1. MÓJ UPADEK
Przeciągnęłam się. Popołudniowa drzemka po wykładach na uczelni była cudowna, chociaż nie tak bardzo, jak pobudka obok mojego faceta. Uniosłam się na łokciu, podparłam brodę ręką i obserwowałam Michała przez kilka chwil. Jego klatka piersiowa rytmicznie falowała, a miękkie usta były lekko uchylone, przez co wydobywał się z nich cichy syk wypuszczanego powietrza. Zacisnęłam uda, czując pomiędzy nimi znajome pulsowanie. Chłopak wybrał sobie idealną porę na odwiedziny, bo byłam cholernie napalona.
Nie mieszkaliśmy razem – on wynajmował loft z kumplami, ja pokój, a właściwie poddasze starego domu, gdzie miałam własną łazienkę oraz coś na wzór garderoby, jedynie kuchnię dzieliłam z właścicielami na parterze. Jakiś czas temu przebąkiwaliśmy o tym, żeby znaleźć jakąś wspólną kawalerkę, jednak to wymagało kasy, której wciąż nam brakowało. Oboje studiowaliśmy, on odbywał staż za śmieszne pieniądze, tymczasem moje zarobki starczały głównie na najpotrzebniejsze wydatki, zatem nie zapowiadało się, byśmy niebawem zrealizowali ten plan. Właśnie dlatego ostatnio dałam mu do siebie klucze, aby mógł wpadać, kiedy zechce. Dziś po raz pierwszy skorzystał z zaproszenia i zamiast zastać mnie czekającą na niego w jakiejś wyuzdanej bieliźnie, trafiło mu się coś całkiem odwrotnego.
Kochanie, zamierzam to natychmiast naprawić.
Uśmiechnęłam się chytrze, zsunęłam się niżej pod kołdrę, żeby obudzić chłopaka w jego ulubiony sposób, niestety zanim zdążyłam sięgnąć dłonią do spodenek, zadźwięczał alarm w mojej komórce. Kurwa.
– Nie śpię! – Michał przeturlał się na pościeli, rozglądając się wokół rozbieganym wzrokiem.
– Cześć – szepnęłam. Dałam mu szybkiego całusa na powitanie, po czym niechętnie wstałam z łóżka. Za godzinę zaczynałam zmianę w klubie, gdzie dorabiałam. – Muszę zaraz wychodzić, ale ty zostań – powiedziałam, gdy obrzucił mnie pytającym spojrzeniem. – Kończę o dwudziestej trzeciej. Potem możemy coś zjeść i obejrzeć film. – Zachęcająco poruszyłam brwiami, zaznaczając, że miałam oczywiście na myśli Netflix and chill.
– Kusisz – zamruczał gardłowo. – Niestety będziemy musieli to przełożyć. Jutro rano jadę z szefem na jakiś biznesowy lunch do Katowic. – Przetarł zaspane powieki. – Nadrobimy w weekend?
Westchnęłam zawiedziona. Nasze życie erotyczne praktycznie nie istniało już od trzech miesięcy. Ciągle coś nam przeszkadzało: albo moja praca, albo nauka, albo jego całonocne imprezy ze znajomymi, po których dochodził do siebie długimi godzinami, więc ja byłam zmuszona dochodzić za pomocą własnych palców. Sama. Aż pomału zaczynałam się zastanawiać, czy nasz związek miał jeszcze jakikolwiek sens, skoro widywaliśmy się tylko sporadycznie i najczęściej jedynie po to, żeby pomarudzić, jak nam źle.
– Cóż, twoja strata. – Wzruszyłam ramionami i poszłam się przebrać.
Wolałam milczeć niż wszczynać niepotrzebną awanturę. Nie zamierzałam przecież o nic żebrać.
***
We wtorki w klubie nigdy nie było tłumów. Zazwyczaj lokal pustoszał już po dwudziestej drugiej, a pojedynczy klienci nie zostawiali dużych napiwków, które stanowiły główny powód tego, że pracowałam w tym miejscu. W piątki i soboty potrafiłam zarobić naprawdę fajne pieniądze, ale by się załapać na jedną z weekendowych zmian, musiałam brać również te cieszące się mniejszą popularnością. Coś za coś.
Głośna muzyka dudniła w głośnikach, ludzie przychodzili, zamawiali drinki i wychodzili. W dni takie, jak dziś, zaglądali tu głównie studenci albo ludzie z korporacji. Roboty za wiele nie było, czas się dłużył, więc zanim niedobitki wyszły za próg, padałam ze zmęczenia.
– Lecę. Ty też zaraz kończ. – Anka zapięła kurtkę pod szyją i owinęła ją szalikiem. – Dobranoc.
– Pa. Do jutra. – Posłałam koleżance krótki uśmiech, następnie schyliłam się po stojący za barem kosz na odpadki. Musiałam jeszcze tylko zrobić ostatnie porządki i będę mogła wrócić do domu.
Dziewczyna zatrzasnęła za sobą drzwi, wtedy w pomieszczeniu zapadła cisza. Dziś przypadała moja kolej zamknięcia knajpy, co oznaczało, że po jej wyjściu zostałam sama. Nie lubiłam tych momentów, dlatego w miarę szybko zgarnęłam resztę śmieci do dużego worka, dotaszczyłam go do tylnych drzwi i ruszyłam do szatni, żeby zabrać stamtąd swoje rzeczy. Zawsze tak robiłam, bo od kontenerów miałam krótszą drogę na przystanek, a późną jesienią, w dodatku nocą, liczyła się każda sekunda mniej spędzona na chłodzie.
Kiedy szłam na zaplecze, dosłyszałam czyjeś podniesione głosy. Zmarszczyłam brwi, nasłuchując, skąd dochodziły. Byłam pewna, że wszyscy już pouciekali, ale najwyraźniej się myliłam i przebywał tu jeszcze ktoś z załogi. Zwolniłam tempa. Im bliżej celu się znajdowałam, tym bardziej czułam, że powinnam zawrócić. Krzyki brzmiały coraz wyraźniej, oba męskie i groźne, a gdzieś spośród nich wyłaniał się trzeci – piskliwy i błagalny.
Postanowiłam się w to nie mieszać. Odkąd tutaj pracowałam, zdarzyło mi się już widzieć to i tamto, z czego nigdy nic dobrego nie wynikało. Czym prędzej czmychnęłam do przebieralni, zgarnęłam z niej kurtkę i plecak, później podążyłam w stronę wyjścia, lecz gdy minęłam pokój socjalny, zauważyłam, że drzwi do gabinetu szefa były uchylone. Ciekawość wygrała.
Zajrzałam przez lukę i od razu tego pożałowałam. Właściciel lokalu pastwił się nad jakimś klęczącym na podłodze facetem. Gość wyglądał na poobijanego i nieźle przerażonego. Gestykulował, raz za razem wydając z siebie niezrozumiałe dźwięki, na co mój przełożony oraz stojący obok niego obcy mężczyzna reagowali głośnym śmiechem. Przełknęłam ślinę. Niczego nie rozumiałam, ale podejrzewałam, że zdecydowanie nie powinnam tego oglądać. Zrobiłam krok w tył, aby odejść, niestety zanim zdążyłam zawrócić, szef wyjął pistolet zza paska spodni i z niego wystrzelił.
Serce mi zamarło, adrenalina eksplodowała w żyłach, a pot spłynął po plecach w tej samej chwili, w której krew rozbryzgała się na ścianie. Nieznajomy już nie prosił o litość. Osunął się na posadzkę, plamiąc ją czerwienią. Wiedziałam, że muszę jak najszybciej stąd uciec, ale nie mogłam się poruszyć. Po prostu skamieniałam ze strachu i niedowierzania. W moich oczach zakołysały się łzy. Myślałam, że nic więcej się nie wydarzy, wówczas leżący w kałuży własnych wnętrzności nieszczęśnik cicho jęknął. Nadal żył.
Przeszło mi przez myśl, żeby wezwać policję albo pogotowie, jednak zanim ten pomysł zdążył na dłużej zakorzenić się w moim umyśle, szef zaklął, potem wystrzelił ponownie. Pisnęłam. Krótko i niemal niesłyszalnie, do tego szybko zasłoniłam usta ręką, lecz to nie wystarczyło. Wzrok obu mężczyzn napotkał mój.
Przez kilka, może kilkanaście sekund mierzyliśmy się spojrzeniami. Przełożony powiedział coś do swojego towarzysza i wskazał na mnie, a ten ruszył w tę stronę. Dopiero wtedy się ocknęłam. Cokolwiek miało się zaraz wydarzyć, byłam na tyle rozgarnięta, by wiedzieć, że nie chcieli ze mną wyłącznie porozmawiać. Właśnie byłam świadkiem brutalnego zabójstwa z premedytacją. Musiałam natychmiast stąd wiać!
Momentalnie rzuciłam się do ucieczki, słysząc za sobą głośny stukot uderzających o podłogę butów. Szum rozsadzał mi uszy, dłonie drżały, nogi odmawiały posłuszeństwa, ale strach okazał się wystarczającą motywacją. Migiem dopadłam do wyjścia, pchnęłam drzwi i wybiegłam na zewnątrz. Byłam zbyt przerażona, by się odwrócić lub zerknąć przez ramię. Wolałam skupić się na tym, co przede mną, a to nie wyglądało obiecująco. Do autobusu wsiąść nie mogłam, auta nie miałam, więc został mi szaleńczy sprint, dopóki nie wypluję płuc, niemniej brzmiało to o wiele lepiej niż alternatywa.
Ominęłam śmietniki, ślizgając się na zamarzniętej kostce brukowej, po czym wyskoczyłam na ulicę. Ktoś za mną wołał, dyszał, wyzywał mnie w coraz wulgarniejszy sposób. To jedynie dodawało mi energii. Przebiegłam przez jezdnię, następnie na skróty wąską alejką niedaleko parku, aż dotarłam do postoju taksówek.
Bez zastanowienia wsiadłam do najbliższej z taryf i gwałtownie zatrzasnęłam za sobą drzwi.
– Jeśli pan... teraz ruszy... – wydyszałam ostatkiem sił. – Zapłacę podwójnie.
Kierowca rzucił mi zdezorientowane spojrzenie we wstecznym lusterku, aczkolwiek spełnił moją prośbę. Uruchomił silnik, nacisnął kierunkowskaz i pomału włączył się do ruchu. Odczekałam chwilę. Spojrzałam w tył, dopiero gdy przejechaliśmy parę metrów. Nikogo nie zauważyłam. Facet, który mnie gonił, musiał odpuścić lub wymyślił coś innego. Niestety to wcale nie sprawiło, że poczułam ulgę, nawet minimalną. Wręcz przeciwnie.
Coś mi się wydawało, że moja klęska właśnie się rozpoczynała.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro