ostatnie dni spędziliśmy, unikając się jak ognia.
Parsknął śmiechem.
– Jeśli robisz przy niej taką minę jak teraz, to wcale jej się nie dziwię. Też bym przed tobą spierdalał.
– Goń się, stary pryku – burknąłem pod nosem i ponownie zerknąłem na dokumenty. Kornelia miała czystą kartotekę, uczyła się, nie sprawiała wrażenia potencjalnej kryminalistki, lecz z drugiej strony mogły to być tylko pozory. Gdybym chciał kogoś wynająć do podobnej roboty, też wybrałbym grzeczną dziewczynkę z sąsiedztwa, która nie zwróci na siebie uwagi. Przeciwnik by nie zauważył, skąd padnie cios.
Wypuściłem dym i zgasiłem peta w popielniczce.
– Rodzina wczoraj zgłosiła jej oficjalnie zaginięcie – dodał Berni. – To może oznaczać, że jest niewinna. Albo na tyle perfidna, że dla kasy poświęci nawet własnych krewnych. Uważałbym na nią.
– Już się tak nie nakręcaj, co? – Oderwałem wzrok od akt. – I mnie przy okazji, bo zaraz faktycznie dostanę przez ciebie urojeń i skończy jako zakładniczka.
– Nie widziałeś tego, co ja – usprawiedliwiał się. – Przez dwadzieścia pięć lat służby miałem do czynienia z niejedną taką jak ona. Panny z dobrego domu okazywały się morderczyniami, psychopatkami, bez skrupułów zabijały kochanków, mężów i dzieci – wyliczał. – Nie daj się zwieść ładnej buźce, dobrze ci radzę.
– Nie dam – zapewniłem. – Ale nie wiem, jak ją tu zatrzymać. Nie lubi mnie, nie będzie chciała zostać.
W chwili, gdy umilkłem, Kornelia właśnie wyszła przed dom. Popatrzyła na nas i nieśmiało zamachała.
– Dobra, ja to załatwię. – Bernard złapał za klamkę.
– Co załatwisz? Czekaj! – zawołałem za nim, próbując go spowolnić, lecz on już wysiadał z auta. Zakląłem, szybko zwinąłem teczki w rulon, wsunąłem je do wewnętrznej kieszeni, po czym poszedłem za kumplem. Stary miał niezłą kondycję. Zdążył prawie dojść do celu, zanim zrównałem z nim krok.
Dziewczyna lekko się do nas uśmiechnęła, kiedy weszliśmy na werandę. Kurtka trochę na niej wisiała, ale pomijając to, prezentowała się znacznie lepiej. Ułożyła włosy i nałożyła delikatny makijaż, który podkreślił jej naturalną urodę, a także przykrył siniaki. Automatycznie wydała mi się dojrzalsza.
Bernard odchrząknął.
– Słuchaj, tak sobie pomyślałem... – powiedział do niej. – Spieszy ci się do wyjazdu?
– To znaczy? – Zmarszczyła brwi i mały nosek. – Poczekam, jeśli jeszcze nie wracasz.
– Chodziło mi bardziej o to, czy nie chciałabyś tutaj zostać na dłużej? – wyjaśnił. – Jest sporo do roboty, przydałabyś się.
Kornelia rozejrzała się wokół z nietęgą miną.
– Niby co konkretnie miałabym robić? – podpytała. – Raczej nie widzę tu dla siebie zbyt wielu zadań...
– Wręcz przeciwnie. Mogłabyś pomóc Alanowi, biedak ledwie się wyrabia. – Poklepał mnie po plechach z ojcowską czułością. Głupi chuj. To nieprawda. Doskonale dawałem radę!
Zamierzałem się wtrącić, niestety on już zaczął mówić dalej.
– Dorabiam sobie do emerytury jako leśniczy – kontynuował wywód. – To stała współpraca także ze Strażą Graniczną oraz władzami Parków Narodowych. Należy obserwować okolicę, zgłaszać podejrzenia nielegalnego przekraczania granicy, notować migrację zwierząt. Są też cięższe zlecenia, ale tym zajmuje się Alan – nadmienił. – Gdybyś się zdecydowała, znajdziemy ci zajęcie aż do wiosny.
Słuchałem go z coraz większym niedowierzaniem. Co ten dureń opowiadał? Faktycznie był tutaj leśniczym, jednak odkąd tu mieszkam, nigdy nie kontaktowałem się ani ze Strażą, ani z zarządem żadnej pieprzonej zieleni, o szpiegowaniu saren nie wspominając, no chyba że przygotowywałem je do odstrzału. Wymyślał na poczekaniu jakieś brednie, co za dno.
Kiedy Kornelia stanęła do nas tyłem, żeby obejrzeć teren przed chatą, Berni rzucił mi szybkie spojrzenie, ponaglając, bym się odezwał i pomógł ją nakręcać. Popukałem się w czoło, następnie pokazałem mu środkowy palec. Naprawdę nie rozumiałem, do czego on zmierzał. Wręczy małolacie zeszyt, każe łazić po krzakach i liczyć jelenie? Już widzę jej reakcję, gdy się dowie, że trzeba je zabijać. Nasłucham się o biednych Bambi jak w banku. Będzie się mazać, obrażać, biadolić nad ich losem... Nie, nie, kurwa, to nie na moje nerwy.
– I co o tym myślisz? – naciskał. – Obowiązków domowych też nie zabraknie.
Jasne, jeszcze może wcisnę jej brudne gacie do prania. No na pewno.
– Czy ja wiem... – Dziewczyna nie wydawała się zbyt przekonana. Popatrzyła na mnie, jakby czekała na pozwolenie. Pewnie zauważyła, że moje milczenie było dość wymowne.
Zdusiłem kolejne przekleństwo. Wolałbym, żeby stąd odjechała w siną dal, ale musiałem również pamiętać o tym, czego się dowiedziałem kilka minut temu z jej akt. Za dużo poświęciłem, by zacząć nowe życie, aby nagle wszystko zaprzepaścić i liczyć na to, że nic nikomu nie powie. Nie zamierzam do śmierci uganiać się za własnym cieniem. Wystarczy, że gniję na tej pipidówie jak jakiś pustelnik. Więcej mi nie trzeba.
– Możesz zostać, jeżeli chcesz. Nie będziesz mi przeszkadzać – wymamrotałem wściekły jak pieron, na co odrobinę się skrzywiła. Mimowolnie zacisnąłem pięść. Tak czułem, że mnie nie lubi. Teraz miałem na to niezbity dowód.
– Zróbmy tak – przemówił Berni, nie dając za wygraną. – Wrócę za dwa tygodnie. Jeśli ci się nie spodoba, zabiorę cię do miasta, a jeśli spodoba, będziesz mogła tu pomieszkać, jak długo zechcesz. Domek należy do mnie. – Wskazał na budynek za nami, potem machnął ręką w moją stronę. – Tym gburem się nie przejmuj, nie on tutaj decyduje.
Na te słowa po twarzy Kornelii przemknął nikły uśmiech.
– Dobrze. W sumie mogę spróbować – zadecydowała.
– Cudownie. – Stary klasnął z zadowoleniem, następnie objął ją ramieniem. – Chodźmy. Pokażę ci okolicę i wytłumaczę, co i jak, tymczasem Alan przygotuje dla nas jakieś drugie śniadanie, nie? – Wyszczerzył do mnie zęby, jakby chciał powiedzieć: „później mi podziękujesz".
– Z ochotą – syknąłem i ruszyłem do drzwi.
Byłem wściekły, niemniej miałem całe dwa tygodnie na ocalenie tyłka.
Na początek wycisnę z niej wszystkie informacje. Jeśli wyjdzie na jaw, że przyszła tu na zlecenie Romana, zapłacę więcej albo uciszę ją na amen. A jeśli naprawdę trafiła tutaj przez przypadek, zostanie mi sporo czasu, aby tak uprzykrzyć jej pobyt w tym miejscu, że w podskokach wsiądzie z Bernardem do auta i po sprawie.
Jakkolwiek się to nie zakończy, będzie na moje.
______
W poniedziałek wracam do pracy, tak że kolejne rozdziały będą się pewnie pojawiać raz na tydzień. Może częściej, ale krótsze. Zobaczymy, jak mi to wyjdzie.
W międzyczasie zapraszam na moje social media. Może znajdziecie tam coś fajnego dla siebie :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro