Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5


Po wyjściu z rezydencji Vivian otulił podmuch chłodnego powietrza. Było już zupełnie ciemno, a latarnie przy domu oświetlały jedynie część placu. Otaczający las zlewał się w ciemną plamę i tylko korony drzew rysowały poszarpaną linię na tle granatowego nieba. Wokół panowała głucha cisza. Dziewczyna rozejrzała się nawet za psem, próbując nie popełnić znów tego samego błędu, jednak nie było go w zasięgu wzroku. Miles bez słowa skierował się w kierunku czarnego BMW, które zamrugało światłami, gdy chłopak podszedł bliżej. Vivian rzuciła jeszcze jedno spojrzenie na fasadę budynku, zanim podążyła za Oberlinem do samochodu.

Jechali w ciszy. Chłopak zapomniał, a może celowo nie włączył radia, pozwalając by Vivian mogła w spokoju ułożyć myśli. Po wieczorze w Ashwood Hall, miała wrażenie, że cała ta sytuacja była zbyt surrealistyczna, jakby wyrwana z dziwnego snu. Jej myśli wciąż przeskakiwały między dwoma postaciami. Michael i Edgar Hamiltonowie. Obaj pojawili się w jej głowie w ciągu jednej kolacji, stali się wręcz namacalni, a jednak nie mogła z żadnym z nich stanąć twarzą w twarz. Gdzie do cholery podziewał się jej ojciec? Co przytrafiło się jej przyrodniemu bratu? Jeśli Michael miał swoją firmę, pewnie nietrudno byłoby wyszukać go w Internecie. Może znalazłyby się jakieś zdjęcia...

Sięgnęła do torby po telefon. Na ekranie widniało pojedyncze powiadomienie od Sary. "Zostałaś już złożona w ofierze, czy widzimy się jutro rano na zajęciach?" Vivian uśmiechnęła się delikatnie pod nosem i weszła w zakładkę z wiadomościami, by odpisać dziewczynie, jednak jej wzrok powędrował na wcześniejszą konwersację z matką. Ostatnie wiadomości od Jocelyn pochodziły sprzed kilku dni. Powinna do niej zadzwonić. Wytknąć wszystkie kłamstwa i zmusić do wyznania całej prawdy. Tylko czy rzeczywiście by ją otrzymała?

Odłożyła telefon na kolana i zerknęła na moment w stronę Milesa, którego wzrok utkwiony był w drodze. Choć z pewnością wciąż nie wyjawili jej wszystkiego, to i tak nie dowierzała, z jaką łatwością otrzymała dziś wszystkie informacje, które próbowała wywalczyć od matki niemalże całe życie. Obiecali jej odpowiedzi, ale chciała mieć jakąkolwiek pewność, że nie jest karmiona kolejną dawką kłamstw. Może najpierw powinna spróbować je zweryfikować. Tylko w jaki sposób?

Gdy zbliżyli się do miasta, w samochodzie zrobiło się odrobinę jaśniej od ciepłych świateł starych latarni. Dziewczyna wyjrzała przez okno, i wiedząc, że ich trasa zbliża się powoli do końca, znów spojrzała w stronę Oberlina.

— Dziękuję, że mnie dziś zaprosiliście i... opowiedzieliście o wszystkim.

— Nie ma sprawy. Na pewno masz jeszcze wiele pytań, ale daj sobie czas na przetrawienie dzisiejszego wieczora. Daisy przekaże ci nasze numery. Nie wahaj się odezwać. — Starał się brzmieć grzecznie, a jego wzrok wciąż skupiony był na drodze. Nie spojrzał na nią przez całą podróż. Może obawiał się, że usłyszała zbyt dużo? Tylko czy tak naprawdę usłyszała coś ważnego? Byli w żałobie i nie powiedzieli jej wszystkiego. Tyle mogła właściwie sama się domyślić. Może rzeczywiście popełniła pewien nietakt, wtargnąwszy w ten sposób do kuchni.

— Miles — odezwała się po chwili gdy zauważyła, że chłopak zaczął zbliżać się do środka jezdni. — Miles! — Nie czekała, aż samochód uderzy w zaparkowany przy ulicy pojazd i chwyciła ręką za kierownicę, by wyprostować tor jazdy.

Chłopak podniósł głowę, jakby przebudzony nagłym szarpnięciem. Chwycił mocniej za kierownicę i pomrugał szybko oczami.

Co ty robisz? — zapytała, niepewnie puszczając kierownicę, gdy Miles znów zdawał się mieć pełną kontrolę nad pojazdem i... swoim umysłem.

— Przepraszam... — mruknął cicho i przesunął dłonią po swojej twarzy. — Zamyśliłem się — dodał szybko.

— Zamyśliłeś się? Wjechałbyś prosto w tamten samochód!

Chłopak nie odpowiedział. Zwolnił i spokojnie zaparkował przy chodniku. Zastanowił się przez moment, po czym bez słowa wysiadł, trzasnął za sobą drzwiami i oparł się o samochód. Vivian popatrzyła przez chwilę na jego sylwetkę przez szybę i pokręciła głową. Co on do cholery robił? Niemożliwe, by jego duma była aż tak krucha, by przejąć się takim komentarzem.

Spojrzała na okolicę, w której się znajdowali i wysiadła z samochodu. Obeszła go powoli by znaleźć się po stronie chłopaka, który skrywał twarz w dłoniach.

— Wszystko w porządku...? — zapytała niepewnie, zachowując dystans.

— Tak... Potrzebuję tylko chwili, zaraz cię odwiozę — westchnął, masując delikatnie czoło palcami.

— Nie trzeba, akademiki są zaraz obok. Dojdę już sama. — Chciała podejść o krok bliżej, jednak instynkt podpowiadał jej, by została na miejscu. — Dasz radę wrócić do domu?

— Tak, to tylko migrena. Zaraz przejdzie — zapewnił ją, wciąż nie podnosząc głowy.

Jej migreny nie wyglądały w ten sposób, ale wolała nie naciskać. Nie mieszać się w osobiste sprawy. Dzisiejszy wieczór przyniósł jej wystarczająco dużo emocji.

— W porządku. — Cofnęła się o krok i zerknęła w stronę parku. Nie wszystkie ze starych latarni działały tak, jak powinny, ale była to najkrótsza droga do akademika. Dopiero perspektywa ciepłego łóżka uświadomiła ją, jak bardzo wycieńczył ją ten dzień. — Daj mi znać, jak wrócisz.

Poprawiła torbę na ramieniu i ruszyła ścieżką. Czuła w żołądku lekki ucisk poczucia winy, jednak nie zamierzała narzucać się z pomocą mężczyźnie, którego ledwie znała. Rzuciła na niego jeszcze jedno spojrzenie przez ramię. Zdawało się, że w końcu podniósł głowę i powoli szykował się, by wsiąść z powrotem do samochodu. Nie potrafiła wyczytać więcej szczegółów z jego malejącej sylwetki. Otuliła się szczelniej kurtką, spoglądając przed siebie. Zupełnie pusty park, pogrążony w półmroku działał zabójczo na jej wyobraźnię. Falujące cienie drzew przypominały momentami sylwetki wściekłych ogarów, czekających tylko na to, aż podejdzie bliżej. Zaklęła w myślach, gdy jedna z latarni zamigotała tuż nad jej głową. Za dużo horrorów. Zdecydowanie za dużo horrorów, pomyślała, przyśpieszając kroku. Nie zatrzymując się na moment, sięgnęła do swojej torby w poszukiwaniu słuchawek. Pozostał jej tylko kawałek parku do przejścia i widziała już prześwit między budynkami, ale tych kilka kieliszków wina zdawało się zbyt mocno oddziaływać na jej wyobraźnię. Gdy w końcu wyczuła pod palcami kształt słuchawek, podniosła znów wzrok na alejkę i zatrzymała się w miejscu zamurowana.

W ciemności niedziałających latarni, na środku ścieżki dostrzegła wyraźną sylwetkę mężczyzny. Aż w gardle poczuła, jak mocno zaczęło uderzać jej serce. Znów przed oczami zobaczyła zdjęcia zamordowanej Abigail. Niemożliwe, by to był... Nie w sercu miasta, w otoczeniu tylu budynków. Może był to zwykły spacerowicz.

Nie zdążyła się dobrze zastanowić, gdy powiew wiatru znów poruszył liśćmi, a sylwetka rozpłynęła się, tak samo, jak wszystkie cieniste potwory, które zdążyła minąć. Odetchnęła z ulgą, jednak serce wciąż kołatało jej w piersi. Ruszyła dalej, wciskając słuchawki z powrotem do torby, woląc zachować wszystkie zmysły w razie niespodziewanego powrotu postaci. Nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, jak szybko starała się przekroczyć park, widząc już przejście między budynkami. Za nim, wystarczyło już tylko przekroczyć dobrze oświetloną ulicę, by znaleźć się przy akademikach. Odetchnęła z ulgą, gdy zostawiła za sobą półmrok parku, jednak musiała obejrzeć się za siebie, by upewnić się, że wszystko to było wytworem jej podpitej wyobraźni. Zdążyła jedynie zerknąć na ścieżkę, zanim nagle uderzyła w coś z niemałym impetem. Coś, czego jeszcze chwilę wcześniej tam nie było. Na sekundę zamroczyło ją od uderzenia całym ciałem, jednak ktoś chwycił ją za ramię, powstrzymując przed utratą równowagi.

— Jesteś cała?

Gdy obraz znów stał się wyraźny, uniosła głowę, by przyjrzeć się mężczyźnie, który wciąż trzymał jej ramię. Ciemny płaszcz i znajomy zarost.

— Miles? — Pokręciła głową, jakby miało coś jej się przywidzieć. — Co ty tu robisz?

Chłopak puścił jej ramię i sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza, z której wyciągnął telefon.

— Zostawiłaś go na siedzeniu — wyjaśnił, wręczając jej zgubioną rzecz.

Vivian spojrzała na telefon nieco skonfundowana. Dotknęła nawet swojej torby, zastanawiając się, czy rzeczywiście nie zabrała telefonu z samochodu. Znów obejrzała się za siebie.

— Wszystko w porządku? — Chłopak przyjrzał się jej uważnie. Wciąż miała przyspieszony oddech po tym jak w pośpiechu próbowała opuścić park.

— Tak, po prostu... — Znów zerknęła na park. — Wyobraźnia płata mi czasami figle. — Uśmiechnęła się niezręcznie. Była przekonana, że chłopak uzna to za głupotę. Przestraszyła się paru cieni i poruszających się liści.

Miles jednak zmarszczył delikatnie brwi i podszedł kilka kroków w kierunku parku. Przystanął na moment, rozglądając się uważnie.

— Mówiłam. To tylko moja wyobraźnia i... parę kieliszków wina — dodała, również przyglądając się miejscu.

— Chodź, odprowadzę cię.

Chłopak obrócił się w jej stronę i skinął w kierunku ulicy. Nie miałaby nic przeciwko, gdyby zapewnił ją, że rzeczywiście nic tam nie ma. Wsunęła telefon do torby i ruszyła wraz z nim spokojnym tempem.

— Nic tam nie było, prawda...? — zapytała w końcu, gdy jego milczenie zaczynało doprowadzać ją do szaleństwa.

Chłopak westchnął ciężko i zerknął za siebie. Cholera.

— Uznasz mnie za wariata — stwierdził, wsuwając ręce do kieszeni, jakby czegoś szukał.

— Emm... nie uznam... — skłamała, by choć odrobinę pociągnąć go za język.

— Miałabyś coś przeciwko gdybym coś ci dał? Tak... na szczęście. — Słowa zdawały się z trudem przechodzić mu przez gardło.

— Nie...? — odparła, teraz już mocno zaintrygowana. Zatrzymali się przed schodkami prowadzącymi do kamienicy, w której znajdował się jej pokój.

Chłopak wyciągnął z kieszeni wisiorek, który wręczył jej do ręki. Dziewczyna obróciła go w palcach, przyglądając mu się uważniej. Zdawał się dość stary, wykonany raczej ze stali. Przypominał coś na kształt prostego oka.

— Co to takiego?

— Coś na szczęście. — Chłopak uśmiechnął się do niej nerwowo. — Nie musisz go nosić, wystarczy, żebyś miała go przy sobie.

— Pomoże mi z egzaminami? — zapytała z uśmieszkiem. Chłopak zawał się być tak spięty, że musiała chociaż spróbować odrobinę rozluźnić atmosferę. — Bo to z pewnością by mi się przydało.

— Och, tak. O ile się chociaż trochę pouczysz. — Tym razem jego uśmiech zdawał się nieco bardziej szczery. — Na pewno ci pomoże. Początek studiów może być przytłaczający.

— W takim razie, dziękuję. — Dziewczyna wsunęła naszyjnik do kieszeni kurtki. — Nie sądziłam, że... Nie wyglądasz mi na kogoś przesądnego. Wiesz, jako prawnik, podejrzewałam, że raczej poszukujesz wszędzie prawdy i... logiki?

— Zdziwiłabyś się, jacy prawnicy potrafią być przesądni. — Chłopak zaśmiał się krótko, wsuwając ręce do kieszeni. — I... jeszcze sporo musisz się o mnie dowiedzieć.

— Z pewnością. — Vivian uśmiechnęła się do niego delikatnie. Była nieco zaciekawiona i może rzeczywiście nie miałaby nic przeciwko, by poznać go bliżej. — A co z tobą? Poradzisz sobie z bez swojego amuletu? — zapytała odrobinę prześmiewczo. Nie wierzyła, by amulet miałby jakkolwiek jej pomóc, ale uznała to za miły gest. Może przynajmniej był w stanie uspokoić jej rozszalałą wyobraźnię.

— Mam jeszcze w zanadrzu parę sztuczek. — Miles pokiwał głową zapewniająco. — Ale pogadamy o tym kiedy indziej. Na pewno ten wieczór przyniósł ci wiele wrażeń. Powinnaś odpocząć — stwierdził, cofając się o krok. — I uważaj na siebie. — Posłał jej jeszcze pokrzepiający uśmiech i skierował się do swojego samochodu.

Vivian obróciła w palcach wisiorek w kieszeni, odprowadzając jeszcze chłopaka wzrokiem. Sarah miała odrobinę racji. Mieszkańcy Ashwood Hall z pewnością stanowili dość osobliwą grupę. 



[Nie bijcie proszę za tak długi okres oczekiwania na rozdział. Złapała mnie mała blokada, (kompletnie wciągnęło mnie Baldur's Gate) i musiałam odrobinę odpocząć, ale mam nadzieję wrócić z nową siłą. Rozdział nieco popłynął względem pierwotnych planów, ale dajcie znać co sądzicie.] 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro