Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. MÓJ BŁĄD

Do domu weszłam tylko na chwilę. Spędziłam w nim jakieś dziesięć minut, czyli dokładnie tyle, ile potrzebowałam, aby spakować do walizki najpotrzebniejsze rzeczy. W klubie znali mój adres, więc przeczuwałam, że to właśnie tutaj będą mnie szukać w pierwszej kolejności. Zostawiłam właścicielom notatkę, w której wyjaśniłam, że muszę wyjechać na kilka dni, później po cichu opuściłam budynek.

Nie bardzo wiedziałam, co robić dalej. Zamarzyłam o tym, żeby pójść do Michała i ukryć się w jego silnych ramionach, jednak nie chciałam narażać go na niebezpieczeństwo. Musiałabym mu wyznać prawdę, a to mogłoby okazać się fatalne w skutkach. Chłopak kazałby mi iść na policję, powiadomić rodziców i Bóg wie kogo jeszcze, mając oczywiście rację, bo sama poradziłabym identyczne rozwiązanie komuś w mojej sytuacji. Tyle że chodziło tu o moje życie, moją przyszłość, MÓJ pieprzony interes.

Lawirowałam na granicy postradania zmysłów. Bałam się jak jasny gwint, myśli galopowały mi w głowie, a ja kalkulowałam i szacowałam wybór najlepszej opcji. Jakimś cudem wierzyłam, że to wszystko dało się prosto wytłumaczyć. W moim świecie nie zabijało się ludzi z zimną krwią – rozmawiało się i rozwiązywało problemy. Skrycie liczyłam, że może jeśli zadzwonię do szefa, przeproszę za wścibstwo, po czym obiecam, że to się więcej nie powtórzy, puścimy to w niepamięć. Tylko z jakiegoś względu nie potrafiłam się zdobyć na wykręcenie jego numeru. Chyba podświadomie czułam, że to nie skończy się tak łatwo.

Ostatecznie uznałam, że najmądrzejszym rozwiązaniem będzie przeczekanie. Pojechałam na dworzec, żeby wsiąść w najbliższy pociąg do Przemyśla, mojego rodzinnego miasta. Nie zamierzałam odwiedzać rodziców, bo to zrodziłoby pytania, na które na razie nie chciałam odpowiadać nawet przed samą sobą. Postanowiłam na kilka dni zatrzymać się w domu po babci. Był ruderą, w dodatku wystawioną na sprzedaż, ale wiedziałam, że nikt mnie tam nie znajdzie. W portfelu miałam maksymalnie parę stów, na koncie oszczędnościowym niewiele więcej, stąd nic mądrzejszego nie wymyśliłam.

Posiedzę trochę w odosobnieniu, wyśpię się, najem, potem rozważę, jak z tego wybrnąć.

Będzie dobrze.

***

Najbliższy pociąg odjeżdżał dopiero kwadrans po piątej rano. Do tego czasu dreptałam od peronu do peronu, nie chcąc zostać w jednym miejscu. Z duszą na ramieniu obserwowałam przechodzących obok mnie ludzi, w każdym z nich widziałam potencjalne zagrożenie, a włos jeżył mi się na karku, jak tylko ktoś stawał za blisko.

Krótka drzemka w trakcie jazdy odebrała mi resztki sił i nadziei na to, że wszystko jakoś się ułoży. Kiedy zamykałam oczy, pod powiekami pojawiał się obraz martwego mężczyzny z klubu, krwi, błagalnego wyrazu jego twarzy, gasnącego w nim życia. Wyrwałam się ze snu cała spocona, przerażona i rozdygotana. Ręce i nogi trzęsły się ze strachu, a sumienie zaczynało zżerać wnętrzności. Wariowałam.

Gdy po dziewiątej dotarłam do Przemyśla, nieco się uspokoiłam. Wciąż wstrząsał mną strach, jednak myśl o tym, że znajdowałam się prawie trzysta kilometrów od problemów, zadziałała orzeźwiająco. Zrobiłam zakupy, następnie złapałam taryfę i pojechałam do domu babci. Budynek stał na uboczu, mieszkało tam może ze trzech sąsiadów, niemniej dla bezpieczeństwa poprosiłam kierowcę, aby mnie wysadził uliczkę wcześniej. Resztę trasy pokonałam na piechotę, po czym weszłam do środka tylnymi drzwiami, nie chcąc zwracać na siebie uwagi.

Wewnątrz było pusto, chłodno i cicho. Pojedyncze meble pokrywała folia ochronna, prąd został wyłączony, z kolei pomieszczeń nie ogrzewano pewnie od poprzedniej zimy. Mimo wszystko nie mogłam narzekać. Miałam bezpieczne schronienie, dach nad głową oraz czas, aby przemyśleć swoją sytuację i jakoś z niej wybrnąć.

W kuchni znalazłam butlę gazową, więc zagotowałam wodę na herbatę i zrobiłam kanapki. Zdjęłam z siebie tylko szalik z rękawiczkami, bo ciągnący od nieszczelnych okien wiatr sprawiał, że nie dałoby się tu wysiedzieć w samym swetrze. Wzięłam kęs, drugi, trzeci. Kiedy przełykałam czwarty, nagle zatarabaniła moja komórka. W pokoju panowała taka głusza, że jej dźwięk zabrzmiał niczym wynaturzenie, a cała samokontrola, jaką jeszcze w sobie posiadałam, wyparowała jak mgła.

Podeszłam do walizki i drżącą dłonią wyjęłam z niej telefon. Numer nieznany. Byłam na to przygotowana, sądziłam nawet, że ktoś zadzwoni wcześniej, ale gdy ten moment nastąpił, straciłam odwagę. Wszystko zależało od tej jednej rozmowy, dlatego wzięłam serię uspokajających wdechów, zanim odebrałam połączenie.

– Słucham. – Odchrząknęłam. Za wszelką cenę próbowałam utrzymać zimną krew.

– Witaj Kornelio. – W odpowiedzi usłyszałam męski głos. Szef był spokojny i opanowany, choć nie dało się nie wyczuć ostrzeżenia w tych wypowiedzianych przez niego dwóch słowach. Tyle wystarczyło, aby mój puls przyspieszył, dudniąc w uszach na alarm. – Zapewne już się domyśliłaś, że nie jest dobrze, inaczej zostałabyś w Krakowie. Chciałbym udawać, że błędnie zinterpretowałaś to, co widziałaś...

– Niczego nie widziałam – przerwałam mu. – Nie zamierzam też wracać. Nigdy. Proszę o mnie zapomnieć.

Mężczyzna gorzko się roześmiał, aż poczułam ukłucie w żołądku.

– Niestety nie mogę – kontynuował teraz już praktycznie wyprutym z emocji tonem. – Zaimponowałaś mi szybkością, z jaką opuściłaś miasto, to prawda, ale wiem, że nie zdołasz ukrywać się w nieskończoność. W końcu będziesz chciała odzyskać dawne życie, a wtedy podejmiesz kroki, które oboje nas wpędzą w kłopoty. Przyjedź, zanim sam cię znajdę, bo że znajdę, to wyłącznie kwestia czasu. Zrób to dla własnego dobra.

– Nie znajdzie mnie pan, obiecuję – przekonywałam. – Wyjadę daleko, za granicę, na inny kontynent...

– Zamknij się. To nie są negocjacje – wysyczał, zdradzając bezwzględną naturę, którą zobaczyłam w nim zeszłej nocy. – Jeśli sama do mnie przyjdziesz, potraktuję cię... łagodnie. Jeśli namierzą cię moi ludzie, nie ręczę za nich. Radzę ci, Kornelio, dobrze to przemyśl – zakończył. Ostatni wyraz wrył mi się w umysł niczym wiertło.

Kiedy po drugiej stronie zapadła cisza, z hukiem odłożyłam telefon na stół, jakby dłuższe ściskanie go w palcach mogło mnie poparzyć. Pochyliłam głowę i ukryłam twarz w dłoniach, gorączkowo zastanawiając się, czy był to jedynie zbieg okoliczności, że użył dokładnie tego wyrażenia, czy może okrutna gra słów, która miała mi uświadomić, że mężczyzna doskonale wie, gdzie się ukryłam.

Postawiłam na to pierwsze. Nie mogłam popadać w paranoję. Nikt w klubie nie posiadał informacji o tym, że moja rodzina jest właścicielem starego domu na szarym końcu Polski. Mieli natomiast świadomość, że właśnie stąd pochodzę, bo podawałam im takie dane, gdy przyjmowali mnie do pracy. Idąc tym tropem – jeśli będą pytać i drążyć – zdołają się tego dowiedzieć.

Kurwa!

Starałam się zachować zdrowy rozsądek. Choć w pierwszej chwili chciałam się spakować i uciec, zdałam sobie sprawę, że taka może być ich strategia. Wykurzą mnie z kryjówki, po czym znajdą bez problemu, jak tylko zacznę w panice biegać po mieście. Postanowiłam zostać, ponieważ byłam tu bezpieczna. Nie miałam co do tego wątpliwości. Jedyne logiczne rozwiązanie to siedzieć na dupie i nie dać się zagonić w pułapkę.

***

Aby jakoś odciągnąć uwagę od snucia przerażających wizji przyszłości, zabrałam się za szykowanie miejsca do spania. Było jeszcze wcześnie, zegar wskazywał dopiero piętnastą, lecz o tej porze roku szybko robiło się ciemno, a wolałam nie włączać bezpieczników, by przypadkiem nikogo nie zaalarmować. Poszłam na górę, rozstawiłam świece w sypialni, wyjęłam koce z szafy i pościeliłam wysłużoną wersalkę, na której kiedyś nocowałam, gdy odwiedzałam babcię.

Zmierzch nastał prędzej, niż się spodziewałam, a wraz z nim nasilił się mój lęk. Leżałam w kurtce, nakryta po szyję przesiąkniętą kurzem narzutą, tępo wpatrywałam się w sufit i w kółko analizowałam przebieg rozmowy telefonicznej z szefem. Przemyśl, przemyśl, przemyśl huczało mi w głowie jak jakaś pieprzona mantra. Jeśli miało to sprawić, że oszaleję, naprawdę działało.

Osiągnęło też inny skutek – zaczęłam się zastanawiać, czy ktoś z klubu znał mnie na tyle dobrze, że mógłby wiedzieć o tej lokalizacji. Nie przyjaźniłam się z nikim ze współpracowników, ale czasem wychodziliśmy razem na drinka albo po prostu gadaliśmy, by czas płynął znośniej. Bezskutecznie próbowałam sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wspominałam im o tej rozpadającej się ruinie, wtedy coś mnie tknęło – Anka znała mojego faceta. Niezbyt dobrze i raczej przelotnie, lecz zawsze zamieniała z nim kilka zdań, gdy chłopak czekał, aż będę gotowa skończyć pracę. A co, jeśli jakimś cudem udało jej się wyciągnąć od niego ten adres? To naciągane, jednak wcale nie takie nierealne, jakby mogło się wydawać.

Zdarłam z siebie koc i nerwowo wybrałam numer Michała.

– Gadałeś dzisiaj z kimś na mój temat? – rzuciłam do słuchawki, jak tylko usłyszałam jego głos.

– Cześć tobie też. – Westchnął. – Byłem ciekaw, czy zadzwonisz. Ponoć wyjechałaś z miasta? Takie wieści przekazał mi twój gospodarz, kiedy wpadłem cię odwiedzić. Świetne posunięcie, kochanie.

Zaklęłam wewnętrznie.

– Tak, wiem, ale wyjaśnię ci to później – jęknęłam. – Skup się, proszę. Ktoś o mnie pytał?

Chłopak stęknął, po czym głośno czymś trzasnął. Wyobraziłam sobie, że pewnie robi teraz jedną ze swoich wściekłych min. Uwielbiał mnie nimi torturować podczas naszych sprzeczek, gdy poruszana kwestia ewidentnie była dla niego niewygodna. Niestety tym razem nie zamierzałam mu odpuszczać.

– Michał, błagam cię – ponagliłam z walącym sercem. – Pytał czy nie?

– W sumie to tak – przyznał po chwili namysłu. – Ta twoja chuda koleżanka z różowymi włosami. Też cię szukała pod twoim domem. Ale niczego jej nie powiedziałem, bo przecież sam nie wiem, gdzie jesteś – dodał oskarżycielskim tonem. – Wyjaśnisz mi teraz, dlaczego zniknęłaś w tajemnicy? – warknął zniecierpliwiony.

Momentalnie poczułam, jak oblewa mnie fala gorąca, a dłonie zaczynają drżeć.

– O czym rozmawialiście? Co chciała wiedzieć? – drążyłam, ignorując jego dociekliwość. Wytłumaczę mu to wszystko, ale najpierw muszę przeżyć! – O przemyskim domu mojej babci wspominałeś?

Powiedz, że nie, powiedz, że nie, powiedz, że nie...

– Cholera, Nelka, nie wiem! – zawołał ze złością. – To trwało pół minuty. Może i mówiłem. Czy to ważne?

– Skoro pytam, to chyba tak, kretynie! – wrzasnęłam, tracąc cierpliwość.

Rozłączyłam się. Dalsza dyskusja była bez sensu. Miałam ochotę krzyczeć, by pozbyć się nagromadzonych emocji, lecz zamiast tego po cichu zapłakałam. Strach mieszał się z bezsilnością, ból w klatce piersiowej odbierał oddech, żołądek skręcał się w supeł. Nie wiedziałam, co zrobić jako pierwsze: zwymiotować czy stąd znikać?!

Przełknęłam gulę w gardle i wystukałam esemesa do Anki.

„Mówiłaś komuś w klubie o moim starym domu w Przemyślu?".

W oczekiwaniu na jej odpowiedź zaczęłam prędko zbierać po pokoju swoje rzeczy i ponownie wrzucać je do walizki. Nie było tego dużo, zdążyłam wypakować raptem kosmetyczkę oraz kilka cieplejszych ubrań, które zamierzałam na siebie założyć, gdyby noc okazała się zimniejsza, niż zakładałam. W tej chwili straciło to jednak na ważności, bo przypuszczałam, że mój pobyt w tym miejscu właśnie dobiegał końca.

Postawiłam bagaż w korytarzu. Rozejrzałam się wokół, by sprawdzić, czy czegoś nie zostawiłam, wówczas nadeszła wiadomość. Bałam się tego, co zawierała, ale jednocześnie musiałam wiedzieć.


„Tak, przykro mi.

Nie znałam adresu,

ale pewnie już go namierzyli".


Ledwie skończyłam czytać, gdy dostałam kolejną.


„Albo wiesz co? Nie, nie jest mi przykro.

Zachciało ci się zadzierać z pieprzonymi bandziorami,

to teraz radź sobie sama.

Ja nie zamierzam ponosić kary za twoją głupotę.

Żegnaj".


Nie potrzebowałam niczego więcej. Wsunęłam telefon do kieszeni spodni, zapięłam kurtkę, owinęłam szyję szalikiem, potem zgarnęłam walizkę i migiem zbiegłam po schodach. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób mogłam pracować z tymi ludźmi przez kilka miesięcy, nie domyślając się, że byli brutalnymi przestępcami. Zawsze mili, elegancko ubrani, kulturalni oraz pomocni skutecznie mnie oszukali.

Albo może od początku podejrzewałam ich o szemrane interesy, ale zwyczajnie udawałam, że to nieprawda, bo to by oznaczało, że nie jestem lepsza od nich. Wolałam odwracać wzrok, kiedy działo się coś szemranego, ponieważ bardziej przejmowałam się tym, czy moja tygodniówka zostanie wypłacona w terminie. Taka właśnie byłam – zaślepiona sowitymi napiwkami, łatwowierna i skupiona na byle jakiej karierze.

Teraz gorzko tego żałowałam.

Na parterze panowała ciemność, musiałam więc iść bardzo ostrożnie, żeby nie narobić hałasu. Znałam ten budynek, pamiętałam rozkład pomieszczeń, lecz od czasu śmieci babci wiele się w nim zmieniło. Szczególnie w nocy wydawał się zupełnie obcym miejscem, jakby utracił duszę wraz z właścicielką.

Mój puls przyspieszył, a serce zamarło na parę uderzeń, gdy niespodziewanie dosłyszałam jakiś szmer za oknem. Nikogo nie dostrzegłam, niemniej mogłabym przysiąc, że zarejestrowałam czyjś głośniejszy szept. Czym prędzej pognałam do tylnych drzwi, aby wyskoczyć na zewnątrz, po czym od razu zamarzyłam wrócić do środka.

Wpadłam prosto w zasadzkę.

Przegrałam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro